Opowiadanko na polski wrzucam, jakby ktos mogl Wordem przefiltorwac w poszukiwaniu błędów byłbym wdzięczny, bo sam mam tylko wujnego OpenOffice'a ;/ Ewentualne uwagi dot. treści mile wiedziane ;]
Mój pierwszy krok na obcej planecie (temat ofkors obowiązkowy)
Kiedy przez drobne, zabrudzone okienko Odina moim oczom ukazała się niewielka kropka, na tle wszechobecnej czerni i ciemności, po raz pierwszy od startu poczułem prawdziwe nerwy. Opanowana przez rebeliantów planetoida Loki wyróżniała sie na tle migoczących tu i ówdzie gwiazd, oddalonych stąd o niewyobrażalne odległości. Odruchowo odwróciłem głowę i wzdrygnąłem się, gdy ciarki przebiegły po moim plecach. Starałem się wyrzucić z głowy myśli o nadchodzącym lądowaniu, ale nie potrafiłem. Tak samo, jak nie potrafiłem uwierzyć w ogrom swojego pecha. Bo czyż szansa na bycie, w trybie awaryjnym, dodanym do składu kadetów, który dostał najtrudniejszy z testów, do tego na obcej ziemi, jest duża? No nie jest, ale oczywiście mnie musiało się to przytrafić! Wiele mówiono mi o tym, że finalne testy praktyczne na dołączenie do elitarnego oddziału Einherjarów są cholernie trudne, ale wysłanie nas na znaną tylko z wiadomości telewizyjnych planetę, byśmy pomogli stłumilć rebelię znacznie przerosło moje oczekiwania. Co gorsza, nie miałem czasu się do tego mentalnie przygotować. Reszta grupy wiedziała gdzie leci od conajmniej dwóch tygodni. Ja, jako wybrany w trybie awaryjnym zostałem przydzielony do oddziału przedwczoraj. Na domiar złego, jest na dziesięciu, a ja mam ostatni numer. Statystycznie, na finalnych testach praktycznych Einherjar, co dziesiąty kadet ginie, lub odnosi poważne rany. Szlag.
-Boisz się? - wyrwał mnie z zamyślenia Akira. Długie, przetłuszczone włosy i wyraźny zarost tylko podkreślały jego nonszalanckie podejście do życia.
-Nie, jestem przygotowany na wszystko ze śmiercią włącznie – odparłem, siląc się na nędzny, nieśmieszny dowcip. Próbowałem się jeszcze uśmiechnąć, ale wyszło to dość pokracznie.
-Jak prawdziwy Einherjar – uśmiech Tidusa z pewnością był bardziej przekonujący od mojego. Nic dziwnego. Na sto przeciętnych dziewczyn dziewięćdziesiąt dziewięć uważało go za najprzystojniejszego faceta jakiego widziały. Bezguścia.
-Super. To znaczy, że zginę jak prawdziwy Einherjar – moje słowa spowodowały grobową ciszę. Ciekawe czemu?
-Spokojnie. Musi nam się udać, w końcu już prawie jesteśmy „Einami”, no nie? - Morris, kóry jako pierwszy zdecydował się przemówić, jakoś nie specjalnie mnie pocieszył.W ogóle, jakimś dziwnym trafem, ludzie tacy jak Morris – szerocy w barach, ogoleni na łyso i wysocy niczym zaodowi siatkarze nigdy nie robili na mnie dobrego wrażenia.
-Odin do Valhalli – głos z kabiny pilota przerwał naszą, jakże optymistyczną, konwersację – za dwie minuty wchodzimy w atmosferę Lokiego – zbliżaliśmy się szybciej niż myślałem.
-Doskonale. Lądujcie na placu Fenrira. Po „siadnięciu” powinniście mieć około siedmiu minut bez specjalnego oporu. Kierujcie się na północny wschód do lokalnego kasyna. Tam dostaniecie dalsze wytyczne. Zrozumiano? - siedem minut? Valhalla, nasze centrum dowodzenia, chyba nas przecenia. Ale w końcu staramy się o wejście do elity.
-Tak jest! - odpowiedział pilot do centrum, a następnie powtórzył instrukcje jeszcze raz i dodał – zapiąć pasy, wchodzimy w atmosferę!
Stało się. Już nie było odwrotu. Z zawrotną prędkością pikowaliśmy ku ziemi, usiłując wsłuchać się w odgłosy z zewnątrz, ale Odin zbyt dobrze wytłumiał dźwięki. Ale może to i lepiej. W koncu w ciąż trwały walki na ulicach, a dźwięk wystrzałów i eksplozji na powitanie, z pewnością nie zadziałał by pozytywnie na nasze morale.
W końcu wylądowaliśmy. Właz naszego statku otwarł się i nasza dziesiątka czym prędzej wybiegła na pogrążony w nocy, nadspodziewanie cichy, plac Fenrira. Jego wizerunek napawał przerażeniem pewnie nawet samych rebeliantów. Kamienice, które niegdyś dumnie piętrzyły się w góre, teraz leżały na ziemi, przykrywając pod gruzami dziesiątki ciał ludzi, którzy polegli w walce. Z rzadka dało się natrafić na pojedyncze ściany, które szczęśliwym trafem ostały się na swoich miejscach. Spękane, brukowane podłoże zdradzało ślady wozów pancernych i czołgów, które się tędy przetoczyły oraz zbłąkanych pocisków, zamiast celu sięgających tylko ziemi. Ten obraz wszechobecnej destrukcji oświetlaliśmy sobie tylko bladym światłem latarek, przyczepionych do naszych zmodernizowanych pistoletów typu MP5. Każdy z nas miał też przy sobie Walthera P-99 oraz granaty, gdyby zabrakło mu amunicji do karabinu. Jednak wszyscy w duszy modlili się o to, by tak się nie stało.
Zaczęliśmy biec przez plac, zgodnie z instrukcjami, na północny wschód. Nie przebiegliśmy jednak nawet dziesięciu metrów, kiedy ciszę rozerwały pierwsze, skierowane w nas pociski oraz kilka szybkich, niezbyt wymyślnych przekleństw. Odruchowo pogasiliśmy światła i pochyliliśmy głowy, szukając jakiejś kryjówki. Valhalla zakładając, iż będziemy mieli aż siedem minut chyba nie przewidziała ewentualnej zasadzki, obracającej jej plan w niwecz. Co gorsza, ciemność po zgaszeniu laterek w cale nam nie pomogła – kolejna seria strzałów zdradziła, iż nasi oponencie mają noktowizroy. Niestety my, jako tylko kadeci mogliśmy liczyć tylko na bezużyteczne latareczki.
Wpadliśmy w panikę i rozpierzchliśmy się, byle tylko uniknąć nadlatujących z zawrotną prędkością i świszczących nam nad głowami pocisków. Ja i Akira skryliśmy się, za jedną z samotnych ścian, która doskonale służyła za tarczę. Gdy moje oczy przywykły do panującej ciemności zacząłem nerwowo się rozglądać – na środku placu, koło raptownie startującego teraz Odina leżały dwa ciała. Wiedziałem że to nasi, ale nie potrafiłem określić kto zginął.Albo i nie zginął. Jeden z postrzelonych, z wyraźnym wysiłkiem usiłował podczołgać się w naszą stronę. Wychyliłem się, by podać mu rękę, ale było zbyt późno – szybka seria z karabinu i było po nim. Dojrzałem tylko jak szarpnął się jeszcze w agonii i padł bez ruchu, podziurawiony kulami, najprawdopodobniej kalibru 9mm.
-Spodziewałeś, że tak będzie wyglądał twój pierwszy krok na obcje planecie? - spytał Aki. Zawsze wkurzał sie kiedy tak go nazywano.
-A ty? - odpowiedziałem pytaniem.
-No pewnie, cóż w tym dziwnego? - jego optymizm i nonszalancja potrafiły mnie rozbawić nawet w takich momentach. Za to go luibłem.
-Skład z Odina, jak wygląda wasza sytuacja, meldować! - Valhalla chyba postanowiła skorzystać z oddanych do naszej dyspozycji nanomaszyn i skontaktować się bezpośrednio z oddziałem. W kilka chwil zgłosiła się cała żyjąca ósemka – Nieprzewidzieliśmy zasadzki. Musicie dotrzeć do kasyna na własną rękę. Jest zaznaczone na waszych GPS-ach. Powodzenia i niech Bóg ma was w swojej opiece. Bez odbioru.
-Bez odbioru – odparło jednocześnie osiem głosów.
Tak więc zostawili nas na pastwę losu i rządnych krwi rebeliantów. Nie było wyjścia – wychyliłem głowę zza muru, by rozejrzeć się wokół. Nie musiałem długo czekać, by o naszą prowizoryczną tarczę uderzyło kilka pocisków. Schowałem się i wrzasnąłem do Akiry:
-Włącz latarkę i wal na ślepo!
W jednym momencie ja i Aki, wychyliliśmy się z dwóch stron muru, włączając światło. Zadziałało – promień latarki uderzył w noktowizory trzech zbliżających się wrogów. W jednym momencie całe trio spróbowało się zasłonić. Pociągnąłem za spust i czas jakby niemal się zatrzymał. Patrzyłem, jak rebelianci jeden po drugim osuwając się na ziemię broczą krwią. Spod ich zwłok zaczęły wypływać kałuże posoki. Boże. Zabiłem. Zabiłem człowieka z krwi i kości. Na moment świat jakby przestał dla mnie istnieć – byłem tylko ja i wciąż oświetlana trójka trupów, leżących parenaście metrów dalej. Gdzieś wokoło walczyła o życie reszta kadetów, ale ja nie byłem w stanie tego zauważyć. Kręciło mi się w głowie. Miałem mdłosći.
-Biegiem idioto! - wrzasnął Aki i potrząsnał mną.
-Ale...- próbowałem coś powiedzieć. Cały się trząsłem.
-Zamknij się i biegnij! - ruszył i pociągnął mnie za sobą. Udało mi się wydrzeć z opanowanego przez ogień bitwy placu, ale doskonale zdawałem sobie sprawę, iż to dopiero przedsionek piekła, do którego właśnie się wpakowaliśmy...