Różnica polega na tym, że mężczyzna nie potrafi sobie wytłumaczyć SKUTKÓW gwałtu u kobiety.Dla niego, byłoby to normalną koleją rzeczy - cóż, "wpadłem" (analogicznie, jeśliby mógł),to biorę tabletkę.Myślisz,że dla TAK słabej i bezbronnej istoty,jaką jest kobieta,to jest taka prosta sprawa?Nie wydaje mi się.Wątpię, czy przez pierwsze dni, ba!tygodnie! taka kobieta jest w stanie myśleć racjonalnie.W odróżnieniu od mężczyzny - dla kobiety,gwałt to ogromny szok.Więc nie mów proszę,że są tabletki wczesnoporonne,itp, że kobieta zgwałcona może "raz,dwa" ją zażyć i wszystko w porządku.
Mam czasem skłonności do relatywizmu moralnego, bo wiadomo, morderstwo morderstwu nierówne, tak samo kradzież, czy cokolwiek. Właśnie z tego powodu gwałt uważam za zbrodnię najgorszą i najniższą. Zamordować można w obronie własnej, ukraść coś można z głodu i biedy, mogą nam nawet puścić nerwy i przemieścimy jakiemuś denerwującemu nas palantowi szczękę, bo nas zdenerwował. Ale gwałt to coś, czego nie można wytłumaczyć wyższymi pobudkami - to zbrodnia, która wynika z niekontrolowania najniższych instynktów, zbrodnia upadlająca i nie wytłumaczalna moralnie w żadnym przypadku.
Prawda, nie jestem kobietą, pewnie nie potrafię sobie nawet wyobrazić uczuć, jakie mogą się rodzić w umyśle zgwałconej dziewczyny. No ale niewzięcie wczesnoporonnej tabletki jest czymś, czego też sobie wyobrazić nie mogę. Pomijając wypadki skrajne, człowiek nie jest sam - rodzina, przyjaciele, znajomi, musieliby sie zorientować co się stało, przede wszystkim, jeżeli czyn ten zaowocował traumą. To jasne, że zgwałcona dziewczyna nie pójdzie od razu po zbrodni do apteki i kupi co potrzeba. Bardzo prawdopodobne nawet, że nie będzie w stanie tego zgłosić na policję. No ale na miejscu jej ojca, pierwsze co bym zrobił to kupił pastylki i powiadomił odpowiednie władze.
A teraz w sprawie bardziej aktualnej.
Eutanazja:
Nie chcę mi się cytować, boście tu mieszali aborcje z eutanazją za bardzo. W tym przykładzie, który podałeś Ard, o facecie, który jest utrzymywany przy życiu dzięki aparaturze, nie miałbym żadnych wątpliwości. Skoro człowiek nie może żyć bez aparatów, należy pozwolić mu umrzeć. Jeżeli nie można go uratować, to jest to jedyna logiczna opcja, a poddawanie się w tym wypadku jakimkolwiek wątpliwościom moralnym uważam za podejście egoistyczne. Nie ma powodu, żeby na siłę trzymać kogoś na tym świecie - to ingerencja w naturę.
Eutanazja może stać się problemem moralnym, jeżeli człowiek jest w pełni świadomy. Polecam wszystkim obejrzenie filmu "W końcu czyje to ciało?" ("Whose Life Is It Anyway?"), staroć z lat 80'ych, ale bardzo często puszczany na TCM (dzisiaj leciał np.), bo on bardzo ładnie tą kwestię pokazuje. Prawo do samostanowienia jest podstawowym prawem człowieka, i jako liberał uważam je za prawo nadrzędne. Jeżeli człowiek chce umrzeć, ponieważ świadomie tak zdecydował, to decydowanie o tym, że ma pozostać przy życiu jest przykładem egoizmu - przedkładamy wtedy NASZE zasady moralne, nad JEGO wolną wolę. Ta decyzja może być błędna w czyichś oczach, ale człowiek ma prawo taką decyzję podjąć.
No ale to tylko jedno dno tego problemu. Jeżeli mówimy o eutanazji, oznacza to, że człowiek jest bezpośrednio, na poziomie fizycznym zależny od osób trzecich (gdyby nie był, mógłby teoretycznie w każdej chwili wyskoczyć przez okno albo podciąć sobie żyły). To ma miejsce w dwóch ogólnych przypadkach, w które należy trochę inaczej rozpatrywać:
1) Osoba umierająca, np. cierpiąca z powodu zaawansowanego stadium raka, przy którym każda terapia jest jedynie przedłużaniem nieuniknionego.
2) Samemu życiu pacjenta nic nie zagraża, ale jego jakość została dramatycznie zaniżona i nie ma szans na jej poprawę. Taka sytuacja jest pokazana we wzmiankowanym filmie, w którym główny bohater w wyniku wypadku samochodowego zostaje sparaliżowany od szyi w dół, a niewydolność nerek uniemożliwia mu opuszczanie szpitala - jest przykuty do łóżka, ciągle zachowując przy tym pełną władzę umysłową.
W pierwszym wypadku wniosek jest oczywisty i argumentować go można tak samo, jak to zrobiłem wyżej w sprawie tego przykładu Arda - człowiekowi należy pozwolić umrzeć w sposób godny i świadomy, uwalniając go od doczesnego bólu. Jeżeli nie można go uratować, egoizmem jest nie pozwolenie mu na to.
W drugim wypadku problem jest trochę bardziej skomplikowany, bo dotyczy zdrowia psychicznego pacjenta. Tuż po wypadku, depresja kliniczna jest czymś zupełnie normalnym, a pacjent pozbawiony myśli samobójczych to rzadkość. Nie trudno to sobie wyobrazić - budzisz się w szpitalu i widzisz, że amputowano ci nogi od kolan w dół. Wpierw nadchodzi strach i panika, potem zapaść, w której myślisz tylko o tym, żeby skończyć to wszystko, bo przecież takie życie jest nic nie warte. Wiele jest jednak przypadków, kiedy człowiek jest w stanie odnaleźć spełnienie nawet w takim niepełnym życiu. Zatem pozwolenie na śmierć człowiekowi, który jest w klinicznej depresji, byłoby w tym wypadku błędem. Opinia psychologów powinna być tutaj wzięta pod uwagę.
Będąc lekarzem, problem rozwiązałbym tak: jeżeli po wypadku człowiek chciałby poddać się eutanazji, pozwoliłbym mu na nią, ale nadmienił, że takowa dokonana będzie dopiero za rok. Jeżeli po roku (wypełnionym pomocą psychologiczną) pacjent dalej będzie chciał umrzeć, nie miałbym wyjścia, jak pozwolić mu na to.
To tyle w tych sprawach. Poruszyłbym tutaj kwestię religijną (konkretnie problemu odwiecznej walki ateizmu z deizmem), ale dzisiaj nie jestem w najwyższej formie, jeżeli chodzi o formułowanie myśli. No ale możecie się już psychicznie przygotować na długi monolog w tej sprawie, bo ta kisi się we mnie już od dłuższego czasu i prędzej, czy później, będę musiał dać upust swoim przemyśleniom.