@Zell
Oczywiscie, że nie
Jeden z głównych bohaterów jest wampirem
@Topic
Dziś dodam kolejne dwie strony... Mam nadzieję, że sie wam spodoba. Zatem zaczynamy (nie cierpię lać wody
)
Wampir z niedowierzaniem spoglądał na miecz wystający z jego piersi i wiedział, że umiera. Jeszcze tylko spojrzał pustymi oczami na Marcusa i zwisł bezwładnie na ostrzu. Wilkołak jednym ruchem strząsł zwłoki Victora i skoczył w stronę Delacroix’ a.
Marcus był całkowicie poddany szałowi. Wokół niego pojawiła się czerwona poświata. Potężnym rzutem wbił wilkowi topór w brzuch po czym z niemożliwą prędkością dopadł do przeciwnika i dwoma cięciami pozbawił go łba i przeciął korpus na dwie części. Nim wilkołak zrozumiał co się stało już leżał na ziemi w kawałkach.
Bitwa nie trwała długo. Wilki zostały pokonane, łupy podzielone a z zabitymi nie było większego problemu, gdyż trupy wampirów po chwili zmieniły się w popiół, zabite wilkołaki natomiast zrzucili na stosy i podpalili. Na samym końcu generałowie dostali rozkaz stawienia się w namiocie Wielkiego Marszałka.
-Chwała Wilhelmowi Noir! Chwała Wielkiemu dowódcy! Zwycięstwo!! –kilkaset gardeł krzyczało na wiwat, chwilowo zapominając o poległych braciach. –Wiwat generałowie! –żaden z dowódców nie odpowiedział, w ciszy zmierzali do namiotu Noir’ a. Wiedzieli, że marszałek nie będzie zadowolony z przebiegu bitwy. Po kolei odsłaniali wejście do namiotu, pierwszy wszedł Marcus a zaraz za nim Anzelm, stopili się z ciemnością panującą w środku, opuszczając kotarę chroniącą otwór wejściowy. W powietrzu można było wyczuć ich napięcie, gdy czekali aż Wilhelm okaże jakikolwiek znak życia. Nagle pojedyncza świeca zapłonęła jasnym blaskiem oświetlając twarz Noir’ a. Wielki Marszałek siedział z tyłu na bogato zdobionym drewnianym krześle i z kamienną twarzą przyglądał się podwładnym.
-Czy wiecie ilu żołnierzy straciliśmy? –zaczął mówić z chłodnym spokojem. –Zdajecie sobie sprawę ile żon i dzieci pozostało bez mężów i ojców?? –Noir powoli podnosił ton. –Czy właśnie to jest potęga wampirzej armii?! Przegrać z dwukrotnie słabszymi i mniej licznymi dzikusami!!? –teraz już krzyczał tak głośno, że głosy skandujące jego imię na dworze umilkły.
-Ale odnieśliśmy zwycięstwo, Panie... –Anzelm zaraz umilkł pod naporem ognistego spojrzenia Wielkiego Marszałka.
-ZWYCIĘSTWO!! A to dobre! Uświadomię cię, bo najwyraźniej nie wiesz wszystkiego! Straciliśmy tysiąc wojowników podczas starcia z dwoma tysiącami wilkołaków! Wiesz ilu nas było? Nie? To posłuchaj! Tysiąc pięćset ciężkiej jazdy i dwa tysiące berserkerów! Nie liczę pięciuset łuczników. Straciliśmy siedmiuset pięćdziesięciu jeźdźców i dwustu pięćdziesięciu berserków! Ty to nazywasz zwycięstwem?! –Wilhelm z wściekłością wymierzył potężny cios stolikowi z mapą, przełamując go na dwie części i posyłając w powietrze rój drzazg. –Zejść mi z oczu!...Marcus, ty zostajesz. –powiedział i podszedł w stronę stalowej skrzyni spoczywającej spokojnie przy jednej ze ścianek namiotu.
-Słucham, Panie. –generał był przygotowany na wszystko.
-Walczyłeś dzisiaj najlepiej z całej tej bandy patałachów... –głos Wilhelma momentalnie złagodniał. Zaczął szukać czegoś w skrzyni nadal mówiąc do Marcusa. –Wiem, że widziałeś śmierć Victora...Przykro mi z jego powodu, to był wielki wojownik. –po chwili namysłu dodał. –Pierwszy z trzech... –Delacroix był trochę zdziwiony, lecz najgorsze miało dopiero nadejść. –Bezpośrednio przed bitwą otrzymałem list z Skalnego miasta...Adresowany do niego...
-Panie?
-Jest to wiadomość od jego służącej...Victor ma potomka. –Marcus oniemiał, całe ciało było jak sparaliżowane.
-P...Potomka? –wyjąkał
-Usiądź. Tak, jego żona spodziewała się dziecka...Tu właśnie dochodzimy do kolejnej tragedii... –Delacroix ciężko opadł na podsunięte krzesło. –Jego żona zmarła przy porodzie, dziecko jest sierotą. –generał omal nie zsunął się z siedzenia, w jego gardle rodził się płacz.
-Nie...Nie...Dlaczego?
-Niestety...To silny chłopiec, szkoda by go poddawać naszemu prawu. Sam uważam, że zrzucanie sierot ze skał jest barbarzyńskim procederem, ale to nie ja ustanowiłem te prawa, a zmienić ich nie mogę...Mówiąc prościej, chcę abyś go przygarnął, mianował swoim synem.
-Ale ja...-spojrzenie Wilhelma nagle stało się zimne.
-To rozkaz! –warknął przez zaciśnięte wargi.
-...-Marcus zakrył twarz dłońmi. –Dobrze, zgadzam się, choć wiem, co to będzie znaczyć. –Noir od razu się uśmiechnął.
-Jutro wracamy do twierdzy, poznasz się ze swoim potomkiem. Aha, w liście pisało jeszcze coś...-Marcus był tak oszołomiony, że nie zauważył zmiany w tonie marszałka.. –Podobno ten chłopak jest dość...-Wilhelm przez chwilę szukał właściwego słowa. –Wyjątkowy...-Delacroix’ owi było już wszystko jedno. Zdobył się tylko na krótki pytanie.
-Mogę wyjść?
-Oczywiście. Przekaż wszystkim, że wymarsz o świcie.
Delacroix zasalutował i odszedł chwiejnym krokiem w stronę swojego namiotu. Jego zachowanie mogłoby się wydać przesadne, gdyby nie to, jakie życie wiódł do tej pory. On również urodził się sierotą i został uratowany przez dziadków od bardzo brutalnego w tej kwestii prawa wampirów. Wychowywał się w jaskiniach i lasach, hartując swe ciało w tych niekorzystnych warunkach miał do wyboru: zjeść lub być zjedzonym, więc zdecydował się zjadać. Gdy dorósł wrócił do swojego domu i zaciągnął się do wojska. Dzięki wytężonej i lojalnej służbie doszedł na sam szczyt. Był generałem, dowodził ciężką jazdą, elitą. Nie miał rodziny, więc całkowicie się usamodzielnił, a teraz miał niańczyć dziecko swoich nieżyjących przyjaciół. Los okazał się bardzo przewrotny...
Marcus spał bardzo źle, jeszcze przed tym, jak chorąży zatrąbił w róg, budząc wszystkich on już stał w pełnej zbroi i wszystkimi swoimi rzeczami przy nowo otrzymanym koniu. Gdy reszta armii grupowała się przy swoich dowódcach, sierżanci wydzierali się na maruderów, on jeździł wokół obozu przyglądając się chaosowi panującemu w oddziałach.
Przez całą podróż do twierdzy milczał, rozmyślając o wczorajszej nocy, był tak zatopiony w myślach, że nie zauważył, kiedy dotarli do celu. Wysokie grzbiety gór piętrzyły się wysoko nad żołnierzami, przesłaniając ledwo przebijający się przez chmury księżyc, powoli wychodzący z okresu pełni. Skalne miasto było zbudowane pod ogromnym nawisem skalnym, ściśnięte na powierzchni trzech kilometrów kwadratowych i liczyło dziewięćset tysięcy mieszkańców. Przeludnienie wymusiło budowę mieszkań również w skale i tak warownia Wielkiego Marszałka zmieniła nazwę z Twierdzy Noir na aktualną. Armia wchodziła przez ogromną bramę na ulice wśród wiwatu i okrzyków zwycięstwa i w takim towarzystwie dotarli do głównego placu, stanowiącego centrum miasta. Tam żołnierze zostali publicznie pochwaleni przez samego Noir’ a i otrzymali swój żołd, po czym rozeszli się do domów. Niestety, wśród radości nie zabrakło lamentu i płaczu.
Matki, żony i dzieci zabitych klęczały na ziemi i wylewały strumienie łez...Widok ten był okropny, lecz odbijał się od umysłu Marcusa jak kamień od zbroi.
Nadal był oszołomiony, gdy wchodził do domu swoich, martwych, przyjaciół. Dopiero tam głos Wilhelma wyrwał go z tego stanu.
-Od tej pory jesteście związani linią życia i śmierci. Marcusie, jesteś jego ojcem...Marcus? –tu zwrócił się w stronę Delacroix’ a.
-Rozumiem i się zgadzam, Panie. Dziękuję za ten zaszczyt –dopiero, gdy Noir wydał się być zadowolony, generał odważył się spojrzeć na swego potomka. To, co zobaczył w pewnym stopniu go uspokoiło. Chłopiec wyglądał na zdrowego, silnego niemowlaka. Nic nie wskazywało na, jak to określił Noir, wyjątkowość dziecka.
Krótko trwał w takim przekonaniu. W momencie, gdy chłopczyk otworzył oczy Marcus poczuł, że przewracają się mu trzewia. Bił od nich dziwny blask, jakby zmieszać mrok ze światłością.
-Ale, ale... –generał nie potrafił wypowiedzieć ani słowa.
-Tak, na tym polega jego niezwykłość. To ocaliło mu życie. Przed naszym przybyciem obejrzał go Arcykapłan. Teraz uważaj! Jest w nim moc zarówno demonów, jak i bóstwa.
-Przecież zawsze nas uczono, że to niemożliwe, że bogowie i demony ze sobą walczą...
-Rozumiesz teraz, że opieka nad nim jest ogromnym obowiązkiem, ale i znacznie większym zaszczytem. Rozumiesz? –ton głosu Wilhelma nie pozwalał na żadną odpowiedz prócz jednej, tej właściwej.
-O...Oczywiście , panie –Delacroix stał ze zwieszoną głową, starając się dowiedzieć w co został wmieszany.
-Doskonale... Aha, wiąże się z tym jeszcze jedna sprawa. Jako, że zostałeś ojcem, musimy ci na jakiś czas... –Noir był wyraźnie zakłopotany. –Zmienić przydział. Twoje miejsce zajmie Leonard, a ty zostaniesz przydzielony do ośrodka szkoleniowego jako strateg i dowódca obrony miasta.
-Nie... Dlaczego? –Marcus czuł, że zaczyna nienawidzić tego dzieciaka.
-Bez dyskusji!! –w oczach Wielkiego Marszałka widać było ogromny ból.
-Tak jest...
-Zrozum, to dla mnie równie bolesna decyzja, ale nie mogę postąpić inaczej.
-Rozumie, panie.
-Dobra, ostatnia sprawa –Wilhelm objął Delacroix’ a z niemal ojcowską czułością. –Jak mu dasz na imię?
-To chłopiec, prawda? Zatem nie nosi imię Dracon.
Kiedy bogowie Dominium dowiedzieli się o rasie demonów, stworzonej przez Riviana, postanowili tchnąć część swej esencji w kilku przedstawicieli własnych dzieci. Mieli się oni stać tarczą, broniącą świat przed nienawiścią Najwyższego. Ale nikt z nich nie przewidział faktu, że jego pomiot piekielny również tak zrobi... Bo któż mógłby?
W następnej części dowiecie się co-nieco o historii tego świata... Nie chciałem od samego początku zarzucać przeróznymi faktami i postanowiłem wprowadzać was do mego umysłu stopniowo. Nio, a teraz możecie spokojnie komentować =]