Pokaż wiadomości

Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Zwróć uwagę, że możesz widzieć tylko wiadomości wysłane w działach do których masz aktualnie dostęp.


Wiadomości - Ignatius Fireblade

Strony: [1] 2 3 ... 12
1
Tournament of the Titans / Odp: Kraina bogów
« dnia: Sierpnia 21, 2007, 02:08:38 pm  »
Na początek, pozdrowienia z Bieszczad! Nareszcie udało mi się znaleźć jakiegoś luźnego kompa z netem XD Ale mam tylko na chwilkę :P Chciałbym podziękować wszystkim, którzy na mnie głodowali i wszystkim przeciwnikom, z którymi przyszło mi walczyć. Było naprawdę nieźle.

No i gratulacje, dla Ciebie Tant i dla Yuz. Nie martwta się, zagłosowałem przed wyjazdem. N, ide włazić na kolejną górkę :P Czołem!

2
Tournament of the Titans / Odp: Kraina bogów
« dnia: Sierpnia 07, 2007, 07:35:56 pm  »
Tant, nie chcę podważać Twojej wiarygodności, ale z tego, co piszesz wynika, że tylko Ty będziesz miał dostęp do głosów. Szczerze, to dla mnie takie rozwiązanie odpada. Akurat przy tym głosowaniu jesteś stroną i tym samym nie wygląda zbyt etycznie taka a nie inna praktyka.
Dlatego zaznaczyłem odpowiedź przeciw zmianie. Nie zrozum mnie źle, nie mam powodu, by Ci nie ufać, ale póki w grę wchodzi Twoje zwycięstwo, lub Twoja przegrana, nie widzę możliwości głosowania w innym systemie.

Co innego, gdyby powierzyć zbieranie głosów osobie niezależnej, stałemu bywalcowi, który jest bezstronny (od razu zaznaczam, że nie piszę tego pod siebie, bo wyjeżdżam na tydzień z hakiem)...

Siergiej, dzięki. Nie, nie czytałem :P Ale lubię takie opisy (choć daleko mi do wymarzonego poziomu)... W sumie, ciesze się, że to ostatnia walka. Nienawidzę zamieszczać tekstów, które nie leżakują co najmniej dwa tygodnie przed korektą :/

3
Tournament of the Titans / Odp: Kraina bogów
« dnia: Sierpnia 06, 2007, 08:33:10 am  »
Dodana. To były ciekawe miesiące przy ToT-cie. Cóż, nawet, jeśli będę czwarty, to nic się nie stanie :P Skoro siatkarze i Kubica może, to ja też :D Ne ukrywam, że jednak byłoby miło stanąć na przysłowiowym "pudle".

Tydzień spędzony poza miastem spowodował, że nareszcie mam jaśniej we łbie :P No i prace nad pewnym opowiadaniem ruszyły pełną parą. Starsi użyszkodnicy pewnie go pamiętają. Jak już dokończę i okaże się, czy zgarnę coś nim w pewnym konkursie, to dam znać :D

Dziękuję wszystkim, którzy na mnie głosowali. Jestem waszym dłużnikiem :]

Tant, jeszcze kiedyś Ci dokopię:P

Tymczasem pozostaje jedynie oczekiwanie na wyniki. I jeszcze raz dziękuję.

4
Faza pucharowa / Odp: Walka o 3 miejsce: Link vs Nightmare
« dnia: Sierpnia 06, 2007, 08:27:54 am  »
To właśnie tutaj trafiali ci, którzy przegrali. Piekło, stworzone z ciał i kości pokonanych. Miejsce, gdzie krwawe potoki brały początek w oczodołach, a pająki tkały pajęczyny z naczyń. Tutaj jedynymi zwierzętami byli padlinożercy, lubujący się w miękkich fragmentach ciał, więc wyżerały najpierw genitalia, a następnie oczy, języki, gardła, a na końcu zabierały się za brzuchy.
Martwi, odarci z odzienia, broni i towarzyszy zostawali rzuceni na pastwę pokonanych wrogów. Tak krąg toczył się niemal w nieskończoność, karmiąc się tym, że martwi nie mogli zostać ponownie uśmierceni. Umęczone zwłoki, cienie tego, czym były niegdyś miały smakować lekarstwa, które niegdyś aplikowali braciom i siostrom.
Panowała tu niezachwiana hierarchia, a ten, kto odważył się wystąpić przeciw niej, zostawał rozszarpany. Nikt nie był ważniejszy od Służek bóstw. Wyglądały niemal identycznie, zachowywały się niemal jednakowo, lecz nie były takie same. Powstawały z Upadłych – przegranych, którzy dostąpili łaski przemienienia. Mogły kiedyś być mężczyznami, dziećmi, to nie miało znaczenia. Przemienienie wtłaczało je w jedną formę i tak musiały już trwać.
Ich łona wypełniało wijące się robactwo, wylewające się przez pępki. Piersi miały wyschnięte, jak wypalone strąki, a dzieci, wiecznie przyssane do nich były źródłem wszelkiego zła, demonami wcielonymi i hodowanymi, by później zalać świat. Twarze Służek nigdy nie stawały się widoczne. Musiały je skrywać, jako, że stanowiły one dowody cierpień, pergamin, na którym kat wypisywał każdy, najmniejszy ból. Patykowate ramiona zdawały się być słabe, jednak zawierały w sobie siłę tysięcy mężczyzn.
To właśnie te upiorne kobiety miały być jedynymi świadkami pojedynku ostatniej szansy dla dwóch wojowników. Obaj mężczyźni zostali pokonani i okryci hańbą podczas Turnieju Bogów i obaj dyszeli żądzą zemsty. Jednak nie tylko dlatego Służki zostały mianowane wyłącznymi świadkami. Wygrany z przegranych miał zostać kolejną Służką, a może nawet kimś więcej – Dozorcą, pół-demonem, potężną istotą, mogącą równać się nawet z pół-bóstwami. Była to nagroda, o której mężczyźni nie wiedzieli. Jednak, gdyby było inaczej, Nightmare walczyłby do upadłego.
Areną ich zmagań stała się rzeczywistość, której każdy o zdrowych zmysłach unikał. Odpowiednik piekła, gdzie trafiali zhańbieni wojownicy, tak mężczyźni, jak i kobiety. Nie było ucieczki, a jedyny sposób, by się stąd wydostać, to zostać wysłanym z misją od Najmroczniejszego.
Właśnie tu miała rozpocząć się przedostatnia potyczka. Dwaj wojownicy porzucili nadzieję na spełnienie marzeń, teraz ich jedynym celem było przeżycie. W tej, czy innej formie. Ten potężniejszy nosił pełną zbroję płytową. Kolce wyrastały ze wszystkich stawów, pełniąc rolę ochrony tych narażonych na uraz miejsc. Jednak najstraszniejszym był ten, tkwiący nad przyłbicą. Oczy, wypełnione najczystszym szkarłatem mierzyły wszystko dookoła, nie zdradzając żadnej emocji. Stal, chroniąca prawe ramię płynnie przechodziła w demoniczną łapę, wyposażoną w pazury, mogące przerazić smoka. Była to broń niemal równie zabójcza, co dwuręczny miecz, z uniesieniem którego miałaby problem i dziesiątka mężczyzn. Oko, osadzone miast szlachetnego kamienia było w wiecznym ruchu, szukając i rozpoznając każde zagrożenie. Potężnym mężczyzną był pan Koszmarów, sam Nightmare.
Obserwujący go elf, przyodziany w zieloną kurtę i spodnie, skrywający głowę pod czapką koloru trawy, drżał ze strachu. Jego mężne serce topniało, skonfrontowane z ostatecznym Złem, które stanęło mu na drodze. Wyposażony jedynie w krótki, nie dłuższy od łokcia, miecz i Okarynę Czasu, miał marne szanse. Link rozejrzał się, wodząc wzrokiem od jednej Służki do drugiej. Czuł mdłości, podchodzące mu do gardła, paląc je goryczą. Postanowił postawić wszystko na jedną kartę.
- Odstąp i pozwól mi uratować się z tego kotła – rzucił w kierunku postaci w zbroi.
- Żart – warknął Nightmare, wzruszając ramionami, zgrzytając nachodzącymi na siebie płytami zbroi. – Jesteś tak głupi, że szkoda mi ciebie zabijać.
- Więc nie rób tego – Link uczepił się tego, jak tonący zbutwiałej deski. – Poddaj się.
- Tylko, że ja lubię zapach krwi o poranku, mały stworku.
- Skąd wiesz, jaką mamy porę? – zapytał elf, zbyt późno orientując się z kim rozmawia.
- Pora nie jest ważna. Posoka to posoka.
Link mógł przysięgnąć, że Nightmare szczerzy zęby pod stalową osłoną. Nie wiedział dlaczego ta istota napełnia go takim strachem. Stawiał czoło złu pod każdą postacią. A teraz nie potrafił nawet ruszyć ręką.
- Nie chcę cię skrzywdzić – powiedział, wywołując tym falę opętańczego śmiechu.
- A ja ciebie chcę – odparł Nightmare, radosnym tonem. – I ci tutaj mi świadkiem, że tak uczynię. Na końcu wezmę sobie twoją duszę i dostąpię zbawienia.
- Nie chcę umierać – powiedział Link, przeciągając chwilę starcia tak długo, jak tylko mógł. – Mam tam ukochaną, świat, który mnie potrzebuje i zło, które muszę pokonać.
- Może jeszcze spróbujesz wcisnąć mi bajeczkę o gromadce dzieci, farmie, psie i stadzie gołębi? Przestań pieprzyć, jak potłuczony!
- Czy ktoś ciebie potrzebuje? Czy ktokolwiek czeka na twój powrót? Jestem pewien, że nikt…
- Śmierć jest moją oblubienicą, a miecz w mej dłoni przyjacielem. Krew wrogów napojem, a przekleństwa i smutek ich bliskich – pożywieniem. Nie potrzebuję nikogo, a kroczę po ziemi, by nieść zgubę dobru.
Link otworzył usta ze zdziwienia. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Miał nadzieję, że wytrąci wroga z równowagi, spowoduje, że ten odsłoni słabą stronę, miękkie miejsce, gdzie będzie można wrazić miecz. Nawet smoki, te potężne Lewiatany, mają czułe punkty.
Wszystko wskazywało na to, że okuty w stal potwór nie. To jakim cudem został pokonany? Elf skupił się, próbując rozszyfrować przeciwnika. Czuł, że ta walka zostanie rozstrzygnięta pojedynczym ciosem. I to on będzie tym, który go zada.
Zrobi tak, jak kiedyś z Zidanem. Okaryna będzie jego bronią, nie stal.
- Skończ kadzić i zacznij walczyć, bo czuję, że rdzewieję – warknął Nightmare, szykując miecz do ataku.
Link podniósł instrument do ust, wygrywając dobrze znane nuty. Poczuł, że unosi się w powietrzu, wiruje, otoczony błyszcząca manifestacją magii. Poczucie zbliżającego się tryumfu uderzyło elfowi do głowy. Czuł się pijany nadzieją i nie chciał powściągnąć euforii. Wydawało mu się, że widzi przed sobą dłonie najczystszego anioła, nie czekającego na wynik walki, przekonanego o zwycięstwie dobra.
Wtedy poczuł rozdzierający ból w klatce piersiowej. Miecz Nightmare’a tkwił w nim głęboko, niemal filetując go, jak rybę. Stal wgryzła się w elfa, tnąc ubranie, skórę, ciało, mięśnie, roztrzaskując mostek na kawałki i dokonując spustoszenia w organach wewnętrznych. Płuca zostały rozszarpane, żyły i tętnice owinęły się wokół ostrza, rozpryskując czerwień życia. Jelita wypłynęły na wierzch, rozchlapując resztki poprzedniego posiłku na podłoże piekła. Link zwymiotował żółcią, ochlapując dłoń i buty Nightmare’a. Jego serce biło jeszcze chwilę, po czym pękło. Zakuty w stal wojownik wyszarpnął miecz z trzewi przeciwnika i zamierzył się do uderzenia zdeformowaną ręką.
Pazury wdarły się do Linka poprzez ogromną ranę. Zgrzytały po odgiętych żebrach, szukając przez chwilę czegoś wewnątrz trupa. Nightmare sapnął z zadowolenia, chwytając to, czego pragnął. Zaparł się stopą o elfa i pchnął, oswobadzając dłoń. Truchło odleciało w dal, rozchlapując za sobą resztki krwi. Istota słuchała przez moment, a gdy dotarł do niej odgłos mokrego plaśnięcia, zerknęła na zdobycz, uwięzioną między pazurami. Leżało tam martwe, pęknięte serce mężczyzny.
Między potarganymi resztkami mięśnia błyszczało złote światełko. Nightmare zaśmiał się, zaciskając mocniej pięść. Błysk znikł, rozpływając się, jakby nigdy go tam nie było.
Sylwetkę istoty w stali otoczyła krwawa poświata. Oto miał wreszcie otrzymać nagrodę, z której cieszył się bardziej, niż ze spełnionego życzenia.
Może nie poświęcił elfowi zbytniej uwagi, ale postępował zgodnie z pewną niepisaną zasadą – nie baw się z jedzeniem.
Gdzieś pośród Służek, okryta cieniem istota pokiwała z aprobata głową. Spośród otaczającej boga szarości, wyróżniało go jedynie czerwone serce, bijące równomiernie, wyzierające spod rozchylonej szaty. Nightmare nie wiedział o tym, że miał własnego patrona. Pewnie, gdyby nawet wiedział, zechciałby go zabić. Bóstwo nie obawiało się zakusów podopiecznego, ale po co mu dodatkowe zmartwienie?

5
Tournament of the Titans / Odp: Kraina bogów
« dnia: Lipca 27, 2007, 07:51:12 pm  »
<Khem> Wcale nie musi :P Nie obrażę się. Wszystko wskazuje na to, że wygrasz Tant. Cóż, Twe puste groźby wcale nie okazały się takie puste XD

6
Tournament of the Titans / Odp: Kraina bogów
« dnia: Lipca 22, 2007, 08:34:39 pm  »
Dziesięcioma punktami, Tant? Mam nadzieje, że ta walka kością Ci w gradziołku stanie :D Cóż... dodane. Git, żem w półfinale.

7
Faza pucharowa / Walka Półfinałowa II: Nightmare VS Serge
« dnia: Lipca 22, 2007, 08:32:40 pm  »
Gdy poranny wietrzyk zawirował leniwie snującą się mgłą, dwie armie stanęły naprzeciwko siebie. Niezmierzone fale ludzi trwały w bezruchu, oczekując na pojedynczą komendę, która rozpocznie ich taniec ze śmiercią.
Miecze zgrzytały o tarcze, topory krzesały iskry o kamienie, cięciwy łuków skrzypiały, napinane do granic ich możliwości. Pomimo wczesnej godziny, słońce prażyło jak w najgorętsze południe. Zbroje i hełmy działały jak piec w piekarni, piekąc ciała wewnątrz siebie. Pot spływał z żołnierzy całymi litrami, zalewając oczy i nozdrza.
Jednak żaden z nich się nie poruszył. Nie wolno im było zrobić niczego bez rozkazu dowódcy. A ci stali razem z nimi w szyku, cierpiąc takie same niewygody.
Serge, młodzieniec,  przyodziany w pełną zbroję płytową i hełm, dzierżył wąskie ostrze, hartowane z jednej strony. Miecz ten, zwany kataną, został wykonany poprzez nałożenie na siebie trzech warstw metali, związanych w piekielnej temperaturze. Nic nie mogło przerwać takiego związku. Żadna siła, ani stal. Co prawda nie była to jego ulubiona broń, ale tym razem wybrał właśnie ją.
Jego przeciwnikiem był strach, zło, przyobleczone w ciało. Sam Nightmare. Istota nie nosiła zbroi, ubrana była tylko w przepaskę biodrową, podtrzymywaną przez skórzany pas. Długie włosy kolory słońca rozwiewały się na wietrze, reagując na najmniejsze ruchy powietrza. Jego jasne oczy przeczyły naturze, tak samo, jak zewnętrzne piękno. Każdy, kto bliżej poznał Nightmare’a, wiedział, że wnętrze zgniło już wieki temu. Jedynie zdeformowana ręka świadczyła o prawdziwej naturze. Przed nim, wbity głęboko w ziemię, tkwił ogromny, dwuręczny miecz, z okiem zaraz przy rękojeści.
Gdzieś w oddali zaskrzeczał kruk. Żołnierze zareagowali, jak na sygnał, ruszając do boju. Całe setki mijały dowódców, rzucając się w otwarte ramiona śmierci. Stal zgrzytała o stal, strzały cięły powietrze niczym upiorne stada ptaków. Krzyk furii, jęki ranionych i charkot umierających wypełniały okolicę. Wszystko, co mogło poddawało się instynktowi i uciekało, chcąc przeżyć.
Nagle Nightmare zaczął przemieniać się w mgłę. Niesiony wiatrem, przemieszczał się w stronę Serge’a. Gdy już był blisko, wyskoczył z obłoku, prowadząc ostrze znad głowy. Serge zablokował atak, ustawiając miecz prostopadle do uderzenia. Zetknięcie stali skrzesało fontannę iskier i spowodowało, że ziemia zadrżała.
Powierzchnia zaczynała pękać, szczeliny zmieniały się w uskoki. Odrywające się skały spadały w przepaść, niosąc ze sobą żołnierzy obu armii. Ci, w większości zajęci walką, nie zwracali uwagi na nowe, śmiertelne zagrożenie. Ludzie spadali, wciąż spleceni z sobą w bitwie. Krew brukała ziemię, jej krople leciały ku zgubie, razem z ich posiadaczami niczym czerwona mgiełka.
Nightmare spojrzał na to z obojętnością. Jego cel znajdował się tu i teraz. Żołnierze nic nie znaczyli. Za to Serge wyraźnie się podłamał. Miecz nieco opadł, jakby ramionom zabrakło sił. Usta mężczyzny otwarły się ze zdziwienia. Chwilowo się rozproszył i ten moment wykorzystał blondyn. Ciął od prawej, prowadząc ostrze na wysokości pasa. Stal przecięła pancerz przeciwnika i raniąc miękkie ciało. Niestety, zbyt powierzchownie, by zabić. Za to dostatecznie, by wybudzić z oszołomienia.
Serge okręcił się w miejscu, przysiadając. Dzięki temu mógł zaatakować ze zdwojoną siłą. Katana natrafiła na miecz Nightmare’a, zakleszczając się z nim. Potężny mężczyzna zamierzył się zdeformowaną pięścią. Jednak Serge błyskawicznie zmienił chwyt i skręcając dłonie, wyrwał miecz z rąk przeciwnika.
Blondyn zmrużył groźnie oczy, nawet nie patrząc za bronią. Zrobił krok do przodu i złapał wroga za przegub. Zaskoczony Serge nie zdążył zareagować. Nightmare pociągnął go, wyrzucając w powietrze. Wojownik zdążył tylko zamachać rękami i spadł w przepaść. Blondyn skoczył za nim, kładąc ręce przy bokach. Niczym pocisk, pomknął za wrogiem.
Wtedy To dostrzegł. Na samym dole wyzierało ogromne oko, wgapiając się w nich. Zrozumiał, że to przejście, droga do ostatecznego przeciwnika i zwycięstwa. I to Serge był bliżej. Mężczyzna leciał, mijając niemal idealnie pionowe ściany, zwężające się tym mocniej, im dalej doleciał. Jego wzrok rejestrował każdy, nawet najmniejszy odłamek skalny, wzlatujący do góry, wyrzucany siłą uwalniającego się ciśnienia. Rozżarzone do czerwoności pociski mijały ich, jakby dwie postaci nie były dość interesującym celem. Innym zagrożeniem były odłamki podłoża, spadające wraz z mężczyznami w głąb ziemi. Jednak i te nie odważyły się uderzyć w któregokolwiek z nich.
Nightmare zbliżał się do lecącego przed nim mężczyzny. Byli zbyt blisko Oka, by móc cokolwiek zmienić. Nagle blondyn dostrzegł własny miecz, wbitą w skalną ścianę. Wyciągnął rękę przed siebie i uwolniona siła nieco wyhamowała jego upadek, zmieniając kierunek ruchu. Zmierzał teraz prosto na ścianę. Wojownik złapał za rękojeść miecza, wyrywając go z uwięzi.
Serge spojrzał w górę i zobaczył przeciwnika, zbliżającego się do niego ze sporą prędkością, składając się do uderzenia. Wciąż lecąc, skręcił się, uderzając stopami o spadającą skałę. Przyjął pozycję do pchnięcia w górę. Odszukał dla stóp pewne, nie grożące utratą równowagi, oparcie i skupił się, koncentrując na jednym punkcie ciała blondyna. Gdy ten się odpowiednio zbliżył, Serge pchnął. Czas zdawał się zwalniać. Nightmare spiął się cały, wykorzystując wszystkie siły, by zmienić kierunek puszczonego w ruch ostrza. Cudem, udało się. Głownia katany przeciwnika uderzyła o płaz miecza blondyna, ześlizgując się po nim. Nightmare jednak nie przerwał uderzenia. Broń, jakby była posłuszna mu całym istnieniem, ponownie zmieniła kierunek, zmierzając prosto ku głowie Serge’a.
Nightmare uśmiechnął się, niemal widząc rozpryskującą się jak arbuz, czaszkę przeciwnika. Nie trafił. Wojownik odskoczył, lądując na innej skale, podczas, gdy ta, na której stał przed chwilą, została rozłupana na pół przez broń wielkiego mężczyzny. Nightmare stanął na jednej z połówek, bez problemu łapiąc równowagę. Serge poczuł na sobie palący wzrok niebieskich oczu, wgryzających się w niego zza zasłony włosów koloru słońca.
Poczuł, że za chwilę umrze. Jednak nie chciał poddać się bez walki. Nie pozostało wiele do Oka Bóstw. Wystarczy odbić się i polecieć w dół, zdążyć przed nim.
Nightmare, wyczuwając o czym myśli Serge, rzucił się na niego, stawiając wszystko na jedną kartę. Stal błysnęła czystą energią. Jeden cios wystarczy, by zakończyć walkę. Jednak, miast atakować, blondyn rozwiał się po raz kolejny. Zaskoczony Serge rozejrzał się, szukając celu. Jego przeciwnik znalazł się, ale za plecami mężczyzny. Silne dłonie założyły mu chwyt, niemal całkowicie unieruchamiając.
Blondyn skupił całą energię na skale pod nogami, siłą umysłu rozbijając ją na kawałki. Złożył się, znów przypominając strzałę, wypuszczoną ręką wprawnego łucznika. Ciągnął za sobą rozpaczliwie starającego się uwolnić Serge’a. Jeszcze jeden impuls energii pozwolił Nightmare’owi zbliżyć się do ściany. Blondyn poluźnił chwyt, wypuszczając już prawie zrezygnowanego przeciwnika. Przemieścił nogi na plecy przeciwnika i pchnął go z całej siły.
Serge uderzył o skalną ścianę, odbijając się od niej. Z jego ust bluznęła krew, katana wyślizgnęła z dłoni.
Nightmare odbił się od skalnego odłamka i poleciał prosto na przeciwnika, uderzając kolanami w jego plecy i dociskając do skały. Kręgosłup trzasnął, jak zapałka, hełm został zerwany z głowy, a skóra twarzy darła się o nierówności. Serge umarł, nim dane mu było wydać z siebie jęk. Skała dosłownie wyrwała mu połowę twarzy, łącznie z twarzoczaszką. Spomiędzy postrzępionych krawędzi rany wyzierała szara masa mózgu.
Blondyn zaryczał tryumfalnie, odbijając się od trupa, zmierzając prosto na spotkanie bramy do zwycięstwa. Tylko jedna postać stała na drodze do jego zwycięstwa. Jedna walka i jeden trup. Oburęczny miecz zabłysnął czystą energią. Gdy tylko Serge umarł, został pozbawiony duszy.
Nightmare był znów w pełni sił i gotów na ostateczne wyzwanie.

8
Tournament of the Titans / Odp: Kraina bogów
« dnia: Lipca 22, 2007, 03:24:32 pm  »
Tant, nie musisz się martwić:P (piszę prowizorycznie) Walkę mam już gotową. Leżakuje na dysku. stawię wieczorem, bo najpierw chcę to i owo poprawić. Nowy limit trochę utrudnił mi żywot, ale dałem radę.

Zobaczymy, jak nam pójdzie :]

9
Tournament of the Titans / Odp: Kraina bogów
« dnia: Lipca 10, 2007, 07:25:24 am  »
Ło. Udało mi się. Wbrew wszystkiemu. Jako, że nie ma za tydzień żadnej walki, można się rozgrzewać do półfinału. Miodzik.

10
Tournament of the Titans / Odp: Kraina bogów
« dnia: Lipca 04, 2007, 09:31:33 pm  »
Nie mam zamiaru kląć online, choć mam dużą ochotę. Proszę o wybaczenie i mam nadzieję, że je otrzymam, jako, że zdarza mi się to po raz pierwszy.

Weekend bez dostępu do neta = nie dało się wysłać
Poniedziałek = pierwszy dzień w robocie i zamknięcie sesji. Wróciłem do domu tak zjeba**, że walnąłem się do wyra i zasnąłem od razu, ledwo zdjąłem koszulę i portki =.= W trzy dni zarchiwizowałem ponad 900 umów, a każdą trzeba zająć się odrębnie. Tekst miałem prawie gotowy (brakowało około 500 znaków), ale nie dało się. Nie miałem siły.

Jeśli nie uda mi się dojść dalej, trudno, następnym razem. Ale zgodnie z obietnicą, daną Tantowi, postaram się nie olać sprawy do końca. Yuz, przepraszam.

11
FanFik / Odp: Walka VI: Vivi VS Crono ~akt II~
« dnia: Czerwca 29, 2007, 07:41:44 am  »
Bardzo logiczne wyjaśnienie :D Odpowiada mi w całej rozciągłości ;P

12
FanFik / Odp: Walka VI: Vivi VS Crono ~akt II~
« dnia: Czerwca 27, 2007, 09:17:07 pm  »
Takie małe pytanko... :P

Gdzie zawsze chadzają Ignacy i Rover? :]

13
FanFik / Odp: Walka VI: Vivi VS Crono ~akt II~
« dnia: Czerwca 27, 2007, 01:29:35 pm  »
XD Boskie :D Git, że przeżyłem :P Uśmiałem się, świetny tekst :]

14
Tournament of the Titans / Odp: Kraina bogów
« dnia: Czerwca 18, 2007, 08:53:20 pm  »
Kurna... nie mam czasu, co wynitnie odbija się na tekście. Przykro mi. Z resztą już chciałem się wycofać, ale krótka pogadanka z Tantem odwiodła mnie od tego. Najwyżej przegram. Choć teraz żałuję, że musiałem dac taki tekst, a nie inny.

15
Faza pucharowa / Odp: Walka VI: Vivi VS Crono
« dnia: Czerwca 18, 2007, 08:50:27 pm  »
Jak co miesiąc, mieszkańcy Alpha City zebrali się przed telewizorami, wlepiając wzrok w odbiorniki, czekając aż rozpocznie się wielki wyścig. Stacja mająca wyłączność na transmisję jak zawsze zgarniała lwią część oglądalności. Wszyscy chcieli obejrzeć zmagania stalowych rumaków, a jeśli się poszczęści, to i pot, krew i łzy pokonanych.
Tylko w poprzednich wyścigach życie straciło pięciu kierowców, kończąc w płonących kulach, rozsiewających dookoła odłamki płonącej stali. Takie atrakcje rozpraszały szarą rzeczywistość i nudę, ogarniającą ludność. Każdy dzień wyglądał tak samo… Do pracy, z pracy, spać, do pracy… i tak dalej. Dlatego nie należy się dziwić, że każda innowacja była na wagę złota. Jednak tym razem miało być szczególnie. W ostatniej chwili dołączyli się dwaj obcy. Mieli startować z najniższej pozycji w rankingu, a zazwyczaj tacy szybko płonęli.
Silniki stalowych rumaków ryczały, jakby strasząc sąsiadów. Nikt nie ustępował, nikt nie przejawiał strachu. Kochali ten sport, dający ogromne bogactwo, bądź szybką śmierć i rentę dla rodziny. Dwa nowe pojazdy stały na samym końcu stawki.
Pierwszy z nich był podłużny niczym wieczne pióro, pomalowany na czarno, a przez jego środek biegł czerwony pas. Trzy silniki były tak rozmieszczone, że przypominały nieco myśliwiec z tandetnego filmu S-F. Prawą burtę pojazdu zdobił spory napis Crono.
Drugi z żółtodziobów był bardziej owalny i pomalowany na żółto. Wizjer, przez który pilot miał obserwować trasę był czarny. Jednak nikt nie wątpił, że człowiek siedzący w środku wszystko dobrze widział.
Nagle światło nad bolidami zmieniło się z czerwonego na zielone i pojazdy wyrwały do przodu, wzniecając burzę pyłu. Dwaj nowicjusze od razu pozostali z tyłu, jednak sprawiali wrażenie zainteresowanych sobą nawzajem, a nie rozgrywającym się wyścigiem.
Otaczający ich świat rozmazał się. Crono nieco wyprzedził konkurenta, a jego trzy silniki pracowały na  najwyższych obrotach. Błękitne płomienie znaczyły trasę jego przejazdu smugami, koloru nieba. Jednak Vivi nie dawał za wygraną. Mocnym szarpnięciem w prawo wprawił pojazd w ruch obrotowy. Odbił się od ściany, zmierzając wprost w przeciwnika.
Uderzył od dołu, podbijając tył drugiej maszyny w górę. Jednak stabilizatory zadziałały i Cronem jedynie zatrzęsło. Pilot szarpnął maszyną, unikając następnego ataku Viviego.
Pojazdy mknęły po piaszczystej równinie, rozciągającej się na peryferiach miasta. Jednak to nie było wszystko. Wszyscy wiedzieli, że prawdziwe zmagania mają się dopiero zacząć. Parę kilometrów dalej rozciągał się głęboki kanion. Niestety, miejsca starczało w nim na jeden pojazd, tak więc, jak ktoś chciał wysunąć się do przodu, musiał zrobić to po trupie drugiego.
Pierwsze maszyny już dawno zagłębiły się w skalnej przeszkodzie. Dwaj ostatni, wyraźnie bardziej zainteresowani sobą dotarli długo po nich. Crono wykorzystał silniki grawitacyjne, unoszące go w powietrzu, by w pierwszej fazie lotu znaleźć się nad Vivim. Dopiero wtedy pilot wykorzystał zamontowaną broń. Maszyna zabłysnęła żółtą poświatą i w stronę przeciwnika wystrzeliły wyładowania elektryczne.
Vivi odłączył zapłon, opadając na dno kanionu, przepuszczając błyskawicę obok. Nim uderzył o skały, ponownie odpalił maszynę. Kurz wystrzelił fontanną w górę, jednak Crono już tam nie było. Czarny pojazd z każdą chwilą zwiększał przewagę nad przeciwnikiem, wyduszając z trzech silników resztkę mocy.
Ściany wąwozu rozmazały się, zakręty stawały się lekkimi łukami, a kropka na radarze, oznaczona Vivi zupełnie zniknęła z pola. Crono zwolnił, po czym zatrzymał się za najbliższym zakrętem, szykując pułapkę na wroga.
Jednak, gdyby pilot mógł spojrzeć w górę, ujrzałby żółty dysk, mknący pomiędzy ścianami. Vivi używał pola magnetycznego, by równomiernie odpychać się od przeszkód, umożliwiając pojazdowi ograniczoną lewitację.
Crono go nie widział, ale ten miał zaczajonego przeciwnika jak na dłoni. Chwilę później we wroga poleciała cała wiązka czterech żywiołów. Ogień, powietrze, woda i ziemia zostały złączone w śmiercionośnym pocisku.
Powłoka atakowanej maszyny zabłysnęła błękitem, absorbując siłę uderzenia. Crono zwrócił nos pojazdu w stronę wyścigu i od razu ruszył, pomagając sobie dopalaczem. Nie było to zagranie dozwolone, ale skoro przeciwnik oszukiwał.
Leciał za Vivim aż do końca kanionu. Gdy zobaczył podnoszący się teren, usłyszał w słuchawkach piskliwy głos komentatora.
- Mamy zwycięzcę, moi drodzy! – krzyknął, po czym zaczął sypać listą nazwisk tych, co dotarli do mety.
Zatem teraz pozostali tylko oni dwaj. Crono przesunął dźwignię ciągu maksymalnie do przodu, otwierając wszystkie przepustnice. Maszyna skoczyła do przodu, jakby ktoś ją ukłuł w tyłek. Gdy pilot zobaczył wylot kanionu, Vivi znajdował się niemal nad nim.
Czas jakby zwolnił. Dysk skoczył na równy teren i zaczął nabierać prędkości, wytraconej przez użycie pola magnetycznego. Bolid w kształcie strzałki wyskoczył w powietrze, płynąc przez nie, napędzany trzema potężnymi silnikami. Energia burzy zbierała się gdzieś w okolicach podwozia. Pilot był pewien, że tym razem trafi.
Piorun wystrzelił, uderzając w silnik Viviego. Małe wyładowania zaczęły przeskakiwać po powłoce dysku, powoli odłączając systemy pojazdu. Wreszcie maszyna leciała jedynie siłą rozpędu, aż wreszcie zaryła w ziemię, wzniecając tumany kurzu. Toczyła się jeszcze przez parę metrów, aż wreszcie znieruchomiał.
Pilot próbował się katapultować, jednak fotel wraz z siedzącym tam pokurczem uleciał może na dwa łokcie, aż spadła niczym kamień. Głowa Viviego, przygnieciona ciężkim oparciem rozbryznęła się niczym dorodny arbuz. Krew, zmieszana z kawałkami kości i czymś szarym znaczyła ziemię, powoli wsiąkając.
Widzowie przed telewizorami ryknęli ze szczęścia. Nareszcie coś się wydarzyło. Lecz zamilkli w momencie, gdy pojazd drugiego żółtodzioba spadł zaraz obok pierwszego. Jak się później okazało, nikogo nie było w środku. Później producenci zostali oskarżeni o stosowanie automatycznych pilotów i obrazę społecznej moralności.
Nikt nie miał pojęcia w jak wielkim wydarzeniu wzięli udział. 

16
Tournament of the Titans / Odp: Kraina bogów
« dnia: Czerwca 12, 2007, 06:50:21 am  »
Ło, remisik. Nieźle, zważywszy na to, w jakich warunkach ta walka powstawała. A za tydzień kolejna. Cóż, do pracy, byle nie zostawiać na ostatnią chwilę.

17
Tournament of the Titans / Odp: Kraina bogów
« dnia: Czerwca 04, 2007, 09:03:45 pm  »
Dodana. Walka jest niesprawdzona, niedopiesczona i ogólnie siakaś taka nijaka. Niestety, gdy mam wybierać między nią a egzaminami, wybieram egzaminy. Nie chcę oddać walki walkoverem i dlatego ją dodałem.

Jak jeszcze przyjdzie książka do recenzji, to mnie chyba pokręci :/

18
Faza pucharowa / Odp: Walka II: Ansem vs Serge
« dnia: Czerwca 04, 2007, 09:01:32 pm  »
Dwa cienie stały na olbrzymich ramionach skalanego krzyża, oddzieleni pniem drzewa, wielkim jak świat. Niewyraźne postaci, zamazane przez czas i boską wolę, wpatrywały się w siebie, rozsiewając aurę nienawiści na filarze świata. Nie było tam bieli, czy czerni. Była jedynie szarość umiarkowanego cienia.
Bez słowa niczym wiatr i góra, ruszyli na siebie. W ich dłoniach pojawiła się energia. Błyszczące wstęgi mocy znaczyły kamienne ramię, wzbijając w powietrze skalne odłamki. Gałęzie drzewa poruszyły się, liście zafalowały, zupełnie jakby obawiały się tego, co zaraz nastąpi.
Jarząca się energia oplatała ciała mężczyzn, unosząc ich w powietrze. Wyglądali niczym Aniołowie Śmierci, przymierzający się do walki o pierwszeństwo.
Ruszyli na siebie. Magia rozwinęła sploty, kształtując się na wzór skrzydeł. Ansem wykonał zgrabny unik, przechodząc poniżej wyprowadzonego przez Serge’a cięcia cienistym mieczem. W jego dłoni zmaterializowała się nabijana ćwiekami pałka. Uderzył od dołu, trafiając przeciwnika pod pachę.
Serge krzyknął, opadając na kamienną powierzchnię. Energia zaczęła naprawiać połamane kości i zerwane więzadła. Ansem rzucił się na chwilowo bezbronnego przeciwnika, biorąc zamach znad głowy. Chciał zmiażdżyć czaszkę Serge’a, zakończyć błyskawicznie walkę. Jednak ten się zorientował, uskakując w bok.
Serge obił się od krawędzi, wywołując lawinę małych kamyczków, spadającą w nicość. Sięgnął głębiej w siebie, budząc zapas magii, przemieniając zdrową rękę w olbrzymi miecz. Ciął z prawej, zbijając gardę Ansema. Stal wgryzła się w jego bok, spryskując skałę fontanną szarości. Wojownik zatoczył się, padając.
- Mam cię – syknął Serge.
Ruszył w stronę rannego, ciągnąc ostrze za sobą, żłobiąc rowek w kamieniu.
Ansem nic nie powiedział. Uśmiechnął się i wtopił w podłoże. Zaskoczony Serge stanął w miejscu. Starał się zobaczyć, gdzie uciekł jego przeciwnik. Nie zajęło mu to dużo czasu. Ranny na powrót zmaterializował się przy podstawie Drzewa. W miejscu jego dłoni pojawiły się dwa haki.
Serge ponownie przywołał magię, używając jej do przyspieszenia ruchów. Zerwał się do biegu, obserwując, jak jego przeciwnik zaczyna wspinać się po Drzewie. Spojrzał wyżej i już wiedział, gdzie zmierza Ansem. Kilkaset metrów nad nimi widniała sporych rozmiarów wyrwa w korze.
Mężczyzna rzucił się do przodu, otwierając portal. Moc, jaką zostali obdarzeni, będąc na filarze Świata, była niemal nieograniczona. Byli równi bogom, mogli sami spełnić marzenia. I to nie jedno, a wszystkie. Ci, którzy rzucili w to miejsce dwóch wojowników, najwyraźniej niezbyt się nad tym zastanawiał.
Chociaż, z drugiej strony… Czuł przymus. Musiał walczyć z Ansemem, ponieważ tak chciał jego pan. A może nie? Prawdę mówiąc, Serge czuł nadzieję, że po zabiciu rywala, jego moc wzrośnie. Z niemal nieograniczonej, stanie się Absolutna. Ten drugi nie był tylko wrogiem. On był kimś, kto nakładał ograniczenia, a jako taki, musiał zginąć.
Właściwie, to nie miał pojęcia, jak wpadł na pomysł wykorzystania teleportu. Po prostu skoczył do przodu, a moc zrobiła to za niego. Serge poruszał się w żółwim tempie, patrząc, jak całe otoczenie nabiera prędkości. Zupełnie, jakby ktoś przewijał scenografię w teatrze, a on stał, zadumany.
Nagle światło zgasło, a on znalazł się w Mroku. Strach otoczył go szczelną ścianą. Słyszał, jak gdzieś przy nim skrobią pazury, jak za nim coś gulgocze. Nad uchem Serge’a rozległ się odgłos rozrywanego mięsa i poczuł dwie, mokre kropelki, spływające po policzku.
Poprzez ciemność najpierw przebił się pojedynczy promyk światła. Dopiero po chwili jasność eksplodowała, oślepiając mężczyznę. Chwilę walczył z powidokiem, wypalonym na powiekach, aż zaczął ponownie widzieć.
Znajdował się wewnątrz długiego, wydrążonego w drewnie, tunelu. Jednak się udało. Trafił tam, gdzie chciał.
Właśnie w tej chwili dostrzegł głowę Ansema, wyłaniającą się spod krawędzi. Serge nie namyślał się długo. Rzucił się do przodu, kształtując z magii żelazną pałkę. Cios, prowadzony po łuku w dół, uderzył w głowę przeciwnika, miażdżąc czaszkę. Ansem zmienił się w szarą masę, spadając w dół. Jednak on nie umarł. Niemal boska moc podtrzymywała go przy życiu.
Serge skoczył w ślad za wrogiem. Ponownie korzystając z mocy. Uderzył w masę, przyciskając do siebie. Skoncentrował się, otwierając kolejny portal. Wleciał w niego razem z Ansemem, kierując wprost w czerń.
Uderzenie wytłoczyło powietrze z jego płuc. Rozejrzał się, wyczuwając, że Ansem zniknął. To nie była czerń. Otaczała go zieloność. Szeleszczące na wietrze liście. Patrzył na nie, podświadomie czując, że każdy to zupełnie inny, osobny świat. Z własnymi problemami, bohaterami i bóstwami. Jednak on był tym jedynym, tym nad wszystkimi. Rozpierała go moc. Mógł wyciągnąć dłoń i zmiażdżyć liść, a wraz z nim miliardy istnień. Gdyby tylko zechciał, cała gałąź zajęłaby się ogniem.
Poczuł mrowienie w karku i rzucił się na gałąź. Uderzenie przemknęło nad nim, trafiając w pień. Ansem wrócił do formy i chciał przejąć moc należną jemu!
Serge przewrócił się na plecy i odbił, stając na nogach. Gdy zobaczył to, czym stał się Ansem, poczuł mdłości. Przeciwnik wciąż był pokryty szarą mocą, jednak teraz wyglądała ona niczym całun. Z rozbitej głowy wyrastały macki, oślizgłe, wijące się jak robaki. Ze starego Ansema pozostał jedynie kształt, bo jego na pewno tam nie było.
Serge zebrał w sobie całą moc i wytworzył ogromnych rozmiarów bąbel energetyczny. Samo jego utrzymanie było niesamowicie męczące, a by wykonać to, co zaplanował, potrzebował jeszcze więcej mocy.
Coś, będącego Ansemem wyczuło jego zamiary i ruszyło do ataku. Macki połączyły się w jedno, wytwarzając szary pocisk. Uderzył w bąbel Serge’a, prawie wpychając go mężczyźnie w dłonie.
Nagle ten poczuł coś obok siebie. Żywa magia stanęła przy wojowniku, wspierając go w walce z dziwnym stworem. Serge przez chwilę nawet widział w nim zarys byłego przeciwnika. Jednak to nie było ważne. Czuł przypływ mocy i tylko to się liczyło.
Pchnął bąbel przed siebie, używając nowych zasobów. Pokonywał opór potwora, w końcu zamykając go wewnątrz i pchając za gałąź.
Serge przytrzymywał więźnia w powietrzu, napawając się zwycięstwem. Otworzył ostatni portal, pchając tam potwora. Tym razem wiedział, gdzie on trafi. Chciał zamknąć go na wieczność w ciemności, skazanego na przebywanie ze stworami własnego pokroju, które rozrywałyby szare ciało kawałek po kawałku, spijając marne resztki mocy, jakie mu pozostawił.
Mężczyzna długo patrzył za pokonanym, zamykając portal kawałek po kawałku, maksymalnie przedłużając tortury.
Nagle zaczął słabnąć, tracąc nową siłę. Spojrzał za siebie. Widmo wciąż tam było. Duch Ansema patrzył na niego, stojąc bez ruchu.
Serge przekrzywił głowę, koncentrując się na gałęzi pod stopami istoty. Drzewo poruszyło się, wyrzucając Ansema w powietrze. Mężczyzna po raz ostatni sięgnął po magię. Stworzył młot i skoczył w powietrze, biorąc szeroki zamach. Uderzył, zbijając ducha w przestrzeń, rozciągającą się poniżej. Ansem leciał bez ruchu, mijając pień, skalne ramiona i słup, wspierający światy.
Był zwycięzcą, miał boską moc. Stał się nieśmiertelny.
I wtedy zaczął się rozwiewać, zabierany z tego miejsca przez kogoś jeszcze poteżniejszego.

19
Tournament of the Titans / Odp: Kraina bogów
« dnia: Czerwca 03, 2007, 03:13:15 pm  »
Przykro mi, walka będzie jutro. Dlaczego? Z bardzo prostej przyczyny. Właśnie jutro mam początek sesji i spory, trudny egzamin, który chciałbym zdać. Zatem do jutra :)

20
FanFik / Dwa shorty
« dnia: Maja 14, 2007, 10:12:56 am  »
Witajcie. Postanowiłem pokazać wam dwa shorty, napisane na warsztaty na pewnej stronce... Pierwszy udało mi się wygrać, a w drugich narazie walczę i utrzymuję przewagę trzech punktów nad przeciwnikami... Choć jeszcze sporo może się zdażyć.

Pora na pierwszego :]
Temat: Niebo. To dobre miejsce dla naiwnych.
Ograniczenie: 5k znaków liczonych ze spacjami, zakaz nawiązywania do jakiejkolwiek religii;

Ignatius Fireblade Pomylony pociąg

„All aboard!!”

- Kim jesteś?
Tuk, tuk.
- Gdzie jestem?
Tuk, tuk.
- Jak to, jaki ja?
Tuk, tuk.
- Jestem mną.
Tuk, tuk.
- Kim… jestem?
Tuk, tuk…

Obudził się w przeraźliwie białej, metalowej tubie, rozkojarzony, pełen sprzecznych uczuć, czując się niczym osamotniony szprot w sosie pomidorowym, zamknięty w konserwie. Mijają chwile, aż wreszcie wzrok przyzwyczaja się do jasności i dostrzega obciągnięte tandetną, czerwoną namiastką skóry siedzenia oraz wiszące pod sufitem rurki. Dopiero teraz charakterystyczny smrodek uderza z całą siłą, wżerając się w każdy por skóry czy nitkę ubrania.
Jesteś w pociągu – usłyszał głos intuicji. Ten piskliwy, najcichszy, wstydzący się tego, że istnieje. Wiesz gdzie jesteś, choć nie pamiętasz jak się tu znalazłeś.
Wspomnienia również wracają. Niczym kolejkowicze, dzielnie czekając na odpowiednią chwilę. Najwyraźniej wzrok i węch były pierwsze… Bądź, najzwyczajniej w świecie, chamsko się wepchały, jak to zmysły mają w zwyczaju.
Mężczyzna gwałtownie masuje skronie, wierci się chwilę na siedzeniu, mając wrażenie, że tajemniczy ktoś przepuszcza go przez trzynaście sal kinowych, przewijając seanse na podglądzie. Odnosi wrażenie, że jest jak marionetka, poddany woli śmierdzącego pociągiem lalkarza. Dzięki temu gniew zajmuje miejsce strachu.
Tymczasem za oknem przewijają się coraz dziwniejsze krajobrazy, a każdy zdaje się być bardziej obcy. Ludzkość wspina się na sam szczyt, budynki rosną, samochody wzbijają się w powietrze oraz jakiś uczony wynajduje lek na wszelkie zło. Jednak chwilę później, widok ulega drastycznej zmianie. Olbrzymie grzyby rozjaśniają mroki nocy. To Zagłada, krocząca przez świat, niczym forpoczta Apokalipsy, niszcząca wszystko, rzucając doskonałą rasę na kolana. Ogromne miasta w jednej chwili stają się dymiącymi zgliszczami, zielone lasy – wypalonymi zapałkami, a ludzie… Ludzi już nie było.

Z trudem odrywasz wzrok od przerażających scen i dociera do ciebie fakt, że pusty wagon stał się pełny. Twymi towarzyszami podróży stały się szkielety, ramy ludzi, którzy umierali cały czas, gdy ty patrzyłeś przez okno. Niezbyt rozrywkowi, ale przynajmniej cisi. Dziwi cię kolejna myśl, dobijająca się do głowy.
Ramy, które pozwalają utrzymać formę ale ograniczają ogromny potencjał.
Patrzysz na trupy. Śmierć potrafiła zaskoczyć. Dostrzegasz karmiące matki, mechaników, listonoszy, kochanków i szaraków, przyłapanych w wychodku.
- Zastanawiasz się, co tu robisz, prawda? – męski głos, zaprawiony lekką nutą tarcia o siebie dwóch kości, rozległ się w wagonie.
- Właściwie, to nie – Nie wiesz skąd w tobie tyle sarkazmu. – Szukałem miejsca na pieprzony piknik.
- Jaki butny – odparł głos. – Nadajesz się.
- Do czego?
- Widzisz te wszystkie ciała? – zapytał, choć góry szkieletów nawet ślepiec by namacał. – To nasz ładunek, który trzeba przewieść z jednego końca na drugi.
Słówko „nasz” zabrzmiało wyjątkowo brzydko.
Świat za oknem wciąż się przesuwał, zmieniając z upadającego w umierający, a wagony stawały się coraz bardziej wypełnione.
- Jesteśmy przewoźnikami – głos kontynuował. – Odkąd tylko pamiętam, krążymy po całym globie, prowadząc dusze do źródła.
- Taki nowoczesny Charon, tak? – zapytałeś, wciąż nie rozumiejąc, dlaczego się nie boisz. Stałeś tak pomiędzy truposzami, niczym ostatni sprawiedliwy, który przybłąkał się na gruzy Sodomy. Nie dość, że sprawiedliwy, to jeszcze głupi.
- Jednak ja też się męczę. Nie potrafię długo powozić bez odpoczynku, a teraz właśnie najbardziej go potrzebuję. Bardziej niż czegokolwiek innego.
- Tylko co mi do tego? – zapytałeś, jednak, w gruncie rzeczy, odpowiedź była oczywista.
- Zabrałem cię, choć nie był to jeszcze twój czas. Między innymi dlatego, że jesteś jak ja kiedyś… Całe wieki temu – głos sprawiał wrażenie zamyślonego.
- Co mi dasz w zamian? – Kolejne pytanie, lecz tym razem na odpowiedź trzeba było czekać dłużej.
- Wszystko, czego tylko zapragniesz – Gdy w końcu padła, poczułeś się, jakbyś trafił szóstkę w totka.
- Chcę dostać się do nieba – odpowiadasz bez namysłu. W końcu, co może być piękniejszego od miejsca w Raju?
- Niebo jest dla naiwnych – głos roześmiał się w dziwny, wręcz kościsty, sposób. Jak on tego dokonał? Nie wiadomo. – Ja mogę o wiele więcej. Uczynię cię panem świata, nieśmiertelnym władcą życia i śmierci – Kusił, grając na najczulszych strunach ego.
- Jak długo? – Dwa proste słowa, a przekazały wszystkie wątpliwości.
- Tylko do chwili, gdy odpocznę, obiecuję.
Nie jesteś pewny, czy możesz ufać temu komuś. Jednak nigdy nie należałeś do zbyt ostrożnych ludzi.
- Zgoda.
Drzwi odsunęły się z sykiem, ukazując kabinę maszynisty. Wypełniały ją przeróżne przyrządy, migające światełka i guziki. Zupełnie jakbyś znalazł się na planie jednego z odcinków Star Treka. Jednak rzeczą, która najbardziej przykuła twój wzrok była czapka kolejarska. Zupełnie taka jak na starych filmach. Bierzesz ją w ręce i z namaszczeniem nakładasz na głowę.
Nie potrafisz tylko zrozumieć jednego. Dlaczego czujesz się jak Herakles, nabrany przez Atlasa? I czy są gdzieś twoje osobiste Złote Jabłka?

--------

Teraz drugi;

Temat:
"Gdy miłość zapanuje nad nami,
szczęścia, miłości zaznacie,
żołnierze będą trubadurami,
lecz my w grobie będziemy, mój bracie..."

Ograniczenie formalne: narracja ze zwrotem bezpośrednim (ty, wy) do czytelnika.
Ograniczenie wielkościowe: 5000 znaków (liczone ze spacjami)

Ignatius Fireblade Łuna

„Gdy miłość zapanuje nad nami,
szczęścia, miłości zaznacie,
żołnierze będą trubadurami,
lecz my w grobie będziemy, mój bracie…”

Gdy twoje słowa wciąż wisiały w powietrzu, zapatrzyłeś się na horyzont. Z werandy domu można było zobaczyć niewielkie, gwałtownie zakończone urwiskiem wzniesienie i rozciągający się nieco dalej kontynent, będący dla nas niczym wieloryb dla rozwielitki. Tylko, że przed tobą wyrastały z ziemi krzyże, symbole śmierci naszych braci i sióstr, a ląd za cieśniną tonął w pożodze, rozjaśniając noc łuną płonących miast.
Nikt już nie potrzebował nadludzi, bohaterów. Pozwolili wam się zestarzeć, patrząc pobłażliwie, choć tłumiąc brutalnie każdy manifest inności. Ludzie byli zbyt zajęci walką między sobą, by zająć się nami tak, jak naprawdę tego chcieli.
- Wierzysz w to? – zapytałem.
- Nie wiem, bracie, naprawdę.
Nie ginęliśmy w bitwie, opierając się złu całego świata. Zdychaliśmy w łóżkach, krzesłach na biegunach, srając w wychodku. To było najgorsze. Odebrano nam całą godność, dając jednocześnie, jako rekompensatę, pełną akceptację. Świat nas poznał i postanowił ochraniać przed nami samymi.
- Widzisz co się stało, gdy zabrakło strachów na ludzi? – patrzyłeś, jak drapię się po upstrzonej brązowymi plamami łysinie.
Kiedyś panowaliśmy nad żywiołami, a dziś nie potrafimy zapanować nad zwieraczem – właśnie to powinni napisać na naszych nagrobkach.
- Jeszcze kiedyś nauczą się kochać – odpowiadasz, wpadając w nostalgiczny nastrój.
Jesteśmy niczym miotani po oceanie rozbitkowie. Wszędzie pełno wody, a i tak umieramy z pragnienia.
- Tu się muszę zgodzić. Tylko, że po nas dawno nie będzie już śladu.
Spoglądasz na prowizoryczny cmentarz. Leżący tam uczyli, poświęcali wszystko, by walczyć o raj na ziemi, wielu miało wkład w ratowanie świata, a teraz żarły ich robaki. Wspaniałe, wyjątkowe geny superbohaterów brały udział w zabawie, zwanej łańcuchem pokarmowym. Nareszcie zostali docenieni.
- Dlaczego nas odtrącili, bracie? – postawiłeś pytanie, które od dawna zadawał sobie każdy.
- Wciąż się boją – Wzdrygnąłeś się, jakbyś wcale nie oczekiwał odpowiedzi. – Szczerzą zęby, pokazują jak bardzo chcą nas polubić, a za plecami wsadzili do obozu koncentracyjnego, opatrzonego tabliczką „Witajcie w Raju”.
- Skoro zwalczyli „plagę mutantów”, to dlaczego nic się nie zmieniło? – zapytałeś.
- Ponieważ to nie my stanowiliśmy problem. Po usunięciu bohaterów i złoczyńców pozostali tylko ludzie. Nie powinni nigdy zbytnio korzystać z wolnej woli. To tak, jakby zostawić owce same na pastwisku. W końcu i tak zlecą w przepaść.
Nagle na horyzoncie wykwitł sporych rozmiarów grzyb. Po paru chwilach poczuliśmy ciepły podmuch. Wciąż potrafiłem postawić skuteczną barierę i tylko dlatego nie przerobiło nas na skwarki, a wyspę w parującą kupę skał.
- Czy ci idioci użyli broni jądrowej? – zapytałeś, choć odpowiedź była oczywista.
- Widzisz, kiedyś mój nauczyciel powiedział pewną mądrą rzecz – Odwróciłeś się, wyciągając szachownicę. – „Piekło to inni”. Stwierdził też, że to ludzie są dla siebie najgroźniejsi. Chwilę później pocisk jednego z oficerów śledczych zerwał mu głowę z ramion.
Skoncentrowałeś się, wysilając resztki zramolałego talentu, by ustawić pionki.
- Czyli zginiemy tutaj? – zapytałeś. Miałeś jeszcze dużo pytań, a czasu było coraz mniej.
- Najprawdopodobniej. Może nie dziś i nie jutro, ale jednak. Sami zbudowaliśmy sobie to miejsce, stając się więźniami własnych umysłów. Przykre, wiem, ale nasi przywódcy byli z tego dumni. Wtedy, gdy jeszcze smród zmian maskowała zapachowa choineczka.
Chwilę graliśmy w milczeniu. Wyjątkowo ci nie szło. Powieki opadały, zupełnie jakby były z ołowiu. Bez słowa przerwałeś grę, krzywiąc się z bólu.
- Chyba zjadłem coś przeterminowanego.
Wstałeś i wyszedłeś, a ja pomyślałem o tym, że od dawna już niczego nie jadłeś. Poderwałem się z miejsca, biegnąc za tobą. Wtedy coś strzeliło mi w kolanie i upadłem na podłogę. Nie mogłem wstać, byłem niczym zwierzę, na łapie którego zatrzasnęły się wnyki. Leżałem i patrzyłem, jak osuwasz się po drzwiach od łazienki.
Rozpacz ścisnęła moje gardło, a łzy zaczęły napływać do od dawna suchych oczu.

***

Stałem nad twym grobem, mój bracie i przyjacielu. Rozpamiętywałem, jak razem, ramię w ramię broniliśmy normalnych ludzi przed śmiercią, a oni nagradzali nas nienawiścią. Pamiętasz? Zastanawiam się jak wygląda to miejsce, gdzie mutanci trafiają po śmierci. Jest ono lepsze od tego, czy takie samo? A może nie ma raju dla nas, innych? Niebawem do ciebie dołączę, przyjacielu. Poczekaj na mnie. Razem odszukamy tych, co zbytnio się pospieszyli.
Odszukamy nasze ukochane.
Teraz położę się na werandzie i po prostu odejdę. Mam dość.

----------

Jestem ciekaw waszych opinii :)

Strony: [1] 2 3 ... 12