Autor Wątek: Niekończąca się historia...  (Przeczytany 28164 razy)

Offline Yuzuriha

  • Dead Shadow
  • SemiRedaktor
  • *********
  • Wiadomości: 1742
  • Let's go together ... in to the darkness
    • Zobacz profil
    • http://www.deadshadow666.deviantart.com/
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #80 dnia: Września 10, 2004, 08:48:26 pm »
Grevie wraz z Natalia i Sajrusem szli juz dość długo w milczeniu,gdy nagle Sajrus idący jako ostatni zatrzymał się:
- Chodzimy tak i chodzimy....ta dziwna piramida nie ma chyba końca-powiedział zirytowany.
- Nie gadaj tylko rusz się-odpowiedział mu Grevie-nie mamy czasu na postuj.
Po chwili zatrzymała się również Natalia.
- Słyszeliście coś??-zapytała rozglądając się.
Grevie i Sajrus popatrzeli na nia pytajaco.
- Nie...-odrzekł Sajrus.
- Jak to nie...przeciez ja słyszę jakieś szepty...-powiedziała zdenerwowana-dokładnie z miejsca,z którego przyszliśmy...
- Może ci się wydaje...może to ktoś z pozostałych rozmawia i ich słyszysz-powiedział Grevie.
- Nie to nie oni...to...nie wiem co to ale na pewno to nie oni....-powiedziała z jeszcze większym zdenerwowaniem Natalia,rozglądając się dalej.
- Przesadzasz-odpowiedział jej Sajrus i ruszył przed nich.
- Czekaj!!!Nie powinniśmy się jeszcze bardziej rozdielać....-próbował zatrzymac go Grevie.
Jednak Sajrus nie usłuchał.Nagle szepty,które słyszała Natalia zaczeły się do nich zbiżać i stawać coraz głośniejsze,nawet Grevie zaczoł je słyszeć.Przeleciały koło nich jakby były żywe i ucichły koło Sajrusa.Po chwili jakieś dziwne szklane ręce złapały go za nogi.Sajrus próbował się wyrwać,ale ręce zlały się w jednolita masę i zaczeły go powoli wciągać w lustrzaną podłogę.Grevie i Natalia próbowali mu pomuc,ale maź dalej go wciągała.
- Cholera...co to jest??-powiedział Grevie próbując wyciągnąć Sajrusa,któremy najwyraźniej sprawiało to ból,gdyż strasznie wrzeszczał.
Po chwili był już w podłodze do pasa i im bardziej próbowali go wyciagnąć tym szybciej w nią zostawał wciągnięty.Nagle jakaś dziwna siła odrzuciła ich oboje od Sajrusa i wciągneła go całkowicie w lustrzaną podłogę,która wróciła do poprzedniego stanu.
- Co to było...i gdzie jest Sajrus...-powiedziała przerażona Natalia podpierajac się o ścianę.
Po chwili i ona zaczeła się w nią wtapiać i znikneła jeszcze szybciej niż Sajrus.Grevie nawet nie zdążył się obejżeć kiedy i jego dopadły dziwne lustrzane ręcei wciągneły go w ścianę.
Nicolas i Death Scytche również szli wzdłuż lustrzanego korytaża...szli już bardzo długo,a końca drogi nie było widać.
- Gdzie to ma koniec-przerwała ciszę DS
- Też chciałbym to wiedzieć-pomyślał Nicolas rozglądając się po tym niekończącym sie wzdłuż korytażu.
Nagle zatrzymał się.
- A może my chodzimy tylko w kółko tracąc cenny czas...
- Gdybyśmy chodzili w kółko to dawno byśmy znaleźli miejsce w którym się rozdzieliliśmy...a jak narazie jeszczze go nie znaleźliśmy.-odpowiedziała mu
- No właśnie,może takie było zamieżenie tego kto budował tą piramidę....przecież ona jest cała z luster...skąd mamy wiedziec do kąd idziemy jeśli nie widzimy do kąd idzemy...może wyjście z tego labiryntu wcale nie jest na końcu tej drogi...
- Co masz na myśli??-spytała zaciekawiona Death Scythe
- Może wyjście z tąd jest za którymś z tych luster...
Nicolas przyjżał się uważnie jednej ze ścian,ale każda wydawała się być do siebie podobna,na każdej był ten sam dziwny napis i te same dziwne znaki.Nic nie wskazywało na to,że różnią się od siebie...ale nagle Death Scytche odskoczyła od jednej z nich jak opażona gorącą wodą.Nicolas natychmiast do niej podbiegł.
- Co się stało??Co zobaczyłaś??-dopytywał sie,jednak ona tkwiła w bezruchu i dalej wpatrywała się w to samo miejsce.
Nicolas nie móc do niej dotrzec postanowił,że przyjży się tej ścianie bliżej,jednak po chwili cofnoł się,zobaczywszy,że ściana ta zaczeła się dziwnie wykrzywiać i z jej środka wyłoniła się długa krzyształowo lustrzana ręka sięgająca w ich stonę.Nicolas stał jak sparaliżowany,nie mógł nawet drgnąć.Dłoń zbliżała się jednak nieuchronnie i oboje nie mogli nic na to zaradzić...po chwili wchłoneła ich ta sama siła tak jak poprzednia trujke....


Coś długi ten post(miał byc krótki ale siem rozpisałam...ew)i jakiś trochę bez sensu....no ale zobaczymy co będzie dalej ;)
« Ostatnia zmiana: Września 11, 2004, 02:13:07 pm wysłana przez YUzuriha »

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #81 dnia: Września 11, 2004, 10:00:41 pm »
Alojzy i Ragham szli korytarzem luster. Przez pierwsze kilka chwiz byli zafascynowani tym niezwykłym zjawiskiem, ale po pewnym czasie uznali za irytujące, to, że nie widać ani drogi do wejścia, ani do wyjścia. Droga zakręcała kilka razy, tak, że nie wiedziali już w jktórym kierunku zmierzają. W pewnym momencie Ragham dał upust swojej irytacji
 - Do jasnej cholery!!!! Idziemy i idziemy, a tu wszędzie te wnerwiające lustra!!!! Mam tego dość!!!!!!
W tym momencie wyjął swój potężny topór i uderzył nim w taflę lustra. Ale ku zdziwieniu jego i Alojzego, topór nie roztrzaskał szkła, ale zatopił się w lustrze jak w wodzie. Kiedy topór przenikał już lustro, ta nibywodna tadla zaczęła twardnieć i wyciągać się w stronę Raghama. Nagle z tej wodnistej taflii ukształtowała się ręka, która zaczęła wciągać Raghama na drugą stronę lustra. Alojzy pośpieszył mu na pomoc, ale on rówinież został pochłonięty przez lustro. Nastąpiła chwila ciemności. Umysł przez chwilę stał się pustką i otchłanią bez dna. Nagle pojawiło się światło w tym bezdennym tunelu. Zaczęło się powiększać, aż w końcu uformowało się w rzeczywistość. Nasi bohaterowie ocknęli się w wielkiej hali. Nie było tu już luster, więc oczy odpoczęły im od ciągłego widoku wszechobecnyc odbić wszystkiego. Po dokładniejszych oględzinach okazało się, ze hala nie ma drzwi, ani okien. Zamiast tego na ścianach, podłodze i suficie znajdowały się lustra.... Ale niw były to zwykłe lustra. Nuie przedstawiały one niczego, tylko wirującą mroczną przestrzeń, w której nie było nic. Co dziwne w hali nie było ciemno. Nie docierało tu światło słoneczne, a jednak było tu widno jak za dnia. Na środku hali na dziwnym, jasnym piedestale siedział sfinks. "Sfinks jaki jest każdy widzi". Miał on głowę człowieka ciało lwa. Bohaterowie ostrożnie podeszli do niego po mrocznej tafli nibyluster w podłodze.
 - Ooo... widzę, że mamy kolejnych gości...  to już druga gruypa w przeciągu kilku dni.....
 - Przejdźmy do rzeczy - powiedział Alojzy - rozumiem, ze nie wyjdziemy stąd, jeśli nie odpowiemy na twoją zagadkę, tak?
 - Taka już kolej rzeczy - powiedział swoim niskim głosem sfinks - Zadam wam zagadkę. Jeśli odpowiecie, pozwolę wam odejść, a jeśli nie.... no cóż..... zaprosze was na kolację
 - Zaraz - odezwał się Sajrus - przecież mieliśmy tu znaleźć coś, co pomoże nam zniszczyć tego Galiona.....
 - No cóż - powiedział sfinks - przejdźmy do rzeczy: "Co to jest: Wychodzi z ziemi, poprzez ogień, który ma w sobie i wznosi się ku przestworzom?"
 - hmmm..... myślę, że odpowiedź brzmi feniks - powiedział Nicolas
 - Niestety. To nie jest poprawna odpowiedź. - odpowiedział Sfinks
 - Jak to nie? - wtrącił Nicolas - przecież spełnia wszystkie warunki. Feniks rodzi się na ziemi, powstaje z ognia, który w sobie nosi i wznosi się ku przestworzom.
 - powtarzam, że to nie jest dobra odpowiedź - dodał Sfinks
 -  To twoja zagadka jest nieprecyzyjna, bo ma więcej niż jedną odpowiedź. Ta którą podałem spełnia wszystkie warunki, więc jest dobra.... nie moja wina, że djaesz zagadki z wieloma odpowiedziami
 - Ech... no dobrze.... - powiedział sfinks - Niech ci będzie. Teraz ty zadaj zagadkę i jeśli odpowiem, to zjem was wszystkich.
 - "Co to jest: Małe, zielone i skacze po czerwonym" - powiedział Alojzy, uśmiechając się
Sfinks po dłuższej chwili namysłu stwierdził, ze nie zna odpowiedzi na tą zagadkę
 - Odpowiedź brzmi: Żaba w sosie pomidorowym - powiedział Alojzy - A tak przy okazji jak brzmiała odpoiwiedź na twoją zagadkę, sfinksie?
 - Twierdza Czterech Światów.... usłyszałem ją od podróżnika, przechodzącego tędy kilka dni temu i nie znałem odpowiedzi.... Nazywał się chyba Galion......
 - Że co?! - krzyknął Ragham - Galion tu był?!
 - Ale teraz sfinksie daj nam to po co tu nas tu skierowała wyrocznia - rzuciła spokojnie Natalia
 - Nie mogę - rzekł spokojnie sfinks - ten podróżnik ... Galion zabrał to przed wami. Nie wiem, czy wam to pomoże, ale zabierając ten dziwny pierścień, którego strzegłem, powiedział "Nareszcie będzie moja"
 - strasznie jesteś pomocny sfinksie - rzucił zdenerwowany Sajrus
 - ale dotrzymuję słowa - rzucił sfinks
Nagle nastąpił błysk i bohaterowie znaleźli się poza piramidą.
 - Cholera - powiedział wściekły ragham, uderzając pięścią w ziemię - po jaką cholerę ta wyrocznia nas tu wysłała?
 - Myślę, że chodziło o wskazówkę..... Sfinks mówił, że jego zagadka pochodziła od Galiona... Wiemy już, że ma on jakiś potężny artefakt - powiedział Alojzy - Teraz trzeba się za wszelką cenę dowiedzieć co o jest ta "Twierdza czterech światów".... mam przeczucie, że to coś ważnego dla dalszego rozwoju spraw

end of transmission
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline Zell Dincht

  • Blade Dancer
  • ********
  • Wiadomości: 1460
  • Dzielny Mały Toster
    • Zobacz profil
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #82 dnia: Września 18, 2004, 06:51:35 pm »
koniec z tym zastojem

- Wydaje mi sie - ciagnal Alojzy - ze najodpowiedniejsze bedzie ponowne zwrocenie sie do Wyroczni - Reakcja ekipy byla jednolita: wzdrygniecie sie na sama mysl ponownego meczenia swoich skatowanych nog... W koncu prowadzac wczesniej spokojny tryb zycia nie byli przyzwyczajeni do pokonywania takich odleglosci...
- Mhm... Tylko ze jest jeden problem... - przerwal mu Nicolas - Jak sie stad wydostac? - po czym rozejrzal sie bezradnie na masyw otaczajacy ich ze wszystkich stron. - A po drugie: nie wiemy gdzie dokladnie sie znajdujemy. Niedokladnie zreszta tez niebardzo...
- No to utkwilismy...
Dokladnie w chwili, gdy Natalia wypowiedziala to zdanie, niedaleko zmaterializowala sie znajoma zakapturzona postac. Wszyscy zerwali sie z ziemii i poszli w jej kierunku.
- Caly ten klopot tylko zebysmy odkryli, ze artefakt zwinal Galion. Nie mozna bylo odrazu powiedziec? - w swoim stylu rzekl Grieve.
- Wyrocznia nie jest wszechmogaca... - uslyszeli ponownie dziwnie zmutowany glos staruszka - to miejsce dziwne bardzo jest... jakas magia spowite... moje oczy i umysl dostrzec tego co sie w srodku dzieje nie moga... a wiec Galion juz go ma... zaprawde... niezbyt dobra to nowina... do rzeczy wiec: Twierdze Czterech Swiatow odwiedzic wam pisane...
- Ale co to konkretnie jest? - wtracil Ragham.
- Slowami opisac to nielatwo... zapraszam do srodka...
Po raz kolejny bohaterowie znalezli sie w nowym miejscu. Rozejrzeli sie dookola i ujrzeli...


No wlasnie, co ujrzeli to juz dopowie nastepna osoba :P
"Zapewne, ponieważ jesteśmy tak stworzeni, że porównywamy wszystko ze sobą i siebie ze wszystkim, więc szczęście i nieszczęście zależy od przedmiotów, z którymi się porównywamy, i przeto nie ma nic niebezpieczniejszego nad samotność. Wyobraźnia nasza, z natury swej skłonna do wzlotów, żywiona fantastycznymi obrazami poezji, stwarza sobie tłum istot stojących na różnych szczeblach, wśród których my stoimy na najniższym i wszystko prócz nas wydaje się wspaniałe, każdy inny jest doskonalszy. A dzieje się to w sposób zgoła naturalny. Czujemy często, że nam czegoś brak - i zda się nam, iż własnie to, czego nam brak, posiada ktoś inny, któremu też przydajemy i to wszystko, co my mamy, i nadto jeszcze pewne idealne zadowolenie. I oto szczęśliwiec jest zupełnie gotów - nasz własny twór!"

Offline Siergiej

  • Last Hero
  • **********
  • Wiadomości: 2544
  • Idol Tanta
    • Zobacz profil
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #83 dnia: Września 18, 2004, 09:56:25 pm »
wielka przepasc wypelniona plomieniami. Na srodku "ogniska" znajdowala sie kamienna wieza. Byla cala biala. ani sladu smoly i rowniez okna byly w stanie idealnym. Jakby ognia nigdy wczesniej nie bylo w tym miejscu. Bohaterowie nie mogli dostrzec szcytu wiezy poniewaz wzbijal sie on ponad zaslaniajace go chmury.
-Dokladnie tak jak mowil sfinks-odewal sie Alojzy.
-Co z tego skoro i tak nie ma wejscia-odezwal sie Sayrus takim tonem ze Rikki spoczatku pomyslala ze powiedzial to Grieve.
-Pomysl o tym ze moze nie kazdemu dane jest tam wejsc-odpowiedzial Leviathan kierujac w strone Sayrusa ironiczny sumiech i rozposcierajac swoje skrzydla.
-JAK SMIESZ ?!-wrknal Sayrus i chwycil swoj miecz
-DOSYC!!!-krzykanl Alojzy-klotnie do niczego ne prowadza. A poza tym mamy gosci.
W tym moemncie nadeszla druga grupa...

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #84 dnia: Września 19, 2004, 12:33:20 am »
S&S trochę namieszał.. ska w tej dróżynie niby lev miał się znaleźć?
Nasi bohaterowie stali na skraju przepaści, gdy dostrzegli, ze w ich kierunku zbliżają się dwa potężne stworzenia. Jenym z nivh był lew - Gamma, dosiadany przez Galiona. Za nimi pełznął wielki wąż. Jego ciało pokrywała łuska, której jak się zdawało nie mogła przebić broń zwykłego śmiertelnika. Na całej długości grzbietu widniały niby rogi, a z zielonkawych oczu pałało zimne spojrzenie i dezaprobata dla "osobników niższgo rzędu". Jego paszcza, wypełniona ostrymi kłami, nie była zbyt miła perspektywą dla naszych towarzyszy. Nagle Galion przemówił:
 - Przedstawiam wam Betę, jednego z trzech bratnich bestii i waszego przyszłego kata
 - Nie bądź taki pewien - rzucił sajrus, dobywając miecza
 - Tak się składa, że mam klucz do twierdzy czterech światów, a to wy stoicie mi na drodze.. ale już niedługo....
 - Ale jakiej twierdzy - powiedział Grievie - porzecież w tym ognisku, tylko wieża jest
 - Głupcze, wieża, to tylko klucz - powiedział Galion - ona doprowadzi mnie do twierdzy, która jest zarazem wszędzie... i nigdzie. ale najpierw zginiecie wy
 - Nie tak szybko - usłyszleli za sobą znajomy głos. Galion obejrzał się i zobaczył, że z nacięcia przestrzeni, z nicości wyłania się Leviathan
 - No, no, no... co my tu mamy. Samotny smoczek, chce grać bbohatera? - zaśmiał się Galion
 - Nie jestem sam - powiedział lev, poc zym obok niego pojawił się płomyczek Stopniowo rozszerzał się, zamieniając się ścianę ognia, z której wyłoniła się Arien. Z ziemi zaczęły wychodzić głazy i formować się w kształt ludzkiego ciała, aż w końcu rozpoznali tam sylwetkę Riki. Z tyłu po chwili obok zdemayteializowała się reszta dróżyny, razem  z Rayem.
 - No cóż - powiedział Lev - Jestem nieziemsko wkó*****y i nie mam ochoty na żadne głupie gierki z tobą, Galionie. Muszę jeszcze kogoś zniszczyć, a nie zrobię tego, dopuki jeszcze żyjesz ty!!!
Mówiąc to, jego ciało zaczęło się pokrywać łuskami. Mimo, ze Lev zdjął opaskę, zasłaniającą jego twarz i tak nikt nie mógłby jej rozpoznać, gdyż wydłużała się do rozmiarów głowy smoka.Nagle nastąłpił błysk błękitnego światła, a oczom bohaterów ukazał się wężopodobny smok, z parą ciemnoniebieskich skrzydeł przytwierdzonych do grzbietu.
 - No, narszcie coś się dzieje - zaśmiał się ironicznie ray, po czym uniusł swoją rękę ciemności, a jego sylwetkę spowiły węzły  mroku. Po chwili przed bohhaterami stała następna potężna postać. Posturę miał jakby połączenie wielkiego centaura z gadem. Stał na czterech łuskowatych nogach i uderzał w ziemię łuskowatym ogonem. w rękach zbierał energię do ataku, a na piersi, między czarnymi łuskami, widniał czerwony znak. Była to ostatnia litera starożytnego alfabetu - omega. Galion użył swojej obezwładniającej mocy, żeby zatrzymać Leviathana, ale jego smocza forma beż większych trudności wyrwała się z uścisku. Gdy Lev był o krok od zaatakowania Galiona, ten rzekł:
 - widzę, że jednak przeliczyłem się co do waszej siły..... tym razem zmuszony jestem użyć drastycznych metod... ale niedługo nikt ni będzie w stanie mnie powstrzymać. Nagle świat zawirował i ostatnią rzeczą jaką zobaczył Lev było to, jak jakies potężne zawirowania czasoprzestrzeni pochłaniają jego przyjació. On sam także był wchłaniany przez portal. Kiedy się ocknął, leżał na trawie... na łące i dokuczał mu piekielny bul głowy. Był sam. Pamiętał jak przez mgłęto co się stało, ale wiedział, ze każdy z bohaterów został wysłany do innego świata...... Wiedział, że musi zebrać ich wszystkich i pokonać Galiona raz na zawsze....
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline Yuzuriha

  • Dead Shadow
  • SemiRedaktor
  • *********
  • Wiadomości: 1742
  • Let's go together ... in to the darkness
    • Zobacz profil
    • http://www.deadshadow666.deviantart.com/
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #85 dnia: Września 21, 2004, 09:49:21 am »
Otaczała go ciemność,rozglądał się do koła.Po chwili usłyszał delikatny śmiech za sobą,szybko spojżał w tamtą stronę lecz śmiech ucichł.Nagle nie wiadomo z kąd pojawiła się za nim znów śmiejąc się delikatnie,spojżał w jej stronę tym razem nie znikneła,lecz unosiła się nad ziemią i spoglądała na niego.Chciał do niej podejść ale ciemność napierała na niego,pochłoneła go i wszystko znikneło...
Nicolas obudził się...nie mógł przez chwilę złapać oddechu..czuł ból w klatce.Po chwili spostrzegł,że leży na łóżku w jakimś pokoju.Nie był to duży pokuj,obok łużka stał stół z krzesłem,a po drugiej stronie mała szafka,w koncie natomiast stała szafa dwu drzwiowa.Przez okno wdzierały się pierwsze promienie wschodzącego słońca.
Nicolas zastanawiał się gdzie on wogóle się znajduje,z tego co pamiętał to była walka z Galionem...i jakiś wir,który go wciągnoł...usiadł lecz po chwili poczuł gwałtowny ból głowy.Nie mógł pozbierać myśli...nagle ktoś zapukał do drzwi pokoju.
- Proszę-powiedział trochę niepewnie Nico.
Drzwi otworzyły się,a wnich ukazała się niewysoka dziewczyna.Miała długie czarne włosy do pasa i niebieskie oczy,ubrana była w skromną i prostą,granatową sukienkę sięgającą poza kolana w czarne zawijasy.Podeszła do stołu i postawiła na nim tacę z jedzeniem.
- Jak się czujesz??-zapytała,uśmiechając się delikatnie.
Nicolas w pierwszej chwili pomyślał,że to Arien,tak bardzo mu ją przypominała,lecz po chwili spostrzegł,że dziewczyna jest elfem i to je różniło.
- Dobrze...choć dokucza mi trochę ból głoy...-odpowiedział.
- Nic dziwnego...spadłeś z drzewa.Na całe szczęście nic sobie poważnego nie zrobiłeś.-powiedziała nieznajoma.
- Z drzewa??-pomyślał - Najwidoczniej portal,którym go wysłał Galion posłał go prosto na drzewo..
- Ja jestem Lain.Miło mi cię poznać....a ty jesteś?-zapytała
- Nicolas-odpowiedział szybko.-....chciałbym wiedzieć....em...co to za miejsce??
Dziewczyna zaśmiała się.
- Jesteś w Donau the Flower City na północ od Roharm.-odpowiedziała
Nicolas nie miał zielonego pojęcia gdzie to jest...nastała chwila ciszy.Jednak elfka odezawła się pierwsza.
- Krzyczałeś w nocy czyjeś imię....chyba Arien...mam nadzieję,że twojej przyjaciułce nic się nie stało...-powiedziała Lain.
Nicolas spóścił wzrok.
- Czy...mógłbym zostać na chwilę sam...-zapytał dobitym głosem próbując go ukrć.
Dziewczyna wyszła z pokoju bez żadnych sprzeciwów.Spojżała jeszcze na Nicolasa i zamkneła za sobą drzwi.
- Mam nadzieję,że nic się im nie stało...-pomyślał-...oby trafili tak dobrze jak ja...
Nico oparł głowę na kolanach i objoł je ramionami...chciał być teraz sam...myślami był daleko...przy jednej osobie...chciał by była bezpieczna,myślał również jak ją znajdzie,oraz pozostałą resztę grupy.I czy kiedyś jeszcze się zobaczą.


Eh...zrobiło się ciekawie..co dalej się stanie z resztą naszych bohaterów??Pozostawiam to wam ;)
« Ostatnia zmiana: Września 21, 2004, 10:43:48 am wysłana przez YUzuriha »

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #86 dnia: Września 21, 2004, 09:15:35 pm »
No jak miło. Nareszcie uraczyliśmy jakiejś sensownej wypowiedzi ;)

Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy Arien obudziła się w jakiejś ciemnej, miejskiej uliczce. Otworzyła oczy i wstała kołysząc się lekko. Strasznie bolała ją głowa, a przed oczami wciąż wirowały obrazy ostatniego zdarzenia. Miała w głowie obraz bitwy i wspomnienie po pochłaniającym ją wirze. Ake najbardziej bolał ją widok Nicolasa, prowadzonego przez portal w jakieś odległe, nieznane miejsce. Łza spłynęła jej po policzku.... nie wiedziała, czy jeszcze kiedyś go zobaczy... nie wiedziała, czy kedykolwiek zobaczy kogoś ze swojej grupy... bo przecież wszyscy ci ludzie byli jej przyjaciółmi... tyle razem przeżyli. Arien zaczęła rozglądać się do koła. To co zobaczyła nie było uliczką zwykłego małego miasteczka. Budynki wznosiły się na kilka pięter w górę, a z ulicy dochodził szum samochodów i zapach spalin.
 - ech.... dlaczego musiałam trafić do tak podłego miejsca - pomyślała sobie w duchu, po czym zahihotała lekko - kurcze, zaczynam już mówić jak Grievie.
Nagle w uliczjkę weszło kilu zamaskowanych oprychów. Na twarzach mieli maski w kształcie czaszki. Mieli na sobie ubrania, z białym krzyżem na piersi, a w ręku trzymali dziwną broń. Coś jakby krzyż z metalowych prętów "podrasować" dodając do niego wystające ostrza. Arien zachowując spokuj udała się w drugą stronę, żeby uniknąć spotkania z oprychami, ale na drugim końcu uliczki pojawiła się kolejna grupa.
 - Nie mam czasu na zabawy z wami, chłopcy - powiedziała Arien, po czym sięgnęła po swój łuk. Ku jej zdziwieniu okazało się, że nie ma broni przy sobie. GFaktycznie odkąd się obudziła nie przyszło jej na myśl, ze ktoś mógłby go zabrać, więc nie sprawdziła czy nadal jest na swoim miejscu.
 - Tego szukasz, ślicznotko? - zapytał drwiącym głosem jeden z oprychów, który zdawał się być przywódcą. W wyciągniętej ręce trzymał łuk, który należał do Arien. Odrzucił go na bok, po czym on i reszta bandy zaczęła powali zbliżać się do Arien. Uliczka miała nie więcej niż pięć metrów szerokości, a po bokach była tylko ściana, więc Arien nie maiał zbytniego pola do manewru. Napastników zaczęło się przybywać. Na oko byłoivh około tuzina po każdej stronie uliczki. nagle jeden z napastników padł an ziemie, a w jego plecach tkwiły dwa głęboko wbite shurikeny (jakby ktoś nie wiedział mowa tu o gwiazdkach do rzucania). Arien spojrzała w górę i dostrzegła. Czarną postać "zbiegającą" ... a raczej odbijającą się to od jednej to od drugiej ściany budynku. Arien nawet nie zauważyła kiedy postać wyjęła dwie katany i użyła ich do pozbawiienia życia dwu napastników. Po chwili niektórzy wrogowie zaczęli padać na ziemię, poprzecinani, ale ta dziwna poostać wcakle nie cięła napastników, tylko raczej powietrze kilka metrów od nich. Po chwili głębszego skupienia Arien doszła do wniosku, że to nie ostrza same w sobie, ale raczej szybki ruch powietrza powodują rany..... "wietrzne ostrza" Gdy liczba napastników zmniejszyła się o połowę, dziwna postać przebiegła kilka metrów po ścianie, omijając zręcznie ciosy "niby krzyży" i znallazła się sam na sam z przywódcą. Po chwili walki rozległ się krzyk i zamaskowana głowa przywódcy poleciała w dół. Opryszkowei widząc co się stało szybko rozpierzchli się, a postać podeszła bez słowa do Arien, która wreszcie mogła się mu przyjrzeć. Był to chłopak, tóry nosił na twarzy maskę, zasłaniającą wszystkoo poza oczyma. Oczy miał szare, a źrenice wpatrywały się w Arien. Ponad maskę wznosiły się odstające i dość długie włosy, których odcień był czymś pomiędzy szarością, a bielą. Na plecach nosił swoje dwie katany i wyglądałby właściwie normanie, gdyby nie fakt, że posiadał szary, wręcz "wilczy" ogon. Na jego czarnej koszli widniała podobizna wilka.
 - Kim jesteś - zapytała Arien
 - Jestem Fenir, wilk północy i jeden ze strażników, a ty pani........ ty nie jesteś z tego swiata, prawda?.......
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline Zell Dincht

  • Blade Dancer
  • ********
  • Wiadomości: 1460
  • Dzielny Mały Toster
    • Zobacz profil
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #87 dnia: Września 23, 2004, 09:25:35 pm »
a teraz przyszedl zell i jak zwykle napisze jakas kaszane :D

- Gdzie ja jestem? - pomyslal Reeve.
Zewszad dochodzily jakies dziwne dzwieki: krzyki, jeki, placz. Jego cialem wstrzasnely dreszcze. Podniosl sie i ze zdziwieniem zauwazyl, ze porusza sie po wodzie i nie czuje zadnego palenia, choc sterczace z tylu skrzydla swiadczyly o jego wampirzej formie. Kiedy oderwal wzrok od kregow na wodzie - efektu jego niepewnych krokow zobaczyl, ze dookola niego rozciaga sie morze swiec tworzac dokladnie naprzeciw niego waska sciezke, ktorej konca nie mogl dostrzec. Pomimo blasku tych wszystkich plomieni miejsce to bylo spowite jakims dziwnym mrokiem. Wracajac spowrotem do czlowieczej postaci zaczal podazac wytyczonym szlakiem. Cale otoczenie wygladalo ciagle tak samo, zmienialy sie tylko witraze ukazujace jakies postacie. Z nudow zaczal obserwowac zawarte w nich wydarzenia. Wiele przedstawialo wampirzych krolow, co wywnioskowal z bogato zdobionych koron i wydluzonych klow, jednak niektore przedstawialy batalie stoczone przez owych przedstawicieli jego rasy. Przeciwnikami byli elfowie. Wiedzial ze znalazl sie w innym wymiarze gdyz w jego elfowie byli rasa ginaca albo skrzetnie skrywajaca sie w koronach drzew.
Po dluzszej wedrowce, kiedy zaczal juz odczuwac zmeczenie zauwazyl, co czekalo na niego na koncu tego dziwacznego miejsca. Na kamiennym wzniesieniu lezalo cialo kobiety. Poznal ja od razu.
- Angeline... Wrocilem po ciebie moja droga...
W tej chwili nie myslal o tym, ze zostawil cialo ukochanej w swoim zamku w jego wymiarze. Pragnal tylko jak najszybciej uslyszec jej glos... By to zrobic, wystarczylo przekazac jej Hellfire z jej zaklata dusza. Chwycil za rekojesc miecza.
- Nareszcie razem...
Wyciagnal lsniace czerwienia ostrze, po czym zlozyl Hellfire na rekach Angeline.
Nagle cisze rozdarl przerazliwy pisk. Reeve upadl na kolana z powodu ogromnego bolu w glowie. Morze plomieni nagle zniklo, a otoczenie zaczelo dziwnie wirowac. Po chwili znalazl sie posrodku polany, gdzies w lesie.
- Naprawde powinienem ci dziekowac. Oddales mi ten legendarny miecz za nic i jestes teraz tylko nedznym robaczkiem. Mam nadzieje, ze jeszcze kiedys mi wyswiadczysz podobna przysluge. - rzekl Galion po czym sie zdematerializowal.
"Zapewne, ponieważ jesteśmy tak stworzeni, że porównywamy wszystko ze sobą i siebie ze wszystkim, więc szczęście i nieszczęście zależy od przedmiotów, z którymi się porównywamy, i przeto nie ma nic niebezpieczniejszego nad samotność. Wyobraźnia nasza, z natury swej skłonna do wzlotów, żywiona fantastycznymi obrazami poezji, stwarza sobie tłum istot stojących na różnych szczeblach, wśród których my stoimy na najniższym i wszystko prócz nas wydaje się wspaniałe, każdy inny jest doskonalszy. A dzieje się to w sposób zgoła naturalny. Czujemy często, że nam czegoś brak - i zda się nam, iż własnie to, czego nam brak, posiada ktoś inny, któremu też przydajemy i to wszystko, co my mamy, i nadto jeszcze pewne idealne zadowolenie. I oto szczęśliwiec jest zupełnie gotów - nasz własny twór!"

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #88 dnia: Września 24, 2004, 12:21:28 pm »
Notka dla piszących: Uzgodniliśmy, że postacie, które zostały dodane w innych wymairach, będą postaciami przejściowymi i epizodycznymi. Nie będą w dróżynie na stałe. Znaczy się, nie, zebym się rządził, czy coś, ale tak chyba będzie lepiej ;)
Umysł Leviathana powoli odpychał ogarniającą go ciemność, aż w końcu nasz bohater odzyyskał przytomność. Po krótkim rekonesansie stwierdził, że znajduje się na jakiejś zielonej polance, w dość zwyczajnym lesie.
 - Ech.... może zostałbym tu dłużej, ale mam coś do zrobienia - pomyśłał lev, po czym skoncentrował się, aby otworzyć portal i poszukać przyjaciół. Ku jego zdziwieniu, mimo prób portal nie ukazywał się. Lev uśmiechnął się ironicznie, po czym rzucił w przestrzeń:
 - A więc niech tak będzie, Galionie. Posłaleś mnie do świata, do którego można wejść, ale nie mozna wyjść. Potraktuję to jako wyzwanie...... ale i tak cię zniszczę.
Leviathan zaczął maszerować w kierunku, który w jego mniemaniu był północą. Poprawił jeszcze tylko chustę, zasłaniającą twarz i zzaczął marsz. Nagle usłyszał krzyki dochodzące z prawej strony
 - a już myślałem, że przynajmniej tutaj ludzie radzą sobie bez niczyjej pomocy - pomyślał Lev - cholera.... .zaczynam myśleć tak jak Grievie.....
Nasz bohater pobiegł w stronę z której dochodziły krzyki. Wysilił wzrok i już z daleka dostrzegł, że jakąś młodą dziewczynę atakuje zgraja oprychów. Z daleka wyglądali jak zwyczjani ludzie, ale kiedy Lev podbiegł bliżej, dostrzegł, że przejawiają cechy zwierzęce. Niektórym, zza pasa wysawały ogony, inni mieli na plecach różnego rodzaju skrzydła, a jeszcze inni mieli uszy niepodobne do ludzkich, ani elfickich. Ale najbardziej wyróżniającą cechą były oczy. Napewno nie były one ludzkie. Miały swoisty złowrogi wyraz i dawały jakby znać, ze ich właściciele gurują nad zwykłymi ludźmi.
 - Na pierwszy rzut oka są podobni do mnie i do innych strażników.... ale dlaczego jest ich tak dużo? I dlaczego atakują bezbronną dziewczynę? - pomyślał Leviathan, po czym wybiegł na polankę, na której działo się całe zajście.  Zaskoczył pierwszego przeciwnika, zadając mu efektowną serię ciosów, po czym powalił go na ziemie. Nie używał swoich pazurów. Nie chciał zabijać napastników, bo nie byli onie stworzeni do napadania na ludzi. Musieli mieć jakiś specjalny powód, aby to zrobbić....... i chciał wiedzieć jaki. Bohter wyskoczył, chwytając jednego z napastników, po czym rzusił nim w kilku innych. Następny napastnik padł po chwili ze złamanym żebrem, zwijając się z bulu. Jeden z napastników, zamianił się w coś na kształt wielkiego psa i rzucił się w kierunku stojącej w środku zamieszania dziewczyny, ale został strącony na ziemie, mocnym kopnięciem z półobrotu w wykonaniu Leviathana. Przeciwnicy zaczęli się wycofywać, ale przed odejściem jeden z nich rzucił:
 - Dlaczego? jak mogłeś stanąć w obronie człowieka...... przecież jesteś jednym z nas.....
 - Nie - powiedział gniewnie Leviathan - nie jestem jednym z was. Ja mam honor i nigdy nie stanąłbym w tak nierównej walce przeciwko bezbronnej istocie.
Kiedy napastnicy odeszli, dźwigając rannych, dziewczyna zapytała
 - ..... dalczego?...... dlaczego mi pomogłeś? Przecież jesteś "połową"....
 - "połową"? co to za określenie?
 - No.... tak mówimy na tych, którzy są w połowie ludźmi, a w połowie bestiami...... To największa chołota i plugastwo jakie żyje na tym świecie....
 - Jesteś bardzo odważna, albo bardzo głupia, zeby mówić w ten sposób w moim towarzystwie...... a potrafisz chociaż wyjaśnić dlaaczego o taka chołota i plugastwo?
 - no..... eee.... znaczy się,.... no bo wiesz... no tak po prostu jest....
 - Świetnie.... nie am to jak nowoczesne poglądy na życie....  Powiedz mi.....
 - Deidre, mam na imię Deidre
 - No to powiedz mi gdzie jest najbliższe miasto?
 - czekaj, chyba nie sądzisz, że wpuszczą cię do miasta. "Połowy" już dawno zostały wypędzonez miast i kryją się w lasach i górach....
Leviathan zaśmiał się ironicznie:
 - hm... uratowałem ci życie, chyba jesteś mi coś winna.
 - ech... no dobrze. Zaprowadzę cię, ale nie ręczę za reakcje mieszczan..... Aaaaa..... i nie zdradziłeś mi jeszcze swojego, imienia - tu Deidre zahihotała - mój wybawco
 - Jestem Leviathan, lodowy smok.....

 - powiedz mi..... Leviathanie - odezwała się po pewnym czasie Deidre - dlaczego masz zakrytą twarz? I wogule dlaczego mi pomogłeś?
 - Mam już takie zboczenie zawodowe.....
 - ech...... strasznie jesteś tajemniczy...... wiesz co... jesteś pierwszą "połową" jakiego znam....
 - Za dużo gadasz
 - Zawsze jesteś taki niegrzeczny?
 - Nie, tylko jeśli ktoś ma problemy z trzymaniem języka za zębami
Deidre zrobiła urażoną minę, a dalsza część marszu przebiegła bez rozmów. W końcu stanęli przed bramami miasta.
 - No. Nareszcie doszliśmy - powiedziała Deidre, po czym odeszła od Leva i zaczęła iść w stronę bramy. - wkrótce się spotkamy
 - Nie sądzę - powiedział Leviathan, po czym równiesz zaczął iść do bramy. Zaraz po jej przejściu, otoczyło go kilku uzbrojonych strażników, a na murach pojawili się łucznicy
 - Wynoś się z tąd, gnojku - rzucił pierwszy
 - Bardzo chętnie, ale najpierw muszę zobaczyć się z mędrcem..... albo szamanem, jakkolwiek go tu nazywacie
W kierunku leva poleciała pierwsza strzała, ale złapał ją nawet na chwilę nie spuszczając oczu ze strażników. Po chwili całe "miłe towarzystwo leżało nieprzytomne na ulicy. Lev uznał, że zrobienie krwawej rzezi nie wpłynęłoby zbyt dobrze na jego image, więc wolał powstrzymać się od powodowania czystek etnicznych. Przemknął się wmiare cicho bocznymi uliczkami, zotawiając za sobą tylko kilku niewygodnych świadków. Kiedy doszedł do domu mędrca, z drzwi wyłoniła się Deidre:
 - Wejdź, ojciec już czeka - powiedziała z uśmiechem zapraszając go gestem do środka. Lev tylko uśmiechnął się i przekroczył próg domu.
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline Yuzuriha

  • Dead Shadow
  • SemiRedaktor
  • *********
  • Wiadomości: 1742
  • Let's go together ... in to the darkness
    • Zobacz profil
    • http://www.deadshadow666.deviantart.com/
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #89 dnia: Września 26, 2004, 02:34:24 pm »
Eh trochę się rozpisałam,ale mam nadzieje,że będzie dobrze ;)

Ray obudził sie w jakimś dziwnym lesie.Drzewa były nienaturalnie powiginane,a powietrze w nim było wilgotne i ciężke.Podniusł się,ale po chwili zachwiał trzymając za głowę.Strasznie go bolała i w tej chwili wróciły wszystkie wspomnienia minionego dnia.Ray przypomniał sobie,że gdy portale się otworzyły ktoś go za sobą wciągnoł.Postanowił,że znajdzie osobę, która tu z nim wpadła.Odsunoł kosmyki pozlepianych i mokrych włosów z twarzy,po czym przez chwilę skupił się szukając znajomej energii.Po chwili ruszył przed siebie.Czuł,że jest niedaleko od tej osoby.Po piętnastu minutowym marszu zauważył przed sobą leżącą Natalie.Podbiegł do niej szybko.
- Wszystko w porządku??-powiedział pomagając jej się podnieść
- Gdzie my jesteśmy?-zapytała trzymając się za głowę
- Wydaje mi się,że w jakimś bardzo nieprzyjemnym miejscu....i chyba mamy gości-odpowiedział jej.
Zza drzew zaczeło się coś wynurzać.Te dziwnie pokraki wyglądały jak pół ludzie i pół drzewa.Na głowie miały powykręcane gałęzie,głowa była złączona z tłowiem,a zamiast rąk miały coś na podobieństwo rządła skorpiona.Zbliżały się do nich z każdej strony,a las był zbyt gęsty by określić ich ilość.Nasza dwujka bohaterów była przygotowana na atak wroga.Natalia trzymała w pogotowiu swoją włucznie z Ray szykował się do użycia swojej Ręki Ciemności.Nie musieli długo czekać na swoich przeciwników.Najpierw zaszarżował na nich pierwszy z lewej strony.Natalia zręcznie omineła jego cios rządłem i przecieła go w pół.Po chwili zaatakowały ich kolejne.Ray zdążył już skumulować energię w swojej lasce i wystrzelił w przeciwników potężną ciemną kulę roznosząc ich w pył.Walka trwała i trwała,jednak nie tak długo jakby sie wydawało.Powoli ilośc przeciwników malała,ale również naszym bohaterom zaczynało brakować sił.W końcu Natalia przebiła ostatnia kreaturę na wylot poczym ta ześlizneła się z jej włuczni.
- To chyba już wszystkie-powiedziała z ulgą i odwruciła sie od zmory.
Jednak nagle potwur podniusł sie z ziemi i rzucił sie w strone niczego nieświadomej Natali.
- Uważaj!!-zdążył tylko krzyknąć Ray.
Po chwili jakis cień wyskoczył z za krzaków i odepchnoł Natalię.Potwór wbił rządło w bok nieznajomego,ale on w tym samym momencie również wbił swuj miecz w potwora i przecioł go od dołu do góry.Potwur z piskiem upadł na ziemie martwy.Nieznajomy wyciągnoł rządło z boku i odwrucił się w stronę naszych bohaterów trzynając się za prawy bok.
- Sajrus!!!-krzykneła Natalia i podbiegła mu pomuc widząc,że upada na kolana.
Rana nie wyglądała zbyt ładnie,była głęboka i zaczoł się z niej wydobywać dziwny płyn.
- Rana jest zatruta -powiedział Ray-musimy go z tąd zabrać....i to szybko.
W tym momencie Ray przyzwał swojego czarnego gryfa i wszyscy troje odlecieli na nim do pobliskeij wioski.

Na miejscu okazało się,że Sajrus ma bardzo małe szanse na przeżycie.
- Jest szansa,ale bardzo niewielka-powiedział tutejszy doktor-musielibyście znaleść odpowiednią rośline,ale i tak nie jestem pewien czy i to by pomogło...ponieważ jest ona bardzo rzadka,a on jest w kiepskim stanie...
-Czy możemy go zobaczyć??-zapytała Natalia.
Doktor pokazał im drzwi do pokoju,w którym leżał.Weszli do środka...od razu było widać że Sajus nie wygląda najlepiej.Co prawda rana była zaopatrzona,ale był strasznie blady a na jego czole widoczne były kropelki potu.Musiał strasznie cierpiec gdysz ciężko oddychał.Natalia podeszła do łóżka i przykucneła.
- Jak się czujesz??-zapytała.
- Tak jak widać...-uśmiechnoł się krzywo.
- Nie martw się,będzie dobrze....musimy tylko znaleść lekarstwo i będziesz zdrowy.Wtedy będziemy mogli odszukać resztę drużyny.-powiedziała kłamiąc co do tego czy wyzdrowieje.
Chciała odejść,ale Sajrus złapał ją za rękę.
- Powiedz...tak szczeże...jakie mam szanse...na przeżycie??-zapytał
- Tym się teraz nie głów.Gdy będziemy mieć lekarstwo to napewno wyzdrowiejesz...-powiedziała wychodząc z pokoju
- Ray...-zaczepił go jeszcze zanim wyszedł.
- Tak??
- Gdybym...nie przeżył....to wracajcie bezemnie.
Ray tylko kiwną głową na zatwierdzenie i wyszedł za Natalią zamykajac za sobą drzwi.
- Więc -zwruciła sie do doktora Natalia -Jakie to lekarstwo i gdzie dokładnie można je znaleźć...
- Nazywa się Drani Plant i można ją znaleść w Zakazanym lesie...jest na wschód od tego miasta,nawet niedaleko stąd...jak dobrze liczę to niecały dzień drogi...drzewa w tym lesie są dość dziwnie powyginane i nikt tam nie chodzi
- To musiał być ten las,w którym wylądowaliśmy...-pomyślał Ray -nic dziwnego że nikt do niego nie chodzi
- Ale radzę wam uważać na stwory,które tam mieszkają...są bardzo niebezpieczne najlepiej zrobicie jak pojedziecie konno...ach i prawie bym zapomniał...roślina ta powinna rosnąć na zachodzie tego lasu i rosną na niej czerwone grona,które są lekarstwem...oby wam się udało -powiedział i zaprowadził ich do stajni gdzie pożyczył im dwa konie.
- Więc ruszajmy by nie tracić czasu -powiedziała Natalia podchodząc do konia.
Ray nic nie powiedział i stał dalej w miejscu.
- Hej co z tobą??-zapytała lekko zirytowana
- Nie wiem czy warto tam wracać...a co jeśli wrucimy z lekarstwem i będzie już za późno?? -powiedział Ray z powontpiewaniem.
Natalia podeszła do niego i udeżyła go w twarz co najwidoczniej nie zrobiło żadnego wrażenia na Ray'u,bo stał dalej jak poprzednio.
- Jak będziesz tak gadał to mu nie pomożesz!!! -wykrzyczała -Mi zależy na tym by go ocalić...w końcu on mnie obronił,gdzyby tego nie zrobił pewnie to ja bym teraz tam leżała zamiast jego!!!Jeśli nie chcesz to nie musisz jechać ze mną,poradze sobie bez ciebie!!!-powiedziała i wsiadła na konia.
- Powiedział...że mamy wracać bez niego....-odpowiedział jej chłodno
- To bez znaczenia i tak pojadę....muszę spróbować,wtedy będę mieć pewność czy było warto -mówiąc to odjechała.

Na koniu znalazła się tam szybciej niż przypuszczała.Las nie wydawał się już taki straszny jak poprzednio.Popędziła konia i wjechała do lasu.Nigdzie nie było widać śladu potworów jednak wolała się mieć na baczności.Rozglądała się wokoło,ale nie widziała żadnej rośliny przypominającą wyglądem opisu doktora.
- Mówił,że znajduje się na zachodzie lasu....-pomyślała i ponagliła konia w tamtą stronę.
Jechała już długo,jak się jej zdawało i nigdzie nie było śladu wskazanej rośliny...przez co zaczynała tracić nadzieje na jej odnalezienie.Jednak nagle zauważyła niewielki krzak rosnący na skraju krawędzi z niewielkimi czerwonymi gronami.Uszczęśliwiona zsiadła z konia i podeszła do krzaku.Okazało się jednak,że nie będzie takie łatwe zerwanie owoców,gdzyż rosły one tylko od zachodniej strony i w dodatku krzak rósł tak,że nie można było ich dosięgnąć.
Nagle koń stanoł dęba i uciekł.Natalia została sama.Zaczeła rozglądać się wkoło z wyciągniętą bronią.Przeciwnika jednak nigdzie nie było widać.Postanowiła,że spróbuje odciąć jedną gałąź razem z owocami.Jednak tym razem usłyszała jakieś szelesty i ciężkie kroki zbliżające się w jej kierunku.Czekała przez chwile kiedy przeciwnik postanowił się pokazać.To "coś" wyglągało jak wielka różowa żaba bez oczu,a zamiast nich miała czułka,a ztyłu machała wielkim ogonem zakończonym kolcami.Jej skóra wygladała jakby była pokryta jakimś sluzem i z dala było czuć że nie pachnie najpiękniejj.Potworek zaczoł się do niej ślamazarnie przybliżać,a razej do krzaka.Natalia bezskutecznie próbowała go odgonić,bo jej broń tylko ślizgała się po jego skórze nie powodując żadnych obrażeń.
- Nie dam ci zeżrzeć tego krzaka to wredna ropucho!! -krzykneła
Najwidoczniej znudziło się potworkowi gapienie się jak Natalia macha mu przed oczami włucznią  więc odrzucił ją łapskiem na bok i zaczoł zmieżać w kierunku rośliny.Dziewczyna chciała się podnieść lecz nie mogła.Po chwili zauważyła jakiś jasny błysk i zrobiło się jej ciemno przed oczami.
Obudziła się po jakimś czasie w pokoju na łużku.
- Gdzie....jestem??-zapytała zdenerwowana.
Jej oczom ukazał się znajomy doktor.
- Już dobrze...oberwałaś w głowę,miałaś szczęście,że trafiłaś na błotą żabę.Gdyby to było coś innego to nie wiem czy byś sobie poradziła.Ta roślina jest jej przysmakiem,dlatego jest jej tak mało.-powiedział doktor wychodząc z pokoju,a wraz z nim wyszła Natalia.
- A co z rośliną?!Przecież ja jej nie zabrałam!-powiedziała przerażona
- Możesz być spokojna twuj przyjaciel ją przyniusł.-odpowiedział jej -Wasz przyjaciel powinien niedługo wyzdrowieć jest silny,a odtrutka szybko działa.
Natalia po tych słowach odetchneła z ulgą.Doktor poszedł zostawiając ja smą z Ray'em.
RayStał przy oknie patrząc na zachodzące już słońce.
- Przepraszam cię za tamto....i dziękuję,że mi pomogłeś...-powiedziała niepewnie
- Nie ma sprawy-odpowiedział nie patrząc na nią.
Po dłuższej chwili ciszy Ray odezwał się.
- Miałaś rację...ale teraz musimy tylko poczekać,aż Sajrus będzie w pełni sił i będziemy mogłi poszukać reszty drużyny.
Natalia przytakneła mu.Nadchodząca noc zapowiadała się na spokojną.


Czekam co dalej napiszecie :grin:
« Ostatnia zmiana: Września 26, 2004, 02:35:38 pm wysłana przez YUzuriha »

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #90 dnia: Września 28, 2004, 09:41:23 pm »
- Korytarz..... pusta, czarna przestrzeń...... Korytarz.... bezdenna otchłań prowadząca do nikąd....... Nie, nie do nikąd..... korytarz zaprowadzi cię tam gdzie powinnaś się znaleźć...... Korytarz..... kończy się obszar ciemności...... Korytarz...... wyjście zostało otwarte.... Miej się na baczności......
 Nagle głos ucichł, a Death Scythe obudziła się leżąc na wilgotnym gruncie. W głowie wciąż dudniło jej echo głosu... nie miała  pojęcia co mają oznaczać te korytarze....... Pewnie zaczęłaby dalsze rozważania, ale przerwał je świdrujący umysł ból. Bohaterka pozbierała się z ziemi, szepcąc jakieś przekleństwa. Po wykonaniu karkołomnej operacji pozbierania się z wilgotnej gledy, Death Scythe rozejżała się po okolicy. Stała wtopiona w monotonny krajobraz bagniska. Powyginane drzewa leniwie schylały się ku ziemi, a w zaroślach ciągle przemyklały jakieś cienie. Death Scythe najwyraźniej dosyć przybita faktem, że najbliższy czas będzie musiała spędzić w tej ponurej scenerii zaczęła kroczyć w jakimś bliżej nieokreślonym kierunku. Mało obchodziło ją gdzie idzie... bo jak przystało na porządne opowiadanie fantastyczne i tak pewnie za jakiś czas znajdzie miateczko na środku tego pustkowia. Nagle jakaś myśl zaczęła panoszyć sie w głowie naszej bohaterki.
 - Chwila..... Tak.. teraz pamiętam. Ten wir, który mnie tu zabrał.... tak.... sama do niego nie wpadłam... ktoś mnie tu wepchnął... cholera..... straszne zamieszanie było.. ale ten kto mnie tu wepchnął na pewno kręci się gdzieś niedaleko..... - mruczała pod nosem Death Scythe - Ale jak go znajde, to skopie mu to jego wredne dupsko.
Nagle naszabohaterka poczóła ogromny bul w okolicach tyłu głowy. Zanim straciłą przytomność zdążyła dostrzec za sobą jakąś postać...... usłyszała jeszcze tylko jakiś znajomy głos i wymawiane zaklęcie. Później zemdlała.......
Jakiś czas później DS ocknęła się. Nie leżała na wilgotnej glebie, ale za to w miękkim łużku. Na głowę ktoś nałożył jej kompres. Drzwi do pokoju powoli uchyliły się, a w nich pojawił się Harin.
 - Ty gnojku - krzyknęła na dzień dobry Death Scythe - To ty wepchnąłeś mnie do tego portalu, prawda ?! I jeszcze tak perfidnie walnąć mnie w głowę.... Zaraz zrównam cię z ziemią, nędzny robaku! ! !
 - Też sie cieszę, że cię widzę - powiedział Harin uśmiechając się lekko - Fakt,. że to ja wepchnąłem cię do tego portalu, ale to nie ja zaatakowałem cię na mokradłach... Miałaś szczęście, że tamtędy przechodziłem, bo jakiś obleśny stwór zrobiłby sobie z ciebie mały dodatek do kolacji...... Powiem ci, że jesteś śliczna, kiedy się złościsz - Mówiąc to znowu lekki uśmiech zagościł na twarzy Harina
 - A....Ale po co wepchnąłeś mnię do tego portalu? I wogule gdzie my jesteśmy?
 - To miejsce..... hm... to takie małe miasteczko na obrzeżach bagna... Nazywa się bodajrze Lazarus....
  -Ale nie powiedziałeś mi dlaczego zaciągnąłeś mnie razem z sobą do tego portalu....
 - hm...... powiedzmy, że chciałem spędzić z tobą trochę czasu i poznać cię lepiej
Death Scythe zdawała się totalnie zbita z tropu... nie wiedziała co planuje Harin, ani dlaczego tak nagle zaczął się nią interesować.......
 - W każdym razie musimy znaleźć jakiś sposób, zeby się ztąd wydostać... nie mamy wiele czasu, ale chyba wiem, co należy zrobić - powiedział Harin, po czym pogrążył sie w głębokim zamyśleniu.....

 
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline Yuzuriha

  • Dead Shadow
  • SemiRedaktor
  • *********
  • Wiadomości: 1742
  • Let's go together ... in to the darkness
    • Zobacz profil
    • http://www.deadshadow666.deviantart.com/
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #91 dnia: Września 30, 2004, 01:20:16 pm »
Riki obudziła sie na zimnej kamiennej podłodze w jakiejś celi.Bolał ją kark i głowa.Przypomniały jej się wydarzenia z ostatnich chwil zanim wpadła do wiru i jakaś walka po tym...tyle co z niej pamiętała to dźwięk zderzanych ze sobą mieczy.
Rozejrzała się po ciemnej ze wsząd celi i na jej drugim końcu zauważyła Grevie'a przykutego łańcuchami do ściany i opartego o nią plecami.Był strasznie poraniony,a ubranie na nim ledwo trzymało się kupy.Nie mogła go dosięgnąć ponieważ dzieliły ich kraty.Zawołała go,ale nie odpowiedział jej.Był blady i płytko oddychał.Riki nie wiedziała co ma zrobić....bała się,że Grevie może nie przeżyć tej nocy lub dnia...bo jaka kolwiek była to pora trudno było odrużnić to z tej bezokiennej celi.Jego rany były głebokie i wyglądały paskudnie.
Riki rozejżała się jeszcze raz po celi,wzrok zaczoł się już przyzwyczajać do ciemności.Nie zauważyła nikogo kto by pilnował ich tutaj,co bardzo ją zdziwiło.Postanowiła,że spróbuje swoich sił i zniszczy kraty.Skupiła więc siłe yowai czego oznaką było pojawienie sie trzeciego oka na czole i położyła ręce na kratach dzielacych ja od elfa.Pociagnela za nie i ugieły sie pod silna wola yowai.Przez "wyłom" w kratach przeszła na druga stronę.
- Grevie...słyszysz mnie?? -zapytała podchodzac do niego.
Po chwili uwolniła go z kajdan i oparła go na swoim ramieniu.
- Grevie prosze...odezwij się...-powiedziała ze łzami w oczach głaszczac go po twarzy.
Wyglądał jakby był bez życia...jednak po chwili powoli otworzył oczy.Riki delikatnie uśmiechneła się widząc,że jednak żyje.
- Co się stało?? -zapytała.
- Gdy....wpadliśmy do tego wymiaru....zaatakowały nas....jakieś dziwne stwory....próbowałem z nimi walczyć...ale straciłem w tym pojedynku....swoją broń....jakimś cudem mi ją zabrały.... i....one zabrały nas tutaj....-mówił ledwie dosłyszalnym głosem.
- Spróbuję ci jakoś pomóc....-powiedziała Riki i położyła rękę na jego piersi.
Nagle wokół niego zaczeła pojawiać się biała energia.Grevie poczuł,że powoli wracają mu siły i rany goją się.Po dłuższej chwili czuł się już na tyle silny,że wstał razem z pomocą Riki.
- Nie wiem gdzie oni mogą teraz być,ani gdzie trzymają naszą broń,ale powinniśmy się z tąd jak najprędzej wydostać...-powiedział elf ściszonym głosem.
Riki podesła do krat i zniszczyła je jednym ruchem ręki.
- Niezła robota -powiedział z zachwytem
- Dzięki -odpowiedziała mu zadowolona z siebie Riki- ale teraz musimy znaleźć naszą broń i czym prędzej się z tąd wynosić...czy mógłbyś rzucuć trochę światła na to miejsce?
Grevie zacisnoł rękę,którą po chwili otworzył z małą kulą energi.Ciemna cela rozjaśniła sie jej światłem.Po chwili oboje usłyszeli,że ktoś się do nich zbliża i schowali sie za ścianą.Gdy przeciwnik się do niej zbliżył,Grevie złapał go i rzucił na podłogę.
- Nie....prosze nie rubcie mi krzywdy...-powiedział głosik.
Grevie rozjaśnił światło i teraz oboje mogli przyjrzeć się małej skulonej istotce.Był to rudowłosy chłopiec,ubrany w jakieś brudne łachy.
- Co ty tu robisz?? -zapytała Riki.
- Ciii bo jeszcze nas usłyszą...-uciszał ją chłopiec
- Jacy "oni"?-dopytywał się Grevie
- Morgle...to oni was zaatakowali...ja chcę wam pomuc...-odpowiedział mu
- Czemu nam pomagasz? -znów zapytała Riki tym razem ściszonym głosem
- Bo....wy macie światło...a oni boją się światła słońca...
- Hm....no dobrze...a czy wiesz gdzie ci morgle zanieśli naszą broń?
Chłopiec tylko przytaknoł i wsazał kierunek.
- Znam tu wszystkie korytaże i przejścia -uśmiechnoł się
Po dłuższej chwili grupka doszła do jakiegoś pomieszczenia gdzie paliły się świece i dobiegało z niego głośnie chrapanie.
- To tutaj -szepnoł rudowłosy tak,że ledwo go usłyszeli- ja pójdę po nie a wy poczekajcie tutaj...
Chłopiec wślizgnoł się do środka bezszelestnie.Broń leżała na stole przed jednym z morgli.Nie był on najpiękniejszy.Miał głowę dzika,a z jego płaskiego ryjka wystawały dwa potężne kły.Na głowie miał coś jakby garnek,a na piersi kawałek blachy,która za pewne służyła jako zbroja.Chrapał tak głośno,że nie usłyszał by nawet gdyby bili na alam.
Chłopak podszedł jeszcze bliżej stołu i spróbował sięgnąć miecz Greviea.Gdy już złapał za klingę powoli zaczoł ściągać go ze stołu i udało by mu sie gdyby potwór nagle nie położył swojej ciężkiej łapy na nim.Oczywiście spał dalej.Chłopak ze strachu schował się pod stuł,ale po chwili odetchnienia spróbował jeszcze raz.
- Co on robi przecież jak tak dalej pójdzie to on się obudzi...-pomyślała Riki.
Rudowłosy tym razem zbyt szybko pociągnoł za miecz,że aż upadł na ziemie wraz z nim i morgl obudził się z wrzaskeim.W tym momencie wkroczył Grevie i oślepił potwora jasnym światłem.Po chwili już nie było naszych bohaterów wraz z bronią,usłyszeli tylko za sobą dzwięk alarmowego dzwona.
- Teraz do kąd?! -zapytała zdenerwowana Riki.
- Musimy dostać sie do wyjścia...i minąć paru strażników...-odpowiedział jej rudowłosy.
Biegli długimi korytarzami,a czas mijał nieubłaganie,niewiedzieli nawet jak długo już po nich błądza.Po wchili staneli przy ścianie by wyminąć kolejnego strażnika.
- Czy ty na pewno wiesz gdzie znajduje się to wyjście??-zapytała już bardzo poirytowana Riki
- Tak....-odpowiedział jej
-...to dlaczego sam nigdy z tad nie uciekłeś?? -spytał zdziwiony Grevie
- Bo...ja nie mógł bym pokonać tych wszystkich strażników...sam sobie bym nie poradził...kiedyś próbowałem,ale oni znów mnie złapali...-powiedział chłopiec
Riki mogła mu się teraz uważniej przyjżeć.Wyglągał normalnie jak na swuj wiek,był niewysoki i wyglądał na jakieś 14 lat,ale zastananawiały ją długie uszy...i te dziwne kocie,zielone oczy.
- Czy ty jesteś...
- Ciii idą -przerwał jej rudowłosy- teraz...
Przebiegli kolejny korytaż nie zauważeni,ale na następnym już nie mieli tyle szczęścia.Dwaj strażnicy zauważyli ich i zaczeli biec w ich stronę.Grevie znów rozpalił jaśniej kulę światła,którą wciąż miał przy sobie.Oboje strzażncy cofneli się przed nim dając tym samym naszym bohaterom możliwość dalszej ucieczki.
- Daleko jeszcze do tego wyjścia?!-zapytał Grevie ledwo już zipiąc
- Już jesteśmy prawie na miejscu -odpowiedział mu chłopiec- to ostatni korytaż...na jego końcu...
Jednak gdy dobiegli,dostrzegli,że tam jest znacznie więcej morgli.
- I co teraz?Jest ich zbyt wielu byśmy mogli przejść koło nich niezuważeni...-powiedziała Riki nie wierząc,że dalsza ucieczka ma jakiś sęs
Po dłuższej ciszy rudowłosy odezwał się.
- Czy mógłbyś rzucić w ich stronę światło?? -zapytał się Grevie'a
- Nie wiem czy dałbym radę tak daleko...ale co chcesz zrobić??
- Zobaczycie...ale postaraj sie rzucić jak najdalej możesz...
Grevie zamochnoł się i rzucił kulę światła jak najdalej mógł.Wszyscy strażnicy spojrzeli się w ich stronę.
- I co teraz...zwruciłeś ich uwagę na nas!!! -powiedziała przestraszona Riki
Chłopiec jednak nic nie odpowiedział i pobiegł w stronę gdzie upadło światło.Skoncentrował się,a na jego czole pojawiło się trzecie oko.Nagle zawiał bardzo silny wiatr,który po chwili zmienił się w cyklon,a on stał w jego środku.Chłopiec podniusł światło siłą wiatru bardzo wysoko trzymając w górze cyklonu.
- Teraz rozpal światło.-krzykonł do Grevie'a
Strażnicy nie zdążyli zaaragować i po chwili cała komnata wypełniła sie ogromnym,i oślepiajcym światłem.
Nasi bohaterowie udali sie do wrut zostawiając za sobą strażników.Jednym ruchem silnego podmuchu rudowłosy rozbił je i wydostali się na zewnątrz,uciekając jak najdalej z tego miejsca.
Gdy byli już pewni,że są na tyle wystarczająco daleko by ich nie dościgneli,staneli by odpocząć.Po dłuższej chwili jako pierwsza odezwała sie Riki:
- Dziękujemy ci,że nas z tamtąd wyciągnołeś...-powiedziała do rudowłosego uśmiechając się,a on odpowiedział jej tym samym.
- Nawet nie znamy twojego imienia...-powiedział Grevie drapiąc sie po gowie.
- Reno...tak mnie kiedyś zwali..-powiedział troche przybitym glosem
- Ty...jesteś yowai prawda??-zapytała Riki
- Heh spostrzegawcza jesteś...
- Nie jestem...wiem to bo sama jestem yowai...-odpowiedziała mu- ale jak to sie stało,że się tam znalazłeś??
- Można powiedzieć,że z własnej głupoty...ale teraz chciałbym wrócić do domu...tylko czy ja mam jeszcze dom...?
- Jeśli pozwolisz możemy ci toważyszyć...-zaproponował Grevie
- Naprawde??Chcecie?? -zapytał z niedowierzaniem chłopak
Riki tylko przytakneła,a uradowany Reno rzucił się jej w objęcia.
- Jestem taki szczęśliwy...dzękuję wam,że mnie z tamtąd ze sobą zabraliście....-mówiąc to nie mógł powstrzymać łez
- Już dobrze -mówiąc to przykucneła do niego i otarła mu łzy.
- Wiesz...jesteś bardzo podobna do mojej zmarłej matki...to tak jakby ona wruciła...-Riki jednak nic nie odpowiedziała na te słowa tylko spojrzała w stronę Grevie'a.
Elf podszedł do niej i ruszyli w wskazaną stronę przez Reno.Po głowach chodziły im zapewne myśli jak się wydostaną z tego wymiaru i czy kiedys wrócą do domu i odnajdą swoich toważyszy tak jak ich młody przyjaciel.


Hehe znowu się rozpisałam...no ale czekam na ciąg dalszy :grin:  
« Ostatnia zmiana: Września 30, 2004, 01:21:14 pm wysłana przez YUzuriha »

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #92 dnia: Października 01, 2004, 10:37:16 pm »
Alojzy ocknął się z głową opartą o twardą skałę.
 - O kuna...... - pomyślał - głowa mnie boli jak za starych czasów po popijawie.....
Alojzy rozejrzał się po okolicy. Wokół dostrzegł raczej gołą skałę, z gdzieniegdzie rosnącymi, niskimi sosnami. Wyglądało na to, że wylądował w jakichś górach. Gdzieniegdzie przemykały kozice i inne stworzonka typowe dla takiego krajobrazu. Nasz bohater pozbierał się z ziemi i dostrzegł, że kilka metrów od niego leży bicz. W miarę jak podchodził bliżej, dostrzegł Karmen leżącą nieprzytomnie na skale. Podszedł do niej i próbował ocucić. W końcu Karmen otworzyła oczy i patrzyła przez chwilę zdumiona na Alojzego.
 - Gdzie my jesteśmy? - powiedziała po dłuższej chwili, kiedy Alojzy pomagał jej pozbierać sie z ziemi - i gdzie jest reszta naszej grupy?
 - Aktualnie znajdujemy się..... eee.... w górach
 - No patrz. - powiedziała zirytowana Karmen - w życiu bym na to nie wpadła
 - W każdym razie - odrzekł Alojzy spokojnie - Wydaje mi się, że jesteśmy tu sami.... Reszta grupy została wysłana zgodnie z obietnicą Galiona do innych światów.
 - Świetnie..... po prostu genialnie - rzuciła Karmen, schylając sie po swój bicz.
Zapewne ta miła i inteligentna konwersacja toczyłaby sie dalej, ale z dolnej części zbocza góry dobiegły odgłosy walki. Nasi bohaterownie dostrzegliby walczące postacie z daleka,  walka toczyła się w lesie. Kiedy Alojzy i Karmen zbliżyli się do skraju lasu, zauuważyli, ze jednym z walczących jest Ragham. Wymachiwał on swoją wielką siekierą, i co jakoiś czas zcinał przez przypadek drzewo, albo dwa.
 - Musimy mu pomóc - krzyknęła Karmen i przyśpieszyła, aby udzielić wsparcia Raghamowi. Kiedy zbliżyła się na odległość dziesięciu metrów od pola walki, na jej drodze stanął pewnien młodzieniec. Miał na sobie szarawą srebrną koszulę i czarne spodnie. Do pasa przytwierdzony był długi sztylet, a na plecy opadała srebrzysta peleryna zapięta przy szyi zapinką w kształcie srebrnej róży. Jego brązowe oczy ledwo wynurzały sie z grzywki, zakrywającej większą część czoła.  W ręku dzierżył rapier o bogato zdopbionej rękojeści
 - Niestety nie mogę cię przepuścić.
 - Co ty sobie wyobrażasz? - zapytała poirytowana Karmen - mój przyjaciel tam jest i chcę mu pomuc.
 - Nie rozumiesz. Ta walka to pojedynek. Nie mozemy przerywać.
 - Jak to pojedynek? Nie mam czasu na zabawy z takim gnojkiem jak ty
Karmen uniosła rękę i chciała uderzyć młodzieńca biczem. Już chciała wykonać zamach, ale Alojzy zarzymał ją.
 - Ragham toczy pojedynek. Nie byłby zadowolony, gdybyśmy mu przerwali.
Karmen wydawała się wyraźnie poirytowa, ale powstrzymała agresję i patrzyła na wynik pojedynku.
Na małej polance Ragham ciął toporem we wszystkie strony. Jego przeciwnikiem był chłopak, uzbrojony w długi kij, o długości równej włuczni, ale bez ostrza. Chłopak nosił trochę postrzępiony, szary płaszcz i czarne spodnie. Jego niebieskawo - szare, długie włosy byłu spięte z tyłu głowy. Na jego twarzy gościł szyderczy uśmiech. Ale nie był to uśmiech złowrogi..... Wyglądało to tak, jakby w duchu nabijał się z Raghama. W pewnym momencie wielki topór wbił się w ziemię, tuż obok młodego wojownika, który zręcznie uniknął ciosu. Kożystając z chwili nieuwagi, powalił Raghama na ziemię potężnym uderzeniem swojego kija. Kiedy Ragham chciał wstać, ten przytrzymał go przy ziemi.
 - Jeszcze ci się za to oberwie gnojku - zucił wściekle Ragham
 - Nie sądzę amigo, żebyś kiedykolwiek był w stanie mnie pokonać - powiedział młodzieniec, po czym zaczął odchodzić w kierunku swego kolegi - jestem Ceine. Zapamiętaj to imię na długo, amigo - rzucił jeszcze, po czym razem ze swoim towarzyszem bez słowa zaczęli opuszczać las
 - Czekajcie - krzyknął Alojzy - Dlaczego pojedynkowałeś się z Raghamem?
 - Wasz kolega chciał za wszelką cenę wydostać się z tego świata - powiedział Caine - a tak sie składa, że znam na to sposób. Ale postawiłam mu jeden waruunek. Jeśliby wygrał, to dostałby to czego potrzebuje, ale niestety nie powiedło mu się........
 - Ale my naprawdę potrzebujemy wydostac się z tego świata. Musimy uratować swój rodzimy wymiar przed niebezpieczeństwiem ze strony pewnego demona. - wtrąciła Karmen
 - jeśli nie mozecie pokonać Ceine'a, to jakie macie szanse przeciwko demonowi? Jesteście zabawni...... - powiedział drugi nieznajomy (ten z rapierem) Aaaa..... i jeszcze jedno. Nazywają mnie Raven. Jeśli będziecie chcieli się stąd wyostać, to czekamy na kolejne wyzwania. Będziemy w pobliżu....

 
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline ANARKY

  • Soldier
  • Wiadomości: 27
    • Zobacz profil
    • http://
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #93 dnia: Października 09, 2004, 03:24:32 pm »
no to teraz ja...

Więc do zobaczenia - powiedział człowiek w szarej koszuli kłaniając sie po czym razem ze swoim towarzyszem oddalili się.
- Proponuje znalezc jakąś gospode, a jeśli się uda to nawet całe miasto. Tam będziemy mogli spokojnie pomysleć nad sposobem pokonania tego pyszałka z kijem - rzucił pomysł Alojzy.
- Dobrze, możemy tak zrobić - powiedziała Karmen, uspokajając rozwścieczonego Raghama. - w tym celu należało by najpierw znależć drogę.
- Więc ruszajmy - zgodził się mag zerkając na sapiącego wojownika.
Okazało się, że nie we wszystkich opowiadaniach fantasy głównym bohaterom wszystko przychodzi łatwo i przyjemnie, więc błądzili bezskutecznie kilka godzin po lesie, aż jakimś cudem pod wieczór wyszli z gęstych krzakówwprost na trakt. Z małej odległości od północy dał się słyszeć turot drewnianych kół wozu i kogoś, zapewne woźnice gwiżdżąceco coś co przy odrobinie optymizmu dało się nazwać skoczną melodią.
- Mamy dzisiaj szczęście - mruknął Alojzy uśmiechając się szeroko - może nawet nie będziemy musieli isć na piechotę.
- Oooo.. prrrr... Kiełbasa! - krzyknął wożnica wstrzymując konia. - Witajcie państwo zbójcy, niestety dzisiaj macie pecha bo wracam z Middelheim gdzie sprzedałem cały towar a pieniądze zostawiłem w najlepszym banku. - Alojzy, Karmen i Ragham oniemieli z wrażenia jakie wywarł na nich wygłąd kupca, był on najprawdziwszym krasnoludem. Rasa ta wymarła na długo przed ich urodzeniem, przynajmniej na ich świecie.
Pierwsza otrząsneła się Karmen - Nie jesteśmy bandytami tylko zagubionymi wędrowcami, czy nie przewiózł byś nas do najbliższego miasta? - zapytała przyglądając sie krasnoludowi.
- Dobrze - odpowiedział - ale to nie jest tak daleko, do Altdorfu mamy tylko stajanie drogi, będziemy tam przed północą.



i jak sie podoba pomysł. tylko chcę prosić żeby pisały tylko osoby które wiedzą jak wygląda świat warhammera i nie czyńcie tam zbyt dużych zniszczen prosze ja was

@Yuzuriha - troche mi rzeczywiście zajeło przeczytanie tego wszyskiego, mam tylko jedno zastrzerzenie, to wszystko jakies takie... zbyt epickie
 
« Ostatnia zmiana: Października 09, 2004, 09:55:47 pm wysłana przez ANARKY »
Cytuj
Od Twojej ostatniej wizyty...
Było 9089 nowych posty(ów).( Zobacz )
żaden z nich to odpowiedzi na tematy rozpoczęte przez Ciebie.

fajnie, nie?

Offline Yuzuriha

  • Dead Shadow
  • SemiRedaktor
  • *********
  • Wiadomości: 1742
  • Let's go together ... in to the darkness
    • Zobacz profil
    • http://www.deadshadow666.deviantart.com/
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #94 dnia: Października 09, 2004, 09:40:28 pm »
No widzem,że jednak ANARKY coś napisał i muszem cię pochwalić,bo całkiem dobrze to napisałeś ;) No ale teraz moja kolej..w końcu trzeba dopisać co dzieje się z resztą naszych bohaterów^^(a tak apropo to ja nie za bardzo znam ten świat Warhammera to tu jest mały problem....)

Minoł dzień od kiedy Nicolas był w tym mieście,przez ten czas zbierał siły by ruszyć w poszukiwaniu swoich przyjaciół.Z samego rana zebrał wszystkie swoje rzeczy jakie posiadał i wymknoł się po cichu z pokoju,ale kiedy chciał zejść po schodach wpadł na Lain.
- A ty do kąd się wybierasz?Jeszcze nie jesteś w pełni sił by gdzie kolwiek wychodzić.-Powiedeziała podpierając się rękoma za boki.
- Wiesz dobrze,że tu nie zostanę...a co do mojego zdrowia to czuję się lepiej i nie mam czasu by zbijać bąki -odpowiedział jej trochę chłodno
Lain spuściła wzrok.
-....Wiem...chodzi o twoją przyjaciółkę....martwisz się o nią,rozumiem to,ale powinieneś nabrać sił by ją odnaleść -powiedziała nie patrząc na niego
- Tylko ja nie mam czasu na odpoczywanie,bo później to już może być za późno...-podszedł i położył ręce na jej ramionach -proszę cię zrozum...
W tym momencie Lain wtuliła mu się w ramiona,co zaskoczyło Nicolasa.
-...Ja wiem...że ty nie jesteś z tąd....jesteś z innego świata...wybacz,ale mimo wszystko bardzo mi kogoś przypominasz...kogoś na kim mi bardzo zależało,ale on zginoł...chciałam żebyś mi go zastąpił,ale ty jednak nie jesteś nim...wybacz mi...-mówiąc to rozpłakała się
Nicolas był już totalnie zaskoczony,nie wiedział co ma zrobić,jak ją pocieszyć.Po chwili jednak dziewczyna odeszła od niego.
- Choć...pokażę ci jak możesz wrócić do swojego świata. -mówiąc to otarła łzy
Miejsce,do którego go zaprowadziła wyglądało jak stare ruiny po zapomnianym i zniszczonym mieście.Od wieków chyba nikt tu niebył.Nicolas z podziwu rozglądał się po niezwykłych ruinach budowli.Otaczające ich mury miały jakieś dziwne wzory,a pozostałości po budynkach nietypowe kształty.Po dłuższej wędrówce przed nimi ukazała się dość wysoka wieża.
- To tutaj -wskazała Lain na wieżę - tam znajduję się teleport,dzięki któremu możesz wrucić do swojego wymiaru...
Ruszyli więc do środka.Wewnątrz nie wyglądała tak źle jak ją widzieli z zewnątrz.Była prawie w idealnym stanie,tyle tylko,że trochę kurzu unosiło się w powietrzu.
- Co to za miejsce? -zapytał Nico po dłuższej ciszy
- To stare i zapomniane przez wszystkich miasto Wingles...od czasów wojny nikt już w nim nie mieszka,zostało dawno temu przez nich zbudowane...a teraz stoi w ruinach...-odpowiedziała zamyślając się na chwilę po czym ruszyła dalej długim korytarzem.
- Wingles?Nigdy o nich nie słyszałem...przynajmiej w moim świecie...
Lain spojżała na niego zdziwiona.
- Nic dziwnego,że nie słyszałeś...bo oni wygineli bardzo dawno temu...nikt tak na prawdę nie wie jak wyglądali,a dla niektórych są nawet mitem...tyle co o nich wiadomo to to,że używali bardzo dziwnej magii i technologi do przemieszczania się...w wymiarach. -powiedziała idąc dalej.
- Więc to dlatego mnie tu przyprowadziłaś...tylko czy te urządzenia będą jeszcze działać do tej pory...-zapytał się trochę niepewnie przyśpieszając kroku by zadążyć za Lain.
Ona jednak tylko się  uśmiechneła tajemniczo nie odpowiadając mu na pytanie.Po dłuższym czasie zwiedzania wieży znaleźli się przed wielkimi wrotami.Lain pchneła je lekko i otworzyły się.Sala,w której się znaleźli była ogromna.W koło były witraże przedstawiające różne sytuacje,a na jej środku znajdował się stojący okrąg wyglądający jak otwarte wrota.Było na nim mnustwo nie zrozumiałych dla Nicolasa symboli.Lain podeszła do tarczy stojącej koło niego i nacisneła kilka z nich.Po chwili we wrotach ukazało się coś na podobieństwo tafli wody.
- Ma bardzo mało mocy...i to tylko na ten ostatni raz...-spojżała na niego badawczo -Mam nadzieję,że ci się uda...
- Skąd wiedziałaś,że to będzie jeszcze działać?-zapytał zdziwiony.
- Bo....kiedyś pewna kobieta przepowiedziała mi to wszystko co teraz się zdarzyło...i wiedziałam,że kiedyś jeszcze się przyda ten teleport....ja jestem ostatnią z tych Wingles...-uśmiechneła się lekko.
Po chwili wokół niej pojawiła się srebrna aura i Lain nie wyglądała już tak samo jak przed chwilą.Jej włosy zmieniły kolor na platynowy,a oczy zrobiły się bardziej niebieskie,natomiast na plecach pokazały się skrzydła jakby ze światła.Nicolas stał jak oniemiały,nie mógł uwierzyć w to co widzi.
- Tylko ten ostatni raz mogę otworzyć portal i wysłać cię z powrotem do twojego wymiaru....poświęcając całą moją energię...-powiedziała patrząc na niego po raz ostatni.
- Dlaczego....czy nie ma innego spodobu? -dopytywał się Nicolas załamanym głosem.
Lain jednak zaprzeczyła i wskazała na portal.
- Musisz mocno się skoncentrować gdzie dokładnie masz się zanleść,a ja zajmę się resztą.Kiedy ci powiem wskoczysz do portalu....
Nikolas z niechęcią kiwnoł głową na zatwierdzenie.
-...Uważaj na siebie...i nie przejmuj się mną...najważniejsze jest to żebyś wrócił i ocalił swuj świat...
- Z kąd...-Nicolas jednak nie dokończył.
- Teraz! -krzykneła Lain i wokuł niej i portalu pojawiła się ogromna siła.
Nicolas rozbiegł się i wskoczył do portalu,koncentrując się na miejscu gdzie miał się zanleść...usłyszał jeszcze tylko za sobą ciche "Żegnaj".


No i było by na tyle...czekam na kolejną część ^_^
« Ostatnia zmiana: Października 09, 2004, 09:48:52 pm wysłana przez YUzuriha »

Offline Zell Dincht

  • Blade Dancer
  • ********
  • Wiadomości: 1460
  • Dzielny Mały Toster
    • Zobacz profil
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #95 dnia: Października 09, 2004, 11:29:27 pm »
Jak zwykle troche Zell'owego chlamu zeby wam za dobrze nie wyszla ta historyjka :P

Nie wiedzial ile czasu moglo minac od iluzji Galiona... Caly czas skrecal sie i miotal po ziemii z powodu nieustajacego bolu prawie rozrywajacego czaszke. W koncu nie mogl juz wytrzymac i stracil przytomnosc.

Na twarzy poczul cos lepkiego. Rozchylil lekko powieki i przez zamglony obraz ujrzal jakies dwie poruszajace sie istoty. Gdy ego oczy odzyskaly juz zdolnosc normalnego widzenia ujrzal, ze nad nim staly dwie modliszki wielkosci czlowieka, a ich slina splywala wprost na niego. Chcial sie bronic, ale zauwazyl, ze jego cialo oplatal kokon. Szamotanie sie tylko pogorszylo jego sytuacje, gdyz otrzymal silny cios w czolo i znow pograzyl sie w snie.

Kiedy ponownie odzyskal swiadomosc zwisal z drzewa glowa w dol, a obok niego dwie inne postacie, ktore tak jak on byly szczelnie opatulone kokonem. Z dala dobiegaly odglosy kilkunastu, moze kilkudziesieciu modliszek zapewne dyskutujacych o sposobie przyrzadzenia zdobyczy. Dodatkowo czul sie bardzo zle, najwyrazniej owady zabezpieczyly go jeszcze jakas trucizna. Po jakiejs chwili z sasiedniego kokona dobiegl go szept:
- Widze, ze ty tez trafiles jako przekaska.
- Nie wiem jak ty, ale ja zbytnio nie mam w tej chwili ochoty na zarty.
- Spokojnie. Ja i moj kompan jestesmy przygotowani na taka mozliwosc. Mamy we krwi odtrutke, wiec niedlugo odzyskamy sily i uwolnimy sie.
- I mnie tez... ostrzegam cie, jesli tego nie zrobicie potrafie byc niebezpieczny.
Uslyszal cichy smiech - Nawet w brzuchu modliszki? Nie martw sie, jestesmy elfami. Nawet nieznajome wampiry moga liczyc na nasza pomoc.
- Skad wiesz, ze jestem wampirem?
- Hmmm... Naprawde nie mam pojecia... Byc moze te dwa kly? - rozesmial sie, nie wykazujac zadnego stresu.
- Dobra dobra, koniec paplaniny, idziemy stad!!! - odezwala sie trzecia postac, po czym elfowie skoncentrowali sie i kokony zaczely sie rozwierac.
Dwie modliszki nie mialy szans przeciwko dwom elfom, ktorzy bezszelestnie na nie spadajac pozbawily ich zycia w jakis tajemniczy sposob, a nastepnie wspieli sie na drzewo i uwolnili Reeva.
- Masz - powiedzial pierwszy elf do Reeva wyciagajac jakas rosline - odtrutka.
Wampir spalaszowal ja i dzialanie bylo widac odrazu. Dokladnie w tej samej chwili nadeszly insekty planujac rozpoczecie uczty.
- No coz, dzieki panowie, ale juz musze was opuscic. Wole nie ryzykowac zycia na darmo. - powiedzial Reeve po czym przeniosl sie miedzy wymiarami.
Pojawil sie dokladnie w tym samym miejscu, w ktorym ostatnio widzial reszte druzyny. Doslownie minute pozniej obok otworzyl sie portal, z ktorego wyskoczyl Nicolas.
"Zapewne, ponieważ jesteśmy tak stworzeni, że porównywamy wszystko ze sobą i siebie ze wszystkim, więc szczęście i nieszczęście zależy od przedmiotów, z którymi się porównywamy, i przeto nie ma nic niebezpieczniejszego nad samotność. Wyobraźnia nasza, z natury swej skłonna do wzlotów, żywiona fantastycznymi obrazami poezji, stwarza sobie tłum istot stojących na różnych szczeblach, wśród których my stoimy na najniższym i wszystko prócz nas wydaje się wspaniałe, każdy inny jest doskonalszy. A dzieje się to w sposób zgoła naturalny. Czujemy często, że nam czegoś brak - i zda się nam, iż własnie to, czego nam brak, posiada ktoś inny, któremu też przydajemy i to wszystko, co my mamy, i nadto jeszcze pewne idealne zadowolenie. I oto szczęśliwiec jest zupełnie gotów - nasz własny twór!"

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #96 dnia: Października 10, 2004, 03:46:37 pm »
No, no, no... Jestem pod wrażeniem. Juiż dawno nie byłow tym temacie trzech postów pod rząd ;)

Arien stała przez chwilę bez słowa. Bo przecież skąd nieznajomy mógł wiedzieć, ze pochodzi z innego świata? Czy to naprawdę było takie widoczne?
 - Proszę, oto twoja broń - powiedział Fenir wręczając jej płonący łuk - Ale ja już będę się już zbierał... sama rozumiesz. Obowiązki wzywają.
Fenir uśmiechnął się i chciał opu ścić ten niezbyt przujemny zaułek, ale Arien go powstrzymała.
 - Czekaj. Skąd wiedziałeś, ze nie jestem z tego swiata?
 - Mam dobry węch - powiedział Fenir uśmiechając się ponownie - Ech.... jak mniemam pewnie oczekujesz, ze popmogę ci wrócić do domu?
 - Myślę, ze sama sobie jakoś poradzę... chyba
 - Myślę, ze nie.... Zabiją cię zanim przejdziesz sto metrów.... ten świat jest strasznie brualny....  poza tym masz w sobie feniksa i napewno ktoś pokusi się o to, żeby ci o zabrać.... Tak na moje oko masz jakieś 10% szans na wyjście żywo poza granice miasta.... no i jeszcze musisz znaleźć portal...  
 - Jesteś trochę irytujący, wiesz?
 - Gdybym był miły dla wszystkich zginałbym śmiercią tragiczną już jakiś czas temu....... Będę miłym zwierzaczkiem i dam ci wkazówkę. Wyjdź za miasto i poszukaj zniszczonej wierzy... tam leży odpowiedź.
To powiedziawszy nieznajomy zniknął, jakby rozpływają csię w powietrzu, a Arien zosała sama ze soimi myślami. Jedyne co jej pozostawało to wydostanie się z miasta na własną rękę i podążać w stronę niezbyt orginalnego tworu autora tej częśći opowiadania

Po jakimś czasie Arien przekonała się, ze Fenir miał jednak trochę racji i że przejście przez to misto to nie rekreacyjbny spacerek. Praktycznie na każdym kroku czyhało jakieś zagrożenie. Ale dzięki nieprzeciętnym umiejętnościom strzeleckim naszej bohaterki z wrogów zostawały tylko mocno nadpalone zwłoki. Po pewnym czasie Arien doszła do wniosku, że lepiej będzie przemknąć po cichu przez boczne uliczki, niż szerzyć zament na głównym trakcie. Mimo wszystko jednak liczne zastępy wrogów ścigay ją wszędzie gdzie się znalazła. Zastanawiała się co ich tak do niej przyciąga....
 - Może Fenir miał racje...... może to ten feniks ich przyciąga - pomyślała oglądając się co pewnien czas za siebie.

Mimo wszystko noc stała się już ciemna, a zmęczenie coraz bvardziej dawało się we znaki naszej bohaterce. Znalazła ona jakąś "przyjaźnie" wyglądającą gospodę i postanowiła wynająć pokój. Po jakimś czasie zasnęła... ael nie był to sen głęboki. Wiedziała, ze musi cały czas mieć sie na baczności, bo nigdy nie wiadomo co przyniesie ze sobą noc......
Kiedy się obudziła słońce było już wysoko na niebie. Arien spojrzała przez okno i dostrzegła przd sobą widook zupełnie inny niż w nocy. Budynki stały cały czas na swoich miejcach, ale w świaetle dnia wyglądały zupełn ie inaczej.... Na ulicach nie kręcili się już członkowie gangów, ale ludzie zajmujący sie swoimi sprawami i biegnący do pracy.....  Miasto zmieniło sie wraz z odejściem nocy, ale czy światło dnia ułatwi wędrówkę naszej bohaterce?

Po pewnym czasie Arien wydostała się za misato. Był juz wieczór, a ona była wycieńczona. Mimo wszystko wiedziała, ze sen na otwrtej przestrzeni może być tragiczny w skutkach i postanowił znaleźć cel swej podróży i w końcu wydostać się z tego świata. Jednak im dłużej szukała, tym pole widzenia coraz bardziej malało, a mrok coraz bardziej narastał,. Mimo wszelkich przeciwności Arien dotarła w końcu do ruin miasta. Na samym środku stała wierza. Z zewnątrz nie wyglądała najlepiej i jedyne czego tu brakowało to znak z napisem "Do rozbiórki". Mimo trzeszczenia podłogi i dość mrnie wyglądających ścian Arien przekroczyła próg wierzyi zaczęła ostrożnie wspinać się po kamiennych schodach. Oczywiście większość stopni nie była przymocowana jak należy i niejednokrotnie Arien się o tym przekonała. Na samym szczycie wierzy znajdował się.... no właśnie, na szczycie nie było nic, poza poadzką i strzępami dachu. Nasza bohaterka był awyraźnie poirytowana tym, ze cały jej trud poszedł na marne. Już chciała zawrócić, kiedy dostrzegła za sobą Fenira
 - No, no, no...... niedoceniłem cię. Jednak doszłaś w miejsce, które ci wskazałem
 - Ale przecież tutaj nic nie ma?
 - I tu sie mylisz. Popełnasz zasadniczy błąd..... Bo widzisz, nie chodzi o to, żeby patrzeć, ale żeby widzieć.
Fenir podszedł do fragmentu jeszcze stojącej ściany i nacisnął jendą z cegieł. Podłoga otworzyła się i wysunął się jakiś dziwny pierścień o średnicy około 2 metrów i panel kontrolny.
 - Z reguły nie pomagam ludziom więcej niż muszę, ale ze względu na to, że mamy wspólnego znajomego, zrobię wyjątek. - mówiąc to nacisnął pare przycisków na panelu, po czym pierścień ustawił się pionowo i zaczęło z niego swiecić ostre światło, które stopniowo "połykało" Arien - Aaaaa, zapomniałbym. Pozdrówq Leviathana ode mnie
To były ostatnie słowa jakie usłyszała nasza bohaterka. Przez chwilę jedyne co było w jej głowie to nieprzenikniona jasność. Po chwili jednak zaczęła dostrzegać kontury swego świata, aż w koncu stał się rzeczywisty. To był jej rodzimy świat, ale jednak wydawał sie jakoś dziwnie odmieniony.....

 
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline Yuzuriha

  • Dead Shadow
  • SemiRedaktor
  • *********
  • Wiadomości: 1742
  • Let's go together ... in to the darkness
    • Zobacz profil
    • http://www.deadshadow666.deviantart.com/
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #97 dnia: Października 10, 2004, 08:34:17 pm »
No widzem,że nasza kochana historia zaczyna się coraz bardziej rozwijać hehe troszkę się rozpisałam... :lol:

Sajrus szybko odzyskał siły,gdy otrzymał odtrudkę.Już następnego dnia w południe odzyskał przytomność i mógł podnieść się z łóżka.Wszyscy troje siedzieli przy stole w rogu tawerny z dala od ludzi,w której się zatrzymali.Rozmaiwali o czymś tak by nikt inny ich nie usłyszał.
- Więc co postanowiłeś Ray...wiesz już jak możemy się z tąd wydostać i wrócić do naszego świata? -dopytywał się Sajrus,opierając się o blat stołu łokciami.
- Tak,ale nie jestem pewny...czy to będzie dla was bezpieczne...ze mną nie będzie problemu...-odpowiedział mu na pytanie.
- Co masz na myśli? -zapytała zacieakwiona Natalia.
Ray wyciągnoł swoją laskę z pod płaszcza.
- Dzięki mojej Ręce Ciemności mogę przemieszczać się między wymiarami...ale mnie nic nie grozi kiedy jestem sam...-spojżał na nich oboje -gożej jest kiedy chcę kogoś ze sobą zabrać...
- Jak to? -zdziwił sie Sajrus- Możesz mówić jaśniej...-powiedział lekko poirytowany.
- Już tłumaczę...chodzi o to,że gdy przemieszczam się między wymiarami,wytważa się silne pole,które dla mnie nie stważa problemu,ale gdy jest ktoś ze mną to jest ono dla niego nie do zniesienia...a dokładniej chodzi o energię,którą wytważa owy portal...-powiedział Ray
- Mówiąc w skrócie...jest ona nie do przebycia dla innej osoby??-zapytała Natalia
- Coś w tym stylu...-odpowiedział jej
- Ale chyba można spróbować??Przecież musi być jakiś sposób na wydostanie się z tąd??-powiedział Sajrus.
Chciał odejść od stołu gdy,nagle w tawernie zrobiło się głośno.Wszyscy,którzy się tam znajdowali odsuneli się z przejścia.Po chwili im oczom ukazał się wysoki mężczyzna o ciemnej skórze.Ubrany był w czarne skórzane spodnie na,których znajdowało się mnóstwo pasków i łańcuchów.Miał również na sobie kamizelkę z czarnej skóry i przepaskę na prawe oko,pod którą skrywała sie blizna.Na rękach miał założone rękawice bez palców,a na kostkach ostre,metalowe kolce i wysokie buty.Drugie błyszczące zielenią oko zasłaniała dość bujna grzywka sięgająca poza brodę koloru miedzi.Nieznajomy rozejżał się do okoła i z dziwnym uśmieszkiem zaczoł zmierzać w ich kierunku.
- To wy musicie być tymi "nowymi",którzy niedawno przybyli do naszego miasta??-zapytał podchodząc do nich.
- A co ci do tego...nie mamy do ciebie żadnego interesu -odpowiedział mu Sajrus
Nieznajomy tylko pokręcił głową i westchnoł z ciągle widniejącym uśmieszkiem na tważy.
- Wy może nie,ale ja mam do was.-powiedział
- Nie mamy czasu na próżne gadanie.-odpowiedziała mu Natalia i właśnie wszyscy troje mieli wyjść,kiedy ludzie zaczeli coś szeptać.
- Jak mogli...odrzucić wyzwanie samego "Wielkiego"...powinniście uważać co mówicie...lepiej uciekajcie z tąd puki jeszcze możecie...on jest bardzo groźny...-słyszeli wychodząc.
Jednak kiedy mieli przekroczyć próg nieznajomy odezwał się:
- Chciałem wyzwać was na pojedynek,ale widzę,że jednak jesteście tchurzami...tak jak myślałem...
Sajrus już całkiem wkurzony odwrucił sie i podszedł do miedziano włosego i powiedział mu prosto w twarz:
- Ty chyba nie wiesz do kogo mówisz!!Takiś skubany,dobra przyjmuję twuj pojedynek tylko powiedz gdzie i kiedy!! - mówiąc to patrzył mu prosto w oczy,nawet nie mrugnąwszy.
-  Tu przed tawerną za godzinę,ale walka będzie odbywać się bez użycia broni,tylko na pięści.-powiedział nieznajomy poazując swoje uzębienie - A właśnie gdzie moja grzeczność nawet sie nie przedstawiłem.Jestem Leizar najpotężniejszy wojownik.
- Ja jestem Sajrus ten,który cię pokona - mówiąc to wyszedł razem ze swoimi towarzyszami.
Na zewnątrz Natalia podeszła do Sajrusa.
- Po co przyjołeś jego wyzwanie!Przecież on cię prowokował i właśnie o to mu chodziło! -powiedziała zła na niego
- To pyszałek...myśli,że jest najsilniejszy.Załatwie go raz dwa. - odpowiedział jej zakładając ręce na krzyż.
- Jesteś głupi - odezwał się Ray - jeszcze nie jesteś w pełni sił,a on to zauważył i tu był twuj błąd,że dałeś się sprowokować.
Sajrus zmieżył go wzrokiem,po czy odwrucił się do nich idąc przed siebie.
- Do kąd idziesz?!- zawołała za nim Natalia.
- Sprawdzić czy jestem wystarczająco silny bo go pokonać,zjawię się w tym miejscyu za godzinę tak jak było uzgodnione.
- Głupiec,co on chce zrobić...-powiedziała do siebie Natalia
Dokładnie po godzinie Leizar stawił się w wyznaczonym miejscu,jednak Sajrusa nie było widać.
- Cóż czyżby wasz przyjaciel stchórzył?? -powiedział śmiejąc się donośnie.
Ray i Natalia zmierzyli go wzrokiem.
- Sajrus by tego nie zrobił...on taki nie jest -odpowiedziała mu.
- Tak??To powiedz mi gdzie on teraz jest...hm -podszedł i przytrzymał jej twarz za podbrudek.
Natalia odtrąciła jego rękę.
- Gdybym to wiedziała to bym ci powiedziała...-odpowiedziała oburzona.
Jednak po chwili niewiadono z kąd pojawił się owy "przeciwnik" Leizara.Sajrus wyglądał jednak zwyczajnie,tak jak przed tym zanim rozstał sie z naszymi przyjaciułmi.Podszedł do miedziano włosego i rzekł:
- Jestem gotowy,możemy zaczynać.
- A już myślałem,że cię więcej nie zobaczymy...-uśmiechnoł się Leizar
Sajrus stanoł w pozycji gotowej do walki.
- Gdzie on był tyle czasu...-powiedziała cicho Natalia
- To dziwne...-zdziwił się Ray.
- O co chodzi? -zapytała
- Sajrus...wygląda jakoś inaczej..
- Ja nie widzę żadnej różnicy -odpowiedziała zaciekawiona tym co powiedział.
- Nie chodzi mi o wygląd,tylko o jego aurę...jest inna..silniejsza...-rzekł Ray tajemniczo- czyżby...
Jednak Ray nie dokończył,bo walka właśnie się rozpoczeła.Pierwszy zaatakował Leizar zadając cios pięścią,jednak elf zręcznie go wyminoł.Leizar zadał kolejną serię ciosów jednak,żaden nie trafił Sajrusa.
- Czyżby na tyle było cię stać?-powiedział śmiejąc się z niego Sajrus - myślałem,że jesteś leprzy...teraz ja pokaże na co mnie stać...-spojżał na niego dziwnym wzrokiem i ruszył w jego stronę.
Pierwszy cios był wymieżony w twarz,ale Leizar zdążył go z ledwością zablokować odlatując kawałek.Sajrus podbiegł do niego i z rozpędu trafił w bok czego Leizar się nie spodziewał.Kolejny trafił w podbrudek,przez co chłopak odleciał kawałek i widać było w powietrzu struszkę krwi.Następnie dokończył to kopnięciem w kark z obrotu i Leizar już się nie podniusł.Leżał na glepie nieprzytomny,ale żywy.
- Heh...i to ma być wojownik?-spojżał na niego z politowaniem.
Natalia i Ray nie mogli wyjść z podziwu,a przynajmiej ona to okazywała.
- Jak to się stało,że tak szybko i bez problemu go pokonałeś? -pytała zachwycona
- Eh..trochę by to zajeło,a nie mamy teraz za bardzo czasu na tłumaczenie...-odpowiedział- można powiedzieć,że udało mi się odblokować energię,która we mnie drzemała już od dawna...-powiedział nie chcąc przedłużając tej rozmowy - Ray? -zwrucił sie do niego - czy dałbyś radę otworzyć portal teraz?
- Tak...ale lepiej choćmy z tąd,najlepiej w jakieś ustronne miejsce...-powiedział pokazując na jakąś uliczkę.
Nasi bohaterowie poszli w jej kierunku.
- Gdy go otworzę trzymajcie sie blisko mnie,a postaram sie by nic wam się nie stało...przynajmiej tylę mogę zrobić...
Po chwili na ścianie pojawiła się czarna dziura w,którą wskoczyli.Gdy już wylądowali Sajrus wraz z Natalią nie czuli się najlepiej,w głowie im szumiało i ledwo trzymali się na nogach,ale to nie było teraz ważne.Najważniejsze,że byli tam gdzie chcieli się znaleźć...byli w swoim wymiaże.Tyle tylko,że nie byli zbyt zachwyceni tym co ujżeli...niebo płoneło czerwienią i czernią,a ziemia wyglądała jakby była zniszczona przez jakiś churagan.
- Galion już zaczoł działać...-stwierdził Ray rozglądając się
Pozostało im teraz odnaleźć resztę swoich przyjaciół w ich świecie.


I jak zwykle pozostawiam dalszą część w waszych łapkach ;)  

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #98 dnia: Października 11, 2004, 08:00:17 pm »
Leviathan przekroczył próg domu, a Deiddre zaprosiła go do dość dużego pokoju, w którym siedział starszy człowiek. Jego brązowe włosy i broda były już przypruszone siwizną, ale oczy świdrowały naszego bohatera.
 - Straże doniosły mi, że tutaj zmierzasz - powiedział nieznajomy - Mam na imię Albert, w czym mogę ci pomóc
 - Mam problem natury raczej metafizycznej... otóż czasoprzestrzeń w tym wymiarze zdaje suię być nieco uszkodzona i zmodyfikowana tak, ze nie można jej naginać przebywając wewnątrz...  Innymi słowy chce się wydostać z tego swiata, ale nie zabardzo wiem jak.
 - Hmm..... Nie jestem pewnien, czy mohę ci pomóc..... Powinieneś raczej skontaktować się z władcą tego miasta... moze on poradzi coś na twój problem. Znaczy się, jeśli wogule będziesz w stanie dotrzeć do jego pałacu
 - Na twoim miejscu nie martwiłbym się o to
 - W każdym razie - powiedział mężczyzna wręczając mu kawałek jakiegoś większego klejnotu - w naszym królestwie istnieją jeszcze dwie części twgo klejnotu... według legendy ma on jakąś specyficzną moc... nic więcej o nim nie wiem.
 - W takim razie dzięki za pomoc - powiedział Leviathan po czym skierował się w stronę drzwi.
Zdążył ujść tylko kilka kroków, gdyż drogę zastąpiło mu pięciu mężczyzn. Mieli na sobie takie same białe uniformy, przepasane czarną wstęgą. U boku każdego wisiał długi, dwuręczny miecz. Z szeregu wuystąpił Najwyższy z nich, wyróżniający się tym, że jego miecz był jaskrawo niebieski..... Wyglądało na to, ze to ich przywódca
 - Niestety nie mogę cię przepuścić dlaej, przybyszu. Na mocy prawa zostajesz skazany na śmierć. Egzekucja zostanie wykonana natychmiastowo.
Mężczyźni rzucili się na Leviathana i zaczęli atakować go zespołowo. Mimo ich szybkości i zgrania, nasz bohater jakoś unikał kolejnych ataków, wymierzonych głównie w serce. Po krótkiej walce na zieme padł jeden z przeciwników. miał rozciętą tentnicę szyjną, z której tryskała cziemnoczerwopna ciecz. Po kilku minutach następny przeciwnik padł na ziemię, tym razem z pionowym cięciem wzdłóż całego torsu. Następnych dwóch zginęło z wykrwawienia pod ciężarem licznych ran kłutych. Na polu bitwy został już tylko przywódca.
 - Ki... kim ty jesteś? - zapytał przerażony człowiek
 - To bardzo ciekawe pytanie - powiedział lev, przygotowując się do ciosu - ale niestety nie ejst ci pisane poznać na nie odpowiedzi
Kończąc to zdanie, nasz bohater zakończył też życie człowieka, przebijając jeg klatkę piersiową na wylot. Leviathan oczyścił swoją broń, ze śladów krwi, kawałkiem ubranie przeciwnika. Chciał iść dalej, ale..... zorientował się, ze właściwie nie zna drogi do pałacu władcy... miasto jest duże, a żaden z przypadkowych przechodniów raczej nie udzieli mu informacji na ten temat.
 - Poczekaj za mną - leviathan odwrócił głowę i zobaczył, ze z domu wychodzi Deidre - wskażę ci drogę do pałacu
 - Nie zabardzo rozumiem twoje motywy.... Nie chcę cię w to mieszać, ale chyba nie mam wyboru
 - Najwyraźniej nie masz - rzuciła Deidre, po czym skinęła ręką na leva i weszła w jakąś małą uliczkę.

 - Niezabardzo rozumiem dlaczego jeszcze mi pomagasz - powiedział lev pa jakimś czasie - widziałaś co poptrafię zrobić z przeciwnikami... a mimo to nie boisz się mnie.....
 - Nie muyśl sobie, z ejstem jakąś tam słabą dziewczynką. Umiem sobie radzić w życieu
 - Niewątpię
Reszta drogi upłynęła spokojnie. W końcu doszli do pałacu władcy miasta. Wielkie, zamknięte wrota nie tsanowiły przeszkody dla naszego bohatera, ale rozprawiając się, ze strażą, musiał uważać, zeby ktoś przez przypadek nie zranił Deidre. W końcu udało im się dojść do komnaty tronowej, le ku swemu zdziwieniu ujżeli, że władca leży martwy przy swym tronie, ze sztyletem wbitym w plecy. Obok niego stał zabujca, trzymając w ręku inną część dziwnego klejnotu. Nie wyróżniał sie niczym szczegulnym... no może poza jaszczórczym ogonem i brązowymi, błaniastymi skrzydłami na plecach. Był bardzo zdziwiony, kiedy ujrzał leviathana:
 - Bracie - odezwał się nieznajomy - co robisz tak daleko od domu? Przecież to ja zostałem wysłany tutaj z misją
 - Niestety nie jestem twoim bratem, ani sprzymieżeńcem. Wiem, ze natrudziłeś się zdobyewając tą część klejnotu... i oszczędziłeś mi fatygi zabijając władcę..... no ale teraz musisz mi go oddać
 - Nigdy!!! - powiedział obcy, po czym rzucił się na leviathana.
Jednak zanim dobiegł, był już zamrożony i przypominał lodowy pomnik. Leviathan podszedł do niego i zabrał mu klejnot, po czym skierował się do wyjścia
 - Dlaczego oni nigdy nie chcą współpracować... a później wszyscy czepiają się, że jest za dużo ofiar... jakby to była moja wina. - rzucił w przestrzeń, nie oczekując odpowiedzi
Następnie skierował swe kroki w stronę lasu
 - Czekaj - zawołała Deidre - dokąd idziesz?
 - Jak mniemam następna część klejnotu znajduje się w obozie tych... "połówek"..... i tam właśnie zmierzam
 - Znam skrót, pokażę ci drogę - powiedziała Deidre, po czym wydsunęła się na przód i podążyła w głąb lasu
Nasi bohaterowie zaczęli swój przemarsz przez las. Podążali wydeptaną ścieżką. Gdzieniegdzie było widać ślady kopyt, czy zwierzęcych łap.
 - Wiesz co.... nie mogę zrozumieć jak ty tak możesz.... zabijasz ludzi i nawet cię to nie rusza. Nie masz wyrzutów sumienia?
 - No cóż... taka praca - powiedział spokojnie leviathan - Jak to się mówi: "Każdy wielki czyn wymaga kilku ofiar"...... Ale nie myśl o mnie jako o jakimś bezdusznym mordercy... każdy z nas ma jakieś ukryte cele i aspiracje... ja także.....
 - Cele? Jaki może być cel w zabijaniu?
 - Nie, nie rozumiesz. Zabijanie nie ejst celem. To środek, przez który osiąga się to co się chce..... Ten cały klejnot i wydostani esię z tego świata są też tylko środkami... mój cel pozostawię dla siebie.
Reszta drogi minęła w milczeniu. Kiedy dotarli do bram miasta, Leviathamn spodziewał się licznego "orszaku powitalnego", ale zamiast tego pojawił się podstarzały mężczyzna z kilkoma innymi za sobą. W ręku trzymał ostatnią część klejnotu:
 - Witaj - powiedział nieznajomy - wiemy po co przychodzisz i wiedz, że oddamy to bez walki. Chcesz użyć tego w słusznej sprawie, więc mogę pozwolić ci posiadać ten klejnot
 - Dziękuje ci, panie - powiedział Lev - doceniam waszą chęć do współpracy.
I tak mając wszystkie części klejnotu, leviathan złożył je w jedną całość. Teraz wyglądało to jak perfekcyjnie oszlifowany brylant, z jakimś runicznym, świecącym znakiem. Jednak przed rozpoczęciem podróży nasz bohater chciał odpocząć, gdyż nosił jezscze znamiona ostratniej wizyty w ludzkim mieście.Razem Z deidre rozbili obóz na jakiejś polance i zasnęli. Jednak w środku nocy Deidre obudziła się. Rozejrzała się uważnie i cichutko wyciągnęła klejnot z tobołka leva, upewniając się wcześniej, czy śpi. Pakując po cichu swoje bagaże, ydałą się w bliżej nie określonym kierunku. Przeszła już całkiem sporą odległość, a na jej twarzy gościł szyderczy uśmiech. No bo w końcu udało jej się połączyć częśći klejnotu, a kto inny wykonał za nią brudną robotę.... W pewnym momencie usłyszała za sobą znajomy głos i zamarła w bezruchu:
 - Wybierasz sie gdzieś, moja panno - powiedział lev
 - Co.... jak.... skąd wiedziałeś, ze się wymknęłam?
 - To akurat nieistotne. Mało mnie też obchodzi po co zabrałaś klejnot. Jedyne czego chce, to go odzyskać i wrócić w końcu do tego cholernego świata, gdzie mam zadanie do wykonania.
 - A co jeśli ci go nie oddam?
 - No cóż... Ten facet w komnacie tronowej też nie chciał mi go oddać, a widziałaś jak skończył....
 - Naprawdę zabiłbyś mnie z powodu takiego drobiazgu jak ten klejnot?
 - No cóż.... ty też pewnie byś mnie zabiła we śnie po zabraniu klejnotu... ale raczej domyśliłaś się, ze to zbyt ryzykowne i mnie zostawiłaś..... Szczerze mówiąc to nie liczyłem na twoją lojalność.. .trochę zbyt bezinteresowna była ta twoja pomoc.....
 - Powiedzmy, ze oddam ci klejnot i co wtedy?
 - Wtedy użyję go, zeby przebić się przez tą zaspę czasoprzestrzeni i się z tąd wydostać..... co zrobisz z nim później, to już nie moja sprawa.
Deidre oddała levovi klejnot, a ten skupił się na nim i rozszyfrował metodę jego działanie. Po chwili znalazł się w miejscu walki z galionem, a obok niego stała ju ż część jego przyjaciół.
 - A więc teraz zostałeś już tylko ty Galionie.... do zlikwidowania.....
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline ANARKY

  • Soldier
  • Wiadomości: 27
    • Zobacz profil
    • http://
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #99 dnia: Października 11, 2004, 08:45:14 pm »
No to wróćmy do Alojzego, Karmen i Raghama.

W mieście byli około północy, tak jak przewidział woźnica, który jak się po drodze dowiedzieli nazywał się Yargum Bagan.
Kiedy się żegnali Alojzy zapytał Yagruma. - Wiesz może gdzie w tym mieście można znaleźć jakiegoś maga.
Krasnolud spojżał na niego niepewnie i zapytał - A po co ci panie mag. Toż to największe plugastwo w całym starym świecie... - urwał patrząc na pas, przy którym mag trzymał swoją różdżkę - ale tak się składa że jeden mieszka na północnym krańcu miasta. O tam - mruknął, machając ręką w jakimś bliżej nie określonym kierunku. - a teraz wybaczcie czas nagli...
- tak idź już, przecierz masz mnóstwo roboty jako kupiec - zakpiła Karmen.
- więc żegnajcie podróżnicy - rzucił na odchodnym, nawet jeśli zrozumiał jej słowa to nie dał tego po sobie poznać.
- może znajdźmy jakąś karczme - powiedział Ragham ziewając - ja już chętnie bym się położył.
- Ooo... skoro Ragham sie odzywa to znaczy że czas spać... - mruknął Alojzy do Karmen uśmiechając się ukradkiem.
- słysze, że państwo szukacie miejsca na nocleg - usłyszeli za sobą głos i odwrócili się wsztscy naraz, niska postać w długim płaszczu z kapturam naciągniętym na oczy podeszła kilka kroków bliżej - o tej poże szanujące się karczmy pozamykane, ale u mnie jest jeden wolny pokój, a że to nie gospoda to mniej zapłacicie
- myśle że możemy na to przystać, prowadź pan!
Nieznajomy ruszył a oni szli za nim w milczeniu, kluczyli po mieście, aż całkowicie stracili orientacje. Nagle skręcili w ciemny zaułek i usłyszeli klucz chroboczący w zamku, w tym samym czasie od zaułka weszło za nimi czterech rosłych mężczyzn w kapturach.
- a teraz grzecznie odłóżcie broń i oddajcie wasze sakiewki - powiedział pewnym siebie głosem "gospodaż" - no nie wstydźcie się, mój dzien pracy też ma swój koniec
- tyy... to był twój ostatni napad w życiu - powiedziałą Karmen wyciągając swój bat.
- pozwól mi się nimi zająć - poprosił mag podnosząc rożdżkę, ale nic się nie stało.
Oprychy poruszyły się niespokojnie, ale widząc że nic się nie stało nabrali pewności siebie i rzucili się na nich.
Ragham złapał ich herszta za fraki podniósł do góry, nieznajomemu opadł kaptur i wszyscy zobaczyli, że ma bujne, jasne włosy - co to za sztuczki? - krzyknął opluwając mu twarz, ale zaraz puścił go i osunął się na kolana. W ręku jasnowłosego błysnął zakrwawiony sztylet, a na jego licu rozbłysł szeroki, drwjący uśmiech. - co? myślałeś, że jak jesteś wielki silny kloc to MNIE pokonasz? no więc właśnie się przeliczyłeś? - powiedział zwinnie wspinając się na dach pobliskiego domu - jeszcze się spotkamy...
Karmen z Alojzym właśnie obsłużyli ostatniego "klienta" i przykucneli obok Raghama.
- nic ci się nie stało? - zapytała Karmen, pomagając mu wstać, ale wyszarpnął się jej i stanął pewnie na nogach.
- nie rozumiem, przecierz to najlepsza superlekka magiczna zbroja, a on ją przebił sztyletem - powiedział ignorując ból.
Alojzy schylił się i przyjrzał miejscu w którym sztylet przebił napierśnik, po czym powiedział:
- a z czego została zrobiona przed nasyceniem magią?
- z tego nowego metalu, jak mu tam... aluaundium, tak z Alaundium.
- aluminium - poprawił Alojzy - bo widzisz wydaj mi się żę magia z naszego świata nie działa tutaj. To samo spotkało moją rożdżkę i moje czary, gdyby nie umiejętności Karmen to pewnie nie oni by tu teraz leżeli, ale pomysłimy o tym jutro trzeba znależc miejsce na nocleg.  



No kto będzie autorem tego SETNEGOposta?!
« Ostatnia zmiana: Października 12, 2004, 01:42:59 pm wysłana przez ANARKY »
Cytuj
Od Twojej ostatniej wizyty...
Było 9089 nowych posty(ów).( Zobacz )
żaden z nich to odpowiedzi na tematy rozpoczęte przez Ciebie.

fajnie, nie?