SCENA XLI
Toruń – inne ulice niż w poprzedniej scenie
Osoby: Ocerobertz, Raziel, Reaver, Sephiroth
Drużyna Ocerobertza powoli, całkiem spokojnie, bez większego pośpiechu kierowała się w stronę domniemanego położenia rezydencji ojca dyrektora. Ulice były w miarę czyste i puste – w tej części miasta moherowe oddziały skupione były raczej na obronie miasta przed atakami dresów, którzy w pobliskim lesie mieli swoją główną bazą i stamtąd przeprowadzali wszelkie akcje wymierzone prosto w samo serce Torunia – czyli kwaterę główną rozgłośni moherowego radia. Akurat panowała cisza, ale w każdej chwili dresy mogły zaatakować. W każdym razie Ocerobrtza i jego wesołą kompanię niewiele to obchodziło. Oni mieli misję. Oni mieli zabić Rydzyka. I nic więcej ich nie obchodziło. Nawet potężna eksplozja, która wstrząsnęła i rozwaliła budynek, obok którego przechodzili, nie zrobiła na nich wrażenia. Nawet dwie nagie babcie biegające po ulicy nie wywołały u nich obrzydzenia i odruchu wymiotnego. Nawet różowe słonie i białe myszki nie zdekoncentrowały ich myśli i nie dopuszczały spekulacji, czy aby napój, który pili przed akcją na pewno nie zawierał procentów. No dosłownie nic ich nie dekoncentrowało. Byli twardzi i nieugięci, jakby każdy z nich zjadł twardą jak kamień francuską bagietkę i teraz nie mógł się schylić, bo bagietka by przeszkadzała. Szli tak twardzi i nieugięci, aż doszli do wielkiego różowego budynku z białą dachówką, ogrodzonego marmurowym płotem i drutem o napięciu 2500 volt. Sephiroth drutu i marmurowego ogrodzenia pozbył się robiąc użytek z Masamune. Normalnie jak machnął, to się druty same zerwały, marmurowy płotek przewrócił, a białko w jajkach ścięło się w promieniu 4 kilometrów od epicentrum, czyli tam gdzie stał Seph. Nasi bohaterowie w milczeniu przekroczyli granicę posiadłości Rydzyka. Teraz musieli dostać się do środka. Zadanie było o tyle trudne, ze rezydencja była otoczona polem minowym, czterema fosami wypełnionymi rekinami i krokodylami, a także najeżona różnymi głupimi ukrytymi zapadniami, kolcami, i innymi śmiesznymi rzeczami. Dlatego aby oczyścić szlak zdecydowali się posłać Raziela. W końcu chłopak był wampirem, to by oczyścił drogę, przecież od min wampiry nie giną. W każdym razie Raziel poszedł prosto przed siebie. Nic się nie stało – nie wdepnął w żadne miny, nie wpadł w żadne zapadnie. Już był przy wejściu, gdy nagle drzwi się otworzyły i wyszli z nich dwaj żołnierze ojca dyrektora.
WZT i Nathan wchodzą przez drzwi na scenę (czy jak to tam zwał)
WZT: Te, Nathan, znasz tego tutaj?
NATHAN: E, gdzie tam WuZeTa, pierwszy raz go na oczy widzę.
WZT” Aha. No dobra. To co pan sprzedaje?
RAZIEL: E....?
WZT: No co sprzedajesz facet? Jesteś domokrążcą, czy nie jesteś?
RAZIEL: Tego no... jestem. No właśnie. Jestem.
NATHAN: A co pan sprzedajesz?
RAZIEL(zamyślił się; na chwile; przez myśl przebiegł mu szatański plan): Niewolników sprzedaje. Mam tam (pokazał w stronę wyrwy) trzy wyjątkowo ciekawe egzemplarze.
WZT: Niewolników powiadasz pan? Musielibyśmy ich obejrzeć dokładniej. Wie pan, nie kupujemy kota w worku.
NATHAN: Nom, niech pan ich wprowadzi. Tylko główną bramą. Na głównym chodniku nie ma min. A tam to mogą nam zginąć, a tego nie chcemy. Co nie WZT?
WZT: No ba. Nigdy w życiu.
RAZIEL: Ok. Zaraz ich przyprowadzę. (wyszedł przez główną bramę, zawołał kolegów, objaśnił w kilku szeptach plan, po czym wrócili czwórką przez główną bramę) Już jestem z powrotem z moimi niewolnikami.
WZT: To wyśmienicie. Zapraszam do środka. Ojciec Rydzyk będzie zadowolony.
NATHAN(patrząc na wyrwę w ogrodzeniu – do siebie): Ta wyrwa... jakoś nie mogę sobie jej przypomnieć. Była tam, czy nie była wcześniej... nie pamiętam. Nieważne.
Cała grupa weszła do środka. Główny hall domu Rydzyka w niczym nie przypominał rezydencji pobożnego katolika. Prędzej byście powiedzieli, że mieszka tam czarnoskóry raper, dodatkowo diler narkotyków, szef mafii i narcyz pierwszej wody – Rydzyk widocznie ubóstwiał wieszać swoje podobizny na każdej ścianie. W każdym razie cała szóstka w milczeniu usiadła dookoła stołu znajdującego się na środku hallu.
WZT: Zaczekajcie tu chwile, pójdziemy po głównego doradcę ojca dyrektora. Musi najpierw się przekonać, czy jesteście godni spotkać się z ojcem dyrektorem. Nie przejmujcie się, to tylko taka rutynowa procedura.
RAZIEL: Spoko luźno, nie spieszy się nam panowie. Mamy czas. Dużo czasu.
WZT: To miło. Zaraz wracam. (wychodzi)
NATHAN (do Raziela): Tak wiec drogi handlarzu, gdzie dorwałeś tych bezbożników w niewolę?
RAZIEL: Tu i tam.
NATHAN: Opowiedz mi o tym. Zawsze chciałem być łowcą niewolników.
RAZIEL: Od czego by tu zacząć?
NATHAN: Najlepiej od początku.
RAZIEL: No więc urodziłem się jesienią roku pańskiego ...
NATHAN: Trochę dalej jednak może... az tak wczesnych danych nie potrzebuję.
RAZIEL: Ok. no więc pierwszego klocka samodzielnie postawiłem gdy miałem 3 lata. To było najbardziej przerażające 15 minut sam na sam z sedesem.
NATHAN: Nie gadaj! Ja pierwszego swojego postawiłem dopiero jak miałem 6 lat. Wcześniej istniał dla mnie tylko nocnik i czuła opieka mamusi.
RAZIEL: No i dlatego nie mogłeś zostać łowcą niewolników.
NATHAN: A co ma to wspólnego z...
RAZIEL: Wiele. Powiedz mi jak sikasz a powiem ci kim jesteś i zdradzę tobie tajniki Twej osobowości.
NATHAN: Nie pogadasz. Psycholog pełną gębą. To opowiesz mi o tych niewolnikach?
RAZIEL: Ok. No wiec ten z długa kataną, siwymi włosami i zielonymi oczami był ortodoksyjnym żydem. Złapałem go trzy lata temu na ulicach Tel Avivu gdy próbował zdetonować bombę przywiązaną do swego ciała. Potem się okazało, ze to była kamizelka ratunkowa i nie umiał jej zdjąć i pytał kogoś o pomoc...
NATHAN: A tan z nożami? (pokazuje na Reavera)
RAZIEL: A ten pan był czczącym Allacha muzułmaninem, któremu zamarzyła się 5 żona. Podpadł dlatego, bo próbował odbić dziewczynę księdzu proboszczowi z Pipidówka Mniejszego.
NATHAN: Którą? Sandrę? Przecież nie są ze sobą już od pół roku.
RAZIEL: E... nie Sandrę. Andżelikę chyba.
NATHAN: A o tej to nie wiedziałem. Ok., nieważne. A ten z twarzą ruskiego agenta Specnazu? (pokazuje na Ocerobertsa)
RAZIEL: Ten to twierdził, ze jest nowym bogiem i królem internetu. W sumie chcieli go zgarnąć do szpitala wariatów, ale mu się upiekło, bo ja go spotkałem. I tak jakoś czas leci.
NATHAN: Niesamowite.
RAZIEL: Prawda?
W tym momencie wszedł WZT, a za nim weszli... Cloud, Barret i Grzybek....
CLOUD: WTF?! Sephiroth?!
GRZYBEK: WTF?! Robertz, Reaver i Zell??
WZT: To to nie są niewolnicy?
CLOUD: Głupcze! Przyprowadziłeś tu zabójców należących do sekty Squarenone! To nie obejdzie się bez walki!
OCEROBERTZ: No to przerąbane (mówiąc to wyciągnął spod płaszcza dwie ’44 i dwoma strzałami zdjął WZT i Nathana).
REAVER: Śmieci sprzątnięte...
OCEROBERTZ: Ale teraz czeka nas nieco trudniejszy przeciwnik....
Walka z Cloudem, Barretem i Grzybkiem własnie miała się zacząc....
to be contiuned...