opowiadanie na polski temat "opowiadanie w ktorym duza role odegra klamstwo lub manipulacja". Fabula banalna i oklepana do bolu, wiec ostzregam :F
-Możemy go tak wykorzystywać?
-To dla dobra kraju…he he…i jego córki.
-On dba chyba tylko o to drugie.
-To, już jest jego zmartwienie.
-Jesteś bezduszną świnią, wiesz?
-A ty w pełni to aprobujesz, wiesz?
-Bo muszę.
-Bo chcesz.
-Chce tylko pozbyć się kilku niewygodnych osób…sam mówiłeś, ze to dla dobra kraju.
-Bo tak jest. Zobaczysz, że gdy ja obejmę władzę będzie lepiej.
-A co, jak jej nie obejmiesz? Jak on nie zdąży?
-Znajdziemy następnego.
-Jednak jesteś bezduszną świnią.
Powieki Siegfried’a z mozołem uniosły się, pozwalając by poranne światło słoneczne popłynęło po jego twarzy i gwałtownie uderzyło w źrenice. Podniósł się do pozycji siedzącej i ogarnął spojrzeniem swój pokój. Gdy jego wzrok zogniskował się na spoczywającej pod nocną lampką kopercie, tępy ból wspomnień ubiegłej nocy uderzył w niego, przeszywając na wskroś. Ale wraz z tym bólem pojawiło się coś innego – niewielka iskierka nadziei, dla niej, dla Lenneth, córki Seigfried’a. Chora na raka, gasła teraz w szpitalu, a on toczył w duchu najważniejszą bitwę swojego życia, pomiędzy miłością, do jedynej osoby na świecie, na której mu zależało oraz nienawiścią do swojej pracy. Nie, nie pracy. Nienawidził, gdy ktoś mordowanie na zlecenie nazywał pracą, ale gdy sam się nad tym zastanawiał, nigdy nie potrafił wymyślić żadnego lepszego określenia. W końcu, sięgnął po kopertę, by ponownie odczytać treść zawartego w niej liściku – desperacka wola ratowania dziecka zwyciężyła ciężką batalię w umyśle Sieg’a. Wiedział, że wciąż jest szansa by uratować Lenneth, a nie mógł zdobyć kosztownych leków w żaden inny sposób niż dopuszczając się kolejnego mordu na zlecenie. Odgarnął swoje ciemne włosy z oczu by przyjrzeć się treści wiadomości, którą otrzymał wczoraj w nocy. Leżała już pod drzwiami do mieszkania, gdy wychodził spod prysznica. Błękitne, głębokie oczy Siegfried’a zatopiły się w grubej, czarnej czcionce. Tekst głosił:
„Hotel Dragunov, pokój 35, 2-gie piętro, klucz w kopercie, sprzęt na miejscu, cel jest oczywisty.”
Bez cienia wątpliwości celem był najpoważniejszy kandydat na prezydenta, w nadchodzących wyborach. Siegfried, mimo iż brak mu było wykształcenia, potrafił skojarzyć pewne fakty. Ostatnimi dwoma jego celami była para dziennikarzy, grzebiących w aktach senatorów partii opozycyjnej względem Barret’a, bo tak zwała się przyszła ofiara Sieg’a. Domyślał się więc, że to właśnie opozycjoniści, w jakże wyrafinowany sposób pozbywają się kłopotliwych osób. Ale nie obchodziło go to. Ważny, był teraz tylko jeden fakt – Barret ma być ostatnią ofiarą, a potem Siegfried otrzyma pieniądze na lekarstwo dla córki. Za 2 godziny, kandydat na głowę państwa miał przemawiać na rynku, doskonale widocznego z okien Dragunov’a. Głównym jego celem, była integracja ze społeczeństwem i częste publiczne wystąpienia. Na tę myśl twarz mordercy wykrzywiła się w ironicznym uśmiechu, a przez jego umysł przebiegła myśl o tym, jak jeden z najlepszych pomysłów Barret’a, pod wpływem pocisku wystrzelonego ze snajperskiego karabinu, zamienia się w jego zgubę.
Siegfried jeszcze przez chwilę siedział na łóżku, aż w końcu podniósł się z niego i ruszył do toalety, w szczytnym celu, wzięcia kąpieli. Zajęła mu może pół godziny. W końcu wyszedł z wanny i ubrał się w to, co akurat miał pod ręką. Wytarte jeans’y, trochę już na niego za krótkie, po których wyraźnie było widać, że najlepsze lata mają już za sobą. Na korpus założył nieco wyblakły, ciemnozielony podkoszulek, z wyszytym na piersiach białym napisem „Mosin Nagant”. Na to, narzucił jeszcze cienką, skórzaną kurtkę, koloru czarnego, która również nie była pierwszej nowości. Gdy już się ubrał, podszedł do lustra. „Zarośnięty jak świnia, ale gdyby nie to, byłbym całkiem przystojny” – szepnął sam do siebie, oglądając swoje blade oblicze, z burzą ciemnych włosów na głowie, z których kilka kosmyków spływało mu na głębokie, błękitne oczy. Dolną część jego twarzy zdobił dość pokaźny zarost, który właśnie starał się zwalczyć za pomocą brzytwy. W końcu, gdy już się ogarnął, wymaszerował z łazienki i zrobił sobie kawę. Bardzo mocną i czarną jak smoła. Choć nigdy nie próbował smoły, mógłby przysiąc, że smakowała dokładnie tak samo jak ta kawa, toteż z wyrazem bezgranicznego obrzydzenia na twarzy odsunął od siebie kubek i spojrzał na tykający na ścianie zegar. Miał jeszcze, mniej więcej godzinę, a do hotelu Draunov było jakieś piętnaście, góra dwadzieścia, minut drogi pieszo. Pomimo tego wstał od stołu, wsadził do kieszeni kurtki klucz do pokoju 35 i powolnym krokiem, ociągając się, ruszył do wyjścia.
Na dworze panowała już jesień. Na ziemi aż roiło się od liści w kolorach od złotego, aż po bordowy. Wiał silny, porywisty wiatr, a Sieg zaczął żałować, że nie ubrał się cieplej. Ale w zasadzie nie miał takiej możliwości. Do momentu, w którym dowiedział się, ze Lenneth jest chora, nie zabijał. Ostatni raz, zastrzelił człowieka, Rosjanina, podczas zimnej wojny. Tydzień później, dowiedział się, że ma dziecko. Matka zmarła przy porodzie – został więc samotnym ojcem. Był to jedyny powód, dla którego przestał mordować za pieniądze, a więc również stracił większość swoich dochodów, toteż wszystko, co miał, starał się przeznaczać dla córki. Po kilku latach oszczędności się skończyły, a Lenneth zachorowała. Od tej pory każdy gorsz, jaki przewinął się przez ręce Siegfried’a był przeznaczony na jej leczenie. Paradoksalnie powód, który sprawił, ze zabijać przestał, sprawił również, że do tego powrócił. Wiele o tym myślał i obiecał sam sobie, ze jeśli Lenneth powróci do zdrowia, to oszczędzi jej bólu i nigdy nie powie, jak zdobył pieniądze na leczenie. Zastanawiał się tylko, co w takim razie jej powie?
Z rozmyślania nad tym, wyrwał go widok podwójnych, dębowych drzwi prowadzacych do wnętrza hotelu Dragunov. Przyjrzał się dokładnie całemu budynkowi. Był to niewielki, kameralny hotelik, z pomalowanymi na jasnoczerwony kolor ścianami, ustawiony kilkaset metrów od rynku. Z okien na frontowej ścianie, wychodził na niego perfekcyjny widok. I o to właśnie chodziło. Sieg bez wachania nacisnął klamkę i przeszedł przez drzwi. Jego oczom ukazała się obszerna salka, na środku której stało puste biurko recepcji, a dalej, za nim, prowadził korytarz, a po jego obu stronach można było zauważyć rzędy drzwi. Obok korytarza, znajdowały się ślicznie wykonane, jasnobrązowe schody, prowadzące na górne piętra. Siegfried błyskawicznie minął biurko i wspiął się po schodach, na drugie piętro hotelu. Rozglądał się wokół siebie, dopóki jego bystre spojrzenie nie zanotowało srebrnej tabliczki z numerkiem 35. Sięgnął do kieszeni po klucz i szybkim ruchem wsadził go do zamka, a następnie przekręcił. Zachrobotało. Siegfried nacisnął klamkę i drzwi stanęły otworem. Ostrożnie przez nie przeszedł i rozglądnął się wokół siebie, by upewnić się, ze nikogo nie ma. Był sam. Tylko on i oparty o ścianę w łazience Heckler & Koch PSG-1, na którego widok drgnął i zatrzymał się na moment. Najlepszy na świecie karabin snajperskich – lepszej „obsługi” nie mógł sobie wymarzyć. Wargi Sieg’a same złożyły się do cichego gwizdnięcia na widok tej, jak ochrzcił w myślach broń, armaty. Dokładnie obejrzał swoją nową „zabawkę” i sprawdził czy wszystko działa. Oczywiście tak było – stuprocentowa sprawność i jeden pocisk w magazynku. „Cholera” – zaklął cicho, po czym dodał – „stać ich było na to, żeby załatwic mi PSG za cholerne dziewięć tysięcy dolców, a żałują mi na amunicje. Niech ich szlag!”. Po tych słowach odwrócił głowę i wyjrzał przez okno w łazience. Jakieś trzysta metrów, mogło dzielić go od centralnego punktu placu, na którym była ustawiona scena, pod którą zbierali się już pierwsi ludzie, by oglądać przemówienie z możliwie najlepszej pozycji. Z każdą mijającą sekundą, na rynek napływali kolejni obywatele, chętni by ujrzeć swego kandydata. Tymczasem żołądek Siegfried’a, w niebezpiecznym tempie zbliżał się do gardła. W końcu! Nareszcie na placyk wjechała limuzyna, a przed nią, jak i za nią, wlokły się czarne BMW, z których wysiedli ochroniarze. Nic nadzwyczajnego – uzbrojeni tylko w Berety, ale za to dobrze wyszkoleni. W końcu, z limuzyny wysiadł sam Barter, a po czole Sieg’a zaczęły spływać pierwsze kropelki potu. Oparł PSG o parapet i wycelował. Obserwował swój cel przez lunetę. Krępy mężczyzna, koło sześćdziesiątki. Widać było po nim ciężar przeżytych lat, mimo to uśmiechał się i machał rękami do wiwatującego tłumu. Siegfried dokładnie wycelował i zamarł bez ruchu, pilnując by nie trzęsła mu się ręka. W końcu pociągnął za spust. Huknęło i kula ze świstem pomknęła w stronę Barret’a, rozcinając powietrze. Ugodziła go w samo serce. Natychmiast padł bez ruchu, a na jego piersi bez przerwy rosła plama krwi. To był jego koniec. Siegfried o tym wiedział. Szybko zasunął zasłony w oknie i natychmiast odwrócił się by rozpocząć ucieczkę. Nie zdążył nawet odrzucić karabinu, a zobaczył, jak dwójka funkcjonariuszy wbiega do pokoju hotelowego. Sał naprzeciw nich, zupełnie zszokowany. Musieli usłyszeć wystrzał, ale jakim cudem zjawili się tak prędko. Mieli jakieś dwie sekundy! Nie czekając, co się stanie, Siego odchylił zasłonę i już stawiał nogę na parapecie by odbić się i skoczyć, z sideł policji, wprost w ręce ochroniarzy, ale nie zdążył. Spóźnił się o ułamek sekundy. Funkcjonariusze niemal w tym samym momencie nacisnęli na spusty i dwa pociski uderzyły w plecy snajpera, wpychając go z okna. Sieg, z dwoma ranami w plecach, wypadł na chodnik, z drugiego piętra, uderzając o niego plecami. Zanim umarł zdołał jeszcze wyszeptać imię swojej córki – Lenneth.
-Plan wykonany w stu procentach…sir. A nawet więcej. Nie aresztowali go, zabili.
-Doskonale!
-Faktycznie doskonale. Jednego dnia doprowadziłeś do śmierci dwóch ludzi. Jest się czym cieszyć.
-Bez wątpienia, mój drogi, bez wątpienia.
-A tak w ogóle, to, co z dziewczyną?
-Nie żyje.
-Co? Od kiedy?
-Kilka dni.
-Przecież jeszcze wczoraj widział się z nią w szpitalu.
-Podłożyliśmy sobowtóra zanim się zorientował, że jego córunia nie żyje. Musieliśmy coś na niego mieć.
-Jesteś bezduszny.
-Jestem genialny.
-Od kiedy?
-Od zawsze. Ale ważniejsze jest to, ze od dziś jestem jedynym poważnym kandydatem na wygranie wyborów prezydenckich…