1) A czym jest bog? Siłą wyższą, która stworzyła cały ten chory i dziwacznie śmieszny świat? Weźcie przestańcie! Wiem, że nie istnieje, ale od dziecka byłem chowany w wierze katolickiej, czyli chodzenie do kościoła, paciorek i inny syf... Nie krytykuję tego, czego nie znam - czytałem całą biblię około 5 razy, rozmyslając na temat tego całego boga, a mimo to, wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi... Bóg jest wszechmogący, wszechpotężny, zna przeszłość, teraźniejszość i przyszłość... To po jaką cholerę męczymy się na tym świecie, skoro i tak ten bóg wie, co zrobię, jak skończę, czego zrobić nie zdążę? Piekło, czy niebo - oczywiście, że chciałbym isć do nieba <szczęście, móc zrobić wszystko, na co tutaj nie mialem czasu/możliwości/środków, ale do tego jest wiara w boga wymagana, chodzenie do kościoła... nawet jeśli istnieje, to kogoś nie wpuści do nieba, bo w niego nie wierzy? Gówno prawda - wystarczy być dobrym... Zaś nawet, jeśli piekło istnieje - od dziecka nam wmawiano, że bóg jest miłościwy, litościwy, miłosierny i inne rzeczy... Jasne, tu potop, tam plagi egipskie... Piekło - wieczne męki, tortury, wieczny ból.> I ja mam wierzyć w takiego boga? Oczywiście, jak każdy człowiek mam wątpliwości, ale nie z powdu tego, że w niego wierzę, czy nie, lecz z tego, że obawiam się piekła i tego, że od dziecka uczona mnie, że ktoś nad nami czuwa... Również do tego ta zajebista "wolna" wola... Nie wierzysz, robisz co chcesz - idziesz do piekła. Też coś. Oczywiście, czasami w chwilach zwątpienia przyjdzie mi o coś tam prosić o boga, ale póżniej sobie myślę - to nie ma sensu. Na świecie jest kilka miliardów ludzi i prosząc o cos, szkodzę drugiej osobie <sieć zależności>, więc gdyby bóg robił to o co go prosze, to by krzywdził innych, czyli: każdy jest zostawiony samemu sobie... Człowiek to jednostka, która myśli - więc jeśli by bóg nie istniał, to by sam go stworzył. Równiż duma mi nie pozwala prosić boga o przysługi, bo sam chce dojść do czego... Nie będę go prosił o siłę - siła jest we mnie, wystarczy, ze ją z siebie wydobędę. Prosić go o cos, uważam za słabośc wynikającom z braku wiary w siebie, a to juz przegięcie - czy wy myślicie, ze on, istota potężna bla bla bla, będzie zwracała uwage na to ziarno piasku, kosmiczny pyłek, którym jesteśmy? Gówno prawda... Po za tym on jest nienormalny w moim zamyśle - skazał na śmierć swojego syna itd... I po co? Zbawił nas od grzechu itd? To niech ktoś mi wytłumaczy, dlaczego piekło dalej istnieje? Niech ktoś mi wytłumaczy, dlaczego ten potężny bóg nie zabije/zniszy/nie uwięzi diabła/zła? I czemu spodziewacie się cudów po kimś, to własnego syna skazał na śmierć <Jezus go prosił, bo oddalił od niego tę męki, a ten nic... więc myślicie, że on poświeći wam czas, skoro dla wlasnego syna go nie miał?. Również śmieszna jest ta jego miłość - kochał Maryję? Nie. Miał z nią syna? Nie w sensie rozumianym przez ludzi... On ją po prostu wykorzystał, bo jak by to inaczej wytłumaczyć - przyszedł anioł i ją "zapłodnił" <i urodzić bez rozerwania tej "dziewiczej" błony... kurczę, chyba miała cesarskie cięcie... również bóg nie pomyślał o uczuciach Józefa - on przecież kochał Maryję, ale co z tego, skoro ona go jakby nie patrzeć, miała gdzieś, biorac pod uwagę fakt, że ani razu nie powiedzili sobie "kocham" itd itp? To jest bez sensu...>. Bóg nie ma uczuć <jeśli istnieje>, a wszystko jest dla niego grą - śmieszne jest to, że skoro jest taki potężny itd, to jednak na przykład nie jest w stanie zapobiec Apokalipsie... Całą ziemia jest tylko rozgrywką pomiędzy bogiem a szatanem... Jeśli spotkacie tego swojego boga, powiedzcie mu, by zostawił mnie w spokoju... Chcę żyć własnym życiem, bez tego przeznaczenia, bez wiary, bez świadomosci, że gdzieś tam jest zapisane całe moje życie, że ktoś mi się bacznie przygląda moim czynom, a potem będzie mnie oceniał... Nie chce, by mial nademną kontrolę... Nie mozna mu się nawet przeciwstawić... Nie... Mozna, ale skaże nas na wieczne cierpienia <piekło itd>. Nie wiem jak wam, ale bardziej mi odpowiada filozofia szatana, któy wolal wszystko osiągnać sam... Który myslał o sobie, nie zaś o innych i nie bał się przeciwstawić bogu, choć wiedział, ze nie miał żadnych szans. Oczywiście, nie zwariowałem na tyle, by być satanistą, czy coś innego, ale ten cały bóg... To jest śmieszne... Dawnije interweniował <cuda i inne tatajstwo>, ale wraz z rozwojem techniki i innych nauk, wszystko powoli można logicznie wytłumaczyć, jakoś tych cudów jest coraz mniej. Prawda, że to podejrzane? Oczywiście, każdy moze powiedzieć, ze to on zsyła ludziom natchnienie, ale: od dziecka jesteśmy wychowani w duchu bożym, że tak ładnie napisze, więc wydaje nam się, że każdy nasz własny, samodzielny sukces, jest jego zasługą. Po za tym głupi jest również fakt, że jakoś nie interweniował, gdy ludzią działa się krzywda, gdy w średniowieczu gineli ludzie... A wszystko ci inni kretynie <ludzie> robili to w jego imieniu - czyżby bogowi to odpowiadało? Więc gdzie ta jego cała miłość? Gdzie ta jego wspaniałomyślność... Śmieszny jest ten jeden szczegół - całe to chrześcijaństwo zostało nam narzucone, poprzez wojny itd <przyjeliśmy je tylko dlatego, by nie zostać wybici/atatakowani przez inne państwa>. Za coś takiego, to ja dziękuję. Wierze, że człowiek, że ja, jestem zdolny do wielkich czynów, jestem zdolny, by wziąść sprawy w swoje ręce i zdecydowanie nie potrzebuje jego pomocy, ale gdy inni go o nią proszą <bo są biedni, albo cały świat runął im na głowę>, a on niczego nie robi, by im pomóc... To ma być bóg?! Prędzej jest to bezduszna istota... Oczywiście, że komuś tam pomoze, ale dawniej to czynił cudami, a teraz: jesli już, zsyła jedynie siłę psychiczną itd, by człowiek mógł się dalej -męczyć- na ty świecie <ktoś jest sparaliżowany, komuś urodziło się zmutowane dziecko... A ON NICZEGO NIE ROBI!?>. On ma moc, jest wszechpotezny - wiec niech z niej korzysta! Ktoś moze powiedzieć, ze bóg jest jeden, ze nie moze mieć pieczy nad wszystkimi ludźmi - jest wszechpotęzny <zastanówcie sie kiedyś, co to słowo znaczy, zanim zaczniecie je wypowiadać>, wiec moze zrobic wszystko... Bądź ci aniołowie stróże - na co mi ktos, kto na mnie patrzy 24/7? By mnie podglądal w kiblu, albo gdy rozmyślam, bądź przeżywam swoje własne dylematy? Nie znam go, nie wiem kim był, czym sobie "zasłużył", by się ze mną męczyć... Każdy ma swoją historię, więc czemu nie mogę posłuchać jego, skoro jest moim obrońcą i przyjacielem? Umieram i co dalej? Zapominam o nim, o tych wszystkich latach, gdy był przy mnie? Cała ta instytucja <czy jak by to inaczej nazwać>, jest grubymi nićmi szyta i jedynie człowiek, który nie widzi tych wad, albo je dostrzega i zdaje sobie sprawy, może zwać się jego wyznawća... Poznałem kiedyś księdza, który był bardzo inteligentym człowiekiem, ale na moje pytania, nigdy nie dawal mi satysfakcjonujaćej odpowiedzi, ale pamiętam do dzisiaj jego jedno zdanie: "Jesteście wierzacy niepraktykujący - wierzycie w niego, lecz nie chodzicie do kościoła, nie modlicie się.". Również paradoksem mi się wydaje, że ludzie kochaja boga, o nim pamiętają, gdy jest im żle, zaś gdy jest im dobrze, zapominają o nim. Czy to jest normalne? Jeśli nawet bóg zwraca na nas uwagę itd, jeśli rozmawiamy z tym całym aniołem stróżem itd: to jedynie w naszych umyslach, a tego rozmową nazwać nie sposób: w końcu kto nią steruje? Jeśli zechcemy, usłyszymy wszystko, co chcemy, zaś w każdym momencie mozemy tę całą rozmowę przerwać. A to cale niebo? Rany, ktoś umiera, zostawia na ziemi wszystko co kocha i jak ma być tam szczęśliwy? Kiedyś ktoś mi powiedział, że tam człowiek zapomina o wszystkim: strachu, miłości, po prostu tam trwa i się oddaje uczuciowi spełnienia. Dziękuję, ale nie chcę zapomnieć tego, co tutaj zaznałem, nie będę chciał zapomnieć kobiety, którą kiedyś pokocham, nie bedę chciał zapomnieć swoich rodzicow, ktorzy wydali mnie na świat, nie będę chcaił zapomnieć swoich marzeń... I nie chce stać się "naćpanym" zombie, który będzie śpiewał w chórku i oddawal mu część, bo mu się nudzi... Chce zachować świadomośc, a nie umrzeć we własnych uczuciach. Nawet jeśli ten cały bóg interweniuje, to juz dawno o nas zapomniał, dawno przestał się nami interesować, a gdy przyjdzie czas, ześle Apokalipsę i zrobi "reset" - zacznie wszystko od nowa. Oczywiście, ci którzy w niego nie wierzli, a czynili dobrze <są silni - wierzą we własne czyny i możliwości>, pójdą do piekłą, zaś staruszka, która przez całe życie nieczego nie robiłą, a pod jego koniec chodzi do kościoła, pójdzie do nieba. To nienormalne, zwłaszcza, że jeśli się wyspowiadamy z grzechów po kilkunastu latach nieczego nie robienia <nie chodzenia do kościoła itd> to pójdziemy do nieba <ktoś pamięta te "odpusty" z lekcji historii?>. Również paradoksalny jest fakt, że wszech współczujący bóg, który jest litościwy jak nikt inny na świecie, skaże wtedy do piekłą na wieczne tortury "zagubione" owieczki... Na taki los nikt nie zasłuzył, zaś jeśli ktoś jest morderca itd... Motywy - doświadczenie z życia, ból którego doznał itd <jak wszechpotężny bóg nie umial mu pomóc?>. Oczywiście, nie sprawiedliwe będzie to, gdy jakiś pieprzony gwalciciel pójdzie do nieba, ale: nie jestem bogiem, po drugie zaś: jeśli taka osoba skrzywi mi moja bliską osobę, sam chce na nim dokonać zemsty i nie będę potrzebowal do tego kogoś, kto gowno robił, gdy to ścierwo "robiło swoje". Są ludzi dobrzy i sa ludzie źli, ale nikt do cholery nie rodzi się ani dobry, ani zły: to środowisko go kształtuje... Jeśli bóg chce mnie karać za moje wybory, bądź chce mnie za nie nagradzać - niech zamknie mnie i cały mój świat w butelce - żeby mogł dalej obserwować moje poczynania... Co ja jestem? Zwierzę, które można oglądać, patrzeć na nie, a gdy się mu znudzi, to je wymienic na inne? Bóg jest kimś, kto wydaje się, że istnieje, ale póki każdemu się nie objawi, to wątpliwości nadal pozostaną... Podobno bóg daje siebie poznać przez czyny/rzeczy, które doznajemy - nie ma odwagi, by samemu do nas przyjść, tylko musi jakieśc chore wskazówki na nas zsyłać? Również, na przykłądzie Księgie Hioba, uważam, że on jest graczem - nie podoba mi się fakt, że zagrał z szatanem całym szczęściem Hioba - odebrał mu wszystko, co jak Hiob uważa, sam mu dał... Gówno prawda! Czy to bóg robił interesy, czy to ona pracował cięzko nad swym dobytkiem materialnym, czy to on zapłodnił żonę hioba? Nie, sam Hiob to zrobił. Bog to gracz - do nas należy, czy będziemy żyli tak jak nam zagra, czy się mu sprzeciwimy. Ja chcę żyć po prostu na własną rękę - bez żadnego przeznaczenia, czy innego syfu.
2) Żyję... Bo żyję. Jestem, czuję, myśle, więc jestem. Nie wiem co chce robić w życiu, nie pamiętam, czy mam jakiś talent do czegokolwiek, co by mnie się przydało. Również jednak, nie jestem jakąms skorupą, która potrzebuje bodźca by żyć. Nie chce się w życiu spełnić, bo gdy to zrobię, to mi pozostanie? Żyć, to znaczy, robić wszystko wkładajac w to całe serce, lecz nigdy nie utwierdzać się w przekonaniu, że jest sie najlepszym, bo wtedy przestaje się szlifować swoje zdolności. Sens życia nie jest ważny - ważne jest to, jak to przeżyjemy to całe nasze życie. Ja mam skromne plany na przyszłość - zakochać się i być w stanie zapewnić swojej miłości/rodzinie wszystko to, czego potrzebują, a jeszcze lepiej: na co mają ochotę. Do tego będę dążył, a ten, kto ich skrzywdzi, tego zniszczę, choćbym miał sam umrzeć.
3) Forum - ktontak z ludźmi za pomocą myśli > zdań. Nikt nie widzi tej drugiej osoby, dzięki czemu mogą pisać bez żadnych obaw, dzięki czemu, na Forum pokazuje się prawdziwy człowiek. Forum daje poczucie bezpieczeństwa, że za nasze poglady nikt nam niczego nie zrobi. Również daje możliwość sprawdzenia się w różnego rodzaju dyskusjach, polemikach. Jeśli to jest objawem alienacji/odosobnienia, to cóz - w pewnym sensie tak jest, gdyż ktoś może zacząć zbytnio oddawać się temu azywlowi, zapominając powoli o tym, że istnieje inny świat - bardziej brutalny, ale również, bardziej wymagający. I ja jestem normalny według włąsnego pojmowania tego słowa <ale bardziej - normalnie nienormalny>, aniżeli, nienormalny welug społeczeństwa.
4) Umrzeć... Każdy chce umrzeć bezboleśnie i szybko. I gdzie to wasze poświecenie? Doznajcie tego bólu zamiast tej drugiej, dla was kochanej osoby... Jaki byłby wasz wybor, gdybyście szli na tortury, gdy byście w zamian za życie swojej ukochanej, doznalibyście bólu, jakiego nigdy nie poczuliści? Trudny wybór, prawda? Ja nie wiem, co bym wybrał, nie wiem, czy bym spróbował, bo caly ten ból, który do tej pory przeżyłem, jest niczym w porównianiu z tym, co by mogło mnie czekać w torturach... Umrzeć we śnie... Heh, śmierć bez bólu, ale głupio było by się nie obudzić, to fakt, lecz osobiście chciałbym po prostu zasnać, umrzeć i mieć cały ten świat z głowy - żyłem, no fajnie, tak jak chaiłem? Nie. Nie ja wybrałem ten świat, nie ja wybierałem moment, w który chciałem się urodzić, więc po kiego mam dalej żyć? Umrzeć we snie to w sumie najlepsze i najbardziej realne rozwiązanie. Oczywiście, gdyby ktoś strzelił przypuśćmy z broni palnej w mą ukochana, to bym wolał być za miast niej na linii strzału, ale wolałbym też, by rana zadana mi przez tego pana, była śmiertelna, aniżeli robiłą ze mnie kalekę. Ktoś moze powiedzieć, że to sytuacja matowa: ja ginę, moja dziewczyna bedzie samotna, ona zginie, ja żyję, ale będę samotny. A ja na to: ja zginę, umrę, nie będę istanil, albo pójdę do nieba... Ona o mnie zapomni, wyjdzie za mąż, umrze, pójdzie do nieba, a ja doznam potwornego nieszczęścia <"ja się poświęciłem, a ona nawet mnie nie pamięta/znalazła kogoś innego?!>. Smutny obraz, co nie? Ale prawdziwa miłosć to taka, w której nie boisz się umrzeć dal drugiej osoby, nie boisz się zniknać z jej życia... Więc moja decyzja: umrzeć dla kogość i bez bólu, o ile to wogóle możliwe.