Bylem wczoraj tak senny po powrocie ze szkoly, ze polozylem sie na lozku i zeby nie zasnac bawilem sie czyms. I okazalo sie potem ze mialem sen, bardzo realistyczny, ktory pamietam bardzo dokladnie. A mianowicie lezalem na lozku. Wszystko bylo idealnie jakbym nie spal, wiec to olalem. Po paru minutach zaczelo sie robic ciemno w pokoju, mimo wlaczonej lampki nocnej. Zauwazylem lecacy pod sufitem pierz i rozne inne syfy niesione przez wiatr. Wstalem wiec zobaczyc co jest nie tak, nie patrzac skad on leci. Poszedlem wiec z mojego pokoju korytarzem pod drzwi, w ktorych to strone lecial pierz. W tym momencie byla scena rodem z Silent Hilla, poniewaz nawet nie zauwazylem kiedy zrobilo sie tak ciemno. Odwrocilem sie i patrzylem w glab korytarza, ale widzialem tylko lekkie zarysy drzwi do mojego pokoju. Spojrzalem do gory, a pierze dalej lecialo pod sufitem w hurtowej ilosci. Spojrzalem do przodu, uslyszalem skrzypienie, a w drzwiach stala poobdzierana ze skory postac. Nagle wsiadla na rower(?) i zaczela jechac w moja strone przez korytarz. Chcialem zaczac uciekac, ale dostalem dostalem prawdopodobnie paralizu sennego i wgniotlo mnie w sciane, nie moglem tez oddychac. Gdy postac dojechala do mnie, zaczalem wydawac jakies dziwne gardlowe krzyki i okazalo sie, ze to byl tylko sen, a ja dalej leze na lozku...ale z poduszka na twarzy i dziwnie obolalymi plecami. I to mocno. Najgorszy koszmar, jaki do tej pory mialem.