Autor Wątek: Walka o 3 miejsce: Link VS Nightmare  (Przeczytany 1926 razy)

Offline The_Reaver

  • Heartless Engineer
  • Redaktor
  • *********
  • Wiadomości: 2086
  • Dark Keyblade Master
    • Zobacz profil
Walka o 3 miejsce: Link VS Nightmare
« dnia: Sierpnia 05, 2007, 11:58:43 am »
Dwie postacie stały na, pokrytej witrażem, wieży. Jedną z nich była kobietą, o długich, czarnych włosach i  twarzy przykrytą białą, porcelanową, maską. Jej ciało zakrywał zwiewny materiał. Obok niej stał mężczyzna, odziany w długi czarny płaszcz, z założonym na głowę kapturem, skrywającym całą twarz w ciemności. Byli sami, ale to był tylko pozór.
- Reaver, Yuzuriha – głos dochodzący gdzieś z otaczającej ciemności, wyliczał – Reaver, Reaver, Yuzuriha, Reaver, Yuzuriha, Reaver, Reaver, Reaver
- Fiu – zagwizdał mężczyzna – 7 do 3. Zyskałem niezłe poparcie moim pojedynkiem z Magusem. Muszę powiedzieć, że pojedynek z tobą to był zaszczyt Yuzuriho.
- Daruj sobie Reaver – wtrąciła się bogini – głosowanie jeszcze się nie zakończyło. To w końcu półfinał, więc zawsze może się zdarzyć cud.
- Cud? To my jesteśmy od cudów, a tu chodzi po części o szczęście, które teraz najwyraźniej jest po mojej stronie. HAHAHAHAHAHAhahaha – wybuch śmiechu u boga zmalał, gdy głos kontynuował wyliczanie
- Yuzuriha, Yuzuriha, Yuzuriha, Yuzuriha – głos na dłuższą chwilę zamilkł – Ostateczny wynik 7 do 7. W tym wypadku do dalszej rundy przechodzi Yuzuriha, dzięki wyższej pozycji w rankingu. Zmierzy się ona w finale z Tantalusem, a Reaver będzie walczył z Ignatiusem o trzecie miejsce.
- Najwyraźniej zabrakło ci szczęścia Reaverze.
- TSK – syknął Reaver – No cóż. Biorąc udział w turnieju trzeba się liczyć, iż nie zawsze się wygrywa. Pozostaje mi tylko przygotować moja ostatnią walkę i akurat wiem co zrobię. Ta żywa zbroja będzie do tego najlepsza.
- Życzę ci powodzenia Reaver
- Tobie też o piękna Yuzuriho – Reaver ukłonił się, po czym na bogu zamknęła się czarna sfera, która po chwili znikła razem z nim. Yuzuriha także opuściła wieżę. Na jej powierzchni zaświeciły się dwa wizerunki. Jeden przedstawiający, odzianego w zielony ubiór, elfa, oraz drugi wizerunek, ukazujący demonicznego rycerza w ciemno-niebieskiej zbroi, dzierżącego w zmutowanej, prawej, ręce ogromny miecz.

Link siedział w świątyni czasu, oparty plecami o ołtarz, nad którym lewitowały trzy kolorowe klejnoty. Był tak blisko wygranej, ale przegrał. Teraz nie obchodzą go żadni bogowie. Nie może na nich już liczyć. Musi pokonać Ganondorfa, zanim spowoduje więcej zniszczeń. Wstał i zaczął iść w kierunku wyjścia ze świątyni, gdy nagle potężny ryk. Nie był to Ganondorf, ale Link czuł, że to coś równie potężnego.
- Najwyraźniej wielki bóg Reaver wie, że nie będziesz chciał walczyć – Magus stał przy ołtarzu. Na jego widok, Link wyciągnął swoją dłoń, gotując się do ataku, jednak czarodziej powstrzymał go gestem dłoni – Nie jestem twoim przeciwnikiem, a gdybym chciał walczyć, to z pewnością Reaver by miał na to swoje ale. Twój przeciwnik właśnie demoluje rancho na południe stąd. Jak się nazywało? La…, Le…, zresztą nieważne. Lepiej się pośpiesz, bo ten rycerz nie będzie czekał. – Link chwilę obserwował Magusa, po czym zaczął biec w kierunku wyjścia – Pamiętaj Linku, musisz wygrać, nie tylko dla siebie, ale też dla mnie hehehe.

Opuściwszy mury zrujnowanego miasta Hyrule, Link natychmiast wskoczył na, stojącą obok zniszczonego mostu, Eponę, po czym ruszył galopem w kierunku Lon Lon Ranch. Pędząc w jego kierunku można było ujrzeć, jak z rancza unosi się wysoki słup czarnego dymu. Bojąc się o najgorsze, Link popędził klacz, która jak gdyby sama zdawała sobie sprawę, że miejsce jej narodzin jest zagrożone. Do celu zostało kilka metrów, gdy elf ujrzał uciekającego z rancza, wąsatego robotnika.
- Chłopcze uciekaj – krzyknął Ingo – To Ganondorf  zesłał na nas swój gniew. Uciekaj, póki jeszcze możesz.
Jednak Link nie zważał na ostrzeżenia tchórzliwego stajennego, tylko wbiegł na teren rancza.

Stajnia i pobliski dom płonęły. Na szczęście większość koni zdołała uciec, co nie można powiedzieć o właścicieli rancza. Talon stał przy murze, tuląc do siebie swoją córkę. Nightmare z każdym krokiem przygważdżał swe ofiary, uniemożliwiając im ucieczkę. Fioletowe oko, na jego mieczu, chciwie patrzyło się na ojca i córkę, prawie przemawiając go rycerza, że chce ich duszy.
- Ty ohydna bestio – rzucił Talon do Nightmare – zrób co chcesz ze mną, ale daj żyć mojej córce.
- Błagania nic wam nie pomogą – odpowiedział rycerz, gardłowym głosem – Obydwaj staniecie się moją ofiarą.
Potwór uniósł Soul Edge, by jednym ciosem powalić obydwu wieśniaków, gdy nagle poczuł w plecach ból. Ostrze upadło kilka centymetrów od rodziny, a Nightmare z bólu padł na kolana. Talon wykorzystał tę chwilę, uciekając z Malon w kierunku wyjścia z rancza, mijając po drodze Linka, celującego łukiem w rycerza.
- Dzięki chłopcze – rzucił Talon do elfa.
Nightmare wyciągnął wbite w plecy strzały, miażdżąc je swoją zmutowaną dłonią.
- Rozerwę twoją duszę na strzępy – krzyknął do elfa, rzucając się w jego kierunku, trzymając miecz oburącz. Link wystrzelił w bestię kilka strzał, jednak pociski były z łatwością odbijane przez ogromny miecz. W końcu rycerz wykonał zamach z nad głowy, trafiając w tarcze przeciwnika. Szybko wycofał ostrze, tym razem tnąc horyzontalnie, jednak elf zdążył odskoczyć do tyłu. Link szybko schował łuk, po czym, chwytając za miecz, próbował skontrować, ale jego ostrze starł się z Soul Edge rycerza. Przez dalszy ciąg walki, obydwoje wymieniali się ciosami, trafiając to albo w tarczę, lub miecz przeciwnika, lub po prostu rozcinając powietrze w miejscu wcześniejszego pobytu swego celu. Choć Link był szybszy i zwinniejszy, Nightmare miał przewagę wagi i siły i on nieraz był bliski zadania śmiertelnego ciosu. W jednym momencie, Nightmare ponownie wykonał zamach z nad głowy, co Link przyjął na tarczę. Wykorzystując wagę wielkiego oręża, odbił go tak, by rycerz był chwilę pozbawiony możliwości kontr ataku. Elf natychmiast zaatakował, jednak zanim miecz zdołał dotknąć zbroi potwora, Nightmare chwycił młodzieńca, swym zmutowanym łapskiem, ciskając nim w pobliski mur. Link trafił w ścianę plecami, pozostawiając w konstrukcji duże wgłębienie. Sam elf wstał, mimo bólu, który czuł w plecach. Niestety Nightmare nie dał ani chwili na odpoczynek, przybijając całym swym ciałem elfa do ściany. Mur łatwo się poddał, a Link przeleciał na drugą stronę, spadając z pięciometrowej skarpy. Na jego szczęście, opadające wzgórze złagodziło upadek. Przeturlał się kilka metrów, zanim się w końcu zatrzymał całe jego ciało było obolałe. Jakimś cudem wciąż trzymał w lewej ręce miecz, a w prawej tarczę. Z kieszeni wyjął okarynę, wygrywając na niej krótką melodyjkę. Ku jego uciesze, usłyszał rżenie konia i odgłos zbliżających się kopyt. Niestety do jego uszu dobiegł ryk szarżującej na niego bestii. Mimo bólu, zmusił swe ciało do wstania na nogi, a następnie, schyliwszy się pod horyzontalnym cięciem przeciwnika, po czym zaczął biec. Epona szybko do niego dobiegła, pozwalając elfowi wskoczyć w biegu na jej grzbiet. Krążąc wokół rycerza, elf strzelał w niego z łuku. Na początku większość strzał Nightmare z łatwością odbił, ale w końcu nieustanna kanonada dała skutek. Pojedyncza strzała przebiła pancerz na lewej nodze rycerza, zrzucając go na klęczki. Kolejne pociski nie miały problemów z dotarciem do swego celu. Groty przebijały zbroję, jakby był z papieru, lub trafiały w nieosłoniętą prawą, zmutowaną, rękę. Gdy w końcu skończyły się strzały, Link pociągnął lejce, kierując Eponę w kierunku klęczącego rycerza, by zadać ostateczny cios. Ale Nightmare spojrzał nagle na swego przeciwnika, wydając w jego kierunku bardzo głośny ryk, na co klacz ze strachu stanęła dęba, zrzucając swego jeźdźca na ziemię, po czym rzuciła się do ucieczki. Nightmare chwycił swój miecz, a następnie, lekko utykając, podszedł do leżącego przeciwnika. Ból był zbyt wielki, żeby mógł wstać. Link mógł tylko patrzeć na zbliżającego się kata.
- Twoja śmierć to tylko początek jeszcze większego cierpienia – powiedział Nightmare, unosząc Soul Edge, gdy nagle trafiła go ognista kula, zrzucając go z nóg, dodatkowo wypuszczając z rąk Soul Edge, który wylądował metr dalej.
- Szybko elfie – ktoś krzyknął z oddali - zniszcz jego miecz.
Te słowa podziałały jak potężny zastrzyk adrenaliny. Link natychmiast wstał, szybko dobiegając do leżącego Soul Edge, unosząc nad nim swój Master Sword.
- Nie – Nightmare natychmiast wstał, ale było za późno. Młodzieniec wbił swój miecz w fioletowe oko, przekręcając swoje ostrze niczym klucz. Przeklęty miecz pękł na kilka kawałków, a jego właściciel wydał ostatni, żałosny jęk, padając na ziemie, jak powalone drzewo. Link chwilę patrzył na martwą zbroję. Wygrał, choć to zwycięstwo nie miało znaczenia. W końcu zmęczenie i ból dały górę i bohater zemdlał.

Magus obserwował wszystko przez, powstałą w czasie pojedynku, dziurę. Jego uwagę przykuł Master Sword, wbity w pozostałościach po Soul Edge. Teraz miał najlepszą do tego okazję, właściciel miecza leży nieprzytomny. Jednak gdy zrobił krok do przodu, usłyszał za sobą, charakterystyczny dla otwieranego portalu, świst, a na szyi poczuł ostrą krawędź czarnego miecza.
- Reaver – powiedział czarodziej – Jak sądzę, przybyłeś pogratulować zwycięscy.
- Nie potrafisz wziąć dobrej rady i nie wtrącać się.
- Pomyślałem, że trochę pomogę i przy okazji coś sobie wezmę, ale to ostatnie będzie chyba musiało poczekać.
- Ostrzegałem cię przed ingerencją, ale skoro tak chcesz-
- Wykończysz mnie po finale.
Bóg wykonał zamach swym ostrzem, jednak Magus zdążył się rozpłynąć się w powietrzu.
- Tamci dwaj się z tobą rozprawią - Reaver spojrzał na tlące się jeszcze szczątki budynków - Narobiłem niezły bałagan – wzrok boga wrócił się na leżących wojowników. Prostym gestem sprawił, że martwa zbroja Nightmare’a i jego miecz znikły w czarnej sferze. Następnie, złączył ręce. Ciało Linka zostało otulone przez delikatne światło, które uleczyło jego rany. Po chwili, elf wstał.
- Gratulacje Linku – chłopak natychmiast zauważył boga, stojącego w dziurze w murze – Pokonując swego przeciwnika dowiodłeś, że zasługujesz na trzecie miejsce. Choć nie mogę spełnić twego życzenia, wynagrodzę ci to zwycięstwo małą radą – Reaver spojrzał w kierunku zamku – Wróć do świątyni czasu. Wewnątrz czeka na ciebie ktoś, kogo na pewno znasz. Ona da ci broń, dzięki której pokonasz twego wroga. Co do Lon Lon Ranch, nie martw się. Przywrócę je do stanu z przed twego pojedynku z Nightmare – to powiedziawszy, Reaver uniósł dłonie w górę. Leżące na wzgórzu głazy zaczęły unosić się, łącząc w dziurze – Będę obserwował twoje zwycięstwo Linku. Żegnaj.
Po chwili, mur był cały, czarny dym, unoszący się ze spalonych budynków znikł, a z rancza można było usłyszeć wesołą melodyjkę, śpiewaną przez Malon. Link spojrzał w kierunku zamku, po czym wyjął okarynę, wygrywając na niej pieśń Epony. Klacz posłusznie przybiegła na wezwanie. Link spojrzał ostatni raz na miejsce, gdzie stał Reaver, po czym chwycił swój miecz i dosiadł Eponę, ruszając w kierunku świątyni czasu.
« Ostatnia zmiana: Sierpnia 08, 2007, 10:09:48 pm wysłana przez Tantalus »
I'm in Space!

Offline Ignatius Fireblade

  • Berserker
  • ***
  • Wiadomości: 214
  • Ten, który bywa
    • Zobacz profil
Odp: Walka o 3 miejsce: Link vs Nightmare
« Odpowiedź #1 dnia: Sierpnia 06, 2007, 08:27:54 am »
To właśnie tutaj trafiali ci, którzy przegrali. Piekło, stworzone z ciał i kości pokonanych. Miejsce, gdzie krwawe potoki brały początek w oczodołach, a pająki tkały pajęczyny z naczyń. Tutaj jedynymi zwierzętami byli padlinożercy, lubujący się w miękkich fragmentach ciał, więc wyżerały najpierw genitalia, a następnie oczy, języki, gardła, a na końcu zabierały się za brzuchy.
Martwi, odarci z odzienia, broni i towarzyszy zostawali rzuceni na pastwę pokonanych wrogów. Tak krąg toczył się niemal w nieskończoność, karmiąc się tym, że martwi nie mogli zostać ponownie uśmierceni. Umęczone zwłoki, cienie tego, czym były niegdyś miały smakować lekarstwa, które niegdyś aplikowali braciom i siostrom.
Panowała tu niezachwiana hierarchia, a ten, kto odważył się wystąpić przeciw niej, zostawał rozszarpany. Nikt nie był ważniejszy od Służek bóstw. Wyglądały niemal identycznie, zachowywały się niemal jednakowo, lecz nie były takie same. Powstawały z Upadłych – przegranych, którzy dostąpili łaski przemienienia. Mogły kiedyś być mężczyznami, dziećmi, to nie miało znaczenia. Przemienienie wtłaczało je w jedną formę i tak musiały już trwać.
Ich łona wypełniało wijące się robactwo, wylewające się przez pępki. Piersi miały wyschnięte, jak wypalone strąki, a dzieci, wiecznie przyssane do nich były źródłem wszelkiego zła, demonami wcielonymi i hodowanymi, by później zalać świat. Twarze Służek nigdy nie stawały się widoczne. Musiały je skrywać, jako, że stanowiły one dowody cierpień, pergamin, na którym kat wypisywał każdy, najmniejszy ból. Patykowate ramiona zdawały się być słabe, jednak zawierały w sobie siłę tysięcy mężczyzn.
To właśnie te upiorne kobiety miały być jedynymi świadkami pojedynku ostatniej szansy dla dwóch wojowników. Obaj mężczyźni zostali pokonani i okryci hańbą podczas Turnieju Bogów i obaj dyszeli żądzą zemsty. Jednak nie tylko dlatego Służki zostały mianowane wyłącznymi świadkami. Wygrany z przegranych miał zostać kolejną Służką, a może nawet kimś więcej – Dozorcą, pół-demonem, potężną istotą, mogącą równać się nawet z pół-bóstwami. Była to nagroda, o której mężczyźni nie wiedzieli. Jednak, gdyby było inaczej, Nightmare walczyłby do upadłego.
Areną ich zmagań stała się rzeczywistość, której każdy o zdrowych zmysłach unikał. Odpowiednik piekła, gdzie trafiali zhańbieni wojownicy, tak mężczyźni, jak i kobiety. Nie było ucieczki, a jedyny sposób, by się stąd wydostać, to zostać wysłanym z misją od Najmroczniejszego.
Właśnie tu miała rozpocząć się przedostatnia potyczka. Dwaj wojownicy porzucili nadzieję na spełnienie marzeń, teraz ich jedynym celem było przeżycie. W tej, czy innej formie. Ten potężniejszy nosił pełną zbroję płytową. Kolce wyrastały ze wszystkich stawów, pełniąc rolę ochrony tych narażonych na uraz miejsc. Jednak najstraszniejszym był ten, tkwiący nad przyłbicą. Oczy, wypełnione najczystszym szkarłatem mierzyły wszystko dookoła, nie zdradzając żadnej emocji. Stal, chroniąca prawe ramię płynnie przechodziła w demoniczną łapę, wyposażoną w pazury, mogące przerazić smoka. Była to broń niemal równie zabójcza, co dwuręczny miecz, z uniesieniem którego miałaby problem i dziesiątka mężczyzn. Oko, osadzone miast szlachetnego kamienia było w wiecznym ruchu, szukając i rozpoznając każde zagrożenie. Potężnym mężczyzną był pan Koszmarów, sam Nightmare.
Obserwujący go elf, przyodziany w zieloną kurtę i spodnie, skrywający głowę pod czapką koloru trawy, drżał ze strachu. Jego mężne serce topniało, skonfrontowane z ostatecznym Złem, które stanęło mu na drodze. Wyposażony jedynie w krótki, nie dłuższy od łokcia, miecz i Okarynę Czasu, miał marne szanse. Link rozejrzał się, wodząc wzrokiem od jednej Służki do drugiej. Czuł mdłości, podchodzące mu do gardła, paląc je goryczą. Postanowił postawić wszystko na jedną kartę.
- Odstąp i pozwól mi uratować się z tego kotła – rzucił w kierunku postaci w zbroi.
- Żart – warknął Nightmare, wzruszając ramionami, zgrzytając nachodzącymi na siebie płytami zbroi. – Jesteś tak głupi, że szkoda mi ciebie zabijać.
- Więc nie rób tego – Link uczepił się tego, jak tonący zbutwiałej deski. – Poddaj się.
- Tylko, że ja lubię zapach krwi o poranku, mały stworku.
- Skąd wiesz, jaką mamy porę? – zapytał elf, zbyt późno orientując się z kim rozmawia.
- Pora nie jest ważna. Posoka to posoka.
Link mógł przysięgnąć, że Nightmare szczerzy zęby pod stalową osłoną. Nie wiedział dlaczego ta istota napełnia go takim strachem. Stawiał czoło złu pod każdą postacią. A teraz nie potrafił nawet ruszyć ręką.
- Nie chcę cię skrzywdzić – powiedział, wywołując tym falę opętańczego śmiechu.
- A ja ciebie chcę – odparł Nightmare, radosnym tonem. – I ci tutaj mi świadkiem, że tak uczynię. Na końcu wezmę sobie twoją duszę i dostąpię zbawienia.
- Nie chcę umierać – powiedział Link, przeciągając chwilę starcia tak długo, jak tylko mógł. – Mam tam ukochaną, świat, który mnie potrzebuje i zło, które muszę pokonać.
- Może jeszcze spróbujesz wcisnąć mi bajeczkę o gromadce dzieci, farmie, psie i stadzie gołębi? Przestań pieprzyć, jak potłuczony!
- Czy ktoś ciebie potrzebuje? Czy ktokolwiek czeka na twój powrót? Jestem pewien, że nikt…
- Śmierć jest moją oblubienicą, a miecz w mej dłoni przyjacielem. Krew wrogów napojem, a przekleństwa i smutek ich bliskich – pożywieniem. Nie potrzebuję nikogo, a kroczę po ziemi, by nieść zgubę dobru.
Link otworzył usta ze zdziwienia. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Miał nadzieję, że wytrąci wroga z równowagi, spowoduje, że ten odsłoni słabą stronę, miękkie miejsce, gdzie będzie można wrazić miecz. Nawet smoki, te potężne Lewiatany, mają czułe punkty.
Wszystko wskazywało na to, że okuty w stal potwór nie. To jakim cudem został pokonany? Elf skupił się, próbując rozszyfrować przeciwnika. Czuł, że ta walka zostanie rozstrzygnięta pojedynczym ciosem. I to on będzie tym, który go zada.
Zrobi tak, jak kiedyś z Zidanem. Okaryna będzie jego bronią, nie stal.
- Skończ kadzić i zacznij walczyć, bo czuję, że rdzewieję – warknął Nightmare, szykując miecz do ataku.
Link podniósł instrument do ust, wygrywając dobrze znane nuty. Poczuł, że unosi się w powietrzu, wiruje, otoczony błyszcząca manifestacją magii. Poczucie zbliżającego się tryumfu uderzyło elfowi do głowy. Czuł się pijany nadzieją i nie chciał powściągnąć euforii. Wydawało mu się, że widzi przed sobą dłonie najczystszego anioła, nie czekającego na wynik walki, przekonanego o zwycięstwie dobra.
Wtedy poczuł rozdzierający ból w klatce piersiowej. Miecz Nightmare’a tkwił w nim głęboko, niemal filetując go, jak rybę. Stal wgryzła się w elfa, tnąc ubranie, skórę, ciało, mięśnie, roztrzaskując mostek na kawałki i dokonując spustoszenia w organach wewnętrznych. Płuca zostały rozszarpane, żyły i tętnice owinęły się wokół ostrza, rozpryskując czerwień życia. Jelita wypłynęły na wierzch, rozchlapując resztki poprzedniego posiłku na podłoże piekła. Link zwymiotował żółcią, ochlapując dłoń i buty Nightmare’a. Jego serce biło jeszcze chwilę, po czym pękło. Zakuty w stal wojownik wyszarpnął miecz z trzewi przeciwnika i zamierzył się do uderzenia zdeformowaną ręką.
Pazury wdarły się do Linka poprzez ogromną ranę. Zgrzytały po odgiętych żebrach, szukając przez chwilę czegoś wewnątrz trupa. Nightmare sapnął z zadowolenia, chwytając to, czego pragnął. Zaparł się stopą o elfa i pchnął, oswobadzając dłoń. Truchło odleciało w dal, rozchlapując za sobą resztki krwi. Istota słuchała przez moment, a gdy dotarł do niej odgłos mokrego plaśnięcia, zerknęła na zdobycz, uwięzioną między pazurami. Leżało tam martwe, pęknięte serce mężczyzny.
Między potarganymi resztkami mięśnia błyszczało złote światełko. Nightmare zaśmiał się, zaciskając mocniej pięść. Błysk znikł, rozpływając się, jakby nigdy go tam nie było.
Sylwetkę istoty w stali otoczyła krwawa poświata. Oto miał wreszcie otrzymać nagrodę, z której cieszył się bardziej, niż ze spełnionego życzenia.
Może nie poświęcił elfowi zbytniej uwagi, ale postępował zgodnie z pewną niepisaną zasadą – nie baw się z jedzeniem.
Gdzieś pośród Służek, okryta cieniem istota pokiwała z aprobata głową. Spośród otaczającej boga szarości, wyróżniało go jedynie czerwone serce, bijące równomiernie, wyzierające spod rozchylonej szaty. Nightmare nie wiedział o tym, że miał własnego patrona. Pewnie, gdyby nawet wiedział, zechciałby go zabić. Bóstwo nie obawiało się zakusów podopiecznego, ale po co mu dodatkowe zmartwienie?
Gdy rozum śpi, budzą się upiory.
Goya