Leviathan przekroczył próg domu, a Deiddre zaprosiła go do dość dużego pokoju, w którym siedział starszy człowiek. Jego brązowe włosy i broda były już przypruszone siwizną, ale oczy świdrowały naszego bohatera.
- Straże doniosły mi, że tutaj zmierzasz - powiedział nieznajomy - Mam na imię Albert, w czym mogę ci pomóc
- Mam problem natury raczej metafizycznej... otóż czasoprzestrzeń w tym wymiarze zdaje suię być nieco uszkodzona i zmodyfikowana tak, ze nie można jej naginać przebywając wewnątrz... Innymi słowy chce się wydostać z tego swiata, ale nie zabardzo wiem jak.
- Hmm..... Nie jestem pewnien, czy mohę ci pomóc..... Powinieneś raczej skontaktować się z władcą tego miasta... moze on poradzi coś na twój problem. Znaczy się, jeśli wogule będziesz w stanie dotrzeć do jego pałacu
- Na twoim miejscu nie martwiłbym się o to
- W każdym razie - powiedział mężczyzna wręczając mu kawałek jakiegoś większego klejnotu - w naszym królestwie istnieją jeszcze dwie części twgo klejnotu... według legendy ma on jakąś specyficzną moc... nic więcej o nim nie wiem.
- W takim razie dzięki za pomoc - powiedział Leviathan po czym skierował się w stronę drzwi.
Zdążył ujść tylko kilka kroków, gdyż drogę zastąpiło mu pięciu mężczyzn. Mieli na sobie takie same białe uniformy, przepasane czarną wstęgą. U boku każdego wisiał długi, dwuręczny miecz. Z szeregu wuystąpił Najwyższy z nich, wyróżniający się tym, że jego miecz był jaskrawo niebieski..... Wyglądało na to, ze to ich przywódca
- Niestety nie mogę cię przepuścić dlaej, przybyszu. Na mocy prawa zostajesz skazany na śmierć. Egzekucja zostanie wykonana natychmiastowo.
Mężczyźni rzucili się na Leviathana i zaczęli atakować go zespołowo. Mimo ich szybkości i zgrania, nasz bohater jakoś unikał kolejnych ataków, wymierzonych głównie w serce. Po krótkiej walce na zieme padł jeden z przeciwników. miał rozciętą tentnicę szyjną, z której tryskała cziemnoczerwopna ciecz. Po kilku minutach następny przeciwnik padł na ziemię, tym razem z pionowym cięciem wzdłóż całego torsu. Następnych dwóch zginęło z wykrwawienia pod ciężarem licznych ran kłutych. Na polu bitwy został już tylko przywódca.
- Ki... kim ty jesteś? - zapytał przerażony człowiek
- To bardzo ciekawe pytanie - powiedział lev, przygotowując się do ciosu - ale niestety nie ejst ci pisane poznać na nie odpowiedzi
Kończąc to zdanie, nasz bohater zakończył też życie człowieka, przebijając jeg klatkę piersiową na wylot. Leviathan oczyścił swoją broń, ze śladów krwi, kawałkiem ubranie przeciwnika. Chciał iść dalej, ale..... zorientował się, ze właściwie nie zna drogi do pałacu władcy... miasto jest duże, a żaden z przypadkowych przechodniów raczej nie udzieli mu informacji na ten temat.
- Poczekaj za mną - leviathan odwrócił głowę i zobaczył, ze z domu wychodzi Deidre - wskażę ci drogę do pałacu
- Nie zabardzo rozumiem twoje motywy.... Nie chcę cię w to mieszać, ale chyba nie mam wyboru
- Najwyraźniej nie masz - rzuciła Deidre, po czym skinęła ręką na leva i weszła w jakąś małą uliczkę.
- Niezabardzo rozumiem dlaczego jeszcze mi pomagasz - powiedział lev pa jakimś czasie - widziałaś co poptrafię zrobić z przeciwnikami... a mimo to nie boisz się mnie.....
- Nie muyśl sobie, z ejstem jakąś tam słabą dziewczynką. Umiem sobie radzić w życieu
- Niewątpię
Reszta drogi upłynęła spokojnie. W końcu doszli do pałacu władcy miasta. Wielkie, zamknięte wrota nie tsanowiły przeszkody dla naszego bohatera, ale rozprawiając się, ze strażą, musiał uważać, zeby ktoś przez przypadek nie zranił Deidre. W końcu udało im się dojść do komnaty tronowej, le ku swemu zdziwieniu ujżeli, że władca leży martwy przy swym tronie, ze sztyletem wbitym w plecy. Obok niego stał zabujca, trzymając w ręku inną część dziwnego klejnotu. Nie wyróżniał sie niczym szczegulnym... no może poza jaszczórczym ogonem i brązowymi, błaniastymi skrzydłami na plecach. Był bardzo zdziwiony, kiedy ujrzał leviathana:
- Bracie - odezwał się nieznajomy - co robisz tak daleko od domu? Przecież to ja zostałem wysłany tutaj z misją
- Niestety nie jestem twoim bratem, ani sprzymieżeńcem. Wiem, ze natrudziłeś się zdobyewając tą część klejnotu... i oszczędziłeś mi fatygi zabijając władcę..... no ale teraz musisz mi go oddać
- Nigdy!!! - powiedział obcy, po czym rzucił się na leviathana.
Jednak zanim dobiegł, był już zamrożony i przypominał lodowy pomnik. Leviathan podszedł do niego i zabrał mu klejnot, po czym skierował się do wyjścia
- Dlaczego oni nigdy nie chcą współpracować... a później wszyscy czepiają się, że jest za dużo ofiar... jakby to była moja wina. - rzucił w przestrzeń, nie oczekując odpowiedzi
Następnie skierował swe kroki w stronę lasu
- Czekaj - zawołała Deidre - dokąd idziesz?
- Jak mniemam następna część klejnotu znajduje się w obozie tych... "połówek"..... i tam właśnie zmierzam
- Znam skrót, pokażę ci drogę - powiedziała Deidre, po czym wydsunęła się na przód i podążyła w głąb lasu
Nasi bohaterowie zaczęli swój przemarsz przez las. Podążali wydeptaną ścieżką. Gdzieniegdzie było widać ślady kopyt, czy zwierzęcych łap.
- Wiesz co.... nie mogę zrozumieć jak ty tak możesz.... zabijasz ludzi i nawet cię to nie rusza. Nie masz wyrzutów sumienia?
- No cóż... taka praca - powiedział spokojnie leviathan - Jak to się mówi: "Każdy wielki czyn wymaga kilku ofiar"...... Ale nie myśl o mnie jako o jakimś bezdusznym mordercy... każdy z nas ma jakieś ukryte cele i aspiracje... ja także.....
- Cele? Jaki może być cel w zabijaniu?
- Nie, nie rozumiesz. Zabijanie nie ejst celem. To środek, przez który osiąga się to co się chce..... Ten cały klejnot i wydostani esię z tego świata są też tylko środkami... mój cel pozostawię dla siebie.
Reszta drogi minęła w milczeniu. Kiedy dotarli do bram miasta, Leviathamn spodziewał się licznego "orszaku powitalnego", ale zamiast tego pojawił się podstarzały mężczyzna z kilkoma innymi za sobą. W ręku trzymał ostatnią część klejnotu:
- Witaj - powiedział nieznajomy - wiemy po co przychodzisz i wiedz, że oddamy to bez walki. Chcesz użyć tego w słusznej sprawie, więc mogę pozwolić ci posiadać ten klejnot
- Dziękuje ci, panie - powiedział Lev - doceniam waszą chęć do współpracy.
I tak mając wszystkie części klejnotu, leviathan złożył je w jedną całość. Teraz wyglądało to jak perfekcyjnie oszlifowany brylant, z jakimś runicznym, świecącym znakiem. Jednak przed rozpoczęciem podróży nasz bohater chciał odpocząć, gdyż nosił jezscze znamiona ostratniej wizyty w ludzkim mieście.Razem Z deidre rozbili obóz na jakiejś polance i zasnęli. Jednak w środku nocy Deidre obudziła się. Rozejrzała się uważnie i cichutko wyciągnęła klejnot z tobołka leva, upewniając się wcześniej, czy śpi. Pakując po cichu swoje bagaże, ydałą się w bliżej nie określonym kierunku. Przeszła już całkiem sporą odległość, a na jej twarzy gościł szyderczy uśmiech. No bo w końcu udało jej się połączyć częśći klejnotu, a kto inny wykonał za nią brudną robotę.... W pewnym momencie usłyszała za sobą znajomy głos i zamarła w bezruchu:
- Wybierasz sie gdzieś, moja panno - powiedział lev
- Co.... jak.... skąd wiedziałeś, ze się wymknęłam?
- To akurat nieistotne. Mało mnie też obchodzi po co zabrałaś klejnot. Jedyne czego chce, to go odzyskać i wrócić w końcu do tego cholernego świata, gdzie mam zadanie do wykonania.
- A co jeśli ci go nie oddam?
- No cóż... Ten facet w komnacie tronowej też nie chciał mi go oddać, a widziałaś jak skończył....
- Naprawdę zabiłbyś mnie z powodu takiego drobiazgu jak ten klejnot?
- No cóż.... ty też pewnie byś mnie zabiła we śnie po zabraniu klejnotu... ale raczej domyśliłaś się, ze to zbyt ryzykowne i mnie zostawiłaś..... Szczerze mówiąc to nie liczyłem na twoją lojalność.. .trochę zbyt bezinteresowna była ta twoja pomoc.....
- Powiedzmy, ze oddam ci klejnot i co wtedy?
- Wtedy użyję go, zeby przebić się przez tą zaspę czasoprzestrzeni i się z tąd wydostać..... co zrobisz z nim później, to już nie moja sprawa.
Deidre oddała levovi klejnot, a ten skupił się na nim i rozszyfrował metodę jego działanie. Po chwili znalazł się w miejscu walki z galionem, a obok niego stała ju ż część jego przyjaciół.
- A więc teraz zostałeś już tylko ty Galionie.... do zlikwidowania.....