Witam ponownie szanownych czytelników!
Oto składam na wasze ręce kolejny fragment mego "dzieła", oby się wam spodobał... Dziękuję wszystkim za komentarze i proszę o więcej :grin: Jesteście dla mnie naprawde wyrozumiali
II Od narodzin Dracona minęło dziesięć lat. Chłopiec stawał się coraz silniejszy i sprawniejszy, a zarazem wolny od przekleństwa krwi. Zarówno on, jak i reszta społeczności Skalnego Miasta, zawdzięczał to specjalnej substancji Mistrza Alchemika, która łagodziła głód, sprowadzając go do poziomu używki. Niektórzy to popierali, inni nie. Ci drudzy bardzo szybko opuszczali miasto... Młody wampir wkraczał w okres dojrzewania. Głowa zarosła mu bezkształtnym gąszczem brązowych włosów, nadając jej jeszcze bardziej okrągły kształt. Spomiędzy tych kłaków jaśniały spostrzegawcze, niebieskie, oczy. Dracon, pomimo swego młodego wieku, był dobrze zbudowany. Marcus Delacroix szkolił swego przybranego syna najlepiej jak potrafił. Fechtunek, jazda konna oraz sztuka wojenna wypełniały każdą jego chwilę, pompowane w jego umysł przez opiekuna. Zadziwiające, jego pojemność i pragnienie wiedzy zdawało się nie mieć końca. W końcu chłopiec sam zaczął czytać wszelakie książki, mogące uzupełnić praktykę teorią.
Niestety, w tym wszystkim tajemnica jego oczu pozostawała niezgłębiona. Marcus płacił wszelakim mędrcom za badania nad tym, ale żadnemu się nie powiodło. Popełniali jeden, zasadniczy błąd. Nie wierzyli w legendy spisane przez „natchnionych” demonami.
Dzień po dziesiątych urodzinach młodego Delacroix’ a jego ojciec zawołał go do siebie. Dracon zbliżył się niepewnie... Oficjalny wyraz twarzy Marcusa nie zwiastował niczego dobrego. Wampir spojrzał na chłopca i wskazał fotel przy sobie.
-Nie musisz stać, synu –nieco uspokojony, Dracon usiadł i wyczekiwał, aż ojciec przerwie zaległą ciszę. –Mam ci coś ważnego do powiedzenia... Jak zapewne wiesz –mówiąc to wbił wzrok w stropiona twarz chłopaka. –Wkroczyłeś w wiek, w którym każdy młody członek naszej społeczności wybiera sobie drogę kształcenia, a zarazem swe przeznaczenie –przy ostatnim słowie Marcus skrzywił się lekko. Nienawidził myśli, że coś może mieć nad nim absolutna władzę. –Dlatego musisz podjąć nauki u jakiegoś mistrza w naszym mieście.
-Kto to taki, ojcze? –chłopak zaczerwienił się, zawstydzony swoja niewiedzą.
-Trochę szacunku... Twojego nauczyciela.... Zresztą sam się przekonasz. Trzy drogi otwierają się przed tobą, synu. Czarna i naturalna magia oraz alchemia... Musisz wybrać do jutra, gdyż wtedy muszę cię odstawić pod siedzibę jednego z mistrzów.
-Ale... Ja nie potrafię wybrać, ojcze, nigdy nie musiałem... Naprawdę...
-Ehhh... Czułem, że tak będzie –przez twarz Marcusa przemknął uśmiech, dodając chłopcu otuchy. Lecz po chwili ustąpił miejsca poprzedniemu kamiennemu spokojowi. –Wiem, że to trudny wybór. Co prawda masz parę innych możliwości –zaczął wyliczać, prostując za każdym razem jeden palec. –Uzdrowiciel, zabójca, łowca, straż królewska... Lecz ja cię tam nie widzę, prawdę mówiąc...
-Mógłbym to przemyśleć w spokoju?
-Dobrze, masz jeszcze trochę czasu –mrugnął do syna. –Ale chciałbym, żebyś był gotowy do mojego powrotu –wampir wstał, wygładził brzegi swojej tuniki i wyszedł z domu. Draconowi towarzyszyła teraz jedynie cisza.
Chłopak zamyślony rzucił się na łóżko i prawie natychmiast pogrążył we śnie. Nagle stał na środku pola bitwy. Ziemia wokół niego zasłana była rozkładającymi się trupami i przesiąknięta krwią do tego stopnia, że młody wampir brodził w niej po kostki. Dracon z zaciekawieniem przyglądał się ciałom, ale nie potrafił odróżnić jednych od drugich, umazani czerwienią i przeżarci przez robaki, wszyscy byli tacy sami. Chłopiec odwrócił się i zobaczył Skalne Miasto, a właściwie to, co po nim zostało. Ogromny lej zajmował większą część dawnej powierzchni tej, niegdyś potężnej twierdzy. Wszędzie wokół walały się gruzy, niemi świadkowie przeszłości. Gdzieniegdzie wystawały części ciał mieszkańców. Zmasakrowane twarze, zakrzepłe na murach flaki i połamane kończyny, oderwane od reszty...
Dracon pochylił się i zwymiotował prosto na ciało jakiegoś anonimowego żołnierza. Ocierał rękawem usta, gdy nagle usłyszał za sobą cichy mlask i nierówne kroki. W momencie, kiedy chłopak chciał się odwrócić, silny cios w głowę powalił go na ziemię. Wydawało się, że odzyskanie ostrości widzenia trwało wieki, ale w istocie minęły może dwie minuty. Wtedy dopiero dostrzegł twarz napastnika, czy może raczej coś, co kiedyś twarzą było. Żywy trup pochylał się nad nim i zgniłą ręką sięgał w stronę oczu wampira. Dracon zaczął miotać się rozpaczliwie, aż jego dłoń natrafiła na krótki miecz, wyszczerbione i pokryte czarną krwią ostrze było jego jedyną nadzieją. Z całej siły ciął na oślep przed siebie. Ghul cofnął się trochę, ściskając okaleczoną prawą rękę i patrząc na Dracona z nienawiścią. Mimo tej nagłej zmiany sytuacji chłopaka nadal paraliżował strach, a trup znów zbliżał swoje kłapiące w pustce szczęki, czekające na świeże mięso. Wampir ponownie ciął, tym razem godząc w czaszkę stwora. Ostrze dotarło aż do ust, powodując, że trup, padając, pluł nadgnitymi zębami. Dopiero teraz odzyskał władzę nad swoim ciałem i podniósł się z ziemi, wciąż ściskając swą, wątpliwej jakości, broń.
Nad polem bitwy znów zapanowała niezmącona niczym cisza. Tak doskonała, że aż dźwięczała w uszach. Nawet jeden ptak, czy najlżejszy podmuch wiatru nie śmiał zburzyć tego niecodziennego nastroju. Wampir rozglądał się niespokojnie, w poszukiwaniu innych napastników, gdy nagle chór jęków rozniósł w pył jego nowo przywróconą odwagę. Z ziemi zaczęli wstawać polegli wojownicy. Gardło chłopca ścisnął strach a źrenice rozszerzyły się do granic możliwości. Starał się uciec, ale coś nowego przykuło go do ziemi. Nagły błysk oślepił go i po chwili znalazł się w powietrzu. Szybował, całkowicie rozkojarzony. Do jego uszu doleciał głos. Jakby własny, lecz trochę odmieniony. Grubszy i niższy, bardziej mroczny.
-To, co jest martwe, martwym musi pozostać! –wtedy spojrzał w dół i zobaczył swoje, ale jednocześnie obce ciało. Czarne włosy spływały łagodna falą do szerokich ramion wampira, a oczy płonęły gniewem. Z ust wystawały, kontrastujące swą bielą z resztą sylwetki, kły. Postać wyglądała dostojnie, a nawet, na swój sposób, delikatnie. Nic nie usprawiedliwiało przerażenia, jakie wzbudzała. –Zaraz pożałujecie tego, że nie chcieliście spoczywać w pokoju! –postać, śmiejąc się z własnego dowcipu uniosła się nieco nad ziemię. Głos przeszedł w syk, a usta wykrzywiły się w wyrazie bezgranicznej wściekłości. Wokół mężczyzny pojawiła się kula z najczystszego mroku, zamykając go w sobie. Czerwone błyskawice znaczyły jej powierzchnię i uderzały we wszystko, co się zbliżyło. Wampir strzelił palcami i kula zaczęła się powiększać. Nieumarli, wyjąc, zostawali pochłonięci przez czerń, niknąc bez śladu. Teraz istota śmiała się pełnym głosem.
Gdy całe pole bitwy zostało oczyszczone, mężczyzna odwrócił się do Dracona, pomachał mu dłonią i ruszył w stronę ruin Skalnego Miasta. Nie było w tym geście nawet cienia serdeczności. Wampir mógłby przysiąc, że była to ukryta groźba. Nagle poczuł, że coś wyrywa go z koszmaru, przywracając do rzeczywistości.
Spodobało się? Motyw tajemniczej postaci ze snu rozwinę nieco dalej, ale chyba nietrudno umiejscowić go w fabule :rolleyes: