Autor Wątek: Walka VI: Vivi VS Crono  (Przeczytany 1570 razy)

Offline Kitano

  • Daredevil
  • **
  • Wiadomości: 173
    • Zobacz profil
Walka VI: Vivi VS Crono
« dnia: Czerwca 18, 2007, 02:08:48 pm »
Młodzieniec w gęstych, rudych włosach, ułożonych w górę, spiętych czerwoną opaską w okolicach czoła, podszedł do kasy.
- Witamy w Gold Saucer - przywitał go wysoki mężczyzna, w krótkich blond włosach i paskudną szramą na czole, ubrany w śmieszny, kolorowy strój. Zaczął oferować sprzedaż dwóch rodzajów wejściówek:
- Za bilet jednorazowy zapłaci pan 3000 gil, mamy też... A zresztą... - odsapnął - Przecież wiem kim jesteś, więc po co te brednie.
- ...? - zapytał Crono.
- Co tu robię? - podjął się tłumaczenia Seifer - Daj spokój! Wszystko przez tego nygusa, Dio. Ostatnio jak przybyłem się trochę rozerwać, narobiłem małych szkód, heh. No ale mówi się trudno. Wolałem nie mieszać się w żadne kłopoty i oto jestem, odpracowując społecznie w tym durnym stroju, powtarzając głupim ludziom głupie regułki. Co za kur... hańba!
- ... - wybuchnął śmiechem rudowłosy.
- A zaczęło się od tego kurdupla, po którego właśnie idziesz - ciągnął blondyn, uśmiechając się nagle kwaśno - Jeśli zamierzasz wyjść cało, może to ty dziś wieczorem mnie zastąpisz, buhaha.
- ...
- Dobra, płać 3000 gil i zmiataj na Event Square. Nie zawiedź mnie. Od całodniowych sprzedaży biletów nie tylko nogi mnie już bolą.

Wielka arena niemal do ostatniego miejsca była już zapełniona ludźmi. Crono wcisnął się gdzieś, w jedno z ostatnich wolnych siedzeń, przepychając wcześniej przez tłum podnieconej wiary, jakby czekającej przynajmniej na performans Hadesa. Gdy kurtyna zaczęła unosić się w górę, rozległ się obłędny, niemal synchroniczny wrzask. Chwilę później, gdy zgasły światła a na parkiecie pojawił się pierwszy bohater - zapewne książę Alfred - publiczność zamilkła jak na komendę, śledząc od teraz losy błędnego rycerza w absolutnej ciszy i skupieniu. Crono także się rozluźnił, koncentrując na przedstawieniu.

- Dawno, dawno temu... - rozpoczął narrator - nad spokojnym do tej pory królestwem, zwanym Ser Zonem, zawisły czarne chmury. Księżniczka Yuzia została porwana przez Złego Króla Smoków, Wandalusa. Mieszkańcy byli przerażeni. Co stanie się dalej? - zaległ się dramatyczny ton - Ale oto, znikąd skądinąd, pojawił się legendarny bohater, pogromca smoków, książę Usioł - hucznie przywitana wcześniej postać, ukłoniła się w końcu i zaprezentowała swój olbrzymi miecz, którego z pewnością użyje do walki z potworem.
- Oh, to pewnie ty jesteś tym legendarnym bohaterem Usiołem - podjęła swą kwestię kolejna, wkraczająca właśnie na scenę postać, także przebrana za rycerza - Na moją duszę, w imieniu całej wioski, tfu! królestwa. Proszę, ocal księżniczkę Yuzię - ukłonił się z szacunkiem - A teraz, porozmawiaj proszę z królem Roverem.
- Oh, legendarny bohaterze Usiole - na scenę znów przedostała się nowa postać. Tym razem przebrana za starszego, otyłego mężczyznę z iście królewską koroną na głowie - Przybyłeś by ocalić moją ukochaną córkę Yuzię. Zły Król Smoków, Wandalus, przez którego została porwana, ukrywa się na samym szczycie straszliwej góry. Wiem, że nie jesteś jeszcze gotów by zmierzyć się z okrutnym Wandalusem, dlatego przyjmij moją pomoc. Oto moi słudzy... - zapadła krótka cisza - khm! Oto moi słudzy! - powtórzył bardziej złowrogim tonem, a na scenę posłusznie wkroczyli: GejSer - wielki cukiernik, ze sławą niesioną echem daleko poza granice Ser Zone. Dariusz But - miejscowy szewc. Oraz Ignacy - malutki czarodziej o ogromnym sercu.
Ich nagła obecność przyprawiła publikę o dreszcz niezrównanych emocji. Wszyscy trzej, zarówno jak inni bohaterzy, stanowili w Gold Saucer bardzo elitarną śmietankę. Dzięki właścicielowi, Dio, który sponsorował kółko teatralne, w krótkim czasie zdążyli zyskać wielką sławę i renomę. Szczególnie warto wspomnieć o ostatnim z nich, Ignacym, w którego rolę wcielił się Vivi Orniter. Choć na scenie występuje od niedawna, dzięki swojej niewinnej osobowości i uroczej naiwności, bardzo szybko stał się ulubieńcem wszystkich. Mało tego! Mówi się, że jego podobizna miała stać się nową maskotką Gold Saucer, zastępując Chocobosa. A głównej roli w "Księciu Alfredzie" ponoć nie zagrał tylko dlatego, że był za niski. Ale wracając do przedstawienia...
- Książe Usiole - kontynuował król - Przyjmij proszę pomoc tych trzech, niepozornych bo niepozornych, fachowców. Od teraz służyć ci będą dobrą radą i, daj Bóg, nie tylko.
Postaci maga, cukiernika i szewca stanęły obok siebie przerażone, jak gdyby znalazły się tu cokolwiek przez pomyłkę. Książe Usioł poprosił o pomoc najniższego z nich.
- J-jestem tylko... prostym c-czarodziejem, ale zrobię wszystko, o c-co pan poprosi - podjął Ignacy, wyraźnie zakłopotany.
Nagle, ni stąd ni zowąd, rozległ się przeraźliwy głos króla:
- Oh, legendarny bohaterze Usiole, spójrz! To Wandalus, Zły Król Smoków we własnej osobie!
Postać w kostiumie wielkiego krokodyla, efektownie zawirowała nad głowami wszystkich, zręcznie poruszana mocnymi linami. Na grzbiecie smoka spoczywała przerażona księżniczka Yuzia. Publiczność była zachwycona; zaczęła się ich ulubiona część przedstawienia. Nim oboje wylądowali, narrator podsycił jeszcze atmosferę:
- Oh, i co stanie się dalej?
- Gaaaaaaaah! - zaryczała bestia - Jestem Wandalus, Zły Król Smoków! Oczekiwałem cię, hehe.
- Proszę, uratuj mnie, legendarny bohaterze - wydobyła z siebie księżniczka.
- Widać nie spieszyło ci się, więc to ja postanowiłem przyjść do ciebie. I oto jestem! Usiole, legendarny bohaterze - mówił dalej Wandalus - Co? Zdziwiony, że znam twoje imię? Pamiętam wszystkie imiona tych żałosnych głupców, którzy palą się do walki ze mną.
- To prawda - powiedział król - Przed tobą, legendarny bohaterze, było wielu innych legendarnych bohaterów. Ale niestety, polegli. Jednym z nich był nasz miejscowy ogrodnik Kivi. Innym razem, zupełnie bez echa przepadł zacny czarodziej Wi_wi. A zupełnie nie dawno, nasz wielki wojownik Seeno także zniknął bez śladu... Choć to nie potwierdzone, pewien jestem, że maczał w tym łapy Wandalus.
- Gaaah! - zachichotał smok.
Książe strasznie przejął się losami poprzedników:
- Panie Darku, teraz, do ataku! - wydał szybko polecenie bojowe jednemu z podopiecznych, a biedny szewc, jak na rozkaz, ruszył na smoka z butami.
- Oddaj nam księżniczkę Yuzię, potworze! Uuuuuurrrrrgh! - zaakcentował zdesperowany, choć na nic zdała się jego odwaga. Smok zawył tylko ze śmiechu i poturbował nieszczęsnego szewca.
- Gaaaaaaaaaaah! I co teraz, legendarny bohaterze?! - Wandalus ponownie uniósł się chichotem, wprawiając w irytacje wszystkich zebranych, łącznie z bezsilnym królem. Publiczność przejawiała inne odczucia, jakby spodziewała się w tym momencie wielkiego, kulminacyjnego zwrotu. W rzeczywistości doskonale wszyscy wiedzieli co wydarzy się dalej, bo, fakt faktem, "Książe Alfred" to od wielu lat jedyna wystawiana sztuka na Event Square. Ale wróćmy do naszych bohaterów...
Książe Usioł zupełnie niespodziewanie odrzucił miecz na bok, i zupełnie nie przejmując się obecnością smoka, skupił swą uwagę na księżniczce. Wszyscy obserwowali go w pozytywnym osłupieniu gdy podszedł, uklęknął przed więzioną wybranką i pocałował ją w rękę.
- Oh, książę Usiole... - zaczerwieniła się Yuzia.
- Arrggaahhh!! - zawył Wandalus - Tylko nie to! Tylko nie... moc miłości! - zaczął trzepotać się na wszystkie możliwe strony, po czym wzbił w powietrze swe wielkie, pluszowe, zielone cielsko i opadł zaraz na ziemię pokonany.
- Oh, po raz kolejny miłość zatriumfowała! - podsumował hucznie król Rover, a publiczność zaczęła bić oklaski - Wracajmy wszyscy do wioski, tfu! królestwa... - zapowiedział gdy ustały brawa - ...i bawmy się do białego rana.
- Tak, tak, imprezka do białego rana! Zapraszam do siebie na wspaniały sernik - oznajmił GejSer.
- Tak, bawmy się i świętujmy - tym razem Ignacy.
Wszyscy bohaterowie, z wyjątkiem nadal leżącego płasko smoka, zebrali się w jednej linii, czekając jeszcze na mowę końcową narratora:
- Oh, jak niesamowita jest moc miłości! W ten oto sposób legendarny bohater Usioł i jego nowi przyjaciele, żyli długo i szczęśliwie.
Po wspaniałej puencie, wstał już nawet smok ażeby dołączyć do reszty. Ukłonili się, zgarniając okrzyki i oklaski. Publiczność, jak zawsze, była usatysfakcjonowana; wszyscy stali i oddawali niezwykły hołd temu, co przed chwilą wydarzyło się na scenie. Crono także bił brawa, autentycznie dobrze się bawiąc. Zastanawiał się nawet, jak ogromnym wydarzeniem dla całego Gold Saucer jest każde pojedyncze przedstawienie, tego samego przecież spektaklu. Z tak świetnymi jednak aktorami.
- ... - oznajmił nawet, poczym zerwał się z miejsca, wparował bojowo na scenę i zatłukł Viviego na śmierć.

cdn.

Offline Ignatius Fireblade

  • Berserker
  • ***
  • Wiadomości: 214
  • Ten, który bywa
    • Zobacz profil
Odp: Walka VI: Vivi VS Crono
« Odpowiedź #1 dnia: Czerwca 18, 2007, 08:50:27 pm »
Jak co miesiąc, mieszkańcy Alpha City zebrali się przed telewizorami, wlepiając wzrok w odbiorniki, czekając aż rozpocznie się wielki wyścig. Stacja mająca wyłączność na transmisję jak zawsze zgarniała lwią część oglądalności. Wszyscy chcieli obejrzeć zmagania stalowych rumaków, a jeśli się poszczęści, to i pot, krew i łzy pokonanych.
Tylko w poprzednich wyścigach życie straciło pięciu kierowców, kończąc w płonących kulach, rozsiewających dookoła odłamki płonącej stali. Takie atrakcje rozpraszały szarą rzeczywistość i nudę, ogarniającą ludność. Każdy dzień wyglądał tak samo… Do pracy, z pracy, spać, do pracy… i tak dalej. Dlatego nie należy się dziwić, że każda innowacja była na wagę złota. Jednak tym razem miało być szczególnie. W ostatniej chwili dołączyli się dwaj obcy. Mieli startować z najniższej pozycji w rankingu, a zazwyczaj tacy szybko płonęli.
Silniki stalowych rumaków ryczały, jakby strasząc sąsiadów. Nikt nie ustępował, nikt nie przejawiał strachu. Kochali ten sport, dający ogromne bogactwo, bądź szybką śmierć i rentę dla rodziny. Dwa nowe pojazdy stały na samym końcu stawki.
Pierwszy z nich był podłużny niczym wieczne pióro, pomalowany na czarno, a przez jego środek biegł czerwony pas. Trzy silniki były tak rozmieszczone, że przypominały nieco myśliwiec z tandetnego filmu S-F. Prawą burtę pojazdu zdobił spory napis Crono.
Drugi z żółtodziobów był bardziej owalny i pomalowany na żółto. Wizjer, przez który pilot miał obserwować trasę był czarny. Jednak nikt nie wątpił, że człowiek siedzący w środku wszystko dobrze widział.
Nagle światło nad bolidami zmieniło się z czerwonego na zielone i pojazdy wyrwały do przodu, wzniecając burzę pyłu. Dwaj nowicjusze od razu pozostali z tyłu, jednak sprawiali wrażenie zainteresowanych sobą nawzajem, a nie rozgrywającym się wyścigiem.
Otaczający ich świat rozmazał się. Crono nieco wyprzedził konkurenta, a jego trzy silniki pracowały na  najwyższych obrotach. Błękitne płomienie znaczyły trasę jego przejazdu smugami, koloru nieba. Jednak Vivi nie dawał za wygraną. Mocnym szarpnięciem w prawo wprawił pojazd w ruch obrotowy. Odbił się od ściany, zmierzając wprost w przeciwnika.
Uderzył od dołu, podbijając tył drugiej maszyny w górę. Jednak stabilizatory zadziałały i Cronem jedynie zatrzęsło. Pilot szarpnął maszyną, unikając następnego ataku Viviego.
Pojazdy mknęły po piaszczystej równinie, rozciągającej się na peryferiach miasta. Jednak to nie było wszystko. Wszyscy wiedzieli, że prawdziwe zmagania mają się dopiero zacząć. Parę kilometrów dalej rozciągał się głęboki kanion. Niestety, miejsca starczało w nim na jeden pojazd, tak więc, jak ktoś chciał wysunąć się do przodu, musiał zrobić to po trupie drugiego.
Pierwsze maszyny już dawno zagłębiły się w skalnej przeszkodzie. Dwaj ostatni, wyraźnie bardziej zainteresowani sobą dotarli długo po nich. Crono wykorzystał silniki grawitacyjne, unoszące go w powietrzu, by w pierwszej fazie lotu znaleźć się nad Vivim. Dopiero wtedy pilot wykorzystał zamontowaną broń. Maszyna zabłysnęła żółtą poświatą i w stronę przeciwnika wystrzeliły wyładowania elektryczne.
Vivi odłączył zapłon, opadając na dno kanionu, przepuszczając błyskawicę obok. Nim uderzył o skały, ponownie odpalił maszynę. Kurz wystrzelił fontanną w górę, jednak Crono już tam nie było. Czarny pojazd z każdą chwilą zwiększał przewagę nad przeciwnikiem, wyduszając z trzech silników resztkę mocy.
Ściany wąwozu rozmazały się, zakręty stawały się lekkimi łukami, a kropka na radarze, oznaczona Vivi zupełnie zniknęła z pola. Crono zwolnił, po czym zatrzymał się za najbliższym zakrętem, szykując pułapkę na wroga.
Jednak, gdyby pilot mógł spojrzeć w górę, ujrzałby żółty dysk, mknący pomiędzy ścianami. Vivi używał pola magnetycznego, by równomiernie odpychać się od przeszkód, umożliwiając pojazdowi ograniczoną lewitację.
Crono go nie widział, ale ten miał zaczajonego przeciwnika jak na dłoni. Chwilę później we wroga poleciała cała wiązka czterech żywiołów. Ogień, powietrze, woda i ziemia zostały złączone w śmiercionośnym pocisku.
Powłoka atakowanej maszyny zabłysnęła błękitem, absorbując siłę uderzenia. Crono zwrócił nos pojazdu w stronę wyścigu i od razu ruszył, pomagając sobie dopalaczem. Nie było to zagranie dozwolone, ale skoro przeciwnik oszukiwał.
Leciał za Vivim aż do końca kanionu. Gdy zobaczył podnoszący się teren, usłyszał w słuchawkach piskliwy głos komentatora.
- Mamy zwycięzcę, moi drodzy! – krzyknął, po czym zaczął sypać listą nazwisk tych, co dotarli do mety.
Zatem teraz pozostali tylko oni dwaj. Crono przesunął dźwignię ciągu maksymalnie do przodu, otwierając wszystkie przepustnice. Maszyna skoczyła do przodu, jakby ktoś ją ukłuł w tyłek. Gdy pilot zobaczył wylot kanionu, Vivi znajdował się niemal nad nim.
Czas jakby zwolnił. Dysk skoczył na równy teren i zaczął nabierać prędkości, wytraconej przez użycie pola magnetycznego. Bolid w kształcie strzałki wyskoczył w powietrze, płynąc przez nie, napędzany trzema potężnymi silnikami. Energia burzy zbierała się gdzieś w okolicach podwozia. Pilot był pewien, że tym razem trafi.
Piorun wystrzelił, uderzając w silnik Viviego. Małe wyładowania zaczęły przeskakiwać po powłoce dysku, powoli odłączając systemy pojazdu. Wreszcie maszyna leciała jedynie siłą rozpędu, aż wreszcie zaryła w ziemię, wzniecając tumany kurzu. Toczyła się jeszcze przez parę metrów, aż wreszcie znieruchomiał.
Pilot próbował się katapultować, jednak fotel wraz z siedzącym tam pokurczem uleciał może na dwa łokcie, aż spadła niczym kamień. Głowa Viviego, przygnieciona ciężkim oparciem rozbryznęła się niczym dorodny arbuz. Krew, zmieszana z kawałkami kości i czymś szarym znaczyła ziemię, powoli wsiąkając.
Widzowie przed telewizorami ryknęli ze szczęścia. Nareszcie coś się wydarzyło. Lecz zamilkli w momencie, gdy pojazd drugiego żółtodzioba spadł zaraz obok pierwszego. Jak się później okazało, nikogo nie było w środku. Później producenci zostali oskarżeni o stosowanie automatycznych pilotów i obrazę społecznej moralności.
Nikt nie miał pojęcia w jak wielkim wydarzeniu wzięli udział. 
Gdy rozum śpi, budzą się upiory.
Goya