2012 - Jak na gatunek przez siebie reprezentowany, film był zadziwiająco dobry. Przynajmniej w pewnym aspekcie. "Mutujące neutrina" i cała reszta naukowych kwiatków trochę mnie momentami bawiły, no ale przynajmniej nie próbowano rozwiązać problemów ładunkami termojądrowymi, jak to w tym gatunku bywa. Fabuła z grubsza trzyma się kupy, bohaterowie są dość ciekawi, efekty specjalne są świetne i jest to kawał bardzo zajmującego, chociaż oczywiście niespecjalnie ambitnego kina. Daję 8/10.
Parnassus - Ciekawie wyreżyserowane i bardzo dobrze zagrane kino, wyprodukowane przez najbardziej popieprzonego z grupy Monty Pythona. Widać od razu, że przyłożył do tego dłoń - surrealistyczne wizje z wnętrza z Imaginarium są niczym rodem wycięte z Latającego Cyrku, pomijając oczywiście ich nieporównywalnie wspanialszą grafikę. Lily Cole już sama w sobie była pierwsyzm powodem, dla którego warto było w bilet zainwestować, a ja osobiście lubię Jude Lawa, więc miałem drugi. No i każdy lubi Johnnego Deppa, chociaż jego rola była w filmie dość epizodyczna. Najbardziej ambitny z filmów, jakie tu ostatnio opisywałem i byłby największym hitem kinowym, gdyby nie Cameron i jego kosmiczne smerfy. Ocena 9/10.
Pocahontas 3D Avatar - Dostać się na Avatara w grudniu to była jakaś masakra. Kina były zawalone jak nigdy wcześniej, no i w sumie nie dziwię się. Po Cameronie wiele ludzie oczekiwali i muszę powiedzieć, że nie zawiódł. Grafika jest olśniewająca. Gipsi pisał gdzieś, że go nie zachwyciła, no ale to zależy co potraktujemy za punkt odniesienia. Grafika komputerowa w filmie jest nie do odróżnienia od rzeczywistości. Jest płynna, ostra jak żyletka, a mimika twarzy Na'vi sprawia wrażenie, jakby to wszystko było realne. Nie dało się zrobić tego lepiej, przynajmniej jeżeli chodzi o płaski obraz. Mam zastrzeżenia do tego dziadowskiego trójwymiaru Imaxa, który w formie kolorowych okularów podano mi w cenie droższego biletu. Kilka razy widziałem błędy w tym renderowaniu (zdjęcia na szybie w pewnym momencie są trójwymiarowe, choć powinny być płaskie), kilka razy pierwszy plan zderzał się z napisami, które, swoją drogą, w paru momentach były z literówkami. No ale oprócz tych wybaczalnych przekłamań, grafika jest idealna. Dodatkowym plusem jest to, że wykorzystano ją w tak artystyczny i nie rażący sposób - świat zbudowany przez Camerona ma sens, czego nie można powiedzieć o większości światów stworzonych w filmach, w szczególności SF. Fauna i flora Pandory sprawia wrażenie prawdziwej, robaczki i roślinki mają budowę, którą da się wytłumaczyć biologią, widać tam ewolucję, widać sieci pokarmowe, wszystko jest bardzo kunsztownie zaprojektowane z pomocą wykształconych ludzi, przez to nie razi to takiego nerda jak ja. No, może prawie nie razi - Na'vi za bardzo przypominali indian, ogólnie rzecz biorąc cały ten świat był po prostu dżunglą amazońską widzianą na LSD. Świat w Avatarze jest tak realny, że dla mnie jest za mało realny. No bo dlaczego niby Na'vi są tak podobni do ludzi? Fabuła jest przewidywalna do bólu, każdy zna ją na pamięć (Gipsi miał rację, to na prawdę jest odpicowana wersja Pocahontas). Pod tym względem nikt nas nie zaskoczy. No ale człowiek się nie nudzi, co jest wielkim osiągnięciem, biorąc pod uwagę, że za cenę normalnego biletu mamy 3 godziny dobrej rozrywki. Człowiek nie zastanawia się nad fabułą, kiedy może podziwiać TAKI świat. Ten film zgarnie połowę Oskarów i przejdzie do historii kina - to zdecydowanie najlepszy film tego dziesięciolecia, a i pewnie w następnym wiele lepszych rzeczy się nie pojawi. Ocena: 9.99/10.