Autor Wątek: Przeklęty  (Przeczytany 14562 razy)

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Przeklęty
« dnia: Listopada 12, 2005, 10:44:54 pm »
Nazwijcie to jak chcecie, ale zabieram się za pisanie drugiego fika. Tym razem będzie to opowiadanie w świecie fantasy, wykreowanym przeze mnie. Wiem, ze trzeba mieć nieźle zrytą psychikę, zeby pisac dwa fiki równolegle, ale zapewniam, że praca nad "Przeklętym" nie opóźni update'ów w GT (którego i tak nikt nie czyta heh....)
A więc drżyjcie śmiertelnicy. Oto przed wami kolejny twór mojego pokręconego umysłu:

Prolog

Strażnik w skórzanej, nabitej ćwiekami kurtce stał oparty i swoją halabardę i sennym wzrokiem wpatrywał się w niebo. Niebieskawa poświata księżyca rzucała delikatne światło na jego pooraną zmarszczkami twarz. Ziewnął, szeroko otwierając usta i przeciągnąwszy się spojrzał na bramę zamku. Z utęsknieniem wyczekiwał zmiany warty, ale za nim to nastąpi chciał zrobić jeszcze jeden obchód wokół warowni. W końcu za to mu płacą....
Spojrzał jeszcze tylko od niechcenia na rozległe ogrody  otaczające posiadłość i ruszył. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że z cienia obserwuje go para przenikliwych szarych oczu.
Nieznajomy, odziany w czarną tunikę, z kapturem zasłaniającym twarz, wychylił się z ukrycia kiedy tylko mężczyzna z halabardą zniknął z pola widzenia. Szybko i bezszelestnie pokonał trawiasty odcinek i omijając kilka skąpanych w mroku krzewów przylgną do kamiennej ściany. Było ciemno, lecz nieznajomy nie był człowiekiem i w nocy widział prawie tak dobrze, jak w dzień. Poza tym, przez kilka ostatnich dni, podszywał się pod służącego w zamku i jego każdy ruch był starannie zaplanowany. W swoim fachu nie był może najlepszy, ale zawsze przygotowywał się do zleconego zadania.
Dla pewności rozejrzał się jeszcze dookoła i wczepił palce w przerwę między kamieniami muru. Zamkowi w Arah’mee zdecydowanie można przypisać określenie „dobrze ufortyfikowany”, ale na pewno nie „dobrze strzeżony”. Zaczął się wspinać. Wgłębienia w ścianie były na tyle głębokie, że bez większych trudności mógł dostać się na flankę.
Był już prawie na szczycie, kiedy poczuł na twarzy silny podmuch. Wiatr zerwał mu z głowy czarny kaptur i rozmierzwił brązowe włosy, odkrywając spiczaste uczy.
Nieznajomy oparł ręce na ostatniej szczelinie w murze i podciągnąłem się, żeby widzieć co dzieje się po wewnętrznej stornie. Sama ściana nie była może jakoś strasznie wysoka, ale miała około dwóch metrów grubości. Odziany w czerń mężczyzna wszedł na mur i uklęknął, naciągając kaptur spowrotem na głowę.
Spojrzał w dół. Pod nim znajdował się dziedziniec, oświetlony przez pochodnie, przytwierdzone do ścian zamku. W kącie dostrzegł mały, pokryty strzechą budynek, prawdopodobnie kwaterą strażników. Z okien wylewały się smugi jasnego światła świec i dźwięki ożywionej rozmowy. Mężczyzna pełniący wartę przed drzwiami z nudów rysował na ziemi trzonkiem halabardy kontury jakiegoś dziwnego stworzenia. Woda w studni, znajdującej się na środku dziedzińca ciekawie odbijała fragment nocnego nieba. Jednak dwóch barczystych jegomościów, stojących przy niej skupiała się na obserwacji otoczenia, a nie na podziwianiu piękna nocy.

Jephreim Tallow, człowiek w średnim wieku, pełniący funkcję strażnika ponad dziesięć lat, rozgrywał właśnie partię pokera ze swymi kolegami po fachu.
 - Oszukujecie, k***a – wrzasnął, rzucając karty na stół
 - Po prostu nie umiesz przegrywać – zripostował siedzący naprzeciwko niego strażnik
Tallow splunął na ziemię i wyjrzał przez okno, świdrując wzrokiem mężczyzn stojących przy studni.
 - Idę powiedzieć tym baranom, żeby tu przyszli – rzucił, wstając z miejsca – Tylko nie wypijcie całej gorzały, psie syny.
Mężczyzna wziął opartą o ścianę halabardę i wyszedł na zewnątrz. Wzdrygnął się, uderzony chłodnym podmuchem jesiennego wiatru i zapiął ciaśniej skórzaną kurtę. Omiótł spojrzeniem całą szerokość placu i podszedł do wartowników. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że ukryta w cieniu postać, przemknęła obok niego i bezszelestnie zbliżyła się do bocznej ściany zamku. Nieznajomy wiedział, że tu właśnie znajduje się tajemne przejście, prowadzące bezpośrednio do komnaty jednego z wielu bogatych kupców w Arah’mee – Lorda Carbona. Postać w czerni odszukała ręką przycisk, ukryty w zagłębieniu ściany i podążyła krętymi schodami otwartego przejścia. Paradoksalnie, ukrytą klatką schodową, która już wiele razy ratowała władcę zamku z opresji, podążał właśnie skrytobójca....
Morderca pokonał kilka ostatnich stopni i odsunął bezszelestnie odsunął zasłonę. Jego oczom ukazała się sypialnia Lorda Carbona. Smugi księżycowego światła wlewały się przez małe okienko w kamiennej ścianie, a dopalająca się już świeczka na nocnym stoliku, rzucała bladą poświatę na pogrążonego w głębokim śnie człowieka. Zabójca powoli zbliżył się do łoża, uważając na skrzypiące deski podłogi. Niespodziewanie, światło księżyca sczerniało, zamieniając się w obłok ciemnego dymu. Z chmury wyłoniły się skrzydła, w całości pokryte czarnymi jak smoła piórami, stopniowo odsłaniając odzianą w czerń i biel sylwetkę. Postać wpatrywała się pustymi oczyma w leżącego na łóżku Lorda.
Skrytobójca uśmiechnął się krzywo. Przed nim stał Anioł Śmierci, w całej okazałości. Morderca wiedział, że ten sam anioł towarzyszył mu podczas każdej misji. Wiedział także, że żaden śmiertelnik poza nim nie jest w stanie zobaczyć tych niematerialnych istot – to było jego przekleństwo.
Zabójca odpiął od pasa długi sztylet i bezceremonialnie zanurzył go między żebrami ofiary. Z ust nieświadomego niczego Cordona uciekło ostatnie tchnienie. Skrytobójca wytarł ostrze w pościel i cofnął się kilka kroków do tyłu. Czekał na dalszą część „spektaklu”....
Z miejsca, gdzie w ciele ofiary znajdowało się serce, zaczęła ulatniać się eteryczna materia – dusza..... W ręce czarnoskrzydłego anioła zmaterializował się długi, dwuręczny miecz, zdobiony misternymi, czarnymi runami. Mroczny Posłaniec zamachnął się i rozciął duszę Lorda. Powietrze przeszył niemy krzyk i duch Cordona został pochłonięty przez ostrze. Twarz anioła nie przedstawiała żadnych emocji. Skrytobójca popatrzył w puste oczy anioła. Po plecach przebiegł mu zimny dreszcz, kiedy ich spojrzenia spotkały się.
Posłaniec Śmierci ukłonił się rozpłynął w mroku tak szybko, jak się pojawił, zabierając ze sobą kolejną ludzką duszę.
Jednak „spektakl” nie zrobił na zabójcy większego wrażenia.... widział już wiele podobnych... za każdym razem, kiedy zabijał.....
Zadanie wykonane , pomyślał, zostało jeszcze tylko spotkanie w Złotym Łabędziu....

Młoda elfka, w stroju podróżnym, przystanęła przed dużym prostokątnym budynkiem i zlustrowała przerdzewiały szyld, przyczepiony nad wejściem.
 Karczma pod Złotym Łabędziem, pomyślała opierając dłonie na biodrach, wreszcie jestem na miejscu
Ruchem głowy odgarnęła z oczu długie, spływające po ramionach blond włosy i przeszła przez drzwi zajazdu.
Już od progu poczuła na sobie nieprzyjemne spojrzenia bywalców karczmy. Nie zważając na pogwizdywanie i ręce, które wyciągały się, ku jej pośladkom, podeszła do ukrytego w kącie budynku stolika. Zasiadający przy nim chłopak nie wyglądał na więcej niż dwadzieścia lat według ludzkiej rachuby czasu. Jednak spod jego długich do ramion włosów wystawały spiczaste uszy, a na przedramieniu miał wytatuowaną różę i sztylet – znak Gildii Skrytobójców.
 - Mogę się przysiąść? – zapytała, mierząc go wzrokiem
Chłopak potraktował ją przelotnym spojrzeniem i skinął na miejsce naprzeciw siebie.
 - Jestem... – powiedziała elfka, ale skrytobójca przerwał jej w pół zdania
 - Anathea Ashkevroon.... snajper w następnej misji....
 - Skąd wiesz? – dziewczyna spojrzała na niego pytająco – Przecież nigdy się nie spotkaliśmy.
 - Do szaty masz przypiętą broszę rodu Ashkevroonów, a na prawym policzku ślad po cięciwie – zrobił pauzę, żeby pociągnąć łyk z kufla ustawionego przed nim – Poza tym na lewym udzie masz wytatuowany znak Gildii Skrytobójców.... Dość osobliwe miejsce jak na mój gust, ale to już nie moja rzecz.....
Elfka zarumieniła się lekko i zmierzyła go ciekawskim spojrzeniem. Zdała sobie sprawę, że nie rozmawia ze zwykłym zbirem. Zabójca, który przed nią siedział, choć fizjonomię miał ludzką, był półdemonem, a jego oczy dostrzegały dużo więcej, niż oczy zwykłego śmiertelnika.....
 - Jak cię zwą? - zapytała
 - Deamen.....
 - Deamen? – Anathea była wyraźnie zdziwiona – W języku demonów to przecież znaczy „Przeklęty”. Dlaczego akurat Przeklęty?
Zabójca spojrzał na nią swymi szarymi, demonicznymi oczyma, a po plecach przeszedł jej zimny dreszcz
 - Wierz mi – powiedział oschle – nie chcesz wiedzieć....  

c.d.n.

 
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline Siergiej

  • Last Hero
  • **********
  • Wiadomości: 2544
  • Idol Tanta
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #1 dnia: Listopada 13, 2005, 10:20:31 pm »
hm...calkiem dobrze sie czyta, jedyne co bylo malo elo to pojawienie sie tego aniola smierci...jakies takie...zbyt szybkie. No i licze na mrooooczny klimat w tym opowiadaniu ;]

Offline Tamaya

  • Wanderer
  • *******
  • Wiadomości: 931
    • Zobacz profil
    • http://www.tamaya.escarp.net
Przeklęty
« Odpowiedź #2 dnia: Listopada 14, 2005, 11:15:39 am »
Prezentuje się całkiem dobrze, chociaż na wnikliwszą ocenę fabuły poczekam aż zawiąże się jakaś konkretniejsza akcja.  

Offline Yuzuriha

  • Dead Shadow
  • SemiRedaktor
  • *********
  • Wiadomości: 1742
  • Let's go together ... in to the darkness
    • Zobacz profil
    • http://www.deadshadow666.deviantart.com/
Przeklęty
« Odpowiedź #3 dnia: Listopada 14, 2005, 07:58:30 pm »
Hm...jest tak jak się spodziewałam i nie rozczarowałeś mnie^^.Liczyłam,że będzie to coś mrocznego i prosze ;) ,aż niemogę doczekać się dalszego biegu wydarzeń.

Offline The_Reaver

  • Heartless Engineer
  • Redaktor
  • *********
  • Wiadomości: 2086
  • Dark Keyblade Master
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #4 dnia: Listopada 14, 2005, 08:05:46 pm »
Jak dla mnie .... bomba. Uwielbiam mroczne klimaty. A Aniła to mogłeś wytrzucić, jak Deamem zabił tego Lorda, bo jeszcze by wlazł jakiś strażnik i na nic by się Angel pojawiał. Ale nie jest tak źle. Pisz dalej.
I'm in Space!

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #5 dnia: Listopada 14, 2005, 11:56:54 pm »
Cytuj
A Aniła to mogłeś wytrzucić, jak Deamem zabił tego Lorda, bo jeszcze by wlazł jakiś strażnik i na nic by się Angel pojawiał.
eeee.... Niezabardzo rozumiem o co ci chodzi... Przecież tego anioła mógł zobaczyć tylko tytułowy bohater....
Zresztą mniejsza z tym, bo właśnie po.....eee..... jednodniowej przerwie wrzucam następny rozdział. Nic specjalnie ciekawego się nie dzieje.... Taka, ze tak powiem retardacja akcji.... No ale mroku to wy tu jeszcze uświadczycie, nie ma się co martwić :F

Rozdział 1

 Anathea trzymała w ręku puchar czegoś, co karczmarz nazywał winem. Jej szczupła twarz odbijała się w mętnej, czerwonej substancji. Pociągnęła łyk z kielicha i odstawiła go na blat stołu.
Zmierzyła badawczym spojrzeniem skrytobójcę, siedzącego naprzeciw niej. Szczególną uwagę przykuwała blizna na jego twarzy, która rozciągała się przez całą długość skroni, prawie stykając się z kącikiem ust.
 - Upominek od elfów.... – powiedział chłodnym głosem, uprzedzając pytanie towarzyszki – W pięciu urządzili zasadzkę.... myśleli, że mnie zaskoczą.....
 - Nienawidzisz elfów, prawda? – Anathea oparła głowę na skrzyżowanych dłoniach
 - Wszystkie rasy darzę równą nienawiścią....  – Deamen zakończył temat, dopijając resztkę piwa z kufla. – Jesteś gotowa do misji?
Elfka skinęła potakująco głową
 - Dobrze.... Wyruszamy jutro o świcie.
Demon rzucił na stół kilka miedzianych monet i wstał
 - Czekaj. – elfka chwyciła go za ramię – Dokąd idziesz?
 - Nie twój interes.... – odparł, odwracając się do niej plecami i jakby czytając myśli towarzyszki dodał - I nawet nie próbuj mnie śledzić....
Anathea obserwowała sylwetkę skrytobójcy, znikającego za drzwiami zajazdu.
 Za kogo on się ma, do jasnej cholery?!, pomyślała poirytowana.
Niewiele myśląc elfka skierowała się do wyjścia. Ciężkie, drewniane drzwi otworzyły się, lekko poskrzypując zawiasami. Anathea wytężyła wzrok. Nieopodal dostrzegła sylwetkę, ledwie widoczną wśród panującej dookoła ciemności. Zdecydowanym krokiem ruszyła za demonem, starając się unikać światła latarni i wykorzystywać cienie, jako swoich sprzymierzeńców. Poruszała się jak na skrytobójcę przystało – bezszelestnie, ale równocześnie z gracją kotki.
Morderca, którego śledziła, cały czas poruszał się główną drogą. Mimo panującego dookoła mroku, elfka starała się nie stracić go z pola widzenia.
Nagle demon skręcił w boczną uliczkę, między dwoma kamiennymi budynkami. Anathea odczekała chwilę, po czym ostrożnie ruszyła w tym samym kierunku. Kiedy weszła w mrok alejki, poczuła jak czyjaś dłoń zasłania jej usta w mocnym uścisku. Poczuła też zimne ostrze sztyletu, przystawionego do krtani.
  - Mówiłem ci, żebyś mnie nie śledziła... – Deamen, nie poluźniając uścisku szepnął jej do ucha
Po plecach elfki przeszedł zimny dreszcz, a po skroni spłynęła kropelka potu. Zaczęła przeklinać w myślach swoją głupotę.
 - Powinienem cię teraz zabić.... albo przynajmniej porządnie okaleczyć.... – głos demona dźwięczał chłodnym profesjonalizmem.  
Skrytobójca przycisnął sztylet do jej gardła. Po ostrzu zaczęły spływać drobne kropelki krwi.
Deamen podniósł głowę. Z ciemności powoli wyłaniały się czarne skrzydła.
 Nie tym razem...., pomyślał i uśmiechnął się w duchu... sam nie wiedział dlaczego, nie tym razem...
Elfka zamknęła oczy, czekając na cięcie, ale ku jej zaskoczeniu zabójca puścił ją i odsunął się kilka kroków w tył. Łuna księżyca oświetliła na chwilę naznaczoną blizną twarz. Anathea spojrzała mu w oczy i natychmiast odwróciła głowę. W zaadaptowanych do ciemności oczach mordercy zobaczyła coś mroczniejszego niż noc, a jednoczenie zimniejszego niż lód.... Coś, co każda jego ofiara widziała tuż przed śmiercią i coś, czego elfka nigdy nie będzie w stanie zapomnieć.... przekleństwo
Demon odwrócił się na pięcie i.... odszedł, po prostu ruszył w dalszą drogę, zostawiając swoją towarzyszkę sam na sam z myślami.

Drewniany zegar zawieszony na ścianie pracowni kowala, tykał, pokazując wskazówkami późną godzinę nocną. Mężczyzna, ubrany jeszcze w strój roboczy, siedział przechylony na krześle, z nogami położonymi na stole. Spojrzał niepewnie na zegar i ziewnął, szeroko otwierając usta. Czekał na swojego ostatniego klienta.
Odziana w czerń postać pchnęła ciężkie, drewniane drzwi i stanęła w progu warsztatu.
 - Skończyłeś już pracę nad moim zamówieniem? – przybysz wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi
Kowal zdjął nogi ze stołu i wyprostował się na krześle. Gestem wskazał na przedmioty leżące na drugim, mniejszym stoliku. Skrytobójca podszedł we wskazane miejsca i badawczym spojrzeniem przeanalizował obydwie rzeczy. Po lewej leżała rękawica, z całości wykonana z czarnego metalu, który odbijał światło świecy w przedziwny sposób. Do rękawicy przytwierdzona była płyta, której zadaniem było osłaniać przedramię. Na całości widniały  misternie wykonane runami, a skórzane paski, mocujące pancerz na ręku nosiły znaki różnych zdobień. Obok leżał sztylet, również wykonany z dziwnego, czarnego metalu. Jednak co dziwniejsze, ostrze prawie wcale nie odbijało światła. Wręcz przeciwnie, sztylet zdawał się je pochłaniać.
Deamen nałożył rękawicę i zapiął paski. Sprawdził, czy palce mają w niej swobodę ruchów i przypatrzył się całej konstrukcji  
 - Zdobienia mogłeś sobie darować.....
Kowal wzruszył tylko ramionami a kąciki jego ust wykrzywiły się w uśmiechu.
 - Wszystko zrobiłem według schematu, który mi dałeś. Swoją drogą, to nie mam pojęcia skąd wytrzasnąłeś tyle czarnego dwemerytu, na te twoje dziwactwa.
 - Tym już się nie kłopocz... – rzucił demon, nie odrywając wzroku od rękawicy
Zacisnął dłonie w pięść. Z metalowej konstrukcji wysunęły się trzy kilkudziesięciu centymetrowe ostrza, przypominające pazury. Deamen ocenił je, po czym wykonał dziwny gest dłonią i ostrza schowały się spowrotem na swoje miejsce.
 - Dobrze.... – powiedział sam do siebie.
 - Powiedz mi – wtrącił kowal – po jaką cholerę potrzebne ci bronie z dwemerytu?
 - Magiczne właściwości.... – odparł skrytobójca, obracając czarny sztylet między palcami – Rękawica odbija zaklęcia, a sztylet przebija się przez osłony......
Demon bez słowa przypiął krótkie ostrze do pasa, a na rękawicę nasunął długi rękaw swojej czarnej tuniki. Lewą ręką sięgnął do kieszeni i rzucił na stół sporą sakiewkę, dzwoniącą złotymi monetami.
 - Dwa tysiące koron... tak jak się umawialiśmy.... – powiedział, odwracając się w stronę drzwi.
 - Czekaj. – zatrzymał go kowal – Nie musisz mi płacić.... Pamiętasz chorobę mojej żony? Gdyby nie lekarstwo co je przyniosłeś, to ona.....
 - Wiem.... – przerwał demon
 - Daj mi spłacić w ten sposób chociaż część długu.
 - Skrytobójca nie pożycza po to, żeby dostać coś spowrotem, ale po to, żeby mieć dłużników.... – powiedział zabójca enigmatycznie, zamykając za sobą drzwi
Kowal siedział jeszcze jakiś czas z rękoma założonymi z szyję i wpatrywał się w sakiewkę leżącą na stole. Nigdy nie zrozumiał słów swojego klienta....

 Słońce zaglądało przez niedomyte szyby do pokoju w karczmie Pod Złotym Łabędziem. Jasne promienie padały wprost na szczupłą twarz elfki leżącej na łóżku i tworzyły refleksy na jej jasnych włosach. Anathea przetarła dłońmi oczy i usiadła na posłaniu. Ziewnęła, szeroko otwierając usta i dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie jest sama.
W kącie pokoju, oparty o ścianę, stał Deamen, który bawił się dziwnym, czarnym sztyletem.
 - Ładnie to tak do kobietę w jej pokoju nachodzić? – zapytała poirytowana
Skrytobójca nie odrywał oczu od sztyletu
 - Zbieraj się..... Lecimy do Vern
 - Jak to lecimy?
 - Wszystko w swoim czasie, elfko. Wszystko w swoim czasie....  

c.d.n.
 
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline Yuzuriha

  • Dead Shadow
  • SemiRedaktor
  • *********
  • Wiadomości: 1742
  • Let's go together ... in to the darkness
    • Zobacz profil
    • http://www.deadshadow666.deviantart.com/
Przeklęty
« Odpowiedź #6 dnia: Listopada 15, 2005, 04:48:09 pm »
Muszę to stwierdzić po raz któryś,ale W_W masz talent do pisania^^.Strasznie szybko i przyjemnie mi się te opowiadanie czyta i coraz bardziej mi się ono podoba.

Offline Tamaya

  • Wanderer
  • *******
  • Wiadomości: 931
    • Zobacz profil
    • http://www.tamaya.escarp.net
Przeklęty
« Odpowiedź #7 dnia: Listopada 16, 2005, 10:25:30 am »
Zgadzam się z przedmówczynią i czekam co będzie dalej. :)  

Offline Siergiej

  • Last Hero
  • **********
  • Wiadomości: 2544
  • Idol Tanta
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #8 dnia: Listopada 16, 2005, 07:49:19 pm »
prolog duzo lepszy IMHO, ale moze dla tego ze tutaj w zasadzie nie bylo akcji...czekam co bedzie dalej ofkors bo na prawde dobrze sie zapowiada :)

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #9 dnia: Listopada 26, 2005, 10:26:12 pm »
No dobra...Chciecie, zebym zamieścił następny rozdział? Nie? To macie pecha. I tak go wstawię

Rozdział 2

Anathea potraktowała towarzysza karcącym spojrzeniem. Ten, nawet nie pofatygował się, żeby na nią popatrzeć. Cały czas obracał czarny sztyletu w dłoni. Po kręgosłupie elfki przebiegł dreszcz. Nie znała go nawet pół dnia, a już zaczynała czuć do niego niechęć.
Odwróciła się plecami do demona i wyjrzała przez okno. Było jeszcze wcześnie. Poranna mgiełka unosiła się na zewnątrz, a rozespani przechodnie krążyli sennie po ulicach. Miasto powoli budziło się do życia
 - Ubierz się ciepło... – z letargu wyrwał ją chłodny głos
 - Po co? Jak chcesz się dostać do Vern? – zapytała, przykładając dłonie do szyby.
Odpowiedź nie nadeszła. Anathea odwróciła głowę, tylko po to, żeby spostrzec, że jej rozmówcy nie ma  w pokoju. Elfce wydawało się, że demon wychodząc, nie poruszył nawet drobinek kurzu w powietrzu.
Oczywiście sama należała do Gildii Skrytobójców i wiedziała, jak poruszać się nie zauważonym, ale istniały pewne granice, których zwykły śmiertelnik nie może przekroczyć... Jednak nie zaprzątała sobie tym głowy. Miała ważniejsze rzeczy do roboty.

Deamen stał na ulicy, mętnym wzrokiem wpatrzony w drzwi karczmy. Ręce trzymał w kieszeniach czarnej, wyświechtanej tuniki, która, sądząc po wyglądzie, mogła zostać uszyta pół wieku temu.
Włosy demona falowały, uderzone podmuchem chłodnego jesiennego wiatru. Zabójca czekał...

Anathea otworzyła drewniane drzwi i przeklęła skrzypiące zawiasy. Kiedy znalazła się na ulicy poczuła na sobie chłód zimnej pory roku. Poczuła na sobie coś jeszcze... spojrzenie przenikliwych szarych oczu. Elfka w odpowiedzi podniosła dumnie głowę. Miała nadzieję, że zabije demona wzrokiem
Deamen skinął tylko głową
 - Dobrze.....
 - Co dobrze? – lakoniczne wypowiedzi towarzysza zaczynały ją irytować
 - Nienawidzisz mnie... – stwierdził, po czym odwrócił się do niej plecami i zaczął marsz wzdłuż linii zaniedbanych domów - lepiej dla ciebie...
Elfka dogoniła go kilkoma długimi krokami. Chciała, żeby wtajemniczył ją w szczegóły misji, ale zdawała sobie sprawę, że w środku miasta jest to pomysł idiotyczny.
Po raz kolejny spróbowała zabić go wzrokiem, ale skrytobójca nic sobie nie robił z jej nienawistnych spojrzeń
Mijali kolejnych znudzonych życiem przechodniów, dziesiątkami wylewających się z karczm i zajazdów rozsianych wzdłuż głównej ulicy miasta. Arah’mee powoli budziło się do życia. Jakiś handlarz ustawił swój kram w zaułku, oferując różnego rodzaju magiczne towary. Ze szczególną uwagą zachwalał amulety i eliksiry miłosne.
Miejscowi plotkarze zaczynali już szemrać o zwłokach Lorda Cordona, znalezionych w jego sypialni. Niektórzy z nich dodawali też kpiące komentarze na temat losu dowódcy straży zamkowej. Oficerowie straży miejskiej krążyli smętnie tu i ówdzie, wypytując przechodniów o informacje związane z morderstwem. Sądząc z ich min, potencjalni naoczni świadkowie zapadli się pod ziemię.
Po dłuższym czasie przepychania się przez zatłoczoną dzielnicę kupiecką dotarli do biedniejszej części miasta. Wątłe budynki porozrzucane pomiędzy niedbale utwardzonymi drogami, ostro kontrastowały z bogatą częścią Arah’mee
Anathea rzuciła swemu towarzyszowi przelotne spojrzenie. Jego wyraz twarzy nie zmienił się od czasu opuszczenia gospody. Niesamowite...
Elfka dostrzegła też, że w ich kierunku idzie muskularnie zbudowany mężczyzna. Krzywe kości policzkowe i blizny na łuku brwiowym świadczyły o tym, że człowiek lubował się w bójkach. Kiedy ich mijał, uderzył barkiem w Deamena
 - Uważaj jak chodzisz, pokrako! – człowiek najwyraźniej szukał zaczepki.
Skrytobójca zignorował go. Zignorował też fakt, że wokół nich zaczyna zbierać się mały tłumek gapiów.
 - Patrz na mnie, jak do ciebie mówię, gnojku!
Demon odwrócił się na pięcie. Ruchem głowy pokazał elfce, ze ma się nie wtrącać.
 - Oklepać ci mordę, facet? - mężczyzna podszedł do Deamena i demonstracyjnie zwinął palce w pięść.
Zabójca patrzył na człowieka mętnym wzrokiem, zupełnie tak, jakby patrzył w nicość. Nieznajomy stracił cierpliwość. Jego twarz wykrzywił grymas gniewu i uderzył w przeciwnika pięścią.
Deamen uniknął pierwszego ciosu. Tak samo dwu następnych. Twarz mężczyzny wykrzywiała coraz większa irytacja. Jego prawy sierpowy minął się z celem. Uderzył lewym prostym w twarz przeciwnika, ale demon uchylił się przed uderzeniem. Zabójca chwycił wyciągniętą pięść i prawą ręką uderzył w wyprostowane przedramię człowieka.
Mężczyzna ryknął z bólu. Otwarte złamanie
Anathea patrzyła na całe zajście z boku. Dotarło do niej, że pod powierzchownością ubranego w łachmany młodzika, kryje się zimny morderca. Zwijający się na ziemi człowiek także się o tym przekonał. W sposób bardzo bolesny....
Deamen, włożył ręce do kieszeni i, jakby nic się nie stało, podążył w swoją stronę. Zgromadzony dokoła tłumek gapiów rozstąpił się bez słowa
Elfka zrównała krok ze swoim towarzyszem
 - Nie sądzisz, że trochę przesadziłeś? – zapytała, posyłając mu wymowne spojrzenie
 - Nie.... Możliwe, ze właśnie uratowałem mu życie.....  
Anathea popatrzyła na niego pytająco
 - Takich jak on zabija najczęściej głupota – odparł – otwarte złamanie powinno wybić mu ją z głowy....
Elfka uśmiechnęła się krzywo. Jego motyw najwyraźniej do niej nie przemawiał.

Tan Hemiston siedział przy biurku w czymś, co nazywał swoim biurem. W rzeczywistości był to niewielki budynek, oparty o potężny gmach stajni – dumy pana Hemistona. Człowiek bazgrał coś na kawałku pergaminu, gdy drzwi otworzyły się z hukiem. W progu stał zdyszany chłopiec stajenny
 - Panie Hemiston – powiedział, z trudem łapiąc powietrze – ktoś chce się z panem widzieć
Właściciel stajni podniósł głowę i zmierzył chłopaka karcącym spojrzeniem.
 - Miałeś mówić klientom, że jestem zajęty.
 - Tak właśnie powiedziałem, ale ten gość co przyszedł to mówi, że pana zna i że mam pana przyprowadzić.
 - A jak się ten ktoś nazywa?
Chłopak potrząsnął głową
 - Powiedział tylko, że przyszedł odebrać Shiru.
Tan potrącił buteleczkę inkaustu, której zawartość rozlała się na pergamin. Przeklął i pośpiesznie wstał od stołu
 - Trzeba było tak od razu, chłopcze – mruknął, mijając swego pomocnika i narzucając ciepły płaszcz.

Białe obłoki leniwie przesuwały się po nieboskłonie. Zasłaniając od czasu do czasu świetlistą tarczę słońca. Pożółkły liść wzbił się w powietrze i wplótł w długie jasne włosy. Elfka chwyciła liść i zlustrowała go wzrokiem. Lubiła barwy jesieni.
Arah’mee pozostawili daleko za sobą. Stali teraz na wielkiej polanie, tuż przed kompleksem stajennym, należącym do niejakiego Tana Hemistona. Z wnętrza budynków dochodziły odgłosy pracy, a no rozległych wybiegach galopowały pełne gracji konie. Wspaniały widok.
 - Shiru to trochę dziwne imię dla konie, nie sądzisz? – zapytała, przekrzywiając głowę na swego towarzysza
 - Dla konia na pewno.... – odpowiedział zimnym, zagadkowym tonem, skupiając uwagę na skubiącym trawę ogierze.
Anathea westchnęła. Po raz kolejny utwierdziła się w przekonaniu, że ze swoim kolegą po fachu po prostu nie można się dogadać
Pulchny mężczyzna z bogatym zarostem wyszedł ze swego biura i podszedł do nich szybkim krokiem. Popatrzył na elfkę, szczególną uwagę skupiając na jej wypukłościach. Dużo by dał, żeby wylądować z nią w jednym łóżku.
Deamen chrząknął
 - Przejdźmy do interesów, panie Hemiston.
 - Twój wyvern jest już osiodłany i gotowy do drogi, Deamen – mężczyzna mówił zdecydowanie, ale jego wzrok wciąż wędrował po smukłym ciele elfki.
 - Mam nadzieję, że dobrze się z nim obchodziłeś......
Człowiek splunął na ziemię i zmierzył demona gniewnym spojrzeniem.
 - Za kogo ty mnie masz, co? Z jakiegoś leniwego chłopca stajennego? Do cholery, Deamen, końmi i wyvernami zajmuję się od ponad trzydziestu lat
Zabójca wzruszył ramionami. Gestem ręki wskazał Tanowi, żeby poszedł przodem.
Anathea wzdrygnęła się
 - Myślałam że nie wytrzymam i wbiję mu sztylet w plecy – szepnęła naburmuszona – nienawidzę tego nachalnego męskiego spojrzenia.
Skrytobójca po raz kolejny wzruszył ramionami i poszedł za Tanem.
 - Gdybym był człowiekiem, pewnie też bym tak na ciebie patrzył....
Elfka nie wiedziała co o tym myśleć. Po chwili namysłu potraktowała to jako komplement.

Przechadzali się wzdłuż największego z budynków. Boksy były tu o wiele większe niż dla koni, chociaż dziwił jedynie fakt, że świeciły pustkami. W powietrzu unosił się zapach surowego mięsa.
 - Widzę, że interes się kręci... – stwierdził demon, kontemplując plamy światła na podłodze.
 - A no pewnie, że się kręci – Hemiston oznajmił z dumą – wyverny sprzedają się jak świeże bułeczki. Każdy chce teraz mieć własnego jaszczura, jak Boga kocham.
Powietrze przeszył niski ryk. W ostatnim boksie czekał Shiru w całej swej okazałości. Głowa, pokryta wyrostkami i zakończona trzema rogami przytwierdzona była do długiej szyi, połyskującej blaskiem szarych łusek. Wyvern stał na czterech łapach, zakończonych morderczymi pazurami. Wzdłuż tułowia wyciągały się złożone, chropowate skrzydła.
 - Skąd ty go do cholery wytrzasnąłeś, co Deamen? – zapytał Tan – Prawie mi wszystkie samce zarżnął jak walczył o przywództwo w stadzie
Zabójca swoim zwyczajem wzruszył tylko ramionami, wpatrując się w parę gadzich oczy swego „zwierzaczka”
 - Żałuj że nie widziałeś, jak się dobrał do samicy – w oczach właściciela stajni błysnęła iskierka nadchodzącego zysku – Zbiję fortunę na jego młodych.
 - Wyprowadź go na zewnątrz, Tan –  powiedział skrytobójca, ignorując uwagi Hemistona. – Muszę się zbierać do drogi.
Wielkie, drewniane wrota uchyliły się i wyvern poczłapał do wyjścia. Elfka dopiero teraz zobaczyła dziwnie zbudowane siodło, osadzone na plecach jaszczura i lejce za które prowadził go stajenny. Pierwszy raz widziała wyverna z tak bliska. Niesamowite stworzenia.
Deamen popatrzył na nią z politowaniem. Musiała mieć naprawdę głupi wyraz twarzy....

Shiru rozprostował majestatycznie swe błoniaste skrzydła. Podniósł łeb ku górze i ryknął.
 - Dobrej podróży! – krzyknął Tan, machając im na pożegnanie.
Zabójca ściągnął lejce i usadowił się wygodniej w siodle. Wyvern wzbił się w powietrze, energicznie poruszając skrzydłami. Wydając z siebie kolejny ryk i poszybował w nieznane.
Anathea obejmowała swego towarzysza rękoma. Deamen czuł, że ściska go coraz mocniej. Jej strach przed lataniem poniekąd go bawił.
Czekała na nich daleka podróż, ale demona dręczyły złe przeczucia. Przysiągłby, że przed chwilą widział parę czarnych, niematerialnych piór, swobodnie unoszonych przez wiatr...

c.d.n.
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline Yuzuriha

  • Dead Shadow
  • SemiRedaktor
  • *********
  • Wiadomości: 1742
  • Let's go together ... in to the darkness
    • Zobacz profil
    • http://www.deadshadow666.deviantart.com/
Przeklęty
« Odpowiedź #10 dnia: Listopada 27, 2005, 09:33:52 am »
Świetnie ci idzie W_W bardzo mi się podoba jakim stylem piszesz...nie wiem co powiedzieć,naprawdę twoje opowiadanie robi na mnie duże wrażenie(tak jakbym czytała jakąś dobrą książkę^^)Oby tak dalej.

Offline Tamaya

  • Wanderer
  • *******
  • Wiadomości: 931
    • Zobacz profil
    • http://www.tamaya.escarp.net
Przeklęty
« Odpowiedź #11 dnia: Listopada 28, 2005, 10:21:48 am »
Robi się coraz bardziej interesujące.  

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #12 dnia: Listopada 28, 2005, 08:39:38 pm »
Jasna cholera... ale mnie wzięło na pisanie. Nigdy chyba takiego natchnienia nie miałem..... Ale sami przyznajcie, frekwencję pisania następnych rozdziałów mam niesamowitą, nie? :F

Rozdział 3

Szare skrzydła rozcinały powietrze. Wyvern z gracją szybował po niebie, niosąc na grzbiecie dwójkę jeźdźców. Ich podróż trwała już kilka godzin, lecz Shiru nie przejawiał najmniejszych oznak zmęczenie. Jesienne słońce chyliło się ku zachodowi, nadając odległym chmurom barwę ciepłego różu.
 - Daleko jeszcze?! – elfka, obejmująca właściciela jaszczura próbowała przekrzyczeć wiatr, który plątał jej się we włosach
 - Jeszcze ze dwa dni lotu. – odpowiedź demona nie należała do szczególnie pocieszających – Jeśli nie zaśniesz w siodle możemy lecieć też nocą....
Anathea spojrzała w dół. Pod nimi majaczył piękny, leśny krajobraz, nie zniszczony jeszcze działalnością człowieka. Widok niesamowity, ale na samą myśl o spadnięciu z tej wysokości żołądek podskoczył jej do gardła. Objęła mocniej swego partnera.
Demon wysilił wzrok. Przed nimi majaczyła tafla Resh Lorenat’h – we wspólnej mowie nazywanego też Jeziorem Ułudy.
 - W takim razie przenocujemy na drugim brzegu! – krzyknął, jakby odczytując obawy towarzyszki. – Trzymaj się.
Wyvern wykonał kilka energicznych machnięć, wzbijając się wyżej. Po chwili złożył skrzydła i  skręcając się w piruecie zaczął pikować w dół.
Elfka była zbyt przerażona żeby krzyczeć. Chyba tylko cud sprawił, że nie zwróciła dzisiejszego śniadania.
Shiru ciął powietrze z niesamowitą szybkością. Tuż nad taflą jeziora Deamen pewnie pociągną za lejce. Wyvern zareagował natychmiast. Rozłożył skrzydła i zgrabnie przeszedł do pozycji poziomej. Jego jaszczurza sylwetka majestatycznie odbijała się w tafli jeziora, a każdy ruch skrzydeł wzbudzał fale. Jaszczur niemalże chodził po wodzie
Elfka otworzyła szerzej oczy z zachwytu. To było fantastyczne przeżycie.
Z głębin jeziora dobiegł śpiew. Kilka sylwetek zaczęło zbliżać się ku powierzchni.
  Syreny, pomyślała Anathea, niesamowite
Jedna z postaci podpłynęła bliżej i wyskoczyła z wody. Promienie słońca odbijały się zieloną smugą od jej rybiego ogona. Górna część ciała syreny, mogłaby być przedmiotem zazdrości każdej stąpającej po ziemi kobiety. Długie, błękitne włosy stworzenia falowały zupełnie jak woda. Syrena uśmiechnęła się i mrugnęła zawadiacko do Deamena, po czym schowała się pod powierzchnią jeziora.
Po chwili taflę wzburzył skok drugiej syreny. Ta potraktowała elfkę nieco zazdrosnym spojrzeniem, pokazała jej język i z gracją wbiła się w falującą wodę Rash Lorenat’h.

Gwiazdy jasno połyskiwały na nieboskłonie, kiedy łapy wyverna dotknęły wreszcie ziemi. Anathea zsunęła się z siodła i zrobiła kilka chwiejnych kroków. Życie wciąż przelatywało jej przed oczami.
Deamen, jak zwykle wyzuty z wszelkich emocji, zdjął uprząż z głowy Shiru i rozpiął rzemienie siodła. Poklepał jaszczura po pysku i pozwolił mu odejść. Wyvern popatrzył na demona swymi zielonkawymi gadzimi oczyma, po czym wzbił się w powietrze i zniknął za zasłoną nocy.
 - Poleciał upolować sobie coś na kolację.... – powiedział skrytobójca, uprzedzając pytanie elfki.
Anathea dopiero teraz przypomniała sobie o głodzie i zmęczeniu. Podróżując na grzbiecie wyverna zupełnie o tym nie myślała.
Zrezygnowana podążyła za Deamenem na małą polanę, wcinającą się w ciemną ścianę lasu. Na środku dało się zauważyć ślady obozowiska, a nieopodal suche drewno do rozpalenia ogniska. Demon musiał się tu często zatrzymywać...

Już po chwili płomienie tańczyły wesoło w palenisku, rozjaśniając ciemność. Anathea przycupnęła pod rozłożystym dębem. Położyła obok łuk i kołczan, po czym zajęła się pochłanianiem prowiantu przygotowanego na drogę.
Deamen siedział po przeciwnej stronie ogniska. Obejmował rękami kolana i w bezruchu wpatrywał się w płomienie.
Elfka przyjrzała się swemu towarzyszowi. Spojrzała głęboko w jego szare oczy. Zdawało jej się, że pod zasłoną zimna dostrzegła iskierkę człowieczeństwa.... żal i smutek....
Postawiło sobie za punkt honoru poznanie przeszłości demona. Myślała o tym jeszcze chwilę, aż oczy same zamknęły jej się pod wpływem zmęczenia.
Deamen przyjrzał się jej i upewnił, że śpi. Wstał i bezszelestnie udał się na plażę. Stąpając miękko po zimnym piasku, doszedł do krawędzi jeziora. Tuż przy brzegu leżała długa, płaska skała, wcinająca się jakieś dwadzieścia stóp w wodę. Na skale usadowiła się syrena, która w świetle księżyca wyglądała jeszcze piękniej niż za dnia. Widząc zbliżającego się demona uśmiechnęła się i przeczesała palcami mokre włosy.
 - Miło cię znów widzieć, Deamen – jej głos był melodyjny, choć dźwięczał smutkiem
Skrytobójca bez słowa usadowił się obok niej. Syrena znów się uśmiechnęła
 - Dokładnie takiego cię zapamiętałam – powiedziała z niejaką melancholią - Zimny jak lód, który niedługo skuje to jezioro.
Skrytobójca wzruszył ramionami i włożył rękę do kieszeni. Wyjął z niej misternie wykonany perłowy naszyjnik, w którego centrum błyszczał wielki, idealnie oszlifowany diament. Klejnot swym wyglądem przywodził na myśl taflę wody.
 - Niektórzy się nie zmieniają.... – odrzekł i wręczył jej naszyjnik
Syrena z niedowierzaniem popatrzyła na amulet. Rozpromieniła się i złożyła pocałunek na ustach demona
 - Dziękuję. Myślałam, ze straciłam go na zawsze. – syrena zamyśliła się – Ale nie mam nic co mogłabym dać ci w zamian....
Deamen wstał i przez chwilę wpatrywał się w świetlistą tarczę księżyca. Odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę brzegu
 - Kiedy przyjdzie czas upomnę się o spłatę długu.....
Nie obejrzał się za siebie. Wiedział, że nie zobaczy już syreny na skale. Wiedział też, że dotrzyma słowa.... wkrótce....
 - Czy wtykanie nosa w nie swoje sprawy leży w naturze twojej rasy, elfko? – powiedział, kiedy tylko jego stopy dotknęły piasku.
Ukryta w zaroślach Anathea przeklęła w myślach i zdała sobie sprawę, że szare oczy demona przewiercają ją na wylot. Opuściła swoją kryjówkę i spojrzała kpiąco na towarzysza.
 - Kto by pomyślał, Deamen, że jesteś taki uczynny i bezinteresowny
Skrytobójca wzruszył ramionami, jak to miał w zwyczaju i włożywszy ręce do kieszeni skierował się na polankę, z której bił blask ognia.
 - Syrena bez swojego amuletu umiera.... – rzucił oschle, nie patrząc na nią – a ja nie lubię marnotrawstwa, elfko
Anathea oparła pięści o biodra. Na jej twarz spłynęła irytacja
 - Nie nazywaj mnie elfką. Mam imię, wiesz?
 - Jak sobie chcesz.... elfko.....
 
Słońce górowało nad Vern, nadając płomienisty odcień dachówkom domów. Mały oddział wojskowy poruszał się konno wzdłuż jednej z ulic. Kopyta zwierząt rytmicznie uderzały w brukowane podłoże. Wysoki jeździec jadący na czele żołnierzy podniósł głowę i przysłaniając ręką twarz, spojrzał na słońce. Jesienny wiatr zatańczył w jego srebrnych włosach, odsłaniając tatuaż pod prawym okiem.
 - Poruczniku Lerath! – odezwał się chłopięcy głos tuż za nim – są wieści z góry!
Srebrnowłosy odwrócił się i pozwolił posłańcowi podjechać bliżej.  
 - Kapitan kazał przekazać, że ta szycha co ją mamy ochraniać w Vern przyjedzie miesiąc wcześniej – kontynuował chłopiec
 - Jasna cholera.... – skrzywił się Lerath – w takim razie mamy tylko tydzień na zorganizowanie ochrony dla tego bogatego barana....
 - Damy radę poruczniku? – posłaniec spojrzał na przełożonego pytająco
Lerath bawił się przez chwilę naszyjnikiem z wilczych kłów i uśmiechnął się szeroko
 - Jesteśmy Czarną Kompanią, chłopcze, najlepszym najemnym oddziałem na kontynencie. Nie ma zadania, z którym nie dalibyśmy sobie rady.
Chłopak odpowiedział uśmiechem. Zawrócił konia i szarpnął lejce. Pogalopował spowrotem do kwatery głównej.
Porucznik gestem ręki popędził swoich podwładnych.
 - Ruszać się, panowie! Przez tych gnojków z góry mamy cholernie dużo roboty.
Porucznik Lerath van Esherscar, przez przyjaciół zwany Wilkiem wyglądał na około trzydzieści lat, według ludzkiej miary czasu. Jego przełożeni natomiast wiedzieli, że pracuje dla Czarnej Kompanii od ponad sześćdziesięciu lat. Nie wiedzieli jednak nic o jego przeszłości, ani rasie, którą reprezentował. Chociaż człowiekiem nie był napewno.....

c.d.n.  
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline Tamaya

  • Wanderer
  • *******
  • Wiadomości: 931
    • Zobacz profil
    • http://www.tamaya.escarp.net
Przeklęty
« Odpowiedź #13 dnia: Listopada 30, 2005, 11:22:11 am »
Szybko ci to idzie, ale nie zawiodłam się również na tej części.  

Offline The_Reaver

  • Heartless Engineer
  • Redaktor
  • *********
  • Wiadomości: 2086
  • Dark Keyblade Master
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #14 dnia: Listopada 30, 2005, 03:00:32 pm »
Hmm. Nawet nawet. Kolejny ciekawy rodział. Jak tak dalej póździe to chyba będziesz miał 10 na święta. Gdyby tak samo cię wzieło na GT.
I'm in Space!

Offline Yuzuriha

  • Dead Shadow
  • SemiRedaktor
  • *********
  • Wiadomości: 1742
  • Let's go together ... in to the darkness
    • Zobacz profil
    • http://www.deadshadow666.deviantart.com/
Przeklęty
« Odpowiedź #15 dnia: Grudnia 03, 2005, 05:55:35 pm »
Mam nadzieję,że będziesz pisał w takim tempie cały czas,bo bardzo fajnie czyta się "Przeklętego"^^,czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.

Offline Siergiej

  • Last Hero
  • **********
  • Wiadomości: 2544
  • Idol Tanta
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #16 dnia: Grudnia 03, 2005, 08:14:09 pm »
coraz ciekaweij to wyglada mosci WuWu. oby tak dalej :)

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Przeklęty
« Odpowiedź #17 dnia: Grudnia 06, 2005, 09:09:21 pm »
Co ja miałem..... a tak... właśnie nowy rozdział. Hmm.... tak sobie myślę, że trochę przynudnawo się zaczyna robić.... trzebaby było kogś zabić.... hmm... ale w sumie wsystko w swoim czasie....

Rozdział 4

Noc rozpościerała swe skrzydła nad miastem. Czarna Kompania zajęła strategiczne pozycje, a przygotowania do przyjęcia ważnego gościa dobiegały końca. Zostały jeszcze dwa dni do jego przyjazdu i cały system ochrony działał jak na razie bez zarzutu.
Drewniany szyld zwisał luźno ponad drzwiami karczmy. Był obdarty z farby, a litery ledwo dało się odczytać. Jeden z zaczepów urwał się już jakiś czas temu i teraz szyld poruszał się bezładnie, poskrzypując co po chwila.
 - Karczma pod Drewnianym Kłem... – powiedział Lerath, kontemplując ślady farby, które niegdyś mogły uchodzić za litery – Ludzie to mają fantazje, nie?
Jego kompan przytaknął, uśmiechając się cynicznie. Był to niewysoki blondyn, z długimi, zaczesanymi do tyłu włosami. Mężczyzna miał na sobie lekki półpancerz zdobiony magicznymi runami. Na płaszczu, zarzuconym na ramiona nieznajomego, widniał emblemat płomienia i błyskawicy – symbol, oznaczający wtajemniczenie w arkana magii. Nie była to oczywiście przechwałka. Raczej ostrzeżenie dla tych, którzy szukają guza.
 - Nie wiem jak ty, Beldin – porucznik podrapał się w podbródek – ale ja bym się czegoś napił.  
Blondyn spojrzał na swego towarzysza. Lerath był osobą niesamowicie kompetentną, ale po służbie trochę go ponosiło....
 - Sądzę, iż kieliszek wina byłby w tej sytuacji jak najbardziej na miejscu – czarodziej lubił popisywać się elokwencją
Lerath splunął na brukowaną uliczkę
 - Co ja, cholera, elf jakiś jestem, żeby wino pić? W Vern mają najlepsze piwo w tej części kontynentu, stary
Porucznik ukończył szkołę oficerską z wyróżnieniem i był nie mniej wykształcony od swojego kompana, ale w przeciwieństwie do Baldina, nie lubił się tym chełpić.
 - Elf ze mnie taki, jak i z ciebie, przyjacielu – czarodziej wskazał na drzwi karczmy – Ale tym razem ty stawiasz kolejkę.
Kąciki ust żołnierza wykrzywiły się w uśmiechu. Skinął na towarzysza i przekroczyli próg zajazdu.
Ze środka biło przyjemne ciepło i zapach alkoholu pomieszany z wonią smażonego mięsa. Miejscowi bywalcy rozmawiali między sobą, tłumnie wypełniając szeroką salę. Niektórzy rzucali zgryźliwe spojrzenie w stronę nowoprzybyłych.
Barman czyścił właśnie jeden z kufli i kiedy zobaczył Leratha w oczach błysnęła mu iskierka zysku.
Oczywiście w karczmie o tej porze panował niemały ruch i wszystkie stoliki były zajęte. Jednak tuż po przybyciu oficera Czarnej Kompanii jeden z nich szybko się zwolnił. Kompania miała dosyć specyficzną reputację i nikt przy zdrowych zmysłach nie wchodził im w drogę.
 - Panie karczmarz! – krzyknął Lerath – weź pan zapodaj coś dobrego bo nam w gardłach zaschło!
Barman skinął głową i wziął się za napełnianie kufli. Porucznik usiadł na krześle i z uśmiechem na ustach wsłuchiwał się w gwar panujący w zajeździe. Baldin dosiadł się i dla zabawy zmienił kolor płomyka świecy, która stała na stole, na jasnoniebieski.
Po chwili podeszła do nich szczupła dziewczyna, z włosami splecionymi w imponujący warkocz. Niosła dwa pełne kufle piwa.
Porucznik wręczył jej dwie miedziane monety, uśmiechnął się i mrugnął do niej zawadiacko. Dziewczyna zarumieniła się i poszła obsługiwać innych gości
 - Chyba znalazłem sobie właśnie zajęcie na dzisiejszą noc – powiedział Lerath, wpatrując się w pośladki oddalającej się dziewczyny.
 - Niektórzy się nie zmieniają, jak mniemam... – skwitował czarodziej
Porucznik zaśmiał się i pociągnął spory łyk piwa, po czym starł ręką pianę z ust.
 - Święta racja, przyjacielu, mniemasz cholernie dobrze.
Mag zlustrował wzrokiem pienistą substancję w kuflu. Zaczęła zmieniać barwę na czerwoną i nabierać przejrzystości. Naczynie drgnęło i poruszone siłą woli skurczyło się do rozmiarów kieliszka.
Beldein wziął do ręki swój twór i zachowując nienaganne maniery napił się wyczarowanego wina
 - Twoje zdrowie, Lerath
Żołnierz wzruszył ramionami. Tego typu sztuczki nie robiły na nim wrażenia.
 - Nie wiesz co dobre, stary....
Porucznik pociągnął z kufla następny łyk i  podrapał się w podbródek
 - Po załatwieniu roboty wyjeżdżamy, nie? – powiedział raczej do siebie, niż do konkretnego odbiorcy, po czym uśmiechnął się szeroko. – A więc się cholera zabawić trzeba.
Chwycił za uchwyt kufla i wlazł na stolik. Wyprostował się i podniósłszy rękę krzyknął
 - Panie karczmarz! Stawiam wszystkim kolejkę – Po sali przebiegł radosny okrzyk i większość bywalców wzniosła kufle na znak wdzięczności. Po chwili Lerath dodał wskazując na elfkę siedzącą w kącie gospody. – A dla tej pani coś specjalnego na mój koszt, panie karczmarz!
Żołnierz jednak nie zwrócił uwagi na to, że elfka dzieli stolik z posępnym młodzieńcem w czarnej tunice.....
Anathea uśmiechnęła się i w podziękowaniu skinęła głową do porucznika. Ten mrugnął, ukłonił się i zasiadł z powrotem na swoje miejsce.
 - Dziwny facet... – stwierdził Deamen, swoim zwyczajem obracając sztylet w dłoni.
Elfka prychnęła i spojrzała na swego towarzysza z ukosa.
 - Raczej trochę nonszalancki i w przeciwieństwie do ciebie miły. Nie zaszkodziłoby ci, gdybyś od czasu do czasu przestał zachowywać się jak sopel lodu, prawda?
 - Mnie nie... – demon spojrzał jej prosto w oczy – ale tobie tak....
Anathea szybko odwróciła wzrok. Deamen rzadko patrzył jej w oczy, ale kiedy już to robił, zimny dreszcz przebiegał jej po plecach. Jednak elfka była pewna, że pod złowrogim chłodem kryje się coś jeszcze... Nie mogła tylko rozszyfrować co...

Lerath z nogami założonymi na stół, opróżnił właśnie kolejny kufel piwa, pozostawiając na dnie trochę piany
 - Niezła zabawa, co nie Beldin?
Czarodziej uśmiechnął się cynicznie.
 - Zawsze zastanawiałem się jak to możliwe, że z kompetentnego oficera, wieczorami zamieniasz się w totalnego świra.....  
 - Raz, że trzeba się dobrze zabawić od czasu do czasu, a dwa, że lepiej obudzić się obok miłej dziewczyny, niż w śmierdzących koszarach.
Beldin westchnął i rozejrzał się po karczmie. Jego szczególną uwagę przykuł młodzieniec siedzący w kącie. Rzadko zdarzało mu się zobaczyć istotę, w której żyłach płynęła zarówno ludzka, jak i demoniczna krew. Mag zmrużył oczy i spróbował sięgnąć do umysłu demona. Był zupełnie nieprzygotowany na to, że spotka tak silny opór. Demon wypchnął Baldina ze swoich myśli tak mocno, że mag zachwiał się na krześle. Czarodziej poczuł na sobie złowieszcze spojrzenie, które mówiło „Nawet o tym nie myśl”. Nieco zakłopotany odwrócił wzrok.  
Lerath odstawił na stół kolejny pusty kufel i z zaciekawieniem przyglądał się obsługującej gości dziewczynie z długim warkoczem.
 - Idę na łowy – porucznik wyszczerzył kły niczym prawdziwy drapieżnik – życz mi szczęścia, przyjacielu.
 - Tylko żebym znowu nie musiał kasować pamięci niezadowolonemu mężowi – odparł Beldin, uśmiechając się ironicznie.
 - Spokojna twoja rozczochrana. – Lerath wstał od stołu i zasunął za sobą krzesło – Już z gorszymi rzeczami dawałem sobie radę, nie?.
Porucznik podszedł do długowłosej, która najwyraźniej kończyła już pracę. Wyszeptał jej coś do ucha i uszczypnął w pośladek. Dziewczyna spojrzała na niego i zarumieniła się. Lerath pocałował ją o odpowiedział uśmiechem na rumieniec, oblewający jej twarz. Znów szepnął jej do ucha. W oczach długowłosej coś błysnęło. Chwyciła go za rękę i powiodła do swojego pokoju.
Baldin przybrał cyniczny wyraz twarzy. Jego kompan zachowywał się niekiedy jak kompletny świr, ale trzeba mu było przyznać, że z kobietami radził sobie jak mało kto.

Księżyc zaglądał przez zasłony okna do pokoju w Gospodzie pod Drewnianym Kłem. Przechodnie kręcili się po oświetlonej latarniami ulicy. Kilka postaci nerwowo rozmawiało ze strażnikiem. Jakiś podpity facet kiwając się, śpiewał nieprzyzwoitą żołnierską piosenkę.
Nic specjalnego
Deamen odszedł od okna i usadowił się na krześle przy stoliku. Zaczął obracać w dłoni sztylet, bardziej z przyzwyczajenia, niż z jakiegoś sensownego powodu.
Anathea półleżała na łóżku naprzeciw, wlepiając w swojego towarzysza swe zielone oczy.
 - Twój łuk jest w pełni sprawny? – zapytał demon bez emocji
 - Oczywiście – odparła elfka – Ale nie obraziłabym się, gdybyś w końcu wtajemniczył mnie w szczegóły misji.
 - Cel przejedzie przez bramę miasta około południa. Będzie miał ze sobą mały oddział wojskowy i uroczyście przejedzie przez miasto. Musimy liczyć się z tym, że strażnicy będą bardzo czujni. Zaatakowanie z tłumu odpada, więc będzie musieli ulokować się na jednym z dachów.
 - To brzmi zbyt prosto.... – stwierdziła Anathea, po czym uśmiechnęła się ironicznie. Pierwszy raz słyszała, żeby jej towarzysz powiedział tyle słów na raz.
Deamen skinął głową.
 - Prawdopodobnie cel będzie otoczony barierą magiczną, a strażnik, jadący przy nim najpewniej będzie w stanie złapać strzałę, która przebije się przez pole....
 - Złapać strzałę?
 - Tak – skrytobójca powiedział to, jakby w łapaniu strzał gołymi rękami nie było nic dziwnego – Dlatego w misji biorą udział trzy grupy.
 - Jak to? Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałeś, ze nie będziemy działać sami?! – elfka pokazała wyraźne niezadowolenie.
Zabójca wzruszył ramionami.
 - Nie pytałaś.....
Łuczniczka miała nieprzemożoną ochotę przebicia mu serca sztyletem. Jej towarzysz swoim spokojem i podejściem do życia niesamowicie ją irytował. Chciała dać upust gniewowi i skrzyczeć go, ale skrytobójca przerwał jej gestem ręki.
 - Posłuchaj.... – powiedział. Anathea dałaby głowę, że na jego twarzy pojawił się cień ironicznego uśmiechu.
Elfka zamilkła i wytężyła słuch. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że z sąsiedniego pokoju dobiegają odgłosy uprawianej miłości.
Deamen bez słowa wstał i podszedł do drzwi
 - Dobrej nocy, elfko – rzucił na odchodnym, wychodząc na korytarz.

c.d.n  
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline Tamaya

  • Wanderer
  • *******
  • Wiadomości: 931
    • Zobacz profil
    • http://www.tamaya.escarp.net
Przeklęty
« Odpowiedź #18 dnia: Grudnia 08, 2005, 09:12:15 am »
Przeczytane i cóż pozostaje tylko czekać na nadejście tego południa jak się to dalej potoczy.  :)  

Offline Yuzuriha

  • Dead Shadow
  • SemiRedaktor
  • *********
  • Wiadomości: 1742
  • Let's go together ... in to the darkness
    • Zobacz profil
    • http://www.deadshadow666.deviantart.com/
Przeklęty
« Odpowiedź #19 dnia: Grudnia 08, 2005, 07:47:44 pm »
Wcale nie taki nudny ten rozdział jak napisałeś..a ostatnie cztery zdania mnie powaliły XD