Dziękuję za wszystkie komentarze
Bardzo mnie cieszą
dziś dodaję kolejną część, będącą wprowadzeniem do czegoś dużego... Domyślicie sie po przeczytaniu
Zapraszam do lektury :]
------------------------------------------------------------------------------------------------
-Uciekał, więc go zatrzymałam –Noir w końcu dostrzegł zarys kobiecej sylwetki, gdy ta nieco się zbliżyła.
-Nie chciałbym wyjść na niewdzięcznika, ale kim jesteś?
-Nazywam się Agatha i pochodzę z dumnego rodu dragonów.
Gdy mdłe światło słoneczne padło na nią, Piotr poczuł, że ogarnia go nagła fala ciepła, porównywalna z wypiciem paru litrów krwi... Burza ciemnych, kręconych włosów otulała okrągłą twarz, z której spoglądały na niego badawczo dwa szmaragdy. Czarna kurta i spodnie uwydatniały jej kobiece kształty... U pasa wisiał długi miecz, o złotej, bogato zdobionej rękojeści. Dziewczyna nagle zmarszczyła brwi i odwróciła się w stronę z której przyszła.
-Xall!! Gdzie ty się podziewasz?! Wyłaź stamtąd!
-Już, już... Tylko te głupie krzaki...-dało się słyszeć odgłosy szamotaniny i po dłuższej chwili na polanę wybiegł lekko zdyszany mężczyzna w prostej, białej szacie kapłańskiej. Teraz przyozdobionej przygodnie napotkanymi liśćmi i gałązkami, a nawet błotem. Włosy, kolorystycznie dopasowane do szaty, miał przystrzyżone na wysokości ramion, a czerwone źrenice zdradzały zakłopotanie. W dłoni ściskał długi, drewniany kostur.
Dokładnie w tym samym momencie z lasu wyszli obładowani chrustem towarzysze Piotra. Osłupiali, wgapili się w trupy, Noira i dwójkę nieznajomych.
-Co tu się stało? –zapytał Dracon, nieufnie patrząc na Piotra.
-A co cię to obchodzi? I dlaczego pytasz rozwydrzonego bachora? –Noir nawet nie zaszczycił Delacroixa spojrzeniem.
-Jak to „rozpuszczonego”? Przecież on sam pozabijał tych tutaj! Jeżeli to ma być rozpuszczenie, to ja się dopisuje –wampir znalazł nieoczekiwane wsparcie u kapłana.
-Naprawdę? –Ignatius popatrzył na Piotra z uznaniem.
-Ano...
-Dobra, dobra... –Dracon przekrzywił głowę i wydął wargi, trochę zły na wsparcie Noira. –Ale pozostaje pytanie kim jesteście?
-Ach! Właśnie –Piotr doskoczył do Agathy i skłonił się. –Pani, mówiłaś, że jesteś dragonką, lecz twe piękno przypomina raczej boginię! –dziewczyna stała, przytłoczona nieco nagłym atakiem słownym. Wampir, nie doczekując się jakiejkolwiek reakcji, zmienił temat. –Mam tylko jedno pytanie. Nie jesteś aby córką Arcykapłana Smoka, zwanego Grahamem?
-Zgadłeś, panie, ale jak ja mam ciebie zwać? –dziewczyna zdążyła się opanować i posłała chłopcu uśmiech.
-Zwą mnie Piotr Noir, ale nie sądzę, że taka cudna istota powinna zawracać sobie głowę kimś takim jak ja –dragonce cisnęły się na usta słowa w stylu „Masz rację, nie będę”, ale uznała, że będzie miała z wampirem niezły ubaw... W dodatku używa takiego języka, jakby spał z romansami pod poduszką.
-No już... Kończ tą prezentację, musimy ruszać –Xall położył rękę na ramieniu wampira. –Droga przed nami długa.
-Cholerny klecha –mruknął pod nosem Ignatius.
-Słyszałem to, niewychowany szczeniaku –odparł, odchodząc w stronę leśnej ścieżyny.
Gdy trójka Mrocznych zbierała bagaże, Xall podszedł do Agathy i zaczął jej coś cicho tłumaczyć. Dziewczyna jedynie krzywo na niego spojrzała i odeszła kilka kroków, co chwilę spoglądając na Piotra. Młody wampir dopiął pas Saracena, narzucił długi, szary płaszcz, co chwilę zerkając w stronę dragonki. W pewnym momencie ich spojrzenia się spotkały, speszony tym chłopak zrobił to, co pierwsze przyszło mu do głowy. Położył dłoń na karku i wyszczerzył się w zakłopotanym uśmiechu. Agatha odpowiedziała mu krótkim, nieco tajemniczym uśmieszkiem, po czym odwróciła głowę.
-Hej, Noir –Ignatius trącił łokciem osłupiałego chłopaka, przywołując go do rzeczywistości. –Idziesz, czy robisz za drogowskaz?
-Ano już idę –przerzucił pochwę z Noxem przez plecy i powlókł się za resztą, nieświadomie coraz bardziej przyśpieszając, chcąc dogonić Agathę.
VI
Wielki Marszałek Wilhelm Noir stał na murach swojej twierdzy. Nie dalej, jak godzinę temu zwiadowcy powrócili, niosąc bardzo niepokojącą wiadomość. Armia ludzi zmierzała w ich stronę...
Twierdzili, że pył, przez tamtych podnoszony, przesłaniał horyzont. Temu Wilhelm nie był skłonny uwierzyć. Przeżył zbyt wiele wojen, by ufać wyobraźni wystraszonych żołnierzy. Choć jedno go martwiło... To nie było zwykłe wojsko, złożone z partaczy, obiboków i niechcianych bękartów, ale karne i doskonale wyszkolone oddziały zakonne. A to już było groźne, ich cholerny fanatyzm. Rycerze zakonni ślepo wierzyli w ideały swoich przywódców i w ich obronie mogli poświecić wszystko, nawet siebie. Miał problem...
Nagle jego rozmyślania zostały przerwane przez wbiegającego Marcusa. Miał na sobie swoją starą zbroję płytową, która, choć dawno nieużywana, zachowywała regulaminowy połysk, oraz pełne oporządzenie bojowe. Każdemu jego krokowi towarzyszył niemiłosierny chrzęst. Gdy generał zobaczył Noira, zatrzymał się i szybko zasalutował.
-Panie, moje oddziały w pełnej gotowości! Czekamy jedynie na twój rozkaz!
-Twoje? Myślałem, że odsunąłem cię od dowodzenia jazdą –Wilhelm zmrużył oczy. –A może się mylę?
-Ależ, mój „następca” –podkreślił sarkazmem to słowo –to jeszcze nieopierzony żółtodziób! Nawet przez te dwadzieścia lat nie walczył w żadnej bitwie!
-Tak, tak –Noir westchnął ciężko –wiem... Zatem, twoim zdaniem, powinienem znów mianować cię głównodowodzącym?
-Oczywiście, to jedynie pańska decyzja, a ja bez wahania poddam się pod sprawiedliwy osąd –Marcus zgiął się w ukłonie.
-Dobra, nie staraj się podlizać –Marszałek machnął ręka. –Wracaj do żołnierzy... Generale –dorzucił po chwili milczenia. Po odejściu Delacroixa, odwrócił się i nadal wpatrywał w horyzont.
To był długi dzień dla wampirzego społeczeństwa Skalnego Miasta. Wszyscy byli pogrążeni w odmętach dziwnego strachu, nietypowego dla ich rasy. Ta wroga armia, to w końcu jedynie ludzie, tłumaczyli sobie, ale nic nie pomagało. Wróg miał stanąć pod ich murami następnego dnia, wiec wieczorem kobiety, dzieci i starców przesunięto jak najdalej w głąb miasta, dając choć iluzję bezpieczeństwa. Żołnierze niecierpliwie gotowali się do największej bitwy ich życia, mając, gdzieś w głębi czaszek, świadomość, że może okazać się ich ostatnią. Jeśli nie dla nich, to dla ich towarzyszy, krewnych i przyjaciół. Marcus Delacroix, generał i dowódca elitarnych oddziałów wampirzej jazdy, mający dosyć ogarniającego go zewsząd strachu, zamknął się w swojej komnacie. Upijał się winem z domieszką krwi ludzkich dziewic. Był to niezwykle rzadki rarytas, dostępny tylko dla najwyżej położonych w mrocznej hierarchii.
-Draconie, mój synu, zbliża się wielka bitwa... –zawiesił głos, chcąc podnieść napięcie i wbił wzrok w miejsce, na którym zwykł siadać chłopiec. Teraz było puste. Dracon wyruszył z misją. Ale on o tym nie pamiętał. Gdy uznał, że może kontynuować, jednym łykiem opróżnił swój kielich. –Zapewne zwiastuje ona wojnę jeszcze większą i krwawszą, niż mogliśmy sobie do tej pory wyobrazić. Nie wiem, jak ja przetrwamy... Być może pisana nam zguba... Wtedy oznaczało by to, że nasz wielki Tor’ Alu nas opuścił. Cóż za szczęście, że Raziel wysłał ciebie do Dragonium –ciągle przemawiając do nieobecnego syna, sięgnął po dzban z winem. –Ludzkie ścierwo chce oczyścić Dominium z Mrocznych, ale, pies ich trącał, nie uda im się to! –w pijackim uniesieniu wyrżnął kielichem o stół. –Albowiem jesteśmy dla nich jak susza, czy nieurodzaj, zawsze czaimy się na skraju świadomości! Żaden mroczny nie pokłoni się przed tymi matkojebcami, tymi robakami, toczącymi ten świat! –znów napełnił kielich, podniósł do ust, po czym odrzucił osuszony w kąt pokoju. –Synu, przede wszystkim pamiętaj, że kocham cię nad życie i zawsze będę przy tobie –wstał od stołu i pogłaskał swoje przywidzenie po głowie. –Muszę iść już spać. Jutro trzeba będzie dać z siebie wszystko.
------------------------------------------------------------------------------------------------
Czasem mam ochotę zamieścić troche cynizmu w komentarzach... I będę to robil, ale nieco później. Jak wam się podoba ta odsłona? Szczerze, to przemowa Marcusa nie była zaplanowana... Usiadłem nad kartkami z długopisem w łapie i pisałem, co mi wpadło do głowy
Zapraszam do komentowania.