Nie uświadczyłem większych błędów, ale jedno mnie ciągle męczy... Ten Wyvern, powieście mnie, ale przyzwyczaiłem się do formy żeńskiej tego zwierzaka - Wyverna... Wg mnie tak brzmiałoby lepiej, ale to tylko sugestia.
Ano może i brzmiałoby lepiej, ale zauważ, że wyvern też jaszczurka, i jak większość gadów, w skład tego gatunku wchodzą samce i samice. Samica rzeczywiście zwie się wyverna, ale Deamen lata na samcu, czyli zostanie wyvern. :F
A tak poza tym to przepraszam wszystkoich za takie opuźnienie, ale nie mogłem się zebrać, żeby cokolwiek napisać...... No więc macie tu symboliczny, krótki rozdział, a ja postaram się w najbliższym czasie napisac coś sensownego.
Rozdział 9
- Kto tu jest królem do cholery, ja czy wy?! – poirytowany męski głos odbił się od ścian pałacowej komnaty.
Słońce stało wysoko na niebie. Smugi światłą wpadały do pomieszczenia przez duże okna, ozdobione dziwnymi witrażami. Przy długim stole, który znajdował się na środku, siedziało dwanaście postaci. Król Porthatu – Siegfrid II, siedział na pozłacanym fotelu u szczytu stołu. Walnął pięścią w blat, i powiódł po swoich doradcach rozgniewanym spojrzeniem.
- Ależ Wasza Wysokość – odezwał się człowiek, który sądząc po ubiorze, przynależał do stanu szlacheckiego. - My również ubolewamy nad twoją stratą, ale unoszenie się emocjami nie wyjdzie Portharowi na dobre.
- Nie pouczaj mnie, jak rządzić krajem, bo za podważanie autorytetu władzy, idzie się na szafot – warknął rozeźlony król – Nie minął jeszcze nawet tydzień od pogrzebu mojego syna, a wy już chcecie wydać moją córkę za mąż? Jakim prawem?!
- To jedyny sposób – skomentował starzec, siedzący po prawicy władcy – Robimy to tylko dla jej bezpieczeństwa.
- Poza tym – wtrącił jeden z siedzących, najwyraźniej czarodziej – Musisz zatroszczyć się, panie, o losy kraju. Po śmierci księcia, w każdej chwili możemy się spodziewać zamachu na córkę Waszej Wysokości.
- Na starość chyba ci mózg odjęło, Clairton – król posłał magowi krytyczne spojrzenie – Gdzie moja córka może być bezpieczniejsza niż w stolicy najpotężniejszej monarchii po tej stronie oceanu?
Kilku zebranych chciało zabrać głos, ale władca uciszył ich gestem ręki.
- Doceniam wasze rady i na pewno wezmę je pod uwagę w ostatecznym osądzie sytuacji – oznajmił Siegfried chłodno – Teraz jednak prosiłbym panów o opuszczenie tej komnaty i powrót do swoich obowiązków.
Dwanaście jednocześnie odsuwanych od stołu krzeseł, wydało charakterystyczny odgłos. Doradcy, jeden po drugim, opuścili pokój, kłaniając się dwornie swemu władcy. Król odczekał aż wielkie dębowe drzwi zatrzasną się za ostatnim ze zgromadzonych, po czym sam opuścił salę.
Kroczył krętymi korytarzami, przyozdobionymi różnego rodzaju gobelinami. Szedł zamyślony, odpowiadając na dworne powitania służących, ledwie skinieniem głowy.
W końcu stanął przed drzwiami swej prywatnej pracowni. Dwu strażników, pełniących wartę przed wejściem, uderzyło trzonkami halabard w posadzkę i wyprężyło się w salucie. Siegfried przeszedł obok, nie zwracając na nich uwagi. Drzwi ustąpiły pod naciskiem jego dłoni i władca Portharu znalazł się w pokoju, który wyglądam wcale nie przypominał innych, pełnych przepychu komnat. Pokój był mały, wręcz obskurny w porównaniu do innych części pałacu. Idealnie nadawał się do kontemplacji spraw wagi państwowej. W rogu stała zbroja, niegdyś zapewne noszona przez samego króla. Na płytach pancerza widoczne były różne pęknięcia i wgniecenia. Dowód tego, że Siegfried nie dochodził do władzy przez dyplomatyczne pertraktacje. Na ścianach wisiało kilka mieczy, odbijających światło, wpadające do komnaty przez okno z niezbyt wyszukanym witrażem.
Siegfried wszedł do środka i zatrzasnął za sobą drzwi. Usadowił się wygodnie na fotelu w rogu i nagle zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak. Na szerokim oparciu fotela spoczywał zwinięty kawałek pergaminy, opatrzony pieczęcią w kształcie róży i sztyletu. Król rozerwał ją i przebiegł wzrokiem po pergaminie. Kiedy skończył czytać, zdawał się być purpurowy na twarzy
- Straż! – zawołał.
Drzwi rozwarły się z hukiem i do środka wpadło dwu strażników, patrząc niepewnie na swego władcę.
- Powiedzcie mi, co to jest? – Siegfried podniósł rękę i pomachał pergaminem
- No..... list – zaryzykował jeden ze strażników, nie bardzo wiedząc do czego zmierza ta rozmowa
- Brawo – stwierdził król z przekąsem – a jak się tutaj znalazł?
- Eeee..... ktoś go przyniósł? – drugi strażnik podrapał się po głowie
- Ale jak, na miłość Boską, jak ktoś mógł go przynieść, skoro cały czas staliście przed drzwiami?!
Strażnicy równocześnie przełknęli ślinę. W głębi ducha czuli już jak katowska pętla zaciska im się wokół szyi.
Nocne niebo nad Renhart, stolicy Portharu było usłane gwiazdami. Na wzgórzu wznosił się piękny pałac królewski, a wokół niego rozciągała się pajęczyna dróg i różnego rodzaju budynków. O tej porze w większości domów światła był już pogaszone, a mieszkańcy pogrążeni w stanie głębokiego snu. Zupełnie nieświadomi tego, że dopiero o tej porze miasto tak naprawdę ożywa.
Szyld karczmy o wdzięcznej nazwie Dzika Róża poskrzypiwał w takt muzyki dochodzącej ze środka. Lokal ten cieszył się bardzo szczególną opinią. Przychodzili tu wszyscy ci, których można określić mianem hołoty.
Nagle drzwi zajazdu, zupełnie bez ostrzeżenia otworzyły się gwałtownie, uderzając w ścianę z hukiem. Ze środka wyleciał mężczyzna. Wpadł na ziemię, przekoziołkował kilka razy i wstał, czując jak kolana uginają się pod nim. Chwycił dłonią zakrwawiony nos i nie oglądając się za siebie zniknął z pola widzenia
- Następnym razem złamie ci coś więcej niż nos! – Krzyknął za nim osiemnastoletni chłopak, który wychylił się z lokalu. Splunął na ziemię i odwrócił się do swoich przyjaciół.
- Chyba żeś trochę przegiął, Elin – stwierdził młodzieniec o słomianych włosach, ubrany w strój z dziwnego, brązowego materiału dopijając resztkę piwa ze swojego kufla
- Nikt nie będzie bezkarnie obmacywał mojej dziewczyny – zripostował Elin, obwiązując czoło opaską. Chłopak nosił się w wypłowiałej bieli, co kontrastowało z jego kruczoczarnymi włosami i brązowymi oczyma.
- Aleś ty szarmancki, Elin, nie ma co. – zakpiła dziewczyna z długimi kasztanowymi lokami, spływającymi po ramionach i założyła jedną nogę na drugą. Miała na sobie bluzkę ze sporym dekoltem i skórzane spodnie
- A poza tym, to od kiedy niby jestem twoją dziewczyną? – młoda kobieta siedząca obok, odgarnęła jasne włosy z oczu i posłała mu mordercze spojrzenie. W swoim czarnym, obcisłym ubraniu wyglądała niemal złowieszczo.
- Widzisz Elin? – krótko przystrzyżony mężczyzna, siedzący z drugiej strony stołu wybuchnął śmiechem – Próbujesz zaimponować dziewczynie i co dostajesz? Gówno.
- Gówno, to ty Flint wiesz o kobietach – skwitowała dziewczyna w kręconych włosach
- Ano może tak, Gloriano – Flint pociągnął spory łyk z kufla i kontynuował – Ale jedno wiem. Kobiety są jak bagno, że się tak poetycko wyrażę. Jak spróbujesz wejść to nigdy nie wiesz co się stanie.
Po wygłoszeniu kwestii chłopak poczuł, że Glori boleśnie kopie go w piszczel
- Dupa tam, Flint – elokwentnie stwierdził młodzieniec o słomianych włosach – Taki z ciebie poeta, jak z koziej dupy trąba.
Towarzystwo wybuchło śmiechem, chociaż Flint wydawał się lekko zmieszany
- Brawo Torn – zakpiła Glori – znowu popisałeś się intelektem, co nie, Natasha? – dziewczyna mrugnęła do swojej koleżanki.
- Jesteście chorzy i tyle – jasnowłosa wzruszyła ramionami i oparła się wygodniej na krześle.
- Nie no..... Ranisz moje uczucia skarbie – Elin wykonał teatralny gest i uśmiechnął się zawadiacko
- Nie nazywaj mnie skarbem, bo to się źle dla ciebie skończy
- No co ty – Elin udał urażoną minę – Zabiłabyś swojego ukochanego?
- Nie no... zabić to może nie... – Natasha uśmiechnęła się ironicznie – ale za to kastracja brzmi ciekawie, no nie?
Wszyscy roześmiali się, ale uciszył ich Flint. Podniósł swój w połowie już opróżniony kufel i przebiegł wzrokiem po towarzyszach.
- No to co? Zdrowie zakochanej pary.
c.d.n.