hmmm.... po długiej przerwie, pragnę zaszczycić was kolejnym rozdziałem mojej historii. Mam nadzieję, że wam się spodoba... Jeśli nie, no cóż.... czytacie na własną odpowiedzialność.
Rozdział 10
O tej porze w Dzikiej Róży było dość gwarno. Dwójka muzyków siedzących przy barze, wygrywała jakąś wesołą melodię, chociaż ich popisy muzyczne spotkały się z totalną obojętnością ze strony gości. Wszyscy siedzieli przy swoich stolikach pochłonięci rozmową i wlewali w siebie duże ilości taniego piwa. Piątka młodych ludzi zajmowała miejsca dokładnie na środku lokalu. Mimo, że w karczmie przesiadywały w dużej mierze typy spod ciemnej gwiazdy, nikt nie wchodził im w drogę.
Elin odstawił na blat kolejny opróżniony kufel i powiódł po sali rozkojarzonym wzrokiem.
- Hej ty tam! – krzyknął do mężczyzny w czarnej, zużytej tunice, który siedział samotnie przy stoliku w kącie – Na co się tak patrzysz?
Nieznajomy, popatrzył na niego przez moment, po czym demonstracyjnie zaczął obracać czarny sztylet, który niewiadomo skąd znalazł się w jego dłoni.
Elin widocznie uznał to za osobistą zniewagę. Wstał, przewracając swoje krzesło i lekko chwiejącym się krokiem podszedł do stolika w kącie. Głosy w karczmie umilkły. Goście widocznie nie chcieli przegapić kolejnej rozróby.
Chłopak oparł się dłońmi o stół nieznajomego i popatrzył na niego z wyższością
- Napytasz sobie biedy, facet – stwierdził, patrząc na niego przekrwionymi oczyma – chcesz skończyć jak ten koleś co stąd wyleciał niedawno?
Mężczyzna w czerni szybkim ruchem wbił trzymany w ręku sztylet w blat stołu, dokładnie między palce Elina. Nie powiedział nic, ale w tym momencie cisza była bardziej wymowna niż słowa.
Elin poczuł wzbierający w nim gniew. Zwinął palce w pięść i właśnie chciał uderzyć, kiedy usłyszał za sobą głos Natashy
- Odpuść sobie, Elin. Przez ciebie znowu się na nas karczmarz wkurwi, że mu gości płoszymy.
Chłopak prychnął i spojrzał gniewnie na nieznajomego
- Jeszcze się policzymy, palancie – rzucił, po czym odszedł do swoich kamratów.
Na mężczyźnie nie wywarło to najmniejszego wrażenia. Schował sztylet i wrócił do sączenia żółtawej cieczy, jakby nic się nie stało. Tylko od czasu do czasu spoglądał wzrokiem bez wyrazu na Natashę.
Kiedy drzwi Dzikiej Róży otworzyły się po raz kolejny, ulice były zupełnie opustoszałe. Nawet latarnie dogasały już, dając tylko nikłe światło. Ze środka wytoczyła się dwu podpitych jegomościów z bogatym zarostem i plamami po piwie na wytartej odzieży. Obejmowali się, podtrzymując jeden drugiego i wrzeszcząc na cały głos słowa jakiejś pijackiej piosenki, chwiejnym krokiem znikli w ciemności. Ich skrzeczące głosy odbijały się echem od budynków, budząc niejednego spragnionego snu mieszkańca Renhartu.
O tej porze, w karczmie nie było nikogo. No, prawie nikogo. Przy stoliku dokładnie na środku lokalu, piętka młodych ludzi prowadziła ożywioną dyskusję. Flint założył ręce za szyje i wyciągnął się na krześle. Rozejrzał się po sali i zatrzymał wzrok na mężczyźnie w czerni, siedzącym w kącie. Zmarszczył brwi z lekkim niedowierzaniem. Był pewien, że w karczmie nie ma nikogo poza nim i jego znajomymi. Flint popatrzył na swych towarzyszy i nagle przyszedł mu do głowy genialny pomysł
- Ej, ty tam – powiedział podniesionym głosem do nieznajomego w kącie – Co tak będziesz sam siedział? Chodź się do nas dosiądź!
Flint wyszczerzył zęby do przyjaciół. Elin potraktował go piorunującym spojrzeniem, ale reszta ucichła, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
Nieznajomy popatrzył na nich przez moment, jakby kalkulując coś w myślach. Po chwili wstał i spokojnie podszedł do stolika na środku sali. Flint przysunął mu krzesło i mężczyzna usadowił się obok Torna, naprzeciw Gloriany.
- No widzisz, facet? – Flint poklepał go po ramieniu – my tu nie gryziemy, więc możesz z nami kilka kufli opróżnić.
Nieznajomy, nie zwracając uwagi na słowa Flinta, odwrócił głowę, do Elina, który był czerwony na twarzy, nie tyle od gniewu, co z przepicia.
- Schowaj ten sztylet chłopcze, bo się jeszcze skaleczysz – mężczyzna w czerni powiedział to tak, jakby mówił do dziecka, które nie umie obchodzić się ze swoją zabawką.
Elin był bliski wybuchu, ale do akcji wkroczyła Natasha
- Uspokójcie się do jasnej cholery! Zachowujesz się jak rozpieszczony bachor, Elin
Chłopak nic nie odpowiedział. Spuścił głowę i wymamrotał kilka przekleństw pod nosem.
- W każdym razie.... – Flint przerwał chwilę niemiłej ciszy – Chyba wypadałoby się przedstawić. Ja jestem Flint. Ta śliczna młoda dama z kasztanowymi włosami to Gloriana. Jej koleżanka o równie nieziemskiej urodzie to Nataska. Koleś, którego mroczną stronę charakteru już poznałeś zowie się Elin, a to takie coś ze słomę na głowie to Torn – chłopak zakończył przedstawianie ironicznym uśmiechem i kontynuował – A ty to kto?
- Deamen – skwitował krótko nieznajomy i upił trochę pienistej cieczy z kufla, który przed chwilą przyniósł mu zmęczony karczmarz. Chociaż pił już od dłuższego czasu, nie było po nim widać śladów nietrzeźwości.
- Nie jesteś stąd, no nie? – stwierdził Elin, przewiercając go wzrokiem – My tu nie lubimy takich jak ty.
Deamen wzruszył ramionami
- Dziecko... – zaczął tonem bez emocji – idź do domu, niech ci matka da mleka i położy spać. Twardziela będziesz zgrywać kiedy indziej.
Wszyscy poza Elinem wybuchli śmiechem. Chłopak tym razem nawet nie próbował wstać. Czuł, że alkohol zbyt mocno uderzył mu do głowy. Jednak poprzysiągł sobie w duchu, że porachuje się z nieznajomym następnego dnia... kiedy tylko wyleczy kaca.
- No więc po co tu jesteś? – zapytała Glori, mierząc demona ciekawskim wzrokiem.
Skrytobójca spojrzał jej w oczy. Naturalną reakcją większości istot na takie spojrzenie był zimny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa. Glorianie te oczy wydały się nawet w pewnym sensie podniecające.
- Powiedzmy, że mam tu robotę – odpowiedział Deamen po chwili milczenia
- A no tak, oczywiście! – Flint puknął się dłonią w czoło – Teraz to wszystko jasne. Teraz to takich pełno do miast przyjeżdża, bo się księciu zdechło. Wiecie co to za akcja, co nie?
- Ano – odezwał się Torn – wszyscy łowcy nagród i inne ścierwa się zjeżdżają i że niby księżniczkę chcą ochraniać, co by złoto w łatwy sposób zgarnąć. Wszyscy myśleli, że król będzie załamany i takie tam, a tu dupa. Sieg wykopał wszystkich z zamku na zbity ryj i się skończyło.
- Widzisz, facet – skomentowała Natasha. W przeciwieństwie do Glori, ten gość wcale jej się nie podobał. – Nie masz tu czego szukać
Deamen wzruszył ramionami i dopił resztkę piwa. Odstawił kufel na blat i rzucił karczmarzowi kilka monet. Nic nie mówiąc, wstał od stołu i skierował się do drzwi lokalu.
- Ładnie to tak bez pożegnania odchodzić – zakpił Flint
- Jeszcze będzie okazja się pożegnać..... – rzucił Deamen, nie odwracając się i nadusił na ciężką klamkę drzwi. Wyszedł, zostawiając piątkę przyjaciół samych w opustoszałym zajeździe.
Godzinę później, kiedy całe towarzystwo rozeszło się, żeby zażyć tej nocy choć odrobiny snu, Natasha kluczyła pustymi uliczkami. Szła w kierunku wzgórza, na którym wznosiła się potężna konstrukcja pałacu królewskiego. Dziewczyna skręciła w jeden z zaułków, jak robiła to każdej nocy. Z wiadomych tylko dla siebie powodów, unikała chodzenia się główną drogą.
Poruszała się cicho, pogrążona w myślach. Po śmierci księcia Portharu, jej życie znacznie się skomplikowało. Cały naród pogrążył się w mniej lub bardziej udawanej żałobie. Najgorszy jednak był fakt, że przez całe to zamieszanie, coraz trudniej było nocą wymykać się z domu.
Natasha skręciła w kolejną uliczkę, między murami domów i zatrzymała się. Przed nią stał barczysty mężczyzna ze złowieszczym uśmiechem, zdobiącym jego pooraną bliznami twarz.
Dziewczyna cofnęła się kilka kroków i zorientowała się, że wyjście blokuje jej inny mężczyzna, w poobdzieranej szacie. Była w pułapce.
- Ale nam się trafiło, co nie Gray? – powiedział mężczyzna z bliznami na twarzy, zacierając ręce
Gray w odpowiedzi uśmiechnął się jadowicie i strzelił palcami obu dłoni.
- To co, mała? – kontynuował napastnik – Zabawimy się
- Po moim trupie – Natasha syknęła przez zaciśnięte zęby. Szybkim ruchem odczepiła od pasa dwa shurikeny i rzuciła nimi w mężczyznę. Jedna z gwiazdek wbiła się dokładnie między oczy człowieka, a druga rozcięła mu gardło, znacząc powietrze krwawą smugą. Mężczyzna wyglądał na mocno zdziwionego takim obrotem sprawy i zanim zdał sobie z tego sprawę, jego martwe ciało leżało na ziemi, dygocząc w konwulsjach. Gwiazdki najwyraźniej były zatrute.
Gray otworzył szeroko oczy, ale kiedy w końcu zdał sobie sprawę, ze jego towarzysz padł trupem, wyciągnął z pochwy jednoręczny miecz i rzucił się na Natashe. Skoczył, aby wykonać cięcie, ale jego ostrze zatrzymało się kilka centymetrów od twarzy dziewczyny. Ta wyrzuciła przed siebie dłoń i mężczyzna zawisł w powietrzu. Natasha uśmiechnęła się szyderczo i siłą umysłu pchnęła go na drugi koniec uliczki. Obolały człowiek, próbował wstać i wziąć nogi za pas, ale nie zdążył. Dziewczyna wprawnym rzutem shurikena rozcięła mu gardło.
Natasha, zanim ruszyła w swoją drogę, zatrzymała się przy ciele człowieka z bliznami na twarzy i splunęła mu prosto w twarz. Wtedy usłyszała za sobą głośne klaskanie, które odbijało się od ścian ciasnej alejki. Odwrócił się i wytężyła wzrok. W ciemności majaczyły zarysy nieznajomej postaci. Dziewczyna odruchowo sięgnęła do pasa po kolejną gwiazdkę, ale w tym momencie nieznajomy podniósł dłoń i wokół jego palców błysnęło małe wyładowanie energii magicznej. Ułamek sekundy później, Natasha odczuła na sobie skutki zaklęcia. Każdy mięsień jej ciała odmówił posłuszeństwa, zupełnie tak, jakby zamieniła się w żywy posąg.
- No, no, no – odezwał się męski, melodyjny głos. Z ciemności wyłonił się człowiek w białej, niczym nie wyróżniającej się tunice. Włosy miał schludne, koloru dokładnie takiego samego jak szata, przystrzyżone tak, żeby nie nachodziły na oczy. Jedynym co przykuwało uwagę, były oczy nieznajomego. Jedno, jasno błękitne, spoglądało na dziewczynę niemal przyjaźnie, natomiast drugie, barwy krwi, ze źrenicą jak u kota, bardziej pasowałoby do demona, niż do tego niepozornego człowieka. – Taki talent magiczny nie powinien się marnować.
- Odwal się, palancie – skwitowała dziewczyna, korzystając z faktu, że zaklęcie nie paraliżowało ust.
Gwałtowna fala uderzyła w jej umysł. Zwinęła się, jakby ktoś młotem uderzył ja w brzuch
- Trzymaj język na wodzy, nędzna istoto – nieznajomy znowu się odezwał. Tym razem chrapliwym, demonicznym głosem. Jego czerwone oko błysnęło w ciemności – bo możesz go stracić.
Ból ustąpił tak szybko, jak się pojawił i Natasha poczuła, że mężczyzna zdjął z niej zaklęcie paraliżujące. Upadła na kolana i oddychała ciężko.
- Trochę kultury, moja droga – do jej uszu znów dobiegł melodyjny, spokojny głos. Człowiek pokręcił z dezaprobatą głową. – Nie chcę cię skrzywdzić, ale sama rozumiesz....
- Kim jesteś i czego ode mnie chcesz?! – dziewczyna krzyknęła, wpadając nieznajomemu w słowo.
- Ach, gdzie moje maniery. Nazywają mnie Białym – mężczyzna ukłonił się dwornie. Jego czerwone oko znów błysnęło – I pójdziesz ze mną choćbym miał zedrzeć z ciebie skórę, żeby cię zmusić.
Natasha patrzyła na Białego z ogłupieniem. Nagle coś świsnęło jej nad głową i zobaczyła, że sztylet wbija się w wystającą cegłę tuż obok głowy nieznajomego.
- Zostaw ją, albo zginiesz – ktoś w ciemności powiedział chłodnym tonem
- Zobaczymy – demoniczna część Białego uśmiechnęła się i rozpostarła magiczną barierę wokół siebie i Natashy.
Dźwięk lecącego ostrza znów przeszył powietrze. Sztylet, tym razem czarny, po zetknięciu z osłoną po prostu ją przebił. Biały wyczuł pęknięcie i w ostatniej chwili uchylił się. Ostrze tylko lekko drasnęło jego ucho.
- Chybiłeś – zachrypiał Biały, szczerząc zęby w uśmiechu. Zamachnął się i posłał w ciemność piorun kulisty. Alejka wypełniła się magicznym światłem, a ściany wokół zaczęły pękać. Kula przemknęła przez całą długość uliczki i rozbiła się z wielkim hukiem, niszcząc mur jednego z domów.
Nagle, mężczyzna poczuł dotyk zimnego metalu na krtani.
- Ja nie chybiam – zimny głos skwitował całe zajście. Nieznajomy pociągnął sztylet, pozostawiając głęboką szramę na szyi Białego.
Mag jednak, zdążył wyswobodzić się z uścisku i teleportował się, pozostawiając za sobą tylko kilka kropel krwi.
Natasha popatrzyła skołowana na swego wybawcę. Dopiero teraz dotarło do niej, że nieznany jej mężczyzna, w czarnej, wyświechtanej tunice, właśnie uratował jej życie
- Ty...ty jesteś... tym gościem z karczmy.... – stwierdziła, nie mogąc dobrać innych słów.
Nieznajomy podał jej rękę i pomógł wstać.
- Nie opuściłaś dzisiaj z domu i nikt cię nie zaatakował, a mnie nigdy nie widziałaś na oczy, rozumiesz? – zapytał tonem nie znoszącym sprzeciwu, spoglądając na nią szarymi oczyma
Dziewczyna, niewiele myśląc skinęła głową i wybiegła z uliczki. Chciała zostawić to miejsce daleko w tyle. Chciała zapytać jeszcze o coś nieznajomego, ale kiedy się odwróciła, zastała za sobą tylko ciemność...
c.d.n.