Ptaki śpiewały wśród drzew, a czyste niebo prześwitywało przez gęstwinę liści. Udeptaną drogę tu i ówdzie oznaczały zabłocone koleiny, pogłębiane przez kolejne wozy kupieckie uczęszczające tą drogą. Daleko na horyzoncie wyrastał zamek o jasnych murach i wysokich wieżach, otoczony przez duże miasto. Tam właśnie zmierzali.
- Nie wytrzymam tego skwaru – powiedział jeden z dwóch mężczyzn, którzy wyłonili się z niewielkiego lasu, przez który przebiegała droga – Ledwo mogę już iść.
- Już niedaleko, za godzinę będziemy za murami miasta – odrzekł przyjaciel, wyglądający na nieco starszego. Obaj nosili błyszczące zbroje, a u ich pasów zwisały jednoręczne miecze. Godło przedstawiające czerwonego smoka zdobiło ich napierśnika.
- Niedaleko jest dom mojego brata – powiedział młodszy z dwójki, śniady brunet o jasnych oczach – Zatrzymajmy się tam, a ugoszczą nas piwem i jadłem.
- Skoroś taki zmęczony... – uśmiechnął się starszy z wojowników, blondyn noszący na bladej twarzy krótką brodę i wąsy – Widzę, że jeszcze nie przywykłeś do takich wędrówek o pełnym ozbrojeniu.
Droga zaczęła skręcać i opadać lekko, wchodząc do kolejnego zagajnika. Między drzewami zaczęły prześwitywać mury pierwszych zabudowań.
- Widzisz – wskazał młodszy z żołnierzy – To ich domostwo.
- Prowadź zatem.
Po chwili obaj żołnierze szli wzdłuż zewnętrznych murów posesji. Wysokie na 4 metry, odgradzały teren posiadłości od reszty lasu i drogi, a ich poszarzałe kamienie pokrywały dziko rosnące winorośle. Dopiero gdy ich oczom ukazała się drewniana brama, uśmiech zniknął z twarzy młodszego wojownika. Jedno z jej skrzydeł było na wpół wyrwane, drugie leżało w strzępach przed wejściem.
- Co?! – młodszy żołnierz zmarszczył czoło. Pomimo zmęczenia ruszył biegiem przed siebie, szybko dobiegając do wejścia. Przyjaciel ruszył za nim.
Za murami panowała absolutna cisza. Wśród rosnących tu drzew, w bezruchu trwało kilka wozów, kamienna studnia i dekoracyjny ogródek, pełen czerwonych kwiatów. Tuż przed wejściem do malowniczego dworku stały dwa marmurowe obeliski, przedstawiające ryczące lwy, skierowane głowami do siebie. Posesja była skryta wśród młodych drzewek, nadających jej pewnego uroku i roztaczających aurę spokoju. Jedynie dziedziniec tuż przed wejściem był inny niż ten, który zapamiętał młodszy żołnierz. Pokrywające go kamienie tonęły we krwi.
Starszy żołnierz dobył miecza, marszcząc czoło. Młodszy stał przez chwilę w nienaturalny bezruchu, po czym ruszył nierównym krokiem w stronę dziedzińca. Po kilku metrach ruszył truchtem, w milczeniu patrząc na przerażający widok. Około 30 osób, żołnierzy, służby, wśród nich kobiet i dzieci, leżało zmasakrowanych na środku dziedzińca. Z grozą w oczach doszukiwał się wpierw ocalałych, a później chociaż ciał, które ostały się w jednym kawałki. Zdekapitowani i rozczłonkowani członkowie jego rodziny i ich służby, pokrywali dziedziniec niemal jednolicie, tonąc we własnej krwi
- AAAAAA!!! – wrzasnął młodszy żołnierz, padając na kolana tuż przy odciętej głowie swojej siedmioletniej bratanicy. ręce mu drżały, a oczy bezwiednie krążyły po ciałach, pochłaniając ten koszmarny obraz.
- Musimy szybko biec do miasta – powiedział nerwowym głosem starszy z żołnierzy – Nasi ludzie muszą się o tym dowiedzieć, sami nie jesteśmy tutaj bezpieczni.
Młodzieniec nie słuchał. Wstał powoli, opierając drżące dłonie na kolanie, po czym załzawionymi oczyma zaczął krążyć po terenie posiadłości. Jego ręka szybko dobyła miecza, a poczerwieniała twarz i zaciśnięte zęby dawały do zrozumienia, że nie ma zamiaru zwlekać z odnalezieniem morderców.
Jak na zawołanie, ozdobne drzwi stanowiące wejście do dworku, otwarły się z potworną siłą. Wysoki mężczyzna o długich blond włosach wyszedł z nich wolnym krokiem. Chociaż jego klatka piersiowa była odkryta, nogi zakrywał niebieski, płytowy pancerz. Prawa ręka była zdeformowana, niczym łapa jakiegoś zwierzęcia lub demona, zdająca się wręcz służyć do rozrywania ciał. W lewej dłoni mężczyzna dzierżył największy miecz, jaki wojownicy kiedykolwiek widzieli. Potworna broń dorównywał wzrostem swojemu posiadaczowi, a jej ostrze nie wyglądało na zrobione z metalu. Było matowe, nieregularne, jakby wyciosane z kamienia, jednak jego najbardziej niepokojący element znajdował się blisko rękojeści – wielkie, fioletowe oko pozbawione powieki, poruszało się nerwowo, ogniskując się na chwilę na dwóch żołnierzach. Jego źrenica zwężyła się nagle.
- Ty... – zaczął młodszy żołnierz, chwytając oburącz swoją broń – TY SKURWYSYNU!!
Nie czekając na kolegę, żołnierz ruszył biegiem w stronę demona. Wielki miecz demona poruszył się błyskawicznie, niemal samowolnie, jak gdyby nie potrzebował ręki swojego pana do tego, aby zadać cios. Pomknął od dołu i nim żołnierz zdążył wymierzyć cios, ostrze zatopiło się w jego ciele tuż pod żebrami, tnąc klatkę piersiową po skosie, jak gdyby była zrobiona z powietrza. Fontanna krwi wystrzeliła z obu odciętych części żołnierza, które upadły na ziemię nieruchomo. Starszy żołnierz zamarł w miejscu, trzymając gardę.
- TWOJA DUSZA... – powiedział do niego Nightmare gardłowym, zdeformowanym głosem - ...JEST MOJA.
Demon szybkim krokiem ruszył w stronę żołnierza, po drodze depcząc rozczłonkowane ciała swoich ofiar. Mężczyzna padł na ziemię plecami, starając się odczołgać do tyłu. Miecz wypadł mu ze sparaliżowanej strachem dłoni, a twarz pobladła. Nagle długowłosy zatrzymał się i zachwiał, wydając z ust cichy jęk. Surową twarz Nightmare’a przeszył grymas bólu, a szpony demonicznej łapy, chwyciły jego głowę. Demon padł na kolano, wspierając się na swoim mieczu, którego oko, zaczęło nerwowo kręcić się i drżeć.
- U... – usta długowłosego demona drżały – Ucie.... kaj...
Żołnierz nie czekał dłużej. Zacisnął dłonie i wstał ruszył biegiem w stronę zniszczonej bramy, nie oglądając się na demona i na scenę masakry. Nightmare wstał powoli, ciężko dysząc i patrząc za uciekającym wojownikiem. Oparł się na mieczu, zaciskając zęby w bólu, walcząc ze samym sobą. Czekał, a z każdą chwilą słabła jego wola. Oko miecza spoglądało teraz na jego twarz.
Nightmare nie musiał długo czekać. Po chwili druga postać pojawiła się w zniszczonej bramie prowadzącej do posiadłości. Na jej granatowych włosach związana była czerwona bandana. Mężczyzna nie nosił zbroi, ani żadnych innych pancerzy, jedynie płócienne ubranie o wygodnym kroju i niebieskie spodnie sięgające za kolana. Przedziwna broń, wyposażona w dwa, nieregularne ostrza osadzone po obu stronach średniej długości drzewca, spoczywała w dłoni wojownika, który z wyrazem determinacji na twarzy kroczył w kierunku bestii.
- Odejdź – krzyknął blondyn. Głos załamał mu się w pół słowa, lecz zmusił swoje gardło do posłuszeństwa – Zbyt wiele osób zginęło...
Serge zatrzymał się kilka metrów od wojownika, który zachwiał się po raz kolejny. Patrzył z niepewnością, jak uzbrojoną w szpony dłonią chwyta się za twarz. Nagle, Nightmare wydał z siebie ryk, który wypłoszył wszystkie ptaki z drzew. Jego lewa ręka uniosła lekko miecz i skierowała przed siebie.
- BĘDĘ ROZRYWAŁ TWOJĄ DUSZĘ... – powiedział głos, zupełnie nie podobny do tego, który Serge słyszał przed chwilą - ... KAWAŁEK PO KAWAŁKU...
Niebieskowłosy wycofał się kilka kroków, swoją broń trzymając przed sobą w gotowości. Widział zmasakrowane szczątki ludzi, które ścieliły się za potworem, zachował jednak spokój, pewny swoich umiejętności.
Nightmare nie pozwolił mu długo czekać. Blondyn skoczył przed siebie, wyprowadzając horyzontalne uderzenie z jednej ręki, miecz zaświszczał i zmienił się w błyszczącą smugę, której Serge ledwo uniknął odskakując do tyłu. Od razy zmienił chwyt na broni i zaatakował z szerokiego wymachu, skracając dystans. Ostrze Mastermune zatrzymało się na błyskawicznie wycofanym ostrzu Soul Edge’a, a uzbrojona w szpony łapa wystrzeliła do przodu, chwytając twarz Serge’a w morderczym uścisku. Nim ten zdążył zareagować, Nightmare wykonał zamach i z potworną siłą wyrzucił Serge’a za siebie. Niebieskowłosy wylądował na dziedzińcu, spadając pomiędzy rozczłonkowane zwłoki – jego proste ubranie od razu pokryła skrzepła krew. Jakimś cudem udało mu się utrzymać swoją broń w dłoniach i teraz oparł się na niej, wstając z ziemi. Dwie głębokie rany widniały na jego obu policzkach, w miejscach, gdzie szpony potwora zatopiły się w jego ciele. Serge zacisnął zęby i wyrwał przed siebie.
Nightmare złapał miecz oburącz i pchnął, gdy przeciwnik był w zasięgu ciosu. Serge uniknął śmierci odskakując na bok, skracając dystans. Zaatakował z krótkiego wymachu, celując w twarz Nightmare’a, ten jednak bez trudu uchylił się przed ciosem, odskakując do tyłu i znów cofając miecz. Mniejsze ostrze swallowa starło się z wielkim ostrzem dwuręcznego miecza, powstrzymując kontratak, Serge zaś skoczył przed, starając się ponownie zmniejszyć dystans. Metal zgrzytnął, kiedy ostrza ścierały się ze sobą, jednak pchnięcie niebieskowłosego nie dotarło do celu. Nightmare w jednej chwili zmienił chwyt na broni, ryknął gardłowo i wykonał pełen obrót dokoła własnej osi. Serge zdążył obrócić się i zasłonić swoją bronią, jednak potworna siła potwora wybiła mu Mastermune z ręki i posłała do tyłu. Serge upadł ciężko na plecy kilka metrów dalej i przeturlał się po kamiennej dróżce. Na łokciach i kolanach pojawiły się bolesne zdarcia, a cios Soul Edge’a, który przedarł się przez gardę, zostawił na prawym ramieniu głęboką ranę wzdłuż bicepsa. Serge dyszał ciężko.
- JESTEŚ SILNY – powiedział gardłowo potwór – TWOJA DUSZA NAS NASYCI.
Gdy Nightmare zbliżył się do leżącego wciąż przeciwnika, wzniósł swój wielki miecz, ostrzem celując w jego plecy. Nim jednak miecz opadł, by przygwoździć Serge’a do ziemi, kolejny wrzask rozdarł panującą wokół ciszę.
- CIEBIE.... – wrzasnęła bestia, a jej szponiasta dłoń znowu złapała za głowę. – NIE ma...
Nightmare odtrącił miecz na bok, zakołysał się i padł na plecy, charcząc cicho. Blada dotąd twarz demona poczerwieniała nagle, żyłki zaznaczyły się na białkach jego oczu, a zęby i obie dłonie zacisnęły się w nienaturalnym skurczu. Serge złapał za swoją broń i czując, że drugiej okazji może nie mieć, skoczył do przodu, aby zadać ostateczny cios. Chwycił Mastermune nad głową i przeszył nią pierś potwora, w miejscu, gdzie powinno być serce.
- RAAAAGHH – ryknął demon, wypluwając kilka kropel krwi, czarnej niczym smoła. Podobna, gęsta posoka zaczęła powoli wyciekać z rany. Szponiasta ręka zareagowała nagle i jej dłoń zacisnęła się na ręce Serge’a, boleśnie przebijając skórę.
- Żadna BRR.. broń... – odkaszlnął Nightmare powoli, przyciągając Serge’a bliżej i patrząc mu prosto w twarz – NIEEE.. jest w stanie.... NASSS.. zniszczyć...
Jego głos zmieniał się co chwilę, a grymas potwornego bólu utrwalił się na poczerwieniałej twarzy demona. Prawa ręka wyprostowała się, uwalniając Serge’a, odrzucając go do tyłu. Niebieskowłosy zdążył wyciągnąć z piersi Nightmare’a swoją broń, której ostrze pokrywało to, co powinno być krwią. Ten jęknął głośno, wyrzucając obie dłonie na bok i wyginając nienaturalnie kręgosłup.
- CZAS NADSZEDŁ... – wrzasnął grobowym głosem, jeżącym włosy na głowie. Demon podniósł się do klęczek, po czym wstał, nienawistnie patrząc na Serge’a – ABYŚ ODDAŁ NAM DUSZĘ.
Jedno spojrzenie, jedna chwila i Serge niemal instynktownie wiedział co musi zrobić. Spojrzał na trzymany w ręku Mastermune, przypominając sobie, ile pierwotnego zła i żądzy zniszczenia drzemało ongiś w jego ostrzach. Nightmare szybkim krokiem ruszył w kierunku swojej broni, jednak przeciwnik był szybszy. Fioletowe oko, dziko kręcące się w jego ostrzu, zdążyło zogniskować się na broni Serge’a, mogąc tylko patrzeć.
- NAAAAAARRRRRR – wrzasnął demon, kiedy niebieskowłosy oburącz wbił jedno z ostrzy w sam środek oka Soul Edge’a. Wydawało się, że sam miecz wydaje z siebie jakiś cichy jęk, niknąc w gdzieś na granicy słyszalności w kakofonii ryków agonii, wydzierających się z gardła Nightmare’a. Ostrze jego broni zdawało się nagle pociemnieć, jakby straciło swój wewnętrzny blask, zaś rozdarte na dwie połowy oko pozostało nieruchome. Nightmare padł na brzuch, charcząc. Serge wyciągnął Mastermune z oka i spojrzał na niego. Wydawało mu się, że ten próbuje coś powiedzieć. Jego demoniczna ręka zaczęła nabierać normalnego koloru, jakby cofając się do korpusu, przeobrażając się ponownie. Blondwłosy resztką sił przesunął prawą dłoń po ziemi, patrząc na nią i poruszając powoli jej pięcioma palcami. Uśmiechnął się i zamknął oczy po raz ostatni.