Autor Wątek: Przeklęty  (Przeczytany 11918 razy)

Offline Tamaya

  • Wanderer
  • *******
  • Wiadomości: 931
    • Zobacz profil
    • http://www.tamaya.escarp.net
Przeklęty
« Odpowiedź #40 dnia: Lutego 24, 2006, 10:10:31 am »
Zgadzam się z przedmówcą. Co prawda akcja tym razem posuwa się leniwie, ale kawałek dobrej roboty.  

Offline Yuzuriha

  • Dead Shadow
  • SemiRedaktor
  • *********
  • Wiadomości: 1742
  • Let's go together ... in to the darkness
    • Zobacz profil
    • http://www.deadshadow666.deviantart.com/
Przeklęty
« Odpowiedź #41 dnia: Lutego 24, 2006, 06:17:07 pm »
Łah Magu popisałeś się....teraz zaczełam powątpiewać czy warto jeszcze umieszczać moje wypociny na forum....
« Ostatnia zmiana: Lutego 24, 2006, 06:17:47 pm wysłana przez Yuzuriha »

Offline Miyone

  • Adventurer
  • *
  • Wiadomości: 81
    • Zobacz profil
    • http://
Przeklęty
« Odpowiedź #42 dnia: Marca 06, 2006, 03:28:11 pm »
Długo nie mogłam zebrać się aby przeczytać Twoje opowiadanie... a teraz żałuję, że tak długo^^ Przeczytałam je jedym tchem! Naprawdę, uważam, że piszesz wspaniale i potrafisz zainteresować czytelnika. Rzeczywiście Twoją historię czyta się bardziej jak dobrą książkę niż FanFik. Jestem pod dużym wrażeniem.

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #43 dnia: Marca 06, 2006, 06:56:20 pm »
hmmm.... po długiej przerwie, pragnę zaszczycić was kolejnym rozdziałem mojej historii. Mam nadzieję, że wam się spodoba... Jeśli nie, no cóż.... czytacie na własną odpowiedzialność.

Rozdział 10

O tej porze w Dzikiej Róży było dość gwarno. Dwójka muzyków siedzących przy barze, wygrywała jakąś wesołą melodię, chociaż ich popisy muzyczne spotkały się z totalną obojętnością ze strony gości. Wszyscy siedzieli przy swoich stolikach pochłonięci rozmową i wlewali w siebie duże ilości taniego piwa. Piątka młodych ludzi zajmowała miejsca dokładnie na środku lokalu. Mimo, że w karczmie przesiadywały w dużej mierze typy spod ciemnej gwiazdy, nikt nie wchodził im w drogę.
Elin odstawił na blat kolejny opróżniony kufel i powiódł po sali rozkojarzonym wzrokiem.
 - Hej ty tam! – krzyknął do mężczyzny w czarnej, zużytej tunice, który siedział samotnie przy stoliku w kącie – Na co się tak patrzysz?
Nieznajomy, popatrzył na niego przez moment, po czym demonstracyjnie zaczął obracać czarny sztylet, który niewiadomo skąd znalazł się w jego dłoni.
Elin widocznie uznał to za osobistą zniewagę. Wstał, przewracając swoje krzesło i lekko chwiejącym się krokiem podszedł do stolika w kącie. Głosy w karczmie umilkły. Goście widocznie nie chcieli przegapić kolejnej rozróby.
Chłopak oparł się dłońmi o stół nieznajomego i popatrzył na niego z wyższością
 - Napytasz sobie biedy, facet – stwierdził, patrząc na niego przekrwionymi oczyma – chcesz skończyć jak ten koleś co stąd wyleciał niedawno?
Mężczyzna w czerni szybkim ruchem wbił trzymany w ręku sztylet w blat stołu, dokładnie między palce Elina. Nie powiedział nic, ale w tym momencie cisza była bardziej wymowna niż słowa.
Elin poczuł wzbierający w nim gniew. Zwinął palce w pięść i właśnie chciał uderzyć, kiedy usłyszał za sobą głos Natashy
 - Odpuść sobie, Elin. Przez ciebie znowu się na nas karczmarz wkurwi, że mu gości płoszymy.
Chłopak prychnął i spojrzał gniewnie na nieznajomego
 - Jeszcze się policzymy, palancie – rzucił, po czym odszedł do swoich kamratów.
Na mężczyźnie nie wywarło to najmniejszego wrażenia. Schował sztylet i wrócił do sączenia żółtawej cieczy, jakby nic się nie stało. Tylko od czasu do czasu spoglądał wzrokiem bez wyrazu na Natashę.  

Kiedy drzwi Dzikiej Róży otworzyły się po raz kolejny, ulice były zupełnie opustoszałe. Nawet latarnie dogasały już, dając tylko nikłe światło. Ze środka wytoczyła się dwu podpitych jegomościów z bogatym zarostem i plamami po piwie na wytartej odzieży. Obejmowali się, podtrzymując jeden drugiego i wrzeszcząc na cały głos słowa jakiejś pijackiej piosenki, chwiejnym krokiem znikli w ciemności. Ich skrzeczące głosy odbijały się echem od budynków, budząc niejednego spragnionego snu mieszkańca Renhartu.
O tej porze, w karczmie nie było nikogo. No, prawie nikogo. Przy stoliku dokładnie na środku lokalu, piętka młodych ludzi prowadziła ożywioną dyskusję. Flint założył ręce za szyje i wyciągnął się na krześle. Rozejrzał się po sali i zatrzymał wzrok na mężczyźnie w czerni, siedzącym w kącie. Zmarszczył brwi z lekkim niedowierzaniem. Był pewien, że w karczmie nie ma nikogo poza nim i jego znajomymi. Flint popatrzył na swych towarzyszy i nagle przyszedł mu do głowy genialny pomysł
 - Ej, ty tam – powiedział podniesionym głosem do nieznajomego w kącie – Co tak będziesz sam siedział? Chodź się do nas dosiądź!
Flint wyszczerzył zęby do przyjaciół. Elin potraktował go piorunującym spojrzeniem, ale reszta ucichła, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
Nieznajomy popatrzył na nich przez moment, jakby kalkulując coś w myślach. Po chwili wstał i spokojnie podszedł do stolika na środku sali. Flint przysunął mu krzesło i mężczyzna usadowił się obok Torna, naprzeciw Gloriany.
 - No widzisz, facet? – Flint poklepał go po ramieniu – my tu nie gryziemy, więc możesz z nami kilka kufli opróżnić.
Nieznajomy, nie zwracając uwagi na słowa Flinta, odwrócił głowę, do Elina, który był czerwony na twarzy, nie tyle od gniewu, co z przepicia.
 - Schowaj ten sztylet chłopcze, bo się jeszcze skaleczysz – mężczyzna w czerni powiedział to tak, jakby mówił do dziecka, które nie umie obchodzić się ze swoją zabawką.
Elin był bliski wybuchu, ale do akcji wkroczyła Natasha
 - Uspokójcie się do jasnej cholery! Zachowujesz się jak rozpieszczony bachor, Elin
Chłopak nic nie odpowiedział. Spuścił głowę i wymamrotał kilka przekleństw pod nosem.
 - W każdym razie.... – Flint przerwał chwilę niemiłej ciszy – Chyba wypadałoby się przedstawić. Ja jestem Flint. Ta śliczna młoda dama z kasztanowymi włosami to Gloriana. Jej koleżanka o równie nieziemskiej urodzie to Nataska. Koleś, którego mroczną stronę charakteru już poznałeś zowie się Elin, a to takie coś ze słomę na głowie to Torn – chłopak zakończył przedstawianie ironicznym uśmiechem i kontynuował – A ty to kto?
 - Deamen – skwitował krótko nieznajomy i upił trochę pienistej cieczy z kufla, który przed chwilą przyniósł mu zmęczony karczmarz. Chociaż pił już od dłuższego czasu, nie było po nim widać śladów nietrzeźwości.
 - Nie jesteś stąd, no nie? – stwierdził Elin, przewiercając go wzrokiem – My tu nie lubimy takich jak ty.
Deamen wzruszył ramionami
 - Dziecko... – zaczął tonem bez emocji – idź do domu, niech ci matka da mleka i położy spać. Twardziela będziesz zgrywać kiedy indziej.
Wszyscy poza Elinem wybuchli śmiechem. Chłopak tym razem nawet nie próbował wstać. Czuł, że alkohol zbyt mocno uderzył mu do głowy. Jednak poprzysiągł sobie w duchu, że porachuje się z nieznajomym następnego dnia... kiedy tylko wyleczy kaca.
 - No więc po co tu jesteś? – zapytała Glori, mierząc demona ciekawskim wzrokiem.
Skrytobójca spojrzał jej w oczy. Naturalną reakcją większości istot na takie spojrzenie był zimny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa. Glorianie te oczy wydały się nawet w pewnym sensie podniecające.
 - Powiedzmy, że mam tu robotę – odpowiedział Deamen po chwili milczenia
 - A no tak, oczywiście! – Flint puknął się dłonią w czoło – Teraz to wszystko jasne. Teraz to takich pełno do miast przyjeżdża, bo się księciu zdechło. Wiecie co to za akcja, co nie?
 - Ano – odezwał się Torn – wszyscy łowcy nagród i inne ścierwa się zjeżdżają i że niby księżniczkę chcą ochraniać, co by złoto w łatwy sposób zgarnąć. Wszyscy myśleli, że król będzie załamany i takie tam, a tu dupa. Sieg wykopał wszystkich z zamku na zbity ryj i się skończyło.
 - Widzisz, facet – skomentowała Natasha. W przeciwieństwie do Glori, ten gość wcale jej się nie podobał. – Nie masz tu czego szukać
Deamen wzruszył ramionami i dopił resztkę piwa. Odstawił kufel na blat i rzucił karczmarzowi kilka monet. Nic nie mówiąc, wstał od stołu i skierował się do drzwi lokalu.
 - Ładnie to tak bez pożegnania odchodzić – zakpił Flint
 - Jeszcze będzie okazja się pożegnać..... – rzucił Deamen, nie odwracając się i nadusił na ciężką klamkę drzwi. Wyszedł, zostawiając piątkę przyjaciół samych w opustoszałym zajeździe.    

Godzinę później, kiedy całe towarzystwo rozeszło się, żeby zażyć tej nocy choć odrobiny snu, Natasha kluczyła pustymi uliczkami. Szła w kierunku wzgórza, na którym wznosiła się potężna konstrukcja pałacu królewskiego. Dziewczyna skręciła w jeden z zaułków, jak robiła to każdej nocy. Z wiadomych tylko dla siebie powodów, unikała chodzenia się główną drogą.
Poruszała się cicho, pogrążona w myślach. Po śmierci księcia Portharu, jej życie znacznie się skomplikowało. Cały naród pogrążył się w mniej lub bardziej udawanej żałobie. Najgorszy jednak był fakt, że przez całe to zamieszanie, coraz trudniej było nocą wymykać się z domu.
Natasha skręciła w kolejną uliczkę, między murami domów i zatrzymała się. Przed nią stał barczysty mężczyzna ze złowieszczym uśmiechem, zdobiącym jego pooraną bliznami twarz.
Dziewczyna cofnęła się kilka kroków i zorientowała się, że wyjście blokuje jej inny mężczyzna, w poobdzieranej szacie. Była w pułapce.
 - Ale nam się trafiło, co nie Gray? – powiedział mężczyzna z bliznami na twarzy, zacierając ręce
Gray w odpowiedzi uśmiechnął się jadowicie i strzelił palcami obu dłoni.
 - To co, mała? – kontynuował napastnik – Zabawimy się
 - Po moim trupie – Natasha syknęła przez zaciśnięte zęby. Szybkim ruchem odczepiła od pasa dwa shurikeny i rzuciła nimi w mężczyznę. Jedna z gwiazdek wbiła się dokładnie między oczy człowieka, a druga rozcięła mu gardło, znacząc powietrze krwawą smugą. Mężczyzna wyglądał na mocno zdziwionego takim obrotem sprawy i zanim zdał sobie z tego sprawę, jego martwe ciało leżało na ziemi, dygocząc w konwulsjach. Gwiazdki najwyraźniej były zatrute.
Gray otworzył szeroko oczy, ale kiedy w końcu zdał sobie sprawę, ze jego towarzysz padł trupem, wyciągnął z pochwy jednoręczny miecz i rzucił się na Natashe. Skoczył, aby wykonać cięcie, ale jego ostrze zatrzymało się kilka centymetrów od twarzy dziewczyny. Ta wyrzuciła przed siebie dłoń i mężczyzna zawisł w powietrzu. Natasha uśmiechnęła się szyderczo i siłą umysłu pchnęła go na drugi koniec uliczki. Obolały człowiek, próbował wstać i wziąć nogi za pas, ale nie zdążył. Dziewczyna wprawnym rzutem shurikena rozcięła mu gardło.
Natasha, zanim ruszyła w swoją drogę, zatrzymała się przy ciele człowieka z bliznami na twarzy i splunęła mu prosto w twarz. Wtedy usłyszała za sobą głośne klaskanie, które odbijało się od ścian ciasnej alejki. Odwrócił się i wytężyła wzrok. W ciemności majaczyły zarysy nieznajomej postaci. Dziewczyna odruchowo sięgnęła do pasa po kolejną gwiazdkę, ale w tym momencie nieznajomy podniósł dłoń i wokół jego palców błysnęło małe wyładowanie energii magicznej. Ułamek sekundy później, Natasha odczuła na sobie skutki zaklęcia. Każdy mięsień jej ciała odmówił posłuszeństwa, zupełnie tak, jakby zamieniła się w żywy posąg.
 - No, no, no – odezwał się męski, melodyjny głos. Z ciemności wyłonił się człowiek w białej, niczym nie wyróżniającej się tunice. Włosy miał schludne, koloru dokładnie takiego samego jak szata, przystrzyżone tak, żeby nie nachodziły na oczy. Jedynym co przykuwało uwagę, były oczy nieznajomego. Jedno, jasno błękitne, spoglądało na dziewczynę niemal przyjaźnie, natomiast drugie, barwy krwi, ze źrenicą jak u kota, bardziej pasowałoby do demona, niż do tego niepozornego człowieka. – Taki talent magiczny nie powinien się marnować.
 - Odwal się, palancie – skwitowała dziewczyna, korzystając z faktu, że zaklęcie nie paraliżowało ust.
Gwałtowna fala uderzyła w jej umysł. Zwinęła się, jakby ktoś młotem uderzył ja w brzuch
 - Trzymaj język na wodzy, nędzna istoto – nieznajomy znowu się odezwał. Tym razem chrapliwym, demonicznym głosem. Jego czerwone oko błysnęło w ciemności – bo możesz go stracić.
Ból ustąpił tak szybko, jak się pojawił i Natasha poczuła, że mężczyzna zdjął z niej zaklęcie paraliżujące. Upadła na kolana i oddychała ciężko.
 - Trochę kultury, moja droga – do jej uszu znów dobiegł melodyjny, spokojny głos. Człowiek pokręcił z dezaprobatą głową. – Nie chcę cię skrzywdzić, ale sama rozumiesz....
 - Kim jesteś i czego ode mnie chcesz?! – dziewczyna krzyknęła, wpadając nieznajomemu w słowo.
 - Ach, gdzie moje maniery. Nazywają mnie Białym – mężczyzna ukłonił się dwornie. Jego czerwone oko znów błysnęło – I pójdziesz ze mną choćbym miał zedrzeć z ciebie skórę, żeby cię zmusić.
Natasha patrzyła na Białego z ogłupieniem. Nagle coś świsnęło jej nad głową i zobaczyła, że sztylet wbija się w wystającą cegłę tuż obok głowy nieznajomego.
 - Zostaw ją, albo zginiesz – ktoś w ciemności powiedział chłodnym tonem
 - Zobaczymy – demoniczna część Białego uśmiechnęła się i rozpostarła magiczną barierę wokół siebie i Natashy.
Dźwięk lecącego ostrza znów przeszył powietrze. Sztylet, tym razem czarny, po zetknięciu z osłoną po prostu ją przebił. Biały wyczuł pęknięcie i w ostatniej chwili uchylił się. Ostrze tylko lekko drasnęło jego ucho.
 - Chybiłeś – zachrypiał Biały, szczerząc zęby w uśmiechu. Zamachnął się i posłał w ciemność piorun kulisty. Alejka wypełniła się magicznym światłem, a ściany wokół zaczęły pękać. Kula przemknęła przez całą długość uliczki i rozbiła się z wielkim hukiem, niszcząc mur jednego z domów.
Nagle, mężczyzna poczuł dotyk zimnego metalu na krtani.
 - Ja nie chybiam – zimny głos skwitował całe zajście. Nieznajomy pociągnął sztylet, pozostawiając głęboką szramę na szyi Białego.
Mag jednak, zdążył wyswobodzić się z uścisku i teleportował się, pozostawiając za sobą tylko kilka kropel krwi.
Natasha popatrzyła skołowana na swego wybawcę. Dopiero teraz dotarło do niej, że nieznany jej mężczyzna, w czarnej, wyświechtanej tunice, właśnie uratował jej życie
 - Ty...ty jesteś... tym gościem z karczmy.... – stwierdziła, nie mogąc dobrać innych słów.
Nieznajomy podał jej rękę i pomógł wstać.
 - Nie opuściłaś dzisiaj z domu i nikt cię nie zaatakował, a mnie nigdy nie widziałaś na oczy, rozumiesz? – zapytał tonem nie znoszącym sprzeciwu, spoglądając na nią szarymi oczyma
Dziewczyna, niewiele myśląc skinęła głową i wybiegła z uliczki. Chciała zostawić to miejsce daleko w tyle. Chciała zapytać jeszcze o coś nieznajomego, ale kiedy się odwróciła, zastała za sobą tylko ciemność...

c.d.n.
« Ostatnia zmiana: Marca 06, 2006, 06:57:38 pm wysłana przez White_wizard »
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline Miyone

  • Adventurer
  • *
  • Wiadomości: 81
    • Zobacz profil
    • http://
Przeklęty
« Odpowiedź #44 dnia: Marca 06, 2006, 08:02:31 pm »
Od teraz to chyba będę się tylko powtarzać^^ Ale cóż, bardzo podoba mi się Twoje opowiadanie. Strasznie wciąga i w ogóle przyjemnie się je czyta. Fajny nowy, tajemniczy bohater... uh jak ja lubię takie postaci^^ A co się stało z elfką bo jakoś dawno jej nie było... Pojawi się jeszcze?

Offline Ignatius Fireblade

  • Berserker
  • ***
  • Wiadomości: 214
  • Ten, który bywa
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #45 dnia: Marca 06, 2006, 09:33:32 pm »
Podoba mi sie, a jakże. Postać ciekawa, a i Biały intryguje... Jestem również ciekaw przeznaczenia tego czarnego sztyletu, bo coś czuję, że odegra jakąś większą rolę. Nic sie nie zmienia w mojej ocenie. Nadal idzie ci świetnie, ale jak tylko wyłapie jakiś bład, to dam ci znać XD
Gdy rozum śpi, budzą się upiory.
Goya

Offline Tamaya

  • Wanderer
  • *******
  • Wiadomości: 931
    • Zobacz profil
    • http://www.tamaya.escarp.net
Przeklęty
« Odpowiedź #46 dnia: Marca 08, 2006, 11:51:21 am »
Co mogę powiedzieć. Zgadzam się z przedmówcami.
Pojawienie sie nowej postaci jeszcze bardziej czyni twoje opowiadanie interesującym.  

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #47 dnia: Marca 14, 2006, 11:49:05 pm »
Ale numer..... kto by pomyślał, że uwinę się z kolejnym rozdziałem w przeciągu tygodnia. No fakt, że to krótki rozdział, ale lepsze to niż nic....
hmm... i chyba muszę poważnie rozważyć posunięcie akcji szybciej do przodu, żeby was nie zanudzać zbytnio.....

Rozdział 11

Po ulicy niósł się dźwięk rytmicznie stawianych stóp. Szybki oddech uciekał z piersi Natashy. Biegła, nie oglądając się za siebie, jakby w obawie, że coś czai się za jej plecami. Zanim się spostrzegła, stała na szczycie wzgórza, niedaleko bramy zamku. Oparła się dłońmi o kolana i odczekała chwile, aż jej oddech się uspokoi. Czuła jak krew pulsuje w skroniach.
Poprawiła ubranie, które trochę niewygodnie ułożyło się na ciele podczas biegu i cichym krokiem podeszła do bramy. Wcale nie była zaskoczona, że dwójka strażników, pełniących wartę, śpi w najlepsze.
 - I to ma być ten najlepiej chroniony pałac w całym królestwie? – powiedziała sama do siebie, uśmiechając się krzywo – On chyba sam nie wie co mówi....
Dziewczyna ostrożnie zbliżyła się i jeszcze raz rzuciła okiem na śpiących ludzi. Przesunęła palce po prętach bramy i wyszukała małe drzwi z boku. Wyjęła z kieszeni srebrny klucz i wsunęła go w zamek. Drzwi otworzyły się same, zaraz po przekręceniu klucza, nie wydając przy tym najmniejszego skrzypnięcia.
Oczywiście Natasha mogła dostać się na teren pałacu przez ogrodzenie, ale perspektywa wspinania się po piętnastostopowym murze, jakoś jej się nie uśmiechała.
Za bramą rozciągał się pas zieleni. Królewscy ogrodnicy całymi dniami upiększali to miejsce, sadząc egzotyczne krzewy, doglądając ozdobnych drzew i dokonując innych estetycznych zabiegów. Bez dwu zdań można było królewski ogród nazwać dziełem sztuki. Oczywiście, Natashy nie interesowały walory artystyczne tego miejsca. Raz, że ogród widziała codziennie, a dwa, uważała go za obraz chorej wyobraźni ogrodników.
Nie tracąc jednak czasu na myślenie ruszyła przed siebie. Zeszła ze ścieżki i lawirując między ozdobnymi krzewami dotarła wreszcie do bocznej ściany pałacu. Po drodze nie spotkała żadnego strażnika. Królowa dała im absolutny zakaz poruszania się nocą po terenie ogrodu, bo przecież mogliby zniszczyć jakieś cenne kwiaty. Oczywiście, bezpieczeństwo rodziny królewskiej było tylko mało istotnym drobiazgiem....
Dziewczyna podeszła do muru i chwyciła linę, zwisającą z okna na trzecim piętrze. Sprawdziła, czy jest dobrze przywiązana i zaczęła się wspinać. Szło jej dosyć sprawnie. Życie nauczyło ją, że sprawność fizyczna przydaje się w różnych sytuacjach.
Podciągała się w równym tempie, aż w końcu dostała się do całkiem sporego pomieszczenia. Pokój był bardzo bogaty. Kilka dębowych szaf, z misternie wykonanymi zdobieniami, było ustawionych przy ścianach. Na podłodze leżał dywan, zapewne zrobiony na specjalne zamówienie królewskiej rodziny. Zwisający z sufitu kandelabr oświetlał całe pomieszczenie płomieniami świec.
Natasha zwinęła sznur i rzuciła go na łóżko z baldachimem. Podeszłą do jednej z szaf i nagle zimny dreszcz przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa. Zdała sobie sprawę, że nie jest sama. Odruchowo odpięła od pasa shuriken i rzuciła nim w najciemniejszy kąt pokoju.
Przez ułamek sekundy dał się słyszeć metaliczny dźwięk i odbita gwiazdka upadła u stóp właścicielki. Z ciemnego kąta, na wysokości gdzie mogłaby się znajdować ludzka głowa błysnęły dwa szare punkty.
 - Pokaż się, albo będziesz miał na głowie straż pałacową! – Natasha warknęła przez zaciśnięte zęby.    
Z mroku wyłoniła się postać szczelnie opatulona połami czarnej tuniki. Szare, demoniczne oczy chłopaka wpatrywały się w dziewczynę
 - Spodziewałem się, że będziesz tu szybciej.... – odezwał się chłodno
 -Ty.....! – Natasha otworzyła szerzej oczy ze zdumienia. Dotarło do niej, że ma przed sobą swego niedawnego wybawcę.
 - Masz to wrodzone?
 - Co wrodzone? – zapytała dziewczyna, lekko skołowana.
 - Magiczne zdolności..... Nie jestem przecież ślepy – skomentował Deamen – Psychokineza i manipulacja ludzkimi wspomnieniami..... pewnie dlatego nigdy nikt cię nie rozpoznał podczas twoich nocnych wypadów....  
Natasha prychnęła i spojrzała na niego złowrogo
 - Nic o mnie nie wiesz, więc się zamknij!
 - Wiem wystarczająco wiele...... księżniczko.....

Lorn Eihern – najbardziej na zachód wysunięte pasmo górskie, było miejscem przedziwnym. Strome, skaliste zbocza były nieprzyjazne nie tylko dla podróżników, ale i dla zwierzyny zamieszkującej te tereny. Rozliczne doliny i spłaszczenia terenu, były w całości porośnięte lasami. Drzewa dorastały tu do niesamowitych rozmiarów, żeby mieć dostęp do światła. W tych trudnych warunkach przetrwało nawet kilka zapomnianych przez ludzkość gatunków. Jednak żaden badacz, czy poszukiwacz przygód nie był na tyle odważny, żeby zapuścić się w te góry. Lorn Eihern było uważane za miejsce przeklęte i za siedlisko złych mocy.
Ktoś wykształcony mógłby wyśmiać te absurdalne i zabobonne poglądy, ale ten ktoś grubo by się mylił.
Ze zbocza Einhernjaru, najbardziej złowrogiej góry ze wszystkich, wyrastała twierdza. Pod rozświetlonym gwiazdami niebem, budowla zdawała się zlewać ze skałą. Jednak wprawny obserwator nawet w nocy dostrzegłby kunszt elfiej i krasnoludzkiej architektury, dwu stylów łączących się w murach tej fortecy.
W zachodnim skrzydle budowli znajdowała się sala tronowa. W jej wnętrzu, oświetlonym przez zawieszone na ścianach pochodnie, na tronie zasiadał władca. Poza tym w komnacie nie było nic, nawet okien. Pan zamku miał dosyć specyficzne poczucie estetyki, co zresztą można było przewidzieć po mężczyźnie, który tytułował siebie Władcą Chaosu.
Mężczyzna oparł rękę na poręczy tronu i pogrążył się w myślach. Wyglądał na człowieka w średnim wieku. Po szczupłej budowie ciała można było poznać, że nie parał się rycerskim rzemiosłem. Długie do pasa włosy, miał spięte z tyłu głowy. Jego sylwetka ostro kontrastowała ze złotymi, zamglonymi oczami, które teraz wpatrywały się w ciemność.
Nagle, płomienie świec zaczęły tańczyć, mimo braku wiatru. Błysnęło krótkie, magiczne wyładowanie i przed tronem zmaterializowała się białowłosa postać, z obandażowaną szyją. Biały uklęknął na jedno kolano i spuścił głowę.
 - Wzywałeś mnie, panie? – zaczął melodyjnym głosem
 - Kazałem ci przyprowadzić do mnie księżniczkę Portharu. Dlaczego nie wykonałeś polecenia? – zapytał rzeczowo władca, opierając podbródek na dłoni.
 - Wystąpiły..... pewne komplikacje
 Pan zamku milczał wymownie, dając znak Białemu, żeby kontynuował.
 - Ten, który mi to zrobił – mężczyzna pokazał palcem bandaż na szyi – to nie jakiś dzieciak bawiący się w bohatera. Był świetnie wyszkolony i wiedział co robi .... – Biały zrobił pauzę. Jego czerwone oko błysnęło i kontynuował demonicznym głosem – Ale jak go dorwę następnym razem to ten cholerny demon pożałuje, że się w ogóle urodził!
 - Demon? – zapytał władca, pokazując cień zainteresowania.
 - Tak. – stwierdziła demoniczna część Białego – cuchnęło od niego demonem...
Władca zamyślił się na moment, jakby kalkulując coś w myślach.
- ......możesz odejść – powiedział w końcu.
 - Dziękujemy za wybaczenie, Panie – mężczyzna odezwał się swymi obydwoma głosami na raz. – Nie zawiedziemy cię już więcej.
Biały wstał. Kontury jego postaci zaczęły się rozmazywać, aż w końcu rozpłynął się w nicość.
Władca Chaosu pogrążył się we własnych myślach, stukając palcami w poręcz tronu. Po chwili podszedł do muru komnaty i pstryknął palcami. Kamienie zaczęły się rozsuwać, formując okno. Do środka wpadł podmuch chłodnego, nocnego wiatru. Mężczyzna zamknął oczy i z tajemniczym uśmiechem na twarzy wsłuchiwał się w śpiew kruków, przelatujących nad jego zamkiem.
 - Słyszałaś wszystko? – król odwrócił głowę i wbił wzrok w ciemny kąt komnaty.
Z mroku wyłoniła się młoda dziewczyna. Skinęła głową i potraktowała władcę badawczym spojrzeniem swoich szarych, demonicznych oczu.
 - Dobrze, Rhea – stwierdził mężczyzna, nie spuszczając wzroku z nieznajomej – wiesz co masz robić.  

c.d.n.
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline Miyone

  • Adventurer
  • *
  • Wiadomości: 81
    • Zobacz profil
    • http://
Przeklęty
« Odpowiedź #48 dnia: Marca 15, 2006, 12:19:49 am »
Kolejny świetny rodział, choć szkoda że tak krótki...
Fajnie rozkręca się akcja, a i kolejne ciekawe postaci pojawiły się na horyzoncie^^ Szczerze, przeczytałam tę część z przyjemnością. :)

Offline Tamaya

  • Wanderer
  • *******
  • Wiadomości: 931
    • Zobacz profil
    • http://www.tamaya.escarp.net
Przeklęty
« Odpowiedź #49 dnia: Marca 16, 2006, 10:52:49 am »
Interesujący kawałek. Czekam na ciąg dalszy.  

Offline Ignatius Fireblade

  • Berserker
  • ***
  • Wiadomości: 214
  • Ten, który bywa
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #50 dnia: Marca 18, 2006, 01:13:06 pm »
Hohoho... ConGratz, m8. Kawałek bardzo mi się podoba. Masz w rękach (i głowie) kawał mistrzostwa. Pozostaje tylko rozpocząć nabór na czeladników... MORE! MORE! MORE! Plax XD
Gdy rozum śpi, budzą się upiory.
Goya

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #51 dnia: Marca 23, 2006, 10:41:47 pm »
hmmm.... napewno zastanawiacie się, co skłoniło mnie do wstawienia takiego tandetnego motywu jak Władca Chaosu..... Ja też się nad tym zastanawiam....
W każdym bądź razie z tego rozdziału zrobiła mi się taka trochę zabawa w rzeźnię, ale i tak zapraszam do czytania.

Rozdział 12

Krótki błysk rozjaśnił ciemność nocy. W powietrzu pojawiła się szczelina, która rozszerzyła się, tworząc portal magiczny. Ze środka wyłoniła się odziana w czerń sylwetka. Gdy tylko postać dotknęła stopami ziemni, przejście zamknęło się, pozostawiając po sobie tylko kilka iskier unoszonych przez wiatr. Nieznajoma zdjęła z głowy kaptur i poprawiła płaszcz podróżny.
Obejrzała się za siebie, lustrując wzrokiem miejsce gdzie jeszcze przed chwilą był magiczny portal. Dziewczyna szczerze nienawidziła tego sposobu podróżowania i wzdrygnęła się na myśl, że będzie musiała wracać tą samą drogą.
Jednak Rhea nie zawracała sobie tym głowy. Stała właśnie przed wrotami Renhartu, gdzie czekało na nią zadanie do wykonania.
Brama, jak zawsze o tej porze była zamknięta. Strażnik, który pełnił wartę, o dziwo poważnie traktował swoje obowiązki i nie spał na służbie, chociaż w świetle pochodni jego wzrok wydawał się nieco senny.
 - Stać, kto idzie? – krzyknął, kiedy tylko Rhea wkroczyła w krąg światła
 - Muszę dostać się do miasta – stwierdziła, patrząc beznamiętnie na człowieka.
 - Przykro mi, ale w nocy nie wolno mi otwierać bramy. Będzie pani musiała poczekać do rana – strażnik zrobił pauzę i przyjrzał się dokładnie dziewczynie, po czym wyszczerzył zęby w uśmiechu. – No chyba, żebyś mnie jakoś przekonała...
 - Znam bardzo dobry sposób przekonywania – powiedziała dziewczyna, podchodząc do strażnika na odległość wyciągniętej ręki
Człowiek uśmiechnął się jeszcze szerzej, jednak nie wiedział jak bardzo się przeliczył. Rhea zamachnęła się, rozcinając mężczyźnie gardło ukrytym w rękawie sztyletem. Strażnik chwycił się za szyję i przyjrzał własnej krwi, spływającej z jego dłoni. W agonii rzucił się na dziewczynę, ale ta odsunęła się w bok i pozwoliła, żeby martwe ciało strażnika upadło na ziemię. Rhea pochyliła się nad trupem, wytarła ostrze w jego kurtę i wzięła pęk kluczy, ściskany w dłoni nieboszczyka.
Przez chwilę zdawało się, że w krąg światła rzucanego przez pochodnie, zaczynają wpływać kłęby czarnej mgły. Mrok uformował się w parę czarnych skrzydeł, które okalały sylwetkę Anioła Śmierci. Wysłannik Zaświatów miał ciało kobiety. Jej długie czarne włosy niemal zlewały się z szatą, jakby utkaną z nocy. W jej ręku zmaterializowała się kosa, błyszcząca nieludzkim blaskiem. Czarne ostrze zdobiły runy.
Postać zamachnęła się i wbiła kosę w martwe ciało, dokładnie w miejsce gdzie znajdowało się serce. Pustymi oczami patrzyła, jak ostrze kosy wchłania eteryczną substancję, wyciekającą z rany.
Kiedy dusza została w całości pochłonięta, runy błysnęły po raz ostatni i kosa znikła.
Wysłanniczka Mroku spojrzała na Rheę, ukłoniła się, po czym rozpostarła skrzydła i rozpłynęła się w ciemności. Jedyne co po niej pozostało to kilka czarnych piór, unoszonych przez wiatr ponad murami miasta...

 - Panie, atakują! – ciężkie drzwi sali tronowej otworzyły się, a do środka wpadł zdyszany żołnierz. Chciał się ukłonić, ale potknął się i upadł na kamienną posadzkę.
Władca Chaosu siedział z jedną nogą założoną na drugą i bębnił palcami w poręcz tronu.
 - Tak. Oczywiście – odpowiedział tak spokojnie, jakby mówił o pogodzie.- Chociaż spodziewałem się, że będą tu wcześniej....
Żołnierz chciał coś powiedzieć, ale Władca uciszył go gestem ręki
 - Wiem, poruczniku. Zaraz się tym zajmę.
Mężczyzna wstał z tronu i podszedł do ściany. Przyłożył do niej dłoń, a kamienie zafalowały, zupełnie jak zmącona tafla wody. Kiedy Władca przeszedł przez falujące zarysy muru, przejście zamknęło się, pozostawiając w powietrzu tylko kilka kawałków pyłu.
Pan zamku zmaterializował się na głównym murze fortecy, tuż obok Białego.
Wokół aż wrzało. Żołnierze nerwowo biegali w sobie tylko znanych kierunkach. Łucznicy sprawdzali naciągi łuków i napełniali kołczany strzałami. Wyżsi rangą oficerowie  wrzeszczeli na swoich podwładnych, wydając rozkazy lub po prostu wyładowując na nich swoją frustrację. Każdy starał się, żeby przygotowania szły sprawnie i wszystko trzymało się kupy. Żołnierze starali się sprawiać chociaż pozory spokoju, bo w końcu w Armii Chaosu nie było miejsca na strach, czy niepewność.
Niemniej jednak, wszyscy co chwilę spoglądali w niebo. Mimo rażącego słońca, bez trudu można było dostrzec całe skupiska ciemnych, uskrzydlonych sylwetek. Nie były to bynajmniej ptaki. Po niebie szybowały bojowe wyverny, dosiadane przez świetnie wyszkolonych jeźdźców.
 - Jak wygląda sytuacja? – Władca Chaosu zapytał spokojnie
 - Mają nas chyba za głupców! – skomentowała demoniczna część Białego, śledząc swym czerwonym okiem ruchy wrogich jednostek – Tam jest nie więcej niż pięćset wyvernów. Wystrzelamy ich wszystkich, jak tylko zlecą niżej.
 - Gdyby zaatakowali od razu, wzięliby nas przez zaskoczenie... – stwierdził beznamiętnie Władca,
Usta białego wykrzywiły się w złowieszczym uśmiechu
 - Tych głupców albo strach obleciał, albo czekają aż ktoś do nich przyleci.
 - No cóż – Pan zamku podrapał się w podbródek – Nie możemy przecież zawieść naszych gości, prawda?
Oczy mężczyzny zajaśniały złotym blaskiem. Powietrze wokół nagle zrobiło się chłodne. Znikąd zaczęły pojawiać się małe kryształki lodu, które krążyły wokół ciała mężczyzny, łącząc się w coś, co przypominało pióra. Niebieskawa poświata otoczyła na chwilę człowieka. Lodowe pióra przywarły do jego pleców, tworząc skrzydła, w których światło słońca odbijało się kalejdoskopem barw.
 - Jak tylko się zbliżą, zabij. – rzucił krótko Władca i wzbił się w powietrze.
Biały uśmiechnął się złowieszczo. Jego czerwone oko przez moment wpatrywało się w krążące po niebie kształty, po czym człowiek cisnął piorunem kulistym w najbliższego jaszczura.
Pan Chaosu rozdzierał powietrze lodowymi skrzydłami. Wyrzucił rękę przed siebie. Z jego dłoni buchnął słup płomieni, który uformował się w łuk. Na iskrzącej się cięciwie pojawiła się strzała, wyglądem przywodząca na myśl rozgrzaną do granic możliwości lawę.
Kiedy tylko mężczyzna wyleciał poza zasięg strzał obrońców zamku, rzuciły się na niego najbliższe jaszczury. Piorun kulisty wystrzelony przez Białego, przemknął tuż obok, zwęglając tułów jednego z wyvernów.
Władca Chaosu napiął swój łuk. Ognista strzała świsnęła w powietrzu, niczym meteor zwiastujący apokalipsę. Przebiła jednego z latających stworzeń na wylot, po czym wybuchła, spowijając dwa następne językami ognia. Jaszczury ryczały boleśnie. Od ich spadających ciał odrywały się kawałki nadpalonego mięsa.
Mężczyzna wypuścił następną strzałę. Ta jednak wiła się między wrogami, niczym ogromny wąż. Człowiek wykręcił się w piruecie, rozsiewając wokół siebie kryształki lodu i uniknął pchnięcia lancą. Wystrzelił następną strzałę. Głowa kolejnego wyverna eksplodowała, rozbryzgując dookoła szczątki mózgu.
Przeciwnicy zaatakowali całą chmarą. Władca w odpowiedzi skrzyżował dłonie w magicznym geście. Jego oczy zajaśniały wściekle, a potężny błysk oślepił wrogów. Wszystko w promieniu dwudziestu stóp zostało rozszczepione do poziomu pojedynczych atomów.
Jednak Pana Chaosu, z morderczego szału wyrwał nagły ból. Przywódca oddziału wykorzystał okazję i wbił swoją lancę w plecy mężczyzny, przebijając serce.
Oczy Władcy zapłonęły czarnym gniewem. Wokół niego zaczęła pulsować aura czystego mroku.
Nie zdążył jednak dać upustu swojej wściekłości. Dowódca jednostki zadął w róg, dając tym samym sygnał do odwrotu. Wyverny z niewiarygodną szybkością rozproszyły się i pognały w sobie tylko znanych kierunkach.
Mężczyzna, unoszony przez lodowe skrzydła, uśmiechnął się mimowolnie. Był blady na twarzy a jego szata przyozdobiona krwią, głównie wrogów. Czuł, że ból zżera go od środka i zdawał sobie sprawę, że dla normalnego człowieka taka rana byłaby śmiertelna.

 - Panie, jesteś ranny! – Biały podbiegł do Władcy, który wylądował ja murze fortecy. Jego lodowe skrzydła zaczęły się powoli rozpadać, aż zamieniły się tylko w ledwo widoczną mgiełkę.
 - To nic... – wydyszał Pan Zamku
Wokół mężczyzny zebrali się żołnierze, pełni podziwu dla mocy swego pana, ale też ciekawi, jak można przeżyć przebicie na wylot lancą.
 - Nie, to nie jest nic – skomentował Biały. Jego niebieskie oko spoglądało na Władcę ze szczerą troską
Mężczyzna chwycił trzon włóczni i wyszarpnął ją z ciała. Z gardła Władcy uciekł stłumiony ryk bólu, a z jego rany wyciekła nowa porcja krwi. Biały przyłożył dłoń do piersi swego pana. Jasna aura otoczyła jego palce i rana zaczęła się powoli zasklepiać. Kiedy skończył, jedynym śladem po niedawnym urazie była poplamiona krwią, postrzępiona szata Władcy.

Ciężkie drzwi sali tronowej otworzyły się dzisiaj po raz kolejny. Do środka wszedł długowłosy Pan fortecy. Twarz miał wciąż bladą, a ze szczupłych ramion zwisały strzępy materiału, który jeszcze dziś rano był wspaniale utkaną szatą. Mglistym wzrokiem wpatrywał się w półmrok komnaty i chwiejnym krokiem zbliżał się do tronu.
Nagły impuls przeszył jego umysł. Dwójka ludzi, ukryta do tej pory w cieniu, rzuciła się do ataku. Władca odwrócił się błyskawicznie i cisnął mocą na ślepo, posyłając napastników na ścianę komnaty. Jednak w sali był ktoś jeszcze. Długowłosy zdał sobie z tego sprawę dopiero, kiedy w plecy uderzyła go kula energii magicznej. Mężczyzna upadł na kolana, wykrzywiając twarz w bolesnym grymasie.
Napastnicy nie przepuścili okazji. Wszyscy trzej rzucili się na Władcę. Byli o krok, od zadania śmiertelnego ciosu, kiedy komnatę rozjaśnił błysk.
Przeciwnicy zamarli, spętani mocą zaklęcia paraliżującego, a obok Władcy zmaterializował się Biały.
 - Wiedziałem, że śmierdzi mi tu buntownikami – uśmiechnął się szyderczo, wodząc po wrogach swym czerwonym okiem.
Pan zamku pozbierał się z ziemi. Dopiero teraz miał okazję przyjrzeć się napastnikom.
Mężczyzna i kobieta przed nim, mieli na sobie skórzane zbroje, a na ich piersiach widniał emblemat Zakonu Świętego Ostrza. Z ich obezwładnionych dłoni wypadły długie miecze. Za nim, niczym marionetka na sznurkach, w powietrzu wisiała czarodziejka, odziana w przyprószoną zielenią czerń.
 - Masz u mnie dług, Biały – oznajmił Władca, otrzepując strzępy szaty z pyłu – chociaż gdyby nie dzisiejsza walka, sam bym sobie poradził....
 - Wyverny nad zamkiem miały tylko odwrócić naszą uwagę od tej trójki, wkradającej się do środka. – Biały podszedł do mężczyzny w zbroi. Jego czerwone oko przewiercało się na wylot przez człowieka – To było tak cholernie oczywiste, że nikt o tym nie pomyślał.... Strasznie żeście pomysłowi, buntowniku.
Wojownik posłał mu nienawistne spojrzenie i splunął mu prosto w twarz.
Biały starł ślinę rękawem. Źrenica jego czerwonego oka zwężyła się gniewnie
 - To był ostatni błąd w twoim życiu, nędzna istoto – powiedział podniesionym głosem. Zamachnął się i jednym ruchem ręki przebił klatkę piersiową mężczyzny, wyrywając z niej serce. Z ust człowieka pociekła krew, a głowa bezwładnie opadła na ramię. Jego martwe ciało wciąż było zawieszone w powietrzu mocą czaru.
Kobieta obok wrzasnęła. W jej oczach płonęła nienawiść. Chciała się wyrwać i gołymi rękami udusić Białego, ale magiczne więzy, które ją pętały, były zbyt silne. Władca Chaosu podszedł do niej i spojrzał na nią beznamiętnie.
 - Kochałaś go, prawda? – bardziej stwierdził, niż zapytał -  Wiedz jednak, że nie chciałem waszej śmierci. Ale przekroczyliście próg mojej twierdzy i musicie liczyć się z konsekwencjami. – mężczyzna zrobił pauzę i kontynuował po chwili – Powiedz swoim przełożonym, że muszą się bardziej wysilić, żeby mnie zniszczyć.
Władca pstryknął palcami i kobieta znikła, w świetle jaskrawego portalu.
Mężczyzna odwrócił się i spojrzał na wiszącą w powietrzu czarodziejkę. Łzy płynące z jej oczu, kapały na kamienną podłogę.
 - Panie.... – zaczął Biały swoim czystym głosem. W jego niebieskim oku malowało się niemal współczucie. – Wyczuwam w niej wielki potencjał.... Za twoim przyzwoleniem, chciałbym zatrzymać ja dla siebie....

c.d.n.
 
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline Ignatius Fireblade

  • Berserker
  • ***
  • Wiadomości: 214
  • Ten, który bywa
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #52 dnia: Marca 24, 2006, 10:13:21 am »
Kolejny miodny fragment. Powiem ci tylko jedno... Jeśli czytelnik tak zagłębia się w lekturę, że nie widzi żadnych błędów, znaczy, że tekst jest świetny! Czekam na więcej, m8!!
Gdy rozum śpi, budzą się upiory.
Goya

Offline Tamaya

  • Wanderer
  • *******
  • Wiadomości: 931
    • Zobacz profil
    • http://www.tamaya.escarp.net
Przeklęty
« Odpowiedź #53 dnia: Marca 24, 2006, 10:52:23 am »
Bardzo obrazowo przedstawiona akcja. Po prostu kolejny świetny kawałek.  

Offline Miyone

  • Adventurer
  • *
  • Wiadomości: 81
    • Zobacz profil
    • http://
Przeklęty
« Odpowiedź #54 dnia: Marca 26, 2006, 11:04:31 pm »
Ciekawy rozdział, musze przyznać, że nadal trzymasz wysoki poziom. :lol: Eh... nie zbyt odkrywcze stwierdzenie to było. :P  

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #55 dnia: Kwietnia 10, 2006, 06:01:42 pm »
hmm.... rozdział następny nie obfituje w żadne przemyślne zwroty akcji, niebanalną fabułę, wspaniałe walki czy jakieś inne słowa często widniejące w rubryczkach reklamujących treść różnych powieści. Nic specjalnego jednym słowem. W sumie to muszę przyśpieszyć pisanie i zwiększyć częstotliwość kolejnych apdejtów.

A i byłbym zapomniał. W sumie to pomysłów na dalszą fabułę mam dużo. Za dużo. Weźcie mi może napiszcie o którym z bohaterów zamieszczonych wcześniej chcielibyście poczytać najszybciej
anyway...

Rozdział 13

W jednym z pokojów pałacu królewskiego w Rentharze, rozległo się pukanie do drzwi. Do komnaty księżniczki weszła lekko przygarbiona, starsza kobieta z pociągłą twarzą, bez wątpienia służąca. Popatrzyła na twarz pogrążonej we śnie dziewczyny i jak robiła to codziennie, podeszła do okna, żeby odsłonić kotary i wpuścić do środka trochę światła i świeżego powietrza.
Było już prawie południe. Kiedy ciepłe promienie słońca musnęły twarz księżniczki, ta zmarszczyła brwi i otworzyła oczy. Odrzuciła na bok pierzynę i usiadła, przyglądając się pokojówce.
 - Dzień dobry Rebecco – powiedziała księżniczka, uśmiechając się.
 - Nie taki dobry, panienko – służąca ukłoniła się na tyle, na ile pozwalał jej artretyzm
 - A czemuż to? – zapytała Natasha, starając się, żeby w jej głosie dźwięczała ciekawość. W głębi duszy jednak przeczuwała co służąca ma na myśli
 - Ludzie gadają, że rano znaleziono jakichś dwóch nieżywych mężczyzn w alejce niedaleko zamku. A i ktoś napadł na strażnika, co to w nocy bramy miasta pilnował. – stwierdziła pokojówka. Księżniczka udała grymas obrzydzenia na twarzy i dała jej kontynuować – Aż strach teraz na ulice wyjść, panienko. Za moich czasów takie rzeczy się nie działy.
 - Dziękuję za troskę Rebecco – Natasha uśmiechnęła się niewinnie. – Będę ostrożna. A teraz, możesz już odejść
 - Zanim zapomnę, Jego Wysokość oczekuje panienki w sali obrad. – odrzekła służąca, po czym ukłoniła się i wyszła z pokoju, zostawiając księżniczkę samą, z wyrazem głupkowatego zdziwienia na twarzy.
Czego on może ode mnie chcieć? – pomyślała, z ociąganiem wstając z łóżka. Nocna eskapada najwyraźniej dawała jej się we znaki. Przeciągnęła się i mimowolnie spojrzała w kąt pokoju. Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach na samą myśl o szarych oczach demona, który zeszłej nocy czekał na nią właśnie tam.
Ubrała się szybko, narzucając na siebie, nie rzucającą się w oczy suknię i kilka drobiazgów ze szkatułki z biżuterią. Niedbale rozczesane włosy spływały jej po ramionach. Stanęła przed lustrem, uśmiechając się sama do siebie.
Ojciec wielokrotnie strofował ją, że niektóre służące w zamku ubierają się schludniej niż ona. Jednak księżniczce to nie przeszkadzało. Miała własne zdanie na temat estetyki i w gruncie rzeczy lubiła robić ojcu na złość.
Natasha zebrała się w sobie i wyszła na korytarz. Szła ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy i odpowiadała ledwie skinieniem głowy na pozdrowienia służących. Kiedy doszła do wielkich, marmurowych schodów naszła ją ochota, żeby zjechać po poręczy. Odrzuciła jednak ten pomysł i znów przywołała na twarz sztuczny uśmiech.
U podnóża schodów rozciągał się kolejny długi korytarz. Księżniczka wiedziała, że podążając nim, trafi przed drzwi sali obrad, w której król wraz z dwunastoma przedstawicielami różnych stanów społecznych omawiał sprawy wagi państwowej. Oczywiście rada była tylko na pokaz. Jeśli któryś z jej członków przeciwstawiał się woli władcy, w najlepszym razie tracił posadę. W najgorszym głowę.
Natasha podążała przez chwilę korytarzem, skąpanym w smugach światła, wlewających się do środka przez kolorowe witraże. Kiedy doszła do wielkich, dębowych drzwi, zawahała się. Nie wiedziała czego ojciec może od niej chcieć, ale miała przeczucie, że to nie może być nic dobrego.
W końcu jednak zapukała. Służący otworzył jej drzwi od wewnątrz i wpuścił ją do środka.
Król siedzący na szczycie prostokątnego stołu odprawił go gestem ręki, po czym przeniósł badawcze spojrzenie na swoją córkę.
 - Wzywałeś mnie ojcze? – zaczęła Natasha, trochę zbyt formalnym tonem
Król skinął głową i wskazał na miejsce naprzeciw siebie.
 - A gdzie twoja rada, ojcze? – zapytała księżniczka, w szczególnie ironiczny sposób akcentując przedostatnie słowo.
 - Obrady skończyły się kiedy jeszcze spałaś. – odparł Siegfried – Ubolewam nad twoją absencją, zwłaszcza, że traktowały one w głównej mierze o twojej osobie.  
Natasha zamaskowała zdziwienie i ciekawość przemyślnym uśmiechem i dała znać królowi, żeby kontynuował.
 - Wychodzisz za mąż. Jeszcze w tym tygodniu – stwierdził władca, tonem nie znoszącym sprzeciwu.

Błękitna flaga, przedstawiająca miecz i parę białych skrzydeł, falowała na końcu proporca, przytwierdzonego do ściany bezimiennej twierdzy. Łańcuch górski Lorn Eihern rzucał złowrogi cień na budowlę, w której aktualnie stacjonowały oddziały Zakonu Świętego Ostrza.
Wokół zamku rozciągało się pole, zapełnione namiotami żołnierzy i naprędce postawionymi drewnianymi budynkami. Ludzie przemieszczali się w każdą stronę, jak mrówki. Każdy tu miał swoje własne poglądy i zadania, ale wszyscy złączeni pod sztandarem Najwyższego z Bogów, znanego pod imieniem Velid, przelewali krew w imię wyższych ideałów.
Jednak ich ostatecznym celem było zniszczenie Władcy Chaosu. Kogoś kto ucieleśniał najstraszliwsze zło tego świata. Tak przynajmniej sądzili.
Jeden z żołnierzy w ledwo co wypolerowanej zbroi wychylił się ze swojego namiotu. Górujący nad obozem łańcuch górski nie wzbudzał w nim strachu. Służył Bogu i on dawał mu siłę.
Nagle na oficera spłynął wielki cień. Mężczyzna zaskoczony spojrzał w górę, przysłaniając oczy dłonią i uśmiechnął się sam do siebie. Na tle jaskrawej tarczy słońca rysowały się sylwetki powracającego z misji oddziału bojowych wyvernów.

c.d.n.
« Ostatnia zmiana: Kwietnia 10, 2006, 06:03:02 pm wysłana przez White_wizard »
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline Ignatius Fireblade

  • Berserker
  • ***
  • Wiadomości: 214
  • Ten, który bywa
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #56 dnia: Kwietnia 10, 2006, 09:48:01 pm »
Jak zwykle fajne, acz tym razem o wiele krótsze... A szkoda, bo Twój styl jest naprawdę świetny... Cóż mam dodać, szkrob dalej XP Aaaa...nie wiem, czy o to Ci chodziło, ale ze wszystkich postaci najbardziej jestem ciekaw informacji kostuchy :P Wchodzi to w grę?
Gdy rozum śpi, budzą się upiory.
Goya

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #57 dnia: Kwietnia 10, 2006, 10:06:06 pm »
Cytuj
najbardziej jestem ciekaw informacji kostuchy  Wchodzi to w grę?
eee.... Nie no, pewnie wchodzi w grę.... z tym że nie zabardzo jażę co ty masz na myśli isząc kostucha. Ja tu jestem prosty chłopak ze wsi, nie znam się na aluzjach, metaforach i innych skomplikowanych terminach....

eee.... bo jeśli ci chodzi o wysłanniczkę śmierci, co kosę dzierży w prawicy swojej, to wiedzieć musisz, że ona jest nieodzownym elementem pewnej dziewczyny o szarych demonicznych oczach, która to dziewczyna i tak niedługo się pojawi.

Jeśli nie to weź wyrażaj się jaśniej, co? :F
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline Miyone

  • Adventurer
  • *
  • Wiadomości: 81
    • Zobacz profil
    • http://
Przeklęty
« Odpowiedź #58 dnia: Kwietnia 11, 2006, 12:29:47 am »
Ciekawie piszesz i masz fajny styl, a każdy kolejny rodział utwierdza mnie w przekonaniu, że masz talent. ^_^

A tak w ogóle najchętniej poczytałabym coś o Białym albo o Natashy (ten ślub mnie zupełnie zaskoczył^^) Hm... ale właściwie to bez różnicy.
« Ostatnia zmiana: Kwietnia 11, 2006, 07:30:39 am wysłana przez Miyone »

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #59 dnia: Kwietnia 19, 2006, 06:28:38 pm »
Gotcha. Udało mi się napisać kolejny rozdział w przeciągu dziesięciu dni. Niezły czas, nie? :F
Życzę miłej lektury, w każdym bądź razie i zapraszam do komentowania.

Rozdział 14

Kilkaset par uzbrojonych w szpony łap uderzyło o ziemię mniej więcej w tym samym czasie. Wyverny złożyły skrzydła i przysiadły, pozwalając jeźdźcom zejść z siodeł. Na czele stawki wylądował największy z jaszczurów. Jego żółte, gadzie oczy błyszczały w oczodołach, a ciało pokrywała specjalnie dla niego wykuta zbroja, która co prawda obniżała swobodę ruchów, ale znacznie podwyższała skuteczność w walce.
W końcu tego wyverna dosiadał dowódca, na którego stratę Zakon Świętego Ostrza nie mógł sobie pozwolić.
 - Generalne Kreuz! – do dowódcy podbiegł zdyszany żołnierz – Oczekują pana na zamku! Jak najszybciej!
Mężczyzna podniósł przyłbicę hełmu i przez chwilę przyglądał się podwładnemu swymi zielonymi oczyma. Po chwili kiwnął głową i odprawił go gestem ręki. Żołnierz zasalutował i oddalił się pośpiesznie.  
Kreuz zsunął się z siodła i przekazał lejce jednemu ze swoich podkomendnych, a sam nie śpiesząc się, kroczył w stronę aktualnej siedziby dowodzenia Zakonu. Zbroja płytowa, którą miał na sobie, pobrzękiwała przy każdym kroku.
Generał szedł spokojnie. Był praktycznie pewien, że misja zakończyła się sukcesem. Plan był dopracowany w najdrobniejszych szczegółach, a on sam osłabił Władcę Chaosu, zatapiając lancę w jego ciele. Uśmiechał się na samą myśl, że kiedy tylko przekroczy próg komnaty, w której mieścił się punkt dowodzenia, usłyszy pomyślne wieści.
Velid czuwał nad zakonem. Bez dwóch zdań.
Kiedy jeden z podwładnych otworzył Kreuzowi bramę zamku, ten przyśpieszył kroku. Odgłos rytmicznie stawianych stóp odbijał się od ścian, kiedy przechodził przez kilka mniejszych komnat.
W końcu jednak stanął przed drzwiami upragnionej sali. Zdjął hełm z głowy. Serce zabiło mu mocniej, ale bez wahania pchnął ciężkie drzwi.
Znalazł się w dużym pomieszczeniu, które kiedyś pełniło rolę sali tronowej. Teraz jednak wszędzie stały stoły zawalone papierami, a wokół kręciło się kilku ludzi, zajętych planowaniem następnych posunięć militarnych.
 - Witaj Wilhelmie. – w progu przywitał go starszy, zarośnięty jegomość, z błękitnymi oczami, które iskrzyły się pod krzaczastymi brwiami. Mężczyzna uśmiechał się, choć Kreuzowi, ten uśmiech wydawał się nieco sztuczny.
Generał uścisnął prawicę mężczyzny i zapytał bez ogródek
 - Po co zostałem wezwany, Ivanie?
 - Misja się nie powiodła – uśmiech spełzł z twarzy mężczyzny. Mówił teraz z grobową powagą w głosie. Gleavis nie żyje, a Alice została wzięta do niewoli...

„...Za twoim przyzwoleniem, chciałbym zatrzymać ja dla siebie...” – te słowa odbijały się echem w umyśle Alice, kiedy się obudziła. Spodziewała się, że będzie zwisać przykuta łańcuchami do ściany lochu lub obudzi się na stole operacyjnym podczas jakiegoś demonicznego eksperymentu.
Jednak ze zdziwieniem stwierdziła, że kiedy była nieprzytomna, ktoś ułożył ją na miękkim łóżku.
Otworzyła oczy, ale zamiast obskurnego, pełnego szczurów lochu, zobaczyła przestronną komnatę, której dziwny wystrój kontrastował z surowością kamiennych murów. Na ścianach wisiało kilka portretów, zachwycających dokładnością wykonania, a na ziemi rozciągnięty był dywan. Stół stał na środku pomieszczenia, a kilka szafek porozrzucano przy ścianach. Uwagę przykuwało wielkie lustro, z którego na łóżko spoglądało odbicie zdezorientowanej kobiety. Zadziwiające było jednak to, że w komnacie każdy mebel był wykonany w połowie z czarnego i białego drewna. .
Alice odetchnęła z ulgą, widząc, że w pobliżu nie ma żadnych łańcuchów, ani narzędzi tortur.
Nagle poczuła zimny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa. Odruchowo spojrzała przed siebie i zamarła z przerażenia
Tuż obok łóżka zmaterializował się białowłosy mężczyzna z rękoma skrzyżowanymi na piersi.
 - Wreszcie się obudziłaś – stwierdził Biały spokojnie
 - Co ze mną teraz zrobisz? – zapytała kobieta łamiącym się głosem. Odruchowo próbowała odsunąć się jak najdalej od mężczyzny.
 - Wypuszczę cię... – Biały wzruszył ramionami. Jego czerwone oko błysnęło i zajrzało w umysł czarodziejki - ...droga Alice
Kobieta czuła, że to musi być jakiś podstęp.
 - Nie wierzę ci, sługusie zła! – wrzasnęła, przypominając sobie że rozmawia z kimś, kto bez wahania zabił jej przyjaciela.
 - Moja droga – Biały uśmiechnął się i kontynuował spokojnym tonem – Lepiej być sługusem zła, niż kukiełką w rękach boga.
 - Mów co chcesz. Velid cię zniszczy. Dobro zawsze zwycięża!
 - Dobro? – Biały spojrzał na nią z ukosa – Palenie na stosach setek niewinnych ludzi, tylko dlatego, że mieli inne poglądy niż Zakon uważasz za dobre? Grabienie miast i wiosek, żeby mieć pieniądze na zbrojne wyprawy, służy wyższym ideałom? Bardzo interesujące, panno Alice.
Kobieta prychnęła i spojrzała na rozmówcę ze szczerą nienawiścią
 - Metody Zakonu może nie zawsze są godne pochwały, ale my nie wyrywamy ludziom serc – rzekła, z pogardą w głosie
O dziwo, na Białym nie zrobiło to wrażenia. Kontynuował, jakby mówił do uczennicy, która nie zrozumiała tematu ostatniej lekcji.
 - Teraz już nie – mężczyzna wzruszył ramionami – ale wież mi, że nie takie rzeczy Zakon praktykował za moich czasów..... Zresztą to nie ja zabiłem twojego przyjaciela.....
Biały podszedł do wielkiego lustra, a Alice zamarła przerażona tym co zobaczyła. W zwierciadle nie odbijała się białowłosa postać. Zza przezroczystej tafli na kobietę spoglądały na błyszczące, czerwone oczy demona w ludzkiej postaci, spowiniętego połami czarnego płaszcza. Jego smoliste włosy opadały na twarz, a skóra gdzieniegdzie była przypruszona łuskami. Demon w lustrze ukłonił się i posłał jej złowieszczy uśmiech.

Natasha podążała ulicą, skąpaną w mroku nocy. Znowu wymknęła się z zamku, chociaż tym razem zrobiła to tylko po to, żeby na czymś wyładować frustrację. Kopnęła walający się po drodze kamień i skręcił a w boczną alejkę.
 Co on sobie myśli do jasnej cholery? – pomyślała, czując, że jej złość miesza się ze zdziwieniem. Nagła decyzja króla zupełnie zbiła ją z tropu. Najbardziej jednak irytował ją fakt, że jej ojciec tłumaczył cały ten ślub „listem od dawnego znajomego”.
Natasha szczerze wątpiła w prawdziwość tłumaczenia ojca, ale nawet jeśli było ono prawdziwe, kto mógł mieć tak wielki wpływ na władcę Portharu?  
Dziewczyna jednak nie miała czasu na dalsze rozmyślania. Kiedy znalazła się na małym placyku przed Karczmą pod Dziką Różą, z zadumy wyrwał ją szczęk uderzających o siebie ostrzy.
Kilku gapiów otaczało dwie walczące ze sobą postacie. Natasha bezwiednie otworzyła usta ze zdziwienia. Rozpoznała obydwu walczących – Elin pojedynkował się z Deamenem

 - Jak już skopię ci tyłek to sobie odpuścisz? – zapytał demon, unikając cięcia długiego miecza, Elina
Chłopak w odpowiedzi ciął z impetem z góry. Skrytobójca zablokował atak pazurami, które wysunęły się z jego czarnej, dwemerytowej rękawicy. Kilka iskier posypało się z uderzających o siebie broni. Elin nie tracąc czasu, zaatakował jeszcze raz. Deamen odskoczył do tyłu. W powietrzu obrócił się głową w dół, opierając jedną rękę o podłoże odbił się i wylądował na lekko ugiętych nogach
 - Przestań uciekać i walcz jak mężczyzna! – ryknął Elin, czując, jakby walczył z cieniem.
 - Oczywiście – Deamen wzruszył ramionami – Powalczymy na poważnie gdy przestaniesz uderzać jak pięciolatek z drewnianym mieczykiem.
Obelga odniosła pożądany skutek. Chłopak z okrzykiem wściekłości na ustach naparł na zabójcę. Ten uchylił się i zaciśniętą pięścią walnął Elina w twarz. Wybity z rytmu chłopak nie mógł zablokować pazurów, które rozcięły mu podbrzusze. Rana nie była jednak głęboka. Ostrza przecięły nie wiele więcej niż materiał białej koszuli Elina. Chłopak czuł, że demon się z nim bawi.
Zanim młodzieniec złapał rytm, skrytobójca ponownie zaatakował. Elin odruchowo zablokował i ich ostrza spotkały się w zwarciu. Chłopak dopiero z takiej odległości dostrzegł, że oczy Deamena jarzą się nienaturalnym blaskiem. Demon spojrzał na niego chłodno i odepchnął od siebie.
Elin utrzymał równowagę i pewnie chwytając miecz przy prawej nodze, ciął od dołu. Zabójca wykręcił się w piruecie, unikając spotkania z ostrzem i korzystając z chwili nieuwagi przeciwnika podciął go kopniakiem. Elin upadł na ziemię. Chciał wstać, ale poczuł trzy czarne ostrza, przystawione do gardła....

c.d.n.  
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!