geez.... ale miałem zeschizowany sen...
Tak więc jestem w szkole... tak zaczyna się stereotypowy horror nastolatka wiem, ale ten był inny... była noc.... ciemna noc, pochmurna i wogóle klima mroczna, brakowało tylko piorunów i księzyca w pełni. Tak więc jestem w szkole, w środku nocy, razem z mnóstwem innych uczniów i nauczycieli. Nagle, nie wiem czemu, ale powód musiał być ważny, wybiegamy ze szkoły, porywani jakąś nieznaną paniką, strachem i determinacją. Wybiegłem pierwszy, za mną cała reszta tłumu. Kiedy wybiegłem kilka metrów za drzwi szkoły, zprawej strony ktoś skierował na nas reflektor.... taki byczy reflektor, o średnicy metra. Oślepiło mnie na moment, ale po chwili zacząłem biec w jego kierunku. Teraz już nie biegłem na przedzie, ale gdzieś w środku. Biegniemy w kierunku oślepiającego światła, pchani jakąś silną rządzą i emocjami. Przed nami zaczynają się pojawiać jakieś sylwetki. I nagle padają strzały z broni maszynowej i kilka osób z przodu pada. Jacyś ludzie w wojskowych ubraniach zaczęli do nas strzelać, a uczniowie ciągle biegli przed siebie, po ciałach martwych kolegów. Mnie nie zabili, chociażby z tego powodu, że po pierwszej serii przełączyła mi się perspektywa na jednego z tych żołnieży i strzelałem do swoich równieśników jak w jakimś FPP... nie pamiętam, czy wyrżnęli wszystkich, bo mnie ojciec obudził... o siódmej rano, żebym się zbierał do szkoły... hehehehe... hmm... proroczy sen? Może ludzie z naszej szkoły się wyrwą z obieć Matrixa i wybiją nas agenci? Hmm...