Autor Wątek: Przeklęty  (Przeczytany 14563 razy)

Offline Siergiej

  • Last Hero
  • **********
  • Wiadomości: 2544
  • Idol Tanta
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #20 dnia: Grudnia 12, 2005, 07:26:38 pm »
no niezle niezle...czekam na kolejny rozdzial WuWu :P

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #21 dnia: Grudnia 30, 2005, 12:58:20 am »
Trochę czasu minęło odkąd ostatnio coś napisałem.... hmm... wypadałoby jakoś zapowiedzieć następny rozdział, prawda? .... albo nie, co wam będę psuł radość z czytania.

Rozdział 5

Chłodny podmuch porannego wiatru wpadł przez otwarte okno do pokoju, poruszając postrzępione firanki. Mimo pobytu w środku miasta, w powietrzu unosił się zapach jesieni. Demon o szarych oczach stał przy oknie i ze znudzeniem przypatrywał się codziennym obowiązkom mieszkańców Vern. Przeczesał palcami włosy i skupił wzrok na kilku pożółkłych liściach niesionych przez wiatr.
 - Mógłbyś przynajmniej zapukać, kiedy wchodzisz do mojego pokoju, wiesz? – Deamen usłyszał zaspany, kobiecy głos
Elfka odgarnęła koc i przeszła do pozycji siedzącej. Przeciągnęła się i ziewnęła szeroko, zasłaniając dłonią usta. Potraktowała towarzysza nienawistnym spojrzeniem. Robiła to tak często, że weszło jej to w nawyk.
 - Nie chciałem cię budzić... – skrytobójca nie odrywał wzroku od okna.
 - W takim razie trzeba było w ogóle tu nie wchodzić, nie sądzisz?
 - Przypominasz mi kogoś.... – zabójca spuścił głowę i uśmiechnął się gorzko do swoich wspomnień – ...dawne dzieje.....
Anathea spojrzała na niego pytająco. Nurtujące ją pytania same cisnęły się na usta, ale elfka postanowiła nie naciskać. Znała Deamena wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że mówi tylko to co uzna za stosowne, w odpowiednim czasie.
 - Masz ukochanego, elfko?
To pytanie zupełnie zbiło ją z tropu. Kilka razy otwierała usta, ale słowa jakoś nie przechodziły jej przez gardło.
 - A co ci do tego? – w końcu odpowiedziała pytaniem na pytanie.
 - Nic... – skrytobójca wzruszył ramionami – zawodowa kalkulacja....
 - Co proszę? – lakoniczność wypowiedzi demona coraz bardziej ją irytowała. Rozumiała wprawdzie ideę skrótów myślowych, ale wszystko ma swoje granice....
Zabójca spojrzał jej w oczy. Anathea nie wytrzymała i odwróciła wzrok
 - Jeśli ty zginiesz, jego też będę musiał zabić.....
Elfka wzdrygnęła się na samą myśl o tym. Wiązanka wyzwisk spływała jej na usta, ale kiedy spojrzała w stronę okna, demona nie było już w pomieszczeniu.
Wchodził do jej pokoju niezauważony i znikał jakby nigdy go tu nie było. Kolejna irytująca cecha...

Lerath właśnie kończył ubieranie się. Pozbierał rzeczy porozrzucane bezładnie po pokoju w Karczmie pod Drewnianym Kłem. Przypiął do pasa swoje dwa miecze i spojrzał przez ramię. Na łóżku leżała półnaga dziewczyna z długim warkoczem, pochłonięta we śnie. Porucznik nakrył jej ciało kocem, po czym ucałował ja w policzek. Dziewczyna uśmiechnęła się przez sen.
Najciszej jak tylko potrafił, skierował się do drzwi. Dalsze pozostanie w tym pomieszczeniu mogło zaowocować pewnymi konsekwencjami, których Lerath wolał uniknąć.
Wyszedł na korytarz, oświetlony porannym słońcem i upewniwszy się, że nie jego kochanka wciąż śpi, przeciągnął się.
 - Troszkeśmy hałasowali ostatniej nocy, mam nadzieję, żeśmy was nie obudzili – zwrócił się do szarookiego chłopaka, który właśnie go mijał i wyszczerzył zęby w uśmiechu – Chociaż pewnie ty z tą twoją elfką też nie próżnowaliście, co nie?
Młodzieniec nawet się nie zatrzymał, jakby Laretha w ogóle tam nie było.
 - Nie interesuje mnie co robiłeś w noc, Wilku – odparł demon nie odwracając się. To co działo się w pokoju obok poprzedniej nocy miał w głębokim poważaniu.
 - Ej no, czekaj, facet! – porucznik chwycił go za ramię – My się znamy w ogóle? Tylko kumple nazywają mnie Wilkiem.
Skrytobójca strącił jego dłoń z ramienia i zmierzył go chłodnym spojrzeniem swoich szarych oczu. Musiał patrzeć w górę. Lareth był od niego wyższy.
 - Gdybyś był muchą, nazwałbym cię owadem... – stwierdził obojętnie Deamen – Ale jesteś Wilkiem, więc tak też będę do ciebie mówił....
Zabójca odwrócił się na pięcie i zszedł po schodach. Mogłoby się wydawać, że światło słoneczne ustępuje mu z drogi.....
 Dziwny gość, pomyślał Lareth, ale skąd do cholery może wiedzieć....

Donośne fanfary rozległy się w powietrzu. Szóstka doboszy, rozstawionych tuż przy głównej bramie miasta nie szczędziła sił na obwieszczenie przyjazdu ważnych gościa.
Para białych koni, niosących na grzbiecie potomków królewskiego rodu, dumnie wkroczyła do Vern. Było dokładnie południe, a słońce górowało nad miastem. Książe machał ręką, odzianą w złotą rękawiczkę i z uśmiechem na ustach przysłuchiwał się okrzykom rozradowanego tłumu. Jego siostra jechała obok, rozsiewając  dookoła blask swojej urody. Byli uwielbiani przez tłum. Bez dwóch zdań.
Ważni goście jechali pośrodku zbrojnego pochodu, niejako demonstracji siłę i wartość królestwa. Straż miejska i żołnierze Czarnej Kompanii byli ustawieni wzdłuż drogi, aby powstrzymywać napierającą ze wszystkich stron masę ludzi. Każdy, niezależnie od zawartości sakiewki chciał zobaczyć królewskich potomków na własne oczy. W końcu nieczęsto trafia się taka okazja.
Przy boku księcia, na szarym ogierze jechał Lareth – dowódca jego straży przybocznej. Nerwowo rozglądał się dookoła, wypatrując wśród tłumu ewentualnego zamachowca. Kopnął rękę, którą jeden z przechodniów wysunął w jego stronę i przeklął w myślach. Ludzi bogatych nie lubił dla zasady, a ochrona pary głupków, którzy zdecydowali się na przemarsz przez jedno z większych miast świata, zupełnie mu się nie uśmiechała ... Ale nikt przecież nie mówił, że praca w Czarnej Kompanii to łatwy kawałek chleba.
Beldin, dosiadał czarnej jak noc klaczy, która kroczyła po prawicy księżniczki. Z półprzymkniętymi oczami inkantował szeptem słowa zaklęcia, podtrzymując przezroczystą magiczną barierę, otaczającą księcia i jego siostrę. W jego interesie leżało, żeby nic się przez nią nie przebiło. Ciężar pozostałych zadań spadał na Leratha i resztę straży przybocznej.
Porucznik zaczął badać wzrokiem dachy pobliskich budynków. Zdawał sobie sprawę, że na jednym z nich może czaić się ukryty zabójca, tylko czekający na dogodną okazję do strzału. Jego obawy nie były bezpodstawne.
Na dachu dwupiętrowego domu kupieckiego, pokrytego czerwoną dachówką do oddania strzału szykowała się przedstawicielka Gildii Skrytobójców. Jednak tego Lerath nie mógł wiedzieć....

 - Po co mi to? – zapytała elfka, ze zdziwieniem przyglądająca się czarnej strzale, którą wręczył jej Deamen – Mam swoje strzały.
 - Grot jest z czarnego dwemerytu – odpowiedział spokojnie demon, choć głupota pytania aż domagała się kpiny – Tylko taki przebije się przez magiczną barierę....
Anathea spojrzała na niego dziwnie, ale nie zadawała więcej pytań.
 - Jesteś gotowa? –zapytał skrytobójca, a elfka skinęła głową – Poza nami są jeszcze dwie drużyny. Naszym celem jest ten szczeniak na białym koniu. Strzelasz na mój znak, jasne? – demon zakończył wypowiedź tonem nie znoszącym sprzeciwu, a jego towarzyszka znowu skinęła głową.
Dla pewności sprawdziła czy cięciwa jest dobrze naciągnięta i położyła czarną strzałę obok siebie.
Rzuciła demonowi przelotne spojrzenie. Kiedy spotkała go po raz pierwszy myślała, że jest zły do szpiku kości. Nikt z kim rozmawiała nigdy nie powiedział o nim dobrego słowa. Ale dopiero teraz zdała sobie sprawę jak bardzo się myliła. Deamen nie był zły, czy nienawistny. Pod maską profesjonalizmu kryło się coś jeszcze, uczucia skrywane tak głęboko, że elfka nie potrafiła ich odczytać.
 Co za idiotyzm, Anathea sklęła się w myślach i otrząsnęła z zadumania, przecież to demon... on nie może mieć uczuć.

Lerath obserwował księcia, który machał do rozentuzjazmowanego tłumu.
 Cholerny, nadęty bufon, pomyślał, ale przynajmniej jego ojciec dobrze płaci
Nagle wewnętrzne przeczucie wyrwało go z zadumy. Coś było nie tak....
Ktoś poruszył się na dachu przed nimi. Błysk. Dwie wielkie ogniste kule pomknęły z zadziwiającą prędkością w ich stronę. Zetknęły się z barierą i wśród snopów iskier powoli przebijały się przez jej ścianę. Wśród tłumu rozległy się krzyki. Ktoś pokazywał palcem na płomienie, ktoś inny zakrywał oczy swemu dziecku. Kobiety z wrzaskiem pchały się do tyłu, a ciekawscy młodzieńcy podchodzili bliżej żeby zobaczyć co się dzieje.
Beldin jednak zachował zimną krew. Wyrzucił dłonie przed siebie i gestykulując palcami inkantował coraz głośniej słowa zaklęć. Ściana magicznej bariery zajarzyła się błękitem, a ogniste kule syczały wściekle, opluwając ludzi dookoła iskrami i płonącą energią magiczną. Wśród tłumu zapanował chaos.
Lerath splunął i podjechał bliżej księcia. Zamieszanie wśród gapiów było mu w tej chwili zupełnie nie na rękę. Wśród rozjuszonego tłumu łatwo mógł się skryć zamachowiec. Wystarczyłby jeden dobrze wymierzony bełt i byłoby po sprawie.
Porucznik zamknął oczy i wytężył słuch. Starał się wyłowić z ludzkich krzyków dźwięk zapadki kuszy lub świst strzały.
Grad ognia zasypał magiczną barierę ale Beldin zdawał się mieć niespożyte siły.
Lerath nasłuchiwał. Inni żołnierze parli w stronę budynku  z którego rzucano zaklęcia. Nawet najpotężniejszy mag nie da sobie rady z Czarną Kompanią.
Nagle coś zapiszczało, przecinając powietrze. Porucznik niemal odruchowo wyrzucił przed siebie rękę i zacisnął palce w uchwycie. W samą porę. W jego ręku spoczywał bełt. Straż przyboczna również nie próżnowała. Znali się na rzeczy i wiedzieli, że muszą ochronić księcia za wszelką cenę. Nawet jeśli trzeba go będzie zasłonić własnym ciałem. Żołnierze szybko przywarli do następcy tronu i ściągnęli go z konia, zasłaniając przed dalszym ostrzałem.
O ułamek sekundy za późno.... Z pleców księcia sterczała długa, czarna strzała....

c.d.n.
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline Tamaya

  • Wanderer
  • *******
  • Wiadomości: 931
    • Zobacz profil
    • http://www.tamaya.escarp.net
Przeklęty
« Odpowiedź #22 dnia: Grudnia 30, 2005, 12:02:12 pm »
Przeczytałam z zapartym tchem. Ciekawie przedstawiona cała akcja.  

Offline Yuzuriha

  • Dead Shadow
  • SemiRedaktor
  • *********
  • Wiadomości: 1742
  • Let's go together ... in to the darkness
    • Zobacz profil
    • http://www.deadshadow666.deviantart.com/
Przeklęty
« Odpowiedź #23 dnia: Stycznia 03, 2006, 10:31:21 am »
Długo kazałeś nam czekać,ale warto było^^.Świetnie przedstawiona cała sytuacja,oby tak dalej.

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #24 dnia: Stycznia 12, 2006, 10:01:07 pm »
No.... oto przedstawiam kolejny rozdział Przeklętego. Cieszycie się? Nie? .... Tak myślałem....

Rozdział 6

Oczy gapiów zwróciły się w stronę ciała, drgającego jeszcze w konwulsjach. Książe nie miał szans. Strzała przebiła lewe płuco, a rana obficie broczyła krwią. Jakaś kobieta krzyknęła, któryś z rodziców zabrał płaczące dziecko do domu, ktoś wskazywał palcem na zwłoki, ktoś inny nie mógł uwierzyć własnym oczom... Do tłumu nie docierało, że ktoś mógł zabić ich ukochanego księcia.
Pierwszą osobą, w którą uderzył chłodny podmuch rzeczywistości był Lerath. Zakrył dłonią oczy w geście poirytowania i przeklął mordercę wraz z jego całą rodziną. Po takiej klęsce Czarna Kompania mogła pożegnać się z robotą.

Deamen stał na dachu niezauważony i wpatrywał się w martwe ciało, oblegane przez medyków, którzy bezradnie rozkładali ręce. Anathea chciała coś powiedzieć, ale demon uciszył ją kładąc palec na jej wargach. Elfka nie rozumiała zachowania swego towarzysza, ale nie mogła też dostrzec uskrzydlonej postaci, która z gracją poruszała się wśród tłumu. Anioł Śmierci podszedł wolno do martwego księcia. Nie spieszyło mu się. Miał czas.... całą wieczność. Posłaniec Mroku przez chwilę wlepiał swoje puste oczy w zwłoki, po czym uniósł rękę do góry. Para czarnych piór zatańczyła w powietrzu i w dłoni Anioła pojawił się miecz.
Deamen znał to ostrze. Czarny używał go za każdym razem. Ten sam Anioł towarzyszył mu od czasu kiedy zabił po raz pierwszy. Od początku klątwy....
Posłaniec Śmierci chwycił miecz oburącz i wbił ostrze w serce księcia. Z rany zadanej niematerialną bronią zaczęła wyciekać niebieskawa substancja. Runy na ostrzu zajarzyły się i wchłonęły kolejną, błagającą o litość duszę.
Anioł spojrzał w stronę skrytobójcy. Jego wzrok przebijał demona na wylot. Patrzyli sobie w oczy przez moment, po czym anioł ukłonił się dwornie i zniknął, pozostawiając tylko kilka czarnych, niematerialnych piór, niesionych podmuchem wiatru.  
Deamen odwzajemnił ukłon skinieniem głowy i odwrócił się na pięcie.
 - Zbieramy się stąd, elfko. – rzucił przez ramię. – zaraz zwali się tu cały regiment straży miejskiej.
Elfka niewiele myśląc zostawiła łuk i strzały, po czym podążyła za demonem, schodząc z dachu krętymi schodami.
 - Tam na dachu... – zaczęła, zrównując się ze swoim towarzyszem. – wpatrywałeś się w tego trupa jakbyś był w transie.
 - To część mojego przekleństwa... – skwitował zabójca.
 - Nie mógłbyś choć raz wyrażać się zrozumiale? – zapytała łuczniczka, niemal zgrzytając zębami.
Demon wzruszył ramionami
 - Jak zginiesz, zobaczysz to co ja widziałem przed chwilą....
Anathea poddała się. Nie miała ani ochoty, ani cierpliwości, żeby wdawać się w tego typu dyskusje.
Zeszli na parter i znaleźli się w sporej izbie. Z kominka ustawionego w kącie uśmiechały się do nich płomienie paleniska. Przez okna nie wpadało zbyt wiele światła, ale wystarczająco dużo, żeby zobaczyć ogłuszonego i związanego człowieka, który leżał bezwładnie przy przeciwległej ścianie.
 - Zabijesz go? – spytała elfka, gestem głowy wskazując na ogłuszonego kupca. Starała się, żeby jej głos brzmiał obojętnie
 - Po co? - Skrytobójca potrząsnął głową i wzruszył ramionami – Nie lubię marnotrawstwa....
Anathea podeszła do jednego z małych okienek, wgryzających się w ścianę i wyjrzała przez nie ostrożnie.
 - Na ulicy totalny chaos – skomentowała i uśmiechnęła się mimo woli. – Nikt chyba nie zauważy dwóch postaci wychodzących tylnymi drzwiami, prawda?
 - Fakt – uciął Deamen, po czym podszedł do niedużych, drewnianych drzwi. – Nieźle strzelasz, wiesz elfko?
Łuczniczka prychnęła tylko i bez słowa odeszła od okna.
Tak jak przewidywała nikt w ogólnym rozgardiaszu nie zwrócił uwagi na dwójkę skrytobójców, opuszczających właśnie dom jednego z wielu kupców w Vern... prawie nikt.

Tego wieczora w mieście zapanował nerwowy, żałobny nastrój. Czarna Kompania wraz z oficerami straży miejskiej przetrząsnęła cale miasto zaglądając wszędzie gdzie się dało. Jednak zamachowców nie znaleźli.
Mag, który z jednego z dachów ciskał ogniste kule, rozpłynął się tak niespodziewanie jak się pojawił, pozostawiając po sobie tylko kupkę czerwonawego pyłu. Kusznik zniknął w tłumie, nie zwracając niczyjej uwagi. Łuk, z którego wystrzelona została czarna strzała, znaleziono na jednym z dachów. Oczywiście właściciela broni nie było nigdzie w pobliżu....
Z racji braku winowajców, mieszkańcy Vern wyładowali swoją flustrację na Czarnej Kompanii. Tej nocy miały miejsce liczne bójki, rozróby, czasem pożary..... Nieodłączne elementy klęski....

Porucznik Lerath siedział w swoim pokoju w gospodzie o wdzięcznej nazwie „Stalowy Orzeł”. Z półprzymkniętymi oczami opierał podbródek na splecionych dłoniach i słuchał raportu jednego ze swoich podkomendnych.
 - Czy wiemy już coś o zamachowcach? – zapytał młodego oficera, który prężył się przed nim w salucie.
 - Nie, sir. Mamy do czynienia z profesjonalistami. Nie zostawili po sobie żadnych śladów. Jeden z kupców został napadnięty i związany w swoim domu, ale twarzy zamachowcy nie widział, sir
 - Jakie jest nastawienie mieszkańców do całej sprawy?
 - Będziemy musieli jak najszybciej się stąd wynieść, sir. „Zlinczować” to najłagodniejsze wyrażenie jakie słyszałem na ulicy.
Porucznik zamilkł i uśmiechnął się mimowolnie. Służył w wojsku od ponad sześćdziesięciu lat, a reakcje ludzi wciąż go zadziwiały. Zadumał się na chwilę, kontemplując jakiś punkt na podłodze, po czym podniósł głowę i skinął na drzwi
 - Możesz odejść sierżancie.
Oficer zasalutował i opuścił pokuj
 - Co o tym sądzisz, Beldin? – rzucił Lerath do pustego fotela, który stał przy ścianie, tuż obok stolika.
Coś błysnęło i dało się słyszeć pstryknięcie palców. Kurtyna niewidzialności opadła i na fotelu zmaterializował się czarodziej. Oparł się wygodnie i rozłożył ręce w geście bezradności
 - Trzeba będzie jak najszybciej opuścić Vern – powiedział spokojnie. – Jeśli tu zostaniemy, mieszkańcom mogą przyjść do głowy różne głupie pomysły. Poza tym możesz się pożegnać z wygodną posadą u króla Portharu.
Lerath skinął głową i zadumał się, przyglądając się blatowi stolika
 - Zbadałeś już tą czarną strzałę? – zapytał nie podnosząc wzroku
 - Mistrzowska robota – skomentował mag – Grot z czarnego dwemerytu, wzmacniany dodatkowo runami. Nic dziwnego, że moja bariera nie zatrzymała pocisku.... Dwemeryt wchodzi w zasłony jak w masło....
 - Jak rozumiem czegoś takiego nie można kupić w sobotę na targu...
 - Obróbka dwemerytu nie wymaga wielkich umiejętności, – Beldin popatrzył na porucznika ostro – ale ten metal jest niesamowicie drogi. Poza tym ktoś znał się na robocie i opatrzył strzałę runami niewykrywalności. Nie Lerath, to nie był atak grupy ekstremistów, tylko perfekcyjnie zaplanowana akcja, zlecona przez kogoś kto po kolana stoi w złocie.
 - Taaa.... to dlatego wynajęli Krwawą Różę... – powiedział Wilk, bardziej sam do siebie, niż do rozmówcy.
Beldin otworzył szerzej oczy i z lekkim zdumieniem popatrzył na towarzysza
 - Gildia Skrytobójców? – mag podrapał się w podbródek – To całkiem logiczne... Ale skąd wiesz, że to akurat oni?
 - Dzisiaj rano – zaczął Lerath – w tej karczmie... Pod Drewnianym Kłem chyba.... Tak, właśnie tam.... Widziałem na korytarzu jakiegoś młodzika ubranego na czarno. Dziwny był.... Teraz kiedy o tym myślę, ten koleś miał na przedramieniu wytatuowaną różę i sztylet....
 - To niczego nie dowodzi – Beldin wzruszył ramionami – Każdy dzieciak może sobie na byle jarmarku zrobić podobny
 - Przestań pieprzyć, Beldin. Sam kiedyś należałem do Gildii, to chyba wiem jak wygląda ich tatuaż, nie?! – Lerath oparł się i zaczął stukać palcami w poręcz krzesła – Jedno mnie tylko ciekawi. Kto jest na tyle głupi, żeby planować zamach na księcia Porharu? To przecież samobójstwo!
Mag rozłożył ręce, a przez jego twarz przebiegł cień szyderczego uśmiechu.
 - Historia pokaże, poruczniku.....

c.d.n.
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline The_Reaver

  • Heartless Engineer
  • Redaktor
  • *********
  • Wiadomości: 2086
  • Dark Keyblade Master
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #25 dnia: Stycznia 13, 2006, 10:49:16 am »
chyba ostatnimi czasy zapał do pisania "Przeklętego" tobie opadł. Kolejne części coś corarz rzadziej się pokazują. Ale i tym razem jestem pod wrażeniem. Fajnie się czyta i wogóle. Tylko tak dalej.
I'm in Space!

Offline Tamaya

  • Wanderer
  • *******
  • Wiadomości: 931
    • Zobacz profil
    • http://www.tamaya.escarp.net
Przeklęty
« Odpowiedź #26 dnia: Stycznia 13, 2006, 01:21:42 pm »
No fajnie się to czyta. Opłacało się czekać :)

Offline Yuzuriha

  • Dead Shadow
  • SemiRedaktor
  • *********
  • Wiadomości: 1742
  • Let's go together ... in to the darkness
    • Zobacz profil
    • http://www.deadshadow666.deviantart.com/
Przeklęty
« Odpowiedź #27 dnia: Stycznia 14, 2006, 10:54:38 am »
Ja tam nie narzekam,że każda część coraz później się pokazuje,bo widzę,że bardzo się starasz by wszystko miało ręce i nogi,i bardzo mi się to podoba bo gdy ją czytam to jakbym czytała fachowo napisaną książkę^^.Oby tak dalej.

Offline Ignatius Fireblade

  • Berserker
  • ***
  • Wiadomości: 214
  • Ten, który bywa
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #28 dnia: Stycznia 15, 2006, 06:55:43 pm »
Widzę, że jeszcze sporo muszę się jeszcze nauczyć ;)  Bardzo fajnie czyt mi się Twoje opowiadanko i muszę przyznać, że to mistrzowska robota. Aha, mam tylko takie wrażenie, czy pożyczyłeś sobie Beldin'a z Belgariady Eddings'a? Tam była postać o takim imieniu :grin:  Zaraz wezmę się za Twe inne dzieła i czekam na kontynuacje...
Gdy rozum śpi, budzą się upiory.
Goya

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #29 dnia: Stycznia 17, 2006, 08:01:53 pm »
Cytuj
czy pożyczyłeś sobie Beldin'a z Belgariady Eddings'a? Tam była postać o takim imieniu  Zaraz wezmę się za Twe inne dzieła i czekam na kontynuacje...
Taaa.... Bedina faktycznie z tamtąd zapożyczyłem, ale tylko imię, bo jak chyba zauważyłeś moja postać skrajnie się różni od Beldina z powieści pana Eddings :F
Za moje inne dzieła się lepiej nie bierz, bo moje inne dzieła to, ze się tak wyrażę, syf kompletny, ale mniejsza z tym

W każdym razie daję koleny rozdzialik. Trochę krótki w sumie, ale tak bywa czasem.
Notka do czytelników:
 - zauważcie, że sny, wizje i myśli bohaterów piszę kursywą.
 - pozory mylą
 - trochę zbyt często w tym rozdziale użyłęm rzeczownika "krew" .....

Rozdział 7

Powłoka stalowej mgły zasłaniała świetlistą tarczę księżyca. Echa kroków odbijały się w mroku. Ucieczka... Ciemne pnie drzew stały murem po obu stronach ścieżki, rozpościerając swe konary nad biegnącą rodziną. Dwójka dzieci i rodzice. Ludzie? Tylko jedno z nich....
W oddali słychać dudnienie ciężkich butów. Ktoś napina cięciwę łuku. Pogoń...
 - Nie uciekniesz nam Sheranie. – demoniczny głos odbił się echem wśród liści – Brać ich!
Strzała zasyczała w powietrzu i wbiła się w pień drzewa, budząc kilka szarych ptaków.
Mała, co najwyżej dziesięcioletnia dziewczynka, mocniej ścisnęła dłoń swojej matki
 - Mamusiu, już dalej nie mogę – wypłakało dziecko, pociągając nosem.
 - Musisz wytrzymać córeczko – Kobieta przyciągnęła dziewczynkę do siebie. Po policzku spłynęło jej kilka łez – Nie możemy się teraz poddać
 - Dopadniemy cię Sheranie – znów zabrzmiał demoniczny głos. Tym razem szyderczy – Nawet jeśli trzeba cię będzie ścigać przez piekło.
Kilka strzał posypało się w stronę uciekających. Jedna z nich musnęła ucho dwunastoletniego chłopca. Dziecko poczuło jak silna, męska dłoń ojca popycha go w krzaki.
Uciekinierzy zboczyli ze ścieżki i przebijali się przez spowite ciemnością chaszcze. Korzenie ciemnych drzew tarasowały drogę, a gałęzie smagały po twarzy. Cierniste krzewy niszczyły odzież, a pogoń była coraz bliżej. Chłopak oddychał szybko, z trudem łapiąc powietrze. Czuł, że dalej już nie pobiegnie. Musiał jednak zdobyć się na wysiłek.... być może ten ostatni....
Mgła przerzedziła się i przepuściła przez szarą zasłonę nikłe promienie księżycowego światła. Uciekający wbiegli na małą polanę, otoczoną ze wszystkich stron mrokiem puszczy. Dźwięk ich stóp został zagłuszony przez trawę, która w poświacie księżyca nabierała szarej barwy.
 - Już niedaleko – rzucił mężczyzna, łapiąc powietrze w płuca – Niedługo będziemy bezpieczni.
Kolejny świst. Stalowy grot błysnął i poszybował w ich stronę. Kobieta krzyknęła z bólu i upadła na ziemie.
 - Nieeee! – Sheran pochylił się nad swoją ukochaną i spróbował pomóc jej wstać – To już niedaleko, Saro. Nie pozwolę ci umrzeć.
Kobieta odtrąciła jego rękę i uśmiechnęła się blado. Kolejne łzy spadły na szarą trawę
 - Zostaw mnie... – jej głos się załamał – Ratuj dzieci.
 - Dałem ci słowo, Saro – mężczyzna wstał i zdjął z pleców dwuręczny miecz. – Nie pozwolę ci umrzeć.
 - Mamo! – dziewczynka chciała podbiec do swojej matki, ale ojciec zatrzymał ją i potrząsnął głową.
 - Musicie uciekać, rozumiecie? – Sheran powiedział przytłumionym głosem do swego syna. – Pamiętasz tą jaskinię, którą ci pokazywałem? Tam będziecie bezpieczni.
Chłopiec skinął głową. Chwycił swoją siostrę za rękę i pociągnął ją na drugą stronę polany. Ze wszystkich sił próbował powstrzymać płacz, ale łzy same cisnęły mu się do oczu.
Pościg był tuż za nimi....
Było ich pięciu. Weszli na polanę pewnym krokiem. Wszyscy odziani w czarne kolczugi i kirysy. Wszyscy wyglądali jak ludzie, jednak ludźmi nie byli na pewno...  Dwu z nich miało przerzucone przez plecy łuki. Pozostała trójka dzierżyła czarne miecze.
 - Sheranie Worros – odezwał się ten w środku, najwyraźniej przywódca demonów. – Na mocy Codecsus Demonis, skazuję cię za związek z ludzką kobietą. Karą będzie śmierć. Nie stawiaj oporu a zakończymy to szybko.
 - Tak łatwo mnie nie dostaniecie – Sheran powiedział przez zaciśnięte zęby.
Wyrzucił rękę przed siebie, a ukryty w dłoni sztylet rozciął powietrze i wbił się w czaszkę jednego z łuczników. Krople krwi spłynęły po ostrzu, a demon nie żył, zanim zdążył zorientować się, że został trafiony. Martwe ciało upadło na ziemię, drgając w konwulsjach.
Przywódca grupy popatrzył na zwłoki, po czym przeniósł swój wzrok na Sherana
 - Dobrze... W takim razie załatwimy to po twojemu...
Sheran odwrócił się do swojego syna
 - Uciekajcie. Już! – rozkazał dzieciom
Chłopak skinął pośpiesznie głową i ściskając dłoń swojej siostry rzucił się do ucieczki. Nie odwracał się za siebie, ale jego mózg przeszywał dźwięk uderzających o siebie ostrzy.
Biegł. Był już tuż przy granicy ściany drzew, kiedy usłyszał przeraźliwy krzyk. Serce zamarło mu w piersi. To był głos jego ojca....
Odwrócił się stanął jak wryty. Ciało Sherana zwisało bezwładnie z miecza jednego z demonów, obficie brocząc krwią. Zabójca uśmiechnął się szyderczo i kopniakiem strącił zwłoki ze swojego ostrza.
Mały chłopiec przyglądał się temu ze łzami w oczach. Nie mógł się ruszyć, jakby pętały go niewidzialne więzy. Jego siostra chciała krzyknąć, ale głos uwiązł jej w gardle.
Demony zdawały się nie zwracać uwagę na dwójkę dzieci. Cztery pary oczu wpatrywały się w Sarę. Kobieta próbowała odsunąć się od nich, zdobiąc trawę, czerwonymi plamami posoki, wypływającej z rany.
 - Co z nią zrobimy? – zapytał jeden z demonów. Jego klinga wciąż czerwieniała od krwi Sherana.
 - Zostaw ją Gravv – przywódca powiedział obojętnym, choć nieco rozkazującym tonem – Nie ruszamy kobiet i dzieci.
 - Jeśli myślisz, że pozwolę żyć tej ludzkiej wywłoce... – zripostował Gravv, przystawiając czubek swojego miecza do szyi Sary, na którą skapnęło kilka kropel krwi z ostrza. – To grubo się mylisz!
Demon zamachnął się i.....

 
Deamen obudził się zlany potem. Szybko przeszedł do pozycji siedzącej i przetarł rękami oczy. Oddychał ciężko. Wydawało mu się, że krzyczał przez sen...
Skrytobójca był roztrzęsiony. Ten koszmar nawiedzał go regularnie w najmniej oczekiwanych momentach. I chociaż od tamtych wydarzeń minęło już prawie sto czterdzieści lat, to wspomnienia odcisnęły na trwałe swoje piętno w pamięci Deamena.
  Od tego się zaczęło, pomyślał odrzucając na bok koc. Wstał i opłukał twarz wodą z miski, która stałą tuż obok łóżka.
Nie mógł sobie pozwolić na luksus rozczulania się nad sobą, więc ubrał się pośpiesznie i pozbierał kilka rzeczy rozrzuconych po pokoju do jednego tobołka. Na prawą rękę nałożył czarną rękawicę, z którą nie rozstawał się od dłuższego czasu i wyszedł, przerzucając sobie swój nieliczny dobytek przez plecy.
Nie miał wiele. Ale nie dlatego, że nie było go stać.... Jako skrytobójca zarabiał całkiem sporo, ale po prostu nie potrzebował niczego poza parą ubrań na zmianę i kilkoma „narzędziami” do wykonywania fachu...
Przez okienko na korytarzu wdzierały się do środka blade promienie słońca. Był dopiero świt i miasto jeszcze spało.
Deamen podszedł do drzwi jednego z pokojów. Odruchowo sięgnął do klamki, ale zatrzymał dłoń w połowie drogi. Wahał się chwilę, po czym zapukał.
Ze środka dobiegł dźwięk pośpiesznie nakładanego ubrania. Kiedy skrytobójca chciał zapukać po raz drugi, drzwi uchyliły się, odsłaniając smukłą twarz, okalaną długimi, jasnymi włosami.
 - Deamen? – Anathea otworzyła szeroko oczy ze zdumienia – Ty... pukałeś?
Morderca puścił kpinę mimo uszu i spojrzał jej w oczy.
 - Idę się wymeldować i lecę do złożyć raport Mistrzowi Gildii – stwierdził obojętnym tonem. – Zabierasz się ze mną, czy zostajesz w Vern?  
 - Rozumiem, że to propozycja nie do odrzucenia? – zakpiła elfka
 - Nie – skrytobójca wzruszył ramionami i odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę schodów na parter – zrobisz jak uważasz....

Właściciel karczmy zawsze patrzył na niego podejrzliwie, ale za to na małą sakiewkę zostawioną mu przez Deamena , spoglądał zupełnie inaczej...

Demon wyszedł na pustą jeszcze ulicę i nabrał powietrza w płuca. Poprawił tobołek przerzucony przez plecy i podążył w sobie tylko znanym kierunku.... Być może na spotkanie z własnym przeznaczeniem....
 
c.d.n.
 
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline The_Reaver

  • Heartless Engineer
  • Redaktor
  • *********
  • Wiadomości: 2086
  • Dark Keyblade Master
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #30 dnia: Stycznia 18, 2006, 02:51:01 pm »
Igniatius dał ci dobrą motywację. Powiem szczerze, że to kolejny doskonale napisany rodział. Niech twym przeklęńswem będą tak doskonałe rozdziały.
I'm in Space!

Offline Ignatius Fireblade

  • Berserker
  • ***
  • Wiadomości: 214
  • Ten, który bywa
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #31 dnia: Stycznia 18, 2006, 04:04:07 pm »
Podoba mi się i twierdzę, że piszesz o wiele lepiej ode mnie. Ale jeśli mam pełnić rolę "motywacji", zrobię to z miłą chęcią. Historia, jak i bohaterowie są żywi i to bardzo mi się podoba, nie każdy potrafi tego dokonać... Mozna by się rozpisywać na wiele stron, ale ja po prostu podsumuję:
Masz we mnie wiernego czytelnika :)  
Gdy rozum śpi, budzą się upiory.
Goya

Offline Tamaya

  • Wanderer
  • *******
  • Wiadomości: 931
    • Zobacz profil
    • http://www.tamaya.escarp.net
Przeklęty
« Odpowiedź #32 dnia: Stycznia 19, 2006, 01:26:40 pm »
Jestem pod wrażeniem. Nabierasz rozmachu.  

Offline Yuzuriha

  • Dead Shadow
  • SemiRedaktor
  • *********
  • Wiadomości: 1742
  • Let's go together ... in to the darkness
    • Zobacz profil
    • http://www.deadshadow666.deviantart.com/
Przeklęty
« Odpowiedź #33 dnia: Stycznia 24, 2006, 04:23:29 pm »
Przeczytałam i czekam na dalszą część z niecierpliwością ^_^  

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #34 dnia: Stycznia 25, 2006, 10:20:37 pm »
hmm.... od ostatniego update'u tydzień minął, jeśli patrzeć na datę przy moim poprzednim poście.... dużo to, czy mało? .... nie wiem.

Rozdział 8

Spienione fale rozbijały się o skaliste wybrzeże. Chłodny podmuch bryzy unosił w powietrze kilka pożółkłych liści. Woda, która od tysiącleci uderzała nieprzerwanie w wysoki klif, wyżłobiła w skale wzory przywodzące na myśl nieudane dzieło podpitego rzeźbiarza. Ze szczytu klifu wyrastała kamienna budowla, nadgryziona przez ząb czasu tak, że niemal zlewała się ze skałą. Grube mury skutecznie przetrwałyby nawet kilkumiesięczne oblężenie, a cztery wieże, strzelające w górę na wysokość prawie dziewięćdziesięciu stóp, budziły respekt. Za murami znajdował się obszerny dziedziniec i kompleks budynków, wrośniętych w skałę. Jednakże teraz cała budowla skąpana byłą w mroku, mąconym tylko lekkim światłem księżyca. W fortecy nie widać ani jednej zapalonej pochodni. To jednak nie oznaczało, że jest opuszczona. Wręcz przeciwnie, wewnątrz rezydowali przedstawiciele różnych ras, których łączył ten sam fach.... skrytobójcy....
Po wschodnim murze przechadzał się człowiek. Kasztanowe włosy miał ścięte krótko, a ślady nie dogolonego zarostu zdobiły twarz. Przy pasie pobrzękiwał mu jednoręczny miecz, a na plecy opadał wytarty, płaszcz w kolorze indygo. Wiatr zagwizdał, uderzając go podmuchem zimnego powietrza, a mężczyzna odruchowo podniósł mankiety płaszcza. Zima zbliżała się wielkimi krokami do małej, zapomnianej wysepki na zachodnim krańcu kontynentu. Człowiek zatrzymał się i oparł o ścianę. Przeszukał kieszenie i wyjął z jednej z nich miedzianą monetę. Przyjrzał się wybitym na niej profilu aktualnego króla Portharu, po czym zrzucił ją na dół. Mężczyzna przez kilka sekund obserwował monetę, aż ta zupełnie zniknęła w mroku.
Z dołu dochodził tylko miarowy szum fal, rozbijających się o skały. Człowiek zamknął oczy i nagle usłyszał kroki.
 - Wiedziałem, że cię tu zastanę, Will – z ciemności wyłoniła się wysoka postać, o szarej karnacji, spiczasto zakończonych uszach i bladoniebieskich, długich włosach, zasłaniających jedno oko.
 - Często tu przychodzę – odpowiedział człowiek, w zamyśleniu wpatrując się w mrok pod sobą.
 - Fakt – potwierdził nieznajomy – Nie wiem tylko po co ciągle wyrzucasz monety do oceanu?
Mężczyzna westchnął
 - W moich stronach to taki zwyczaj. Ma przynosić szczęście – Will, spojrzał rozmówcy w twarz – A to mroczne elfy nie mają przesądów?
 - Owszem, mają – w głosie elfa brzmiało rozbawienie – ale za stary jestem, żeby wierzyć w takie bzdury  
Will podniósł głowę i rozejrzał się dookoła, jakby chciał wyłowić wzrokiem coś w ciemności.
 - Słyszysz? – zapytał, jakby niepewny własnych zmysłów.
Elf wytężył słuch. Pod nimi szumiało morze, jednak z góry dochodził jeszcze inny dźwięk. Odgłos, jaki wydawały wielkie skrzydła rozbijając powietrze. Bez dwu zdań, jakieś duże, skrzydlate stworzenie zbliżało się w ich stronę. Kiedy w górze rozległ się niski, głośny ryk, elf uśmiechnął się i wzruszył ramionami
 - To tylko Deamen na swoim wyvernie.

Deamen ściągnął lejce. Wiatr smagał go po twarzy, ale kontrolował lot Shiru. Wyvern złożył skrzydła i zaczął pikować w dół. W odpowiednim momencie, skrytobójca szarpnął lejce. Jaszczur wiedział co zrobić. Złapał powietrze w skrzydła i wykonując nimi kilka machnięć, miękko wylądował na wyłożonym kostką dziedzińcu fortecy.
Demen zeskoczył z siodła i pogłaskał zwierzę po głowie. Zdjął mu uprząż i poprowadził w stronę szerokiego budynku, który pełnił funkcję stajni.
Czuł, że jest obserwowany, ale nie przejmował się tym zbytnio. To były znajome spojrzenia.

W gabinecie panował półmrok. Jedyne światło dawały płomienie, jarzące się bladym blaskiem w kominku. Pomieszczenie było dość obszerne, a na ścianach wisiały piękne bronie. Misternie wykonane miecze, o zakrzywionym ostrzu, łuki, pokryte dawno zapomnianymi runami, równie piękne, co zabójcze sztylety i kilka innych równie interesujących narzędzi mordu. Gabinet miał dwa trzy małe okna, ale teraz były zasłonięte gobelinami, żeby chłodne powietrze nie dostawało się do środka.
Przy biurku z wypolerowanego, ciemnego drewna, siedział mężczyzna. Dobrze naostrzonym piórem, które niegdyś należało do jakiegoś czarnego ptaka, stawiał równe litery na kawałku pergaminu. Na końcu listu, podpisał się jako: „Mistrz Krwawej Róży”.
Mężczyzna odłożył pióro do buteleczki z inkaustem i przejrzał treść listu. Płomienie, tańczące w palenisku, odbijały się w jego ciemnoczerwonych oczach. Mistrzowi Gildii nie przeszkadzał półmrok. Był stworzeniem nocy, wychowanym, żeby żyć i zabijać w ciemnościach. A żył już od ponad tysiąclecia, wciąż zachowując wygląd czterdziestoletniego mężczyzny. Wydawało się, że wartki strumień czasu, omija go szerokim łukiem i w gruncie rzeczy była to prawda. Mistrz był wampirem, a czas nie ima się wampirów.....
Mężczyzna zapalił świecę i spuścił kilka kropel stopionego czerwonego wosku na pergamin, po czym przycisnął do niego sygnet z pieczęcią Gildii.
Rozległo się charakterystyczne stuknięcie. Kilka cegieł odsunęło się, odsłaniając ukryty korytarz. Do gabinetu wkroczyła postać w czarnej, wytartej tunice, z tobołkiem przerzuconym przez plecy. Wampir wskazał gestem ręki puste krzesło po drugiej stronie biurka.
 - Misja przebiegła pomyślnie, panie – powiedział Deamen, typowym dla siebie, wyzutym z emocji głosem, sadowiąc się na krześle. – podmiot został wyeliminowany, a ślady zatarte. Nie ponieśliśmy strat.
 - Doskonale – głos wampira był łagodny. Mistrz zamyślił się na chwilę, po czym wręczył skrytobójcy zapieczętowany list
Demon przyjrzał się kawałkowi pergaminu. Na pieczęci widniała róża i sztylet – symbole Gildii.
 - Książę Portharu nie żyje – stwierdził Mistrz – Władca jest pogrążony w żałobie. Trudno mu się zresztą dziwić. W końcu stracił jedynego syna. – wampir zrobił krótką pauzę -  Jednak dla nas ważniejszy jest fakt, że Porthar stracił następcę. Król będzie zmuszony posadzić na tronie swoją córkę i wydać ją jak najszybciej za mąż.
 - Kogo i ilu mam się spodziewać? – Deamen nie lubił nie potrzebnych pytań i wyjaśnień. Od razu przechodził do sedna sprawy.
Wampir uśmiechnął się, mimowolnie pokazując kły. Nie lubił co prawda kiedy mu przerywano, ale wiedział, że Deamen, mimo braku magicznych zdolności, potrafił bezbłędnie odczytać intencje innych.
 - Masz po prostu zapewnić jej ochronę i zadbać, by nie spadł jej nawet włos z głowy, rozumiesz? – Mistrz otworzył szufladę biurka i wyjął z niej kilka kawałków pergaminu, związanych czerwoną wstążką – Tu są plany zamku królewskiego i szczegóły misji. Wyruszasz za dwa dni.
Demon przytaknął i wziął pergamin z rąk Mistrza Gildii. Do głowy przyszło mu kilka pytań, ale nie ubrał swoich myśli w słowa. Zadawanie pytań nie leżało, zarówno w jego naturze, jak i w naturze zawodu, który wykonywał.
Skrytobójca zdał sobie sprawę, ze książę Portharu był tylko pionkiem, a w grze tak naprawdę liczy się księżniczka. Oczywiste. Jednak stawka gry i tożsamość graczy wciąż pozostawały niejasna...
 - Czy mogę odejść, panie? – zapytał Deamen, stwierdzając, że bicie się z myślami, jest bezcelowe.
Mistrz Gildii gestem ręki wskazał drzwi. Skrytobójca wstał z krzesła, skłonił się lekko i opuścił gabinet.
Wampir poczekał, aż zostanie sam i spojrzał w górę, jakby chciał wzrokiem przebić sufit.
 - Twój ruch – powiedział i uśmiechnął się jadowicie

Zimny wiatr, wpełzający do twierdzy przez małe, niezasłonięte okienka, tańczył w labiryncie korytarzy. Jednym z nich kroczył Deamen. Poruszał się cicho, bardziej z przyzwyczajenia, niż z konkretnego powodu. W korytarzu panował niemal całkowity mrok. Dlaczego? Skrytobójcy znali swoją twierdzę na pamięć. Ewentualni wrogowie, nie....
Morderca przyłożył dłoń do chłodnej ściany i zaczął wodzić palcami po kamieniach. Odliczył w myślach do pięciu i przycisnął jeden z fragmentów muru. Do uszu zabójcy doszedł ledwo słyszalny dźwięk uruchamianego mechanizmu i ściana rozstąpiła się, odsłaniając ukryty korytarz – jeden z wielu na terenie zamku.
Skrytobójca szedł naprzód, tonąc w mroku przejścia. Minął kilka rozwidleń, a na następnym skręcił w prawo. Podążał tą drogą tak często, ze teraz robił to niemal automatycznie.
Zanim się obejrzał, stał już przed niewielkimi, drewnianymi drzwiami. Otworzył je i od progu usłyszał znajomy, kobiecy głos.
 - Co cię do mnie sprowadza, Deamen?
W środku dość obszernego pokoju stała czarodziejka. Zrobiła przerwę w przyrządzaniu jakiegoś niebieskawego wywaru i spojrzała na demona.
 - Nawet bez używania magicznego zmysłu, mogę poznać, że to ty – zakpiła, uśmiechając się – Tylko ty nie pukasz przed wejściem. Za grosz kultury, Deamen, doprawdy....
Kobieta wyglądała na jakieś dwadzieścia pięć ludzkich lat. Problem polegał na tym, ż każda czarodziejka wyglądała mniej więcej na tyle. Dzięki znajomości odpowiednich zaklęć i eliksirów, adepci magii mogli znacznie przedłużyć sobie życie.
Czarodziejka  była ubrana w wygodny strój roboczy. Kasztanowe włosy, spięte z tyłu głowy, opadały na plecy, a fioletowe oczy wpatrywały się z lekkim rozbawieniem w skrytobójcę.
Jej pokój, mimo surowości kamiennych murów, sprawiał wrażenie przytulnego. Gobeliny, utrzymane w jasnej tonacji barw, zasłaniały okna. Przy jednej ze ścian stała mała biblioteczka z opasłymi tomiskami, a przy drugiej pościelone łóżko, które spokojnie zmieściłoby trzy osoby. W środku pomieszczenia stały dwa stoły. Jeden zawalony odczynnikami alchemicznymi i szklanymi butelkami różnych kształtów. Na drugim leżała otwarta księga, kilka bezładnie porozrzucanych skrawków pergaminu i pióro zanurzone w buteleczce z inkaustem. W pokoju unosił się zapach ziół, a lampy na ścianach płonęły białym płomieniem.
Kobieta podała demonowi kilka buteleczek, wypełnionych przezroczystymi i zielonkawymi płynami – eliksiry leczące, które każdy skrytobójca powinien mieć przy sobie.
 - Nie musisz dziękować – uśmiechnęła się
Demon bez słowa wyciągnął ze swojego tobołka mały flakonik i położył go na jednym ze stołów. Czerwona ciecz w środku, jarzyła się rubinowym blaskiem. Na widok buteleczki, Isabella Crowood - bo takie imię nosiła czarodziejka, otworzyła szeroko oczy.
 - Krew feniksa.... – stwierdził obojętnie Deamen – tak jak prosiłaś...
 - Jak udało ci się to zdobyć? – Isabella nie kryła zdziwienia – feniksy są przecież prawie na wymarciu.
 - Prawie.... – demon zrobił pauzę, wpatrując się w fioletowe oczy czarodziejki – Powiedzmy, że znajomy alchemik miał u mnie dług wdzięczności....
 - To musiał być spory dług – zakpiła kobieta – Krew feniksa to coś co można kupić od byle przejezdnego magika. Znam wielu magów, którzy zabiliby cię bez mrugnięcia okiem dla czegoś takiego – czarodziejka przerwała na chwilę i posłała skrytobójcy zalotne spojrzenie – Za ten flakonik, mogłabym ci się nawet oddać, tu i teraz....
Isabella nie zdawała sobie sprawy, że zarumieniła się po wypowiedzeniu tych słów. Deamen cały czas patrzył jej w oczy. Jego spojrzenie było chłodniejsze od wiatru, który nieustannie próbował wedrzeć się do środka.
Morderca wybrał najbardziej irytującą z możliwości. Po prostu odwrócił się i w milczeniu opuścił pokój.
Czarodziejka posłała za nim nienawistne spojrzenie. Czuła się trochę zawiedziona, że demon podczas rozmowy, ani razu nie zahaczył wzrokiem o wypukłości jej ciała....
No cóż, pomyślała, nie można mieć wszystkiego...

Deamen kroczył w ciemności, kierując się do swojej komnaty. Miał przeczucie, że to nie będzie spokojna noc...

c.d.n.
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline The_Reaver

  • Heartless Engineer
  • Redaktor
  • *********
  • Wiadomości: 2086
  • Dark Keyblade Master
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #35 dnia: Stycznia 26, 2006, 02:42:40 pm »
Aye. Tydzień oczekiwań i kolejny obszerny i bardzo ciekawy rodział . Deamen bardzo podoba mi się za swój charakterek. Przydałoby się kilka śmiecznych zwrotów, a można by mówić o kopii Aurona. Anyhow oby Ignatius dawał ci sporą motywację.
I'm in Space!

Offline Ignatius Fireblade

  • Berserker
  • ***
  • Wiadomości: 214
  • Ten, który bywa
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #36 dnia: Stycznia 26, 2006, 04:30:14 pm »
Bardzo mi się podoba. Może, gdy poćwiczę tak z rok, to zbliżę się do Ciebie poziomem... Niemniej czekałem na kolejną część i nie zawiodłem się. Powiem więcej, przyjemnie mnie rozczarowałeś... Myślałeś kiedykolwiek o wydaniu tego w formie książkowej? Trochę wstyd się przyznać, ale ja odnośnie swojego "dzieła" tak... Każdy powinien mieć jakieś marzenia :shifty:  Nie uświadczyłem większych błędów, ale jedno mnie ciągle męczy... Ten Wyvern, powieście mnie, ale przyzwyczaiłem się do formy żeńskiej tego zwierzaka - Wyverna... Wg mnie tak brzmiałoby lepiej, ale to tylko sugestia.

Nie mogę się doczekać dalszej części "Przeklętego".
Gdy rozum śpi, budzą się upiory.
Goya

Offline Tamaya

  • Wanderer
  • *******
  • Wiadomości: 931
    • Zobacz profil
    • http://www.tamaya.escarp.net
Przeklęty
« Odpowiedź #37 dnia: Stycznia 27, 2006, 11:52:28 am »
Kolejny ciekawy kawałek. Nie mam powodów do narzekań, więc pozostaje tylko tradycyjnie czekać na kolejny.  

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #38 dnia: Lutego 22, 2006, 08:48:59 pm »
Cytuj
Nie uświadczyłem większych błędów, ale jedno mnie ciągle męczy... Ten Wyvern, powieście mnie, ale przyzwyczaiłem się do formy żeńskiej tego zwierzaka - Wyverna... Wg mnie tak brzmiałoby lepiej, ale to tylko sugestia.

Ano może i brzmiałoby lepiej, ale zauważ, że wyvern też jaszczurka, i jak większość gadów, w skład tego gatunku wchodzą samce i samice. Samica rzeczywiście zwie się wyverna, ale Deamen lata na samcu, czyli zostanie wyvern. :F

A tak poza tym to przepraszam wszystkoich za takie opuźnienie, ale nie mogłem się zebrać, żeby cokolwiek napisać...... No więc macie tu symboliczny, krótki rozdział, a ja postaram się w najbliższym czasie napisac coś  sensownego.

Rozdział 9

 - Kto tu jest królem do cholery, ja czy wy?! – poirytowany męski głos odbił się od ścian pałacowej komnaty.
Słońce stało wysoko na niebie. Smugi światłą wpadały do pomieszczenia przez duże okna, ozdobione dziwnymi witrażami. Przy długim stole, który znajdował się na środku, siedziało dwanaście postaci. Król Porthatu – Siegfrid II, siedział na pozłacanym fotelu u szczytu stołu. Walnął pięścią w blat, i powiódł po swoich doradcach rozgniewanym spojrzeniem.
 - Ależ Wasza Wysokość – odezwał się człowiek, który sądząc po ubiorze, przynależał do stanu szlacheckiego. -  My również ubolewamy nad twoją stratą, ale unoszenie się emocjami nie wyjdzie Portharowi na dobre.
 - Nie pouczaj mnie, jak rządzić krajem, bo za podważanie autorytetu władzy, idzie się na szafot – warknął rozeźlony król – Nie minął jeszcze nawet tydzień od pogrzebu mojego syna, a wy już chcecie wydać moją córkę za mąż? Jakim prawem?!
 - To jedyny sposób – skomentował starzec, siedzący po prawicy władcy – Robimy to tylko dla jej bezpieczeństwa.
 - Poza tym – wtrącił jeden z siedzących, najwyraźniej czarodziej – Musisz zatroszczyć się, panie, o losy kraju. Po śmierci księcia, w każdej chwili możemy się spodziewać zamachu na córkę Waszej Wysokości.
 - Na starość chyba ci mózg odjęło, Clairton – król posłał magowi krytyczne spojrzenie – Gdzie moja córka może być bezpieczniejsza niż w stolicy najpotężniejszej monarchii po tej stronie oceanu?
Kilku zebranych chciało zabrać głos, ale władca uciszył ich gestem ręki.
 - Doceniam wasze rady i na pewno wezmę je pod uwagę w ostatecznym osądzie sytuacji – oznajmił Siegfried chłodno – Teraz jednak prosiłbym panów o opuszczenie tej komnaty i powrót do swoich obowiązków.
Dwanaście jednocześnie odsuwanych od stołu krzeseł, wydało charakterystyczny odgłos. Doradcy, jeden po drugim, opuścili pokój, kłaniając się dwornie swemu władcy. Król odczekał aż wielkie dębowe drzwi zatrzasną się za ostatnim ze zgromadzonych, po czym sam opuścił salę.
Kroczył krętymi korytarzami, przyozdobionymi różnego rodzaju gobelinami. Szedł zamyślony, odpowiadając na dworne powitania służących, ledwie skinieniem głowy.
W końcu stanął przed drzwiami swej prywatnej pracowni. Dwu strażników, pełniących wartę przed wejściem, uderzyło trzonkami halabard w posadzkę i wyprężyło się w salucie. Siegfried przeszedł obok, nie zwracając na nich uwagi. Drzwi ustąpiły pod naciskiem jego dłoni i władca Portharu znalazł się w pokoju, który wyglądam wcale nie przypominał innych, pełnych przepychu komnat.  Pokój był mały, wręcz obskurny w porównaniu do innych części pałacu. Idealnie nadawał się do kontemplacji spraw wagi państwowej. W rogu stała zbroja, niegdyś zapewne noszona przez samego króla. Na płytach pancerza widoczne były różne pęknięcia i wgniecenia. Dowód tego, że Siegfried nie dochodził do władzy przez dyplomatyczne pertraktacje. Na ścianach wisiało kilka mieczy, odbijających światło, wpadające do komnaty przez okno z niezbyt wyszukanym witrażem.
Siegfried wszedł do środka i zatrzasnął za sobą drzwi. Usadowił się wygodnie na fotelu w rogu i nagle zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak. Na szerokim oparciu fotela spoczywał zwinięty kawałek pergaminy, opatrzony pieczęcią w kształcie róży i sztyletu. Król rozerwał ją i przebiegł wzrokiem po pergaminie. Kiedy skończył czytać, zdawał się być purpurowy na twarzy
 - Straż! – zawołał.
Drzwi rozwarły się z hukiem i do środka wpadło dwu strażników, patrząc niepewnie na swego władcę.
 - Powiedzcie mi, co to jest? – Siegfried podniósł rękę i pomachał pergaminem
 - No..... list – zaryzykował jeden ze strażników, nie bardzo wiedząc do czego zmierza ta rozmowa
 - Brawo – stwierdził król z przekąsem – a jak się tutaj znalazł?
 - Eeee..... ktoś go przyniósł? – drugi strażnik podrapał się po głowie
 - Ale jak, na miłość Boską, jak ktoś mógł go przynieść, skoro cały czas staliście przed drzwiami?!
Strażnicy równocześnie przełknęli ślinę. W głębi ducha czuli już jak katowska pętla zaciska im się  wokół szyi.

Nocne niebo nad Renhart, stolicy Portharu było usłane gwiazdami. Na wzgórzu wznosił się piękny pałac królewski, a wokół niego rozciągała się pajęczyna dróg i różnego rodzaju budynków. O tej porze w większości domów światła był już pogaszone, a mieszkańcy pogrążeni w stanie głębokiego snu. Zupełnie nieświadomi tego, że dopiero o tej porze miasto tak naprawdę ożywa.
Szyld karczmy o wdzięcznej nazwie Dzika Róża poskrzypiwał w takt muzyki dochodzącej ze środka. Lokal ten cieszył się bardzo szczególną opinią. Przychodzili tu wszyscy ci, których można określić mianem hołoty.
Nagle drzwi zajazdu, zupełnie bez ostrzeżenia otworzyły się gwałtownie, uderzając w ścianę z hukiem. Ze środka wyleciał mężczyzna. Wpadł na ziemię, przekoziołkował kilka razy i wstał, czując jak kolana uginają się pod nim. Chwycił dłonią zakrwawiony nos i nie oglądając się za siebie zniknął z pola widzenia
 - Następnym razem złamie ci coś więcej niż nos! – Krzyknął za nim osiemnastoletni chłopak, który wychylił się z lokalu. Splunął na ziemię i odwrócił się do swoich przyjaciół.
 - Chyba żeś trochę przegiął, Elin – stwierdził młodzieniec o słomianych włosach, ubrany w strój z dziwnego, brązowego materiału dopijając resztkę piwa ze swojego kufla
 - Nikt nie będzie bezkarnie obmacywał mojej dziewczyny – zripostował Elin, obwiązując czoło opaską. Chłopak nosił się w wypłowiałej bieli, co kontrastowało z jego kruczoczarnymi włosami i brązowymi oczyma.
 - Aleś ty szarmancki, Elin, nie ma co. – zakpiła dziewczyna z długimi kasztanowymi lokami, spływającymi po ramionach i założyła jedną nogę na drugą. Miała na sobie bluzkę ze sporym dekoltem i skórzane spodnie
 - A poza tym, to od kiedy niby jestem twoją dziewczyną? – młoda kobieta siedząca obok, odgarnęła jasne włosy z oczu i posłała mu mordercze spojrzenie. W swoim czarnym, obcisłym ubraniu wyglądała niemal złowieszczo.
 - Widzisz Elin? – krótko przystrzyżony mężczyzna, siedzący z drugiej strony stołu wybuchnął śmiechem – Próbujesz zaimponować dziewczynie i co dostajesz? Gówno.
 - Gówno, to ty Flint wiesz o kobietach – skwitowała dziewczyna w kręconych włosach
 - Ano może tak, Gloriano – Flint pociągnął spory łyk z kufla i kontynuował – Ale jedno wiem. Kobiety są jak bagno, że się tak poetycko wyrażę. Jak spróbujesz wejść to nigdy nie wiesz co się stanie.
Po wygłoszeniu kwestii chłopak poczuł, że Glori boleśnie kopie go w piszczel
 - Dupa tam, Flint – elokwentnie stwierdził młodzieniec o słomianych włosach – Taki z ciebie poeta, jak z koziej dupy trąba.
Towarzystwo wybuchło śmiechem, chociaż Flint wydawał się lekko zmieszany
 - Brawo Torn – zakpiła Glori – znowu popisałeś się intelektem, co nie, Natasha? – dziewczyna mrugnęła do swojej koleżanki.
 - Jesteście chorzy i tyle – jasnowłosa wzruszyła ramionami i oparła się wygodniej na krześle.
 - Nie no..... Ranisz moje uczucia skarbie – Elin wykonał teatralny gest i uśmiechnął się zawadiacko
 - Nie nazywaj mnie skarbem, bo to się źle dla ciebie skończy
 - No co ty – Elin udał urażoną minę – Zabiłabyś swojego ukochanego?
 - Nie no... zabić to może nie... – Natasha uśmiechnęła się ironicznie – ale za to kastracja brzmi ciekawie, no nie?
Wszyscy roześmiali się, ale uciszył ich Flint. Podniósł swój w połowie już opróżniony kufel i przebiegł wzrokiem po towarzyszach.
 - No to co? Zdrowie zakochanej pary.

c.d.n.
 
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline Ignatius Fireblade

  • Berserker
  • ***
  • Wiadomości: 214
  • Ten, który bywa
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #39 dnia: Lutego 22, 2006, 09:04:21 pm »
Kolejna dobra i solidnie napisana część. Ponownie pokazujesz mi, że muszę się jeszcze sporo nauczyć. Ujmę to tak: na literaturę na takim poziomie mogę czekać bardzo długo. Gratuluję i wyczekuję kolejnych części :)
Gdy rozum śpi, budzą się upiory.
Goya