A Aniła to mogłeś wytrzucić, jak Deamem zabił tego Lorda, bo jeszcze by wlazł jakiś strażnik i na nic by się Angel pojawiał.
eeee.... Niezabardzo rozumiem o co ci chodzi... Przecież tego anioła mógł zobaczyć tylko tytułowy bohater....
Zresztą mniejsza z tym, bo właśnie po.....eee..... jednodniowej przerwie wrzucam następny rozdział. Nic specjalnie ciekawego się nie dzieje.... Taka, ze tak powiem retardacja akcji.... No ale mroku to wy tu jeszcze uświadczycie, nie ma się co martwić :F
Rozdział 1
Anathea trzymała w ręku puchar czegoś, co karczmarz nazywał winem. Jej szczupła twarz odbijała się w mętnej, czerwonej substancji. Pociągnęła łyk z kielicha i odstawiła go na blat stołu.
Zmierzyła badawczym spojrzeniem skrytobójcę, siedzącego naprzeciw niej. Szczególną uwagę przykuwała blizna na jego twarzy, która rozciągała się przez całą długość skroni, prawie stykając się z kącikiem ust.
- Upominek od elfów.... – powiedział chłodnym głosem, uprzedzając pytanie towarzyszki – W pięciu urządzili zasadzkę.... myśleli, że mnie zaskoczą.....
- Nienawidzisz elfów, prawda? – Anathea oparła głowę na skrzyżowanych dłoniach
- Wszystkie rasy darzę równą nienawiścią.... – Deamen zakończył temat, dopijając resztkę piwa z kufla. – Jesteś gotowa do misji?
Elfka skinęła potakująco głową
- Dobrze.... Wyruszamy jutro o świcie.
Demon rzucił na stół kilka miedzianych monet i wstał
- Czekaj. – elfka chwyciła go za ramię – Dokąd idziesz?
- Nie twój interes.... – odparł, odwracając się do niej plecami i jakby czytając myśli towarzyszki dodał - I nawet nie próbuj mnie śledzić....
Anathea obserwowała sylwetkę skrytobójcy, znikającego za drzwiami zajazdu.
Za kogo on się ma, do jasnej cholery?!, pomyślała poirytowana.
Niewiele myśląc elfka skierowała się do wyjścia. Ciężkie, drewniane drzwi otworzyły się, lekko poskrzypując zawiasami. Anathea wytężyła wzrok. Nieopodal dostrzegła sylwetkę, ledwie widoczną wśród panującej dookoła ciemności. Zdecydowanym krokiem ruszyła za demonem, starając się unikać światła latarni i wykorzystywać cienie, jako swoich sprzymierzeńców. Poruszała się jak na skrytobójcę przystało – bezszelestnie, ale równocześnie z gracją kotki.
Morderca, którego śledziła, cały czas poruszał się główną drogą. Mimo panującego dookoła mroku, elfka starała się nie stracić go z pola widzenia.
Nagle demon skręcił w boczną uliczkę, między dwoma kamiennymi budynkami. Anathea odczekała chwilę, po czym ostrożnie ruszyła w tym samym kierunku. Kiedy weszła w mrok alejki, poczuła jak czyjaś dłoń zasłania jej usta w mocnym uścisku. Poczuła też zimne ostrze sztyletu, przystawionego do krtani.
- Mówiłem ci, żebyś mnie nie śledziła... – Deamen, nie poluźniając uścisku szepnął jej do ucha
Po plecach elfki przeszedł zimny dreszcz, a po skroni spłynęła kropelka potu. Zaczęła przeklinać w myślach swoją głupotę.
- Powinienem cię teraz zabić.... albo przynajmniej porządnie okaleczyć.... – głos demona dźwięczał chłodnym profesjonalizmem.
Skrytobójca przycisnął sztylet do jej gardła. Po ostrzu zaczęły spływać drobne kropelki krwi.
Deamen podniósł głowę. Z ciemności powoli wyłaniały się czarne skrzydła.
Nie tym razem...., pomyślał i uśmiechnął się w duchu... sam nie wiedział dlaczego,
nie tym razem... Elfka zamknęła oczy, czekając na cięcie, ale ku jej zaskoczeniu zabójca puścił ją i odsunął się kilka kroków w tył. Łuna księżyca oświetliła na chwilę naznaczoną blizną twarz. Anathea spojrzała mu w oczy i natychmiast odwróciła głowę. W zaadaptowanych do ciemności oczach mordercy zobaczyła coś mroczniejszego niż noc, a jednoczenie zimniejszego niż lód.... Coś, co każda jego ofiara widziała tuż przed śmiercią i coś, czego elfka nigdy nie będzie w stanie zapomnieć.... przekleństwo
Demon odwrócił się na pięcie i.... odszedł, po prostu ruszył w dalszą drogę, zostawiając swoją towarzyszkę sam na sam z myślami.
Drewniany zegar zawieszony na ścianie pracowni kowala, tykał, pokazując wskazówkami późną godzinę nocną. Mężczyzna, ubrany jeszcze w strój roboczy, siedział przechylony na krześle, z nogami położonymi na stole. Spojrzał niepewnie na zegar i ziewnął, szeroko otwierając usta. Czekał na swojego ostatniego klienta.
Odziana w czerń postać pchnęła ciężkie, drewniane drzwi i stanęła w progu warsztatu.
- Skończyłeś już pracę nad moim zamówieniem? – przybysz wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi
Kowal zdjął nogi ze stołu i wyprostował się na krześle. Gestem wskazał na przedmioty leżące na drugim, mniejszym stoliku. Skrytobójca podszedł we wskazane miejsca i badawczym spojrzeniem przeanalizował obydwie rzeczy. Po lewej leżała rękawica, z całości wykonana z czarnego metalu, który odbijał światło świecy w przedziwny sposób. Do rękawicy przytwierdzona była płyta, której zadaniem było osłaniać przedramię. Na całości widniały misternie wykonane runami, a skórzane paski, mocujące pancerz na ręku nosiły znaki różnych zdobień. Obok leżał sztylet, również wykonany z dziwnego, czarnego metalu. Jednak co dziwniejsze, ostrze prawie wcale nie odbijało światła. Wręcz przeciwnie, sztylet zdawał się je pochłaniać.
Deamen nałożył rękawicę i zapiął paski. Sprawdził, czy palce mają w niej swobodę ruchów i przypatrzył się całej konstrukcji
- Zdobienia mogłeś sobie darować.....
Kowal wzruszył tylko ramionami a kąciki jego ust wykrzywiły się w uśmiechu.
- Wszystko zrobiłem według schematu, który mi dałeś. Swoją drogą, to nie mam pojęcia skąd wytrzasnąłeś tyle czarnego dwemerytu, na te twoje dziwactwa.
- Tym już się nie kłopocz... – rzucił demon, nie odrywając wzroku od rękawicy
Zacisnął dłonie w pięść. Z metalowej konstrukcji wysunęły się trzy kilkudziesięciu centymetrowe ostrza, przypominające pazury. Deamen ocenił je, po czym wykonał dziwny gest dłonią i ostrza schowały się spowrotem na swoje miejsce.
- Dobrze.... – powiedział sam do siebie.
- Powiedz mi – wtrącił kowal – po jaką cholerę potrzebne ci bronie z dwemerytu?
- Magiczne właściwości.... – odparł skrytobójca, obracając czarny sztylet między palcami – Rękawica odbija zaklęcia, a sztylet przebija się przez osłony......
Demon bez słowa przypiął krótkie ostrze do pasa, a na rękawicę nasunął długi rękaw swojej czarnej tuniki. Lewą ręką sięgnął do kieszeni i rzucił na stół sporą sakiewkę, dzwoniącą złotymi monetami.
- Dwa tysiące koron... tak jak się umawialiśmy.... – powiedział, odwracając się w stronę drzwi.
- Czekaj. – zatrzymał go kowal – Nie musisz mi płacić.... Pamiętasz chorobę mojej żony? Gdyby nie lekarstwo co je przyniosłeś, to ona.....
- Wiem.... – przerwał demon
- Daj mi spłacić w ten sposób chociaż część długu.
- Skrytobójca nie pożycza po to, żeby dostać coś spowrotem, ale po to, żeby mieć dłużników.... – powiedział zabójca enigmatycznie, zamykając za sobą drzwi
Kowal siedział jeszcze jakiś czas z rękoma założonymi z szyję i wpatrywał się w sakiewkę leżącą na stole. Nigdy nie zrozumiał słów swojego klienta....
Słońce zaglądało przez niedomyte szyby do pokoju w karczmie Pod Złotym Łabędziem. Jasne promienie padały wprost na szczupłą twarz elfki leżącej na łóżku i tworzyły refleksy na jej jasnych włosach. Anathea przetarła dłońmi oczy i usiadła na posłaniu. Ziewnęła, szeroko otwierając usta i dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie jest sama.
W kącie pokoju, oparty o ścianę, stał Deamen, który bawił się dziwnym, czarnym sztyletem.
- Ładnie to tak do kobietę w jej pokoju nachodzić? – zapytała poirytowana
Skrytobójca nie odrywał oczu od sztyletu
- Zbieraj się..... Lecimy do Vern
- Jak to lecimy?
- Wszystko w swoim czasie, elfko. Wszystko w swoim czasie....
c.d.n.