Kolejny dziwny sen...
Tym razem mi się przyśniło, że byłem znów w starej szkole (podstawówka). I że wywołałem tam bunt przeciw nauczycielom. Dokładnie to szło to tak: zebrałem grupkę największych chętnych do bycia "aktywistami", zaatakowaliśmy biuro dyrektora i je przejęliśmy, następnie przez radiowęzeł (inna rzecz, że w mojej podstawówce nie ma zupełnie radiowęzła, tzn. są głośniczki w kilku salach, ale nie działają) wezwałem wszystkich do buntu, po czym już wszyscy "oczyściliśmy" szkołę z nauczycieli (dziwna rzecz - każdy z buntowników "z niebios" chyba dostał jakąś broń, bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że wszyscy byli w coś uzbrojeni?), po czym wpakowaliśmy się w boczne wyjście. Ja idę na czele, prowadząc ich przed frontowe wejście, ale z daleka dostrzegam coś dziwnego... Chłopcy SWAT-owcy podkładają ładunki! Biegiem ruszamy i eliminujemy ich, a następnie odpieramy kilka fal ataków policji i SWAT-u. Po tym myślę, że już zwyciężyliśmy, ale coś mi się nie zgadza... Nadal stoją jakieś czarne terenówki na parkingu. Zaraz potem rozglądam się wokół... Reszta sobie gdzieś poszła i mnie wystawiła na pastwę losu. Potem spoglądam spowrotem na aprking i widzę, że znikąd pojawili się federalni. Jakby tego było mało, jakaś przeżyła nauczycielka wskazała mnie "psom", że to ja jestem przywódcą powstania. A ja co? Spokojnie se siedziałem i pakowałem kule do magazynka pistoletu... Zaraz potem jakiś SWAT-owiec się pojawił z shotgunem, ale zamiast do mnie mierzyć, zdzielił kolbą w plecy nauczycielkę tak, że ta musiała stanąć pod ścianą, i zaczął do niej mierzyć z shotguna. Zaraz potem sie obudziłem...
Co się tak patrzycie? Wiem, że dziwny sen...