Nie jestem świeżo po obejrzeniu tegóż... dzieła <?>. Trochę czasu upłyneło, nim zechciało mi się ten film obejrzeć, gdyż chyba jako jedyny na forum nie śledziłem zapowiedzi i newsów na ten temat z wypiekami na twarzy. Po prostu fan serii Final Fantasy ze mnie żaden, a VII częśći to już w szczególności - nawet w nią nie grałem <co już nadrabiam - w końcu ta premiera filmu się mimo wszystko do czegoś przydala>. Więc jako jedyny chyba, nie oczekiwałem po tej pozycji niczego wybitnego, wznioslego, czegoś, co by mnie chwyciło ze me znudzone życiem serce. I nie żałuje.
Od strony fabularnej, to cóż... Jak już wspomnaiłem, nie grałem w VII, więc mogłem do tej warstwy podejść na świeżo, bez wygórowanych <bądź nie> oczekiwań. No i tu leży pies pogrzebany. Historia przez cały czas trwania filmu, nie zaciekawiła mnie, wręcz przeciwnie - w niektórych momentach wręcz czas odmierzający koniec seansu wydal mi się ciekawszy, aniżeli rozterki głównego bohatera <śmiem twierdzić, że są one cholernie standardowe, ale to chyba dlatego, że mam na koncie zaliczone wiele gier, z jRPG włącznie>. Jest cichy, zamknięty w sobie bla bla bla, chory na Geostigme <czy jak to się tam zwie>, do tego jakiś taki... No, słaby po prostu <choć na koniec, nie powiem, nieźle walczył>. Ale wracajac do fabuły... Przeraża mnie jej głupota w niektórych momentach - jak choćby głowa Jenovy - skoro cały ten zasrany czas <jakieś parę lat>, była ona pod kontrolą itd, to czemu nikt się nie pofatygował, żeby ją postarać się zniszczyć? Jakaś pamiątka? Albo scena, w ktorej Cloud zwista na mieczu, gdzieś tak pod koniec filmu - nie no, wcześniej to potrafił spadać z paru kilometrów, a teraz nagle sobie przypomniał o grawitacji? Heh. Ale ja to rozumiem - efektywność itd, ale skoro według wielu fabuła VII jest genialna itd, to naprawdę twórcy mogli by się wysilić o pewną logiczność/realizm. Tak samo zakończenie - co to ma niby być? Już walka tego czerwonowlosego yo-yo była ciekawsza <i jakim cudem oni znaleźli się na tej autostradzie - helikopter pewnie... - przed Cloudem i resztą i jakim cudem nie wykorzystali wcześniej tych bomb, to już nawet nie pytam>. No i te iście smaczki, którymi większość się tak... Hmm... Rajcuje. Są i owszem <ba, nawet ja jakieś wyłapałem... ale to nie trudno, skoro dzwonek z battle song dzwonił przez tak długi czas>, ale nie wymagaja od widza zbytniej uwagi, żeby je mógł znaleźć. Tak samo powrót wszystkich bohaterów z poprzedniej części. Ktoś tu poszedł na łatwiznę, bo nie dość, że są oni drugoplanowi, to głębi, osobowości praktycznie nie mają! Przyjdą, bla bla bla, potem pomogą Cloudowi w walce i ni widu, ni słychu <ech, dobrze, że Aerith zostawili w formie pośmiertnej, choć jeden element legendy został nie naruszony>. Wielu sądzi, że to z powodu długości filmu itd. Dobra, rozumiem, że nie można opowiedzieć ciekawej histori w przeciągu dwóch godzin... I jasne. Ale skoro VII opierałą się w głównej mierze na fabule właśnie, to po co tworzyć coś, co ma celu jedynie zaspokojenie rządzy fanów, którzy gotowi są wydać na ten obraz ciężką kasę <OST, DVD i cholera wie co jeszcze>? Bo się domagali? To ja sobie daruję chyba nadziieja na kontynuację Chrono Sagii - bo co maja mi twórcy obraz legendy psuć i wspomnienia zamazać obrazem pokroju Advent Children.
Co do audiowizualnego aspektu tejże profukcji... Popis animatorów i grafików. Nic więcej. Film jak dla mnie jest w niektórych momentach przebajerowany, ma masę niepotrzebnych elementów. Zamiast widz uwagę skupić na fabule <hę?>, to podziwia jedynie te fajerwerki, zastanawiając się, w jaki sposób autorzy osiągneli aż tak doskonały efekt. Ale i może chociaż to wszystko jest efekciarskie, to raczej mało efektywne. Włosy. Tylko Tifa miala je naprawdę zaanimowane w wysmienity sposób, zaś reszta... Tak sobie <ale co ja bym dał, żeby mieć żel ten, co Cloud, a czemu? bo czy ktoś zauważył, żeby mu fryzura się popsuła, ewentualnie, wiatr się nimi zajmował? ano właśnie>. Walki są szybkie, głupie <koleś strzela w Clouda co chwilę, a ten mieczem kule odbija i nawet na nim ślad nie zostaje... ok... ale na samym końcu udaje mu się go zranić... ach, fabuła, profanum fabuła>, ale jak się fajnie to to ogląda. Oczywiście do chwili, dopóki nie trwaja one za długo. Szkoda, że bohaterowie nie mają siniaków, żadnych oznak na ciele, że oto stoczyli bój swego życia <scena pojedynku Tify z kimś tam w kościele>. Ach, no i te fialogi - Cloud, oddychaj, bo ci tlenu zabraknie...
Ach, muzyka... Chyba jedyna rzecz, do której skrajnie nie można mieć żadnych zastrzeżeń. No, może parę - na przykład, niektóre utwory pochodzą z VII, bądź są ich przeróbką. Jak dla mnie, za mało jest nowych, porywających, przy których można by np: pisać scenę walki w książce <gwiżdźe pod nosem>, albo chociaż sobie herbatkę popić w nieco szybszym niż zwykle tępie. Ale ogórlnie - mocna rzecz. Końcowa piosenka, ending, był taki sobie.
A tak z innego punktu widzenia... Nie wiem, czy ktoś to oglądał, ale mnie bardziej spodobał się Final Fantasy: The Last Order. Był inny, bez zbędnych scen walki, przeplatajace się wątki itd. Po prostu miło się to oglądało. Gdy się skończył, ciężko było mi uwierzyć, że to koniec. W tym małym anime tkwi naprawdę potencjał, który pewnie zostanie zmarnowany przez twórców. Śmiem nawet twierdzić, że jest zdecydowanie lepszy od FF: AV.
W sumie film... Przypomina mi grę. Tak, byłaby to doskonałą gra akcji, w stylu którejś z części Devil May Cry. Nie tego chyba się oczekuje po kontynuacji jednego z najlepszych jRPG, prawda? Ach, i ta skóra - przebajerowany efekt <i nic dziwnego, że w tym lesie było to jezioro - pocić się w tym lateksie to oni musieli niesłychanie>. Komórki? Ja chcę taką! Odbiera za mnie połączenia i nawet działą pod wodą dosyć długo. Te, a co się stało z biustem Tify? Chlip... Koniec snów o podszeczce. Że bohaterowie nie korzystali z czarów, to o tym już nawet nie wspomnę.
Nie zrozumcie mnie źle. Czas, który spędziłem na oglądaniu Final Fantasy: Advent Children nie uważam za stracony, czy zmarnowany. Jeno cholernie nudny. Traktując to jako zwykłą produkcję, niezwiązaną z Final Fantasy <tak jak np niesławne The Spirits Within>, otrzymujemy dobry/średniawy film akcji, ze świetną j-rockową muzyką. Ale jako kontynuacja legendy, to jedynie miły prezent dla fanów. Nie stanie się on dziełem epokowym, czymś, co by sen odbierało z powodu mysli o nim.
Ale najbardziej szkoda mi jednego... Legenda Final Fantasy VII opierała się na domysłach, przypuszczeniach, spekulacjach, głębokich analizach itd. Po obejrzeniu filmu, większość pytań postawionych przez fanów, traci rację bytu, a postawione nowe, nie będą raczej dla nich zbyt trudne do odpowiedzenia. Tak oto, następuje zmierzch legendy.