Zell nosił czarno-czerwone adidasy........
Wiem, jakie buty nosił Zell (nie nasz miejscowy Zell, bo on buty to może co najwyżej na uszach nosić).... jednakże nawet on nie jest tak zdesperowany, żeby biegać w jednych trampkach przez 8 lat.
...... i miał tatuaż po jednej stronie twarzy......
Wiem, że miał.... ale już nie ma. Niektóre postacie zmieniły się przez ten okres 8 lat, bo po takim czasie od załatwienia Ultimecii dzieje się gra.
troche przesadziłeś z tą mocą czarownicy
Właśnie nie.... a czemu, to może się wyjaśni jeszcze kiedyś... a co bystrzejszy kadłub widzi już mniej-więcej o co chodzi, no ale nie będę zdradzał sekretów.
I jak ty to robisz, ze zawsze masz więcej komentazry niż ja
Bo mam więcej rozdziałów napisanych i więcej osób moje wypociny czytało... napisz więcej, to nie będą mieli innego wyjścia jak komentować.
---------------------------------------------------------
Kilka dni minęło
---------------------------------------------------------
No i zaczynamy drugą dziesiątkę... Tym razem akcja opada i narazie zostawimy kilka wątków, żeby rozwinąć inne. No ale za to macie tekstu dużo dłuższy niż zwykle. Wszelkie uwagi i pytania odnośnie tekstu jak zwykle umieszczać pod tym postem... dobra.. nie przedłużajmy
Rozdział JedenastySpokojny wzrok doktora spoczywał na stojącym przed nim Ren'ie. Siwy lekarz podrapał się po brodzie i po dłuższej chwili namysłu, machnął lekceważąco ręką na chłopaka.
- To.. - zaczął Ren - Znaczy, że mogę już iść?
- Tak - odrzekł Kadowaki, schylając się ze swojego czarnego fotela do jednej z wielu szuflad przy biurku - Ale uważaj na siebie. Cudem uniknąłeś złamania kręgosłupa. Jak coś cię będzie bolało to masz zaraz tu przyjść albo powiadomić mnie przez przyjaciół. Nie próbuj nawet chodzić bez usztywnienia, dopóki ci nie powiem, że możesz. Zrozumiano?
- Tak - powiedział Ren i uśmiechając do stojącego obok Dunkana i swojej siostry. Kadowaki wychylił się nagle spod biurka, w rękach trzymając mały pojemniczek na tabletki.
- Tu masz środek przeciwbólowy - powiedział opierając się o fotel i zakładając ręce za siwiejącą głowę - Nie łykaj więcej niż 1 pigułkę, bez względu na to jak bardzo będzie cię bolało. No i oczywiście nie myśl nawet o wycieczkach poza ogród, czy tym bardziej do Centrum Treningowego...
- Dobrze - przerwał mu Ren, mniej grzecznie niż miał to w zamiarze - Mogę już iść?
- Dobra idź - powiedział w końcu lekarz - Ale uważaj na siebie.
- Jasne, jasne - odpowiedział chłopak, wychodząc ze skrzydła szpitalnego szybkim krokiem. Plastikowe usztywnienie na plecach sprawiało mu wielki dyskomfort, ale była to niewielka cena, za powrót do Ogrodu. Cała trójka wyszła na wielki hol na pierwszym piętrze i skręciła w lewo, po obwodzie kierując się w stronę dormitoriów. Widok roześmianych studentów i oficerów poprawił Ren'owi humor. Zapomniał już prawie o bólu w plecach i o tamtych chwilach. Szedł teraz spokojnie, jak każdy inny student w Ogrodzie Balamb.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że jestem spokrewniona z takim idiotą - powiedziała Nicole, zakładając rękę na rękę i patrząc na brata - Myślałeś pewnie, że jak Kemuri sobie da radę, to ty też, co?
- Tak naprawdę to bardziej moja wina - powiedział Dunkan idący po drugiej stronie Rena - To ja zostawiłem karty w łodzi, i przez to musieliśmy się wracać, a później...
Dunkan przerwał, przypominając sobie co było później. Ren spojrzał na niego i wzrokiem nakazał mu przemilczenie tej sprawy. Chłopcy sami nie wiedzieli co się stało, więc nie mogli oczekiwać, że zrozumie to osoba trzecia.
- A później postanowiliście schować się pod pokładem - dokończyła Nicole, z uśmiechem na twarzy - Znaczy, że obaj jesteście głupi i zazdrośni o talent Kemuri'ego.
- Możemy nie mówić o Kemuri'm? - przerwał Ren, już bez uśmiechu patrząc na siostrę. Ta zamilkła na chwilę.
- Coś się stało? - zapytała po chwili milczenia, również z poważną miną - Kemuri coś zrobił? Coś mu się przytrafiło?
- To znaczy, że ty nic...!? - zaczął Ren przystając i patrząc na siostrę, mówiąc głośniej niż miał zamiar.
- Nie Ren! - uciął mu Dunkan - Nie możemy. To co się działo na misji to tajemnica. Nic jej nie mów, bo będziemy mieli większy problem niż już mamy.
- Przecież to śmieszne! - wykrzyknął do przyjaciela - To oni tam umierali, żebym ja teraz milczał?! Żeby nikt nic nie wiedział?!
- Przepisy - powiedział spokojnie Dunkan. Wzrok Nicole przeskakiwał z jednego na drugiego - Do póki dyrektor nie zadecyduje inaczej, nie możemy jej niczego mówić, rozumiesz?
Ren nie odpowiedział, tylko ruszył w stronę dormitoriów, wyraźnie bardziej pochmurny. Przykucnął nagle na lewe kolano, wydając cichy jęk i chwytając się prawą ręką za krzyż.
- Ren! - siostra i przyjaciel kucnęli przy nim. Nicole wyjęła z jego kieszeni pojemnik z pigułkami i wyciągnęła jedną - Masz... to ci pomoże.
Chłopak bez słowa wziął tabletkę i połknął ją, ciągle trzymając się za plecy. Odetchnął kilka razy i odczekał chwilę, poczym wstał z pomocą Dunkana.
- Dobra - powiedział kiwając głową - Już lepiej.
Nagły atak bólu Rena rozluźnił nieco napiętą atmosferę. Skręcili w korytarz prowadzący do dormitoriów, gdy Nicole w końcu przerwała milczenie.
- A wiecie, że jutro jest Bal Inauguracyjny dla tych, co zdali egzamin? - zaczęła bezpieczny temat.
- Nas to niewiele obchodzi - powiedział Dunkan.
- Tak - potwierdził Ren - Jest tylko dla tych, co ukończyli naukę.
- Noo - powiedziała Nicole, zakładając ręce z tyłu i patrząc na przeszklony dach korytarza. Uśmiechała się dziwnie - Was to może nie interesuje....
- Bo ty pewnie idziesz, co? - powiedział z lekką drwiną Ren, patrząc na siostrę.
- Zapomnieliście o osobach towarzyszących - odwróciła się do nich, uśmiechając ironicznie. Przyjęła nagle patetyczny ton, którego Ren bardzo u niej nie lubił. Oznaczał on, że dziewczyna zacznie się czymś chwalić - Jeden z tegorocznych absolwentów raczył zapytać moją skromną osobę, czy tak piękna i urocza dziewczyna jak ja nie zechciałaby mu towarzyszyć w trakcie uroczystości.
- Taa - Ren pokiwał głową ze zrozumieniem - Są na to trzy wytłumaczenia: Albo go szantażowałaś, albo cię z kimś pomylił, albo sobie z ciebie ktoś okrutnie zażartował.
Dunkan powstrzymał parsknięcie, a Nicole wyciągnęła z kieszeni swojego niebieskiego mundurka ciemnopurpurową kopertę, ozdobioną złotymi literami i wstążką.
- Tu mam zaproszenie - wyciągnęła kopertę do twarzy Rena, uśmiechając się złośliwie - I co? Łyso ci? A ty se możesz pomarzyć, żeby się dostać na bal. No ale nie martw się, braciszku. Dokładnie ci opowiem, jak to świetnie się bawiłam
- Jasne, że opowiesz - przytaknął Ren, nie zwracając uwagi na jej drwiny - A potem dowiem się od kogoś jak było naprawdę i my też się pośmiejemy.
- Ha, ha, ha - sparodiowała śmiech Nicole, odwracając się na pięcie i kierując się w stronę damskiego skrzydła dormitoriów - Nie ukryjesz przede mną zazdrości, Ren. No ale cóż... nie winię cię. Na razie chłopaki.. muszę jeszcze zmierzyć suknię na bal.
Nicole znikła z pola widzenia, zostawiając chłopców w zatłoczonym rozwidleniu, między dwoma częściami dormitoriów. Skręcili w prawą odnogę, kierując się do sektora dla mężczyzn, wchodząc w szeroki na kilkanaście metrów korytarz, od którego raz po raz wychodziły na lewo i prawo mniejsze uliczki, prowadzące na wyższe piętra i do pokoi uczniów i oficerów.
- Hmm.. - zamyślił się Ren mijając grupkę starszych dziewczyn, głośno rozmawiających o balu - Bal był zawsze najpóźniej dzień po ostatnim egzaminie. Czemu robią go z takim opóźnieniem?
- Po takim egzaminie wszyscy chyba mieli dosyć wrażeń - odpowiedział przyjaciel - Poza tym, administracja Ogrodu była bardzo zapracowana przez ostatnie kilka dni. W końcu misja nie powiodła się. Dochodzi do tego jeszcze pogrzeb tych, co polegli w czasie egzaminu, odczekanie aż wszyscy wrócą do zdrowia itp. I tak szybko zrobili, jak dla mnie...
Obaj zwolnili nagle, spostrzegłszy dwójkę swoich rówieśników, wychodzących właśnie z korytarza po lewej. Obaj ubrani byli w stroje nieoficjalne. Niższy, ciemnoskóry chłopak, nosił szarą, lnianą koszulę zapinaną z przodu na guziki oraz czarne spodnie, z nogawkami poszerzonymi u dołu, z motywem czerwonych płomieni. Drugi, wyższy, ogolony prawie na łyso, nosił się w wielokolorowej bluzie i luźnych spodniach dżinsowych, z metalowymi ozdobnikami powpinanymi w okolice kieszeni. Obaj również mieli przy sobie broń - długi kij, dziwnie wykrzywiony na jednym końcu i misternej roboty młot o długim trzonku. Obaj rozpromienili się wyraźnie na widok przyjaciół.
- Ren! - Kilroy podbiegł do chłopaka i mocno klepnął go w ramię - Więc jednak żyjesz? Myśleliśmy, że osiądziesz w skrzydle szpitalnym na dobre.
- Dunkan mówił, że to jego wina - powiedział Haji, kładąc swój kij na ramię i spoglądając na obu raz po raz - Ale znając cię, nie mogłeś podarować Kemuri'emu, że on jedzie, a ty nie. Swoją drogą.... co się z nim stało? Nie widziałem gościa od czasu tamtej lekcji, jak nam instruktor kazała czyścić łodzie.
- Właśnie - Dunkan szybko zmienił temat, widząc zmiany wśród mięśni mimicznych przyjaciela - Nie wiecie, jak się czuję pani Selphie?
- O to chodzi, że nikt nie wie - powiedział Kilroy, drapiąc się po podbródku - Od razu po powrocie trafiła do Kadowaki'ego, a potem zamknęła się w pokoju i nie rozmawia z nikim oprócz kilku najbliższych przyjaciół. No i jeszcze jego...
Haji wymienił ze współlokatorem porozumiewawcze, pełne dziwnych emocji spojrzenia. Pochylili się do przyjaciół.
- W pobliżu pani Selphie - zaczął Haji, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu - Zaczął się jakiś typ kręcić.
- No - potwierdził Dunkan kiwając głową i również zniżając ton - Jakiś przyjezdny. Kwiaty jej do pokoju nosi i w ogóle. Oczywiście szczegółów też nikt nie zna, bo instruktor prawie nikogo do siebie nie wpuszcza. No ale muszą się znać...
Kilroy nic nie powiedział, a jego twarz dziwnie przypominała facjatę Rena, gdy kilka chwil wcześniej wspomniano o Kemuri'm.
- A gdzie teraz idziecie? - wypalił nagle Ren do chłopaka, uśmiechając się dziwnie i wracając do normalnego tonu i wyprostowanej pozycji - Do Centrum?
- Taa - Kilroy uśmiechnął się, a atmosfera wokół rozluźniła się zupełnie - Haji śmie twierdzić, że da radę położyć więcej Grat'ów niż ja. Muszę iść tam i go z tego tragicznego błędu wyprowadzić.
- Jak zwykle pewien siebie i swoich mizernych umiejętności - ciemnoskóry poklepał wysokiego po plecach - Ma nową zabawkę i myśli, że jest niepokonany. Dobrze, że idziemy tam sami, bo żal by mi było ośmieszać cię publicznie.
- A wy? - zapytał Kilroy, nie zważając na słowa ciemnoskórego - Może pójdziecie z nami?
- Co ty... - machnął ręką Dunkan - Kadowaki by nas zabił, jakbyśmy poszli do Centrum. Za długo siedzieliśmy w skrzydle szpitalnym, żeby się ucieszył widząc nas ponownie.
- Dobra - powiedział w końcu Haji - Musimy się zmywać, bo potem jeszcze będzie trzeba garniaki odebrać z Balamb.
- Po co wam garniaki? - zapytał Ren, mocno zdziwiony - Nie chcecie mi powiedzieć, że was jakieś dziewczyny na bal zaprosiły.
Kilroy znowu wymienił spojrzenia z czarnoskórym, obaj uśmiechnięci od ucha do ucha.
- Ma się te znajomości hehehe... - powiedział w końcu Haji, z kieszeni koszuli wyjmując purpurowe dwie purpurowe koperty, identyczne z tą, którą wcześniej pokazywała Nicole - Kilku kumpli z ostatniego roku było nam winnych przysługę.
- To znaczy, że wszyscy idą oprócz nas? - zapytał Dunkan, z wyraźną nutą zawodu w głosie - Ale syf!
- No cóż, chłopaki - pocieszył ich Kilroy - Też byśmy wam załatwili, ale już więcej nie ma. A teraz wybaczcie, ale czas nagli.
- Dobra - powiedział Ren, odwracając się do oddalających się kumpli - Nara.
Wymienili pożegnania, po czym chłopcy skręcili w korytarz, prowadzący do ich pokoju.
- Ehh - odetchnął głośno Ren, padając twarzą na swoje łóżko - Jak tęskniłem za tym pokojem.
Dunkan rozejrzał się po pomieszczeniu zamieszkiwanym przez przyjaciela, po czym wrócił wzrokiem ku drzwiom własnego. Nie mógł wyjść z wrażenia, jak dwa pokoje o identycznych wymiarach, mogą być tak różne. Dunkan wszystko lubił mieć na miejscu, przez co wszystkie jego ubrania leżały poukładane w szufladach lub wisiały w szafie. Książki na półkach były poukładane pod względem wielkości, a łóżko było zawsze posłane. Nie pamiętał, żeby pokój Rena był dokładnie wysprzątany, od czasu kiedy mieszkają razem. Góra śmieci rosnąca w rogu, ukrywała pod sobą niewidoczny już kubeł na śmieci. Na podłodze walały się ubrania, książki, sprzęt do ćwiczeń, płyty CD i inne mniej lub bardziej ciekawe przedmioty, porozrzucane bez jakiegokolwiek ładu. Jedyną rzeczą w pokoju, która wyglądała na zadbaną, był gunblade, model Revolver, umieszczony w przeszklonym futerale stojącym po lewej stronie, obok szafy na ubrania.
- Nigdy nie zrozumiem, jak ty tu możesz mieszkać - powiedział w końcu patrząc na przyjaciela, który leżał na nie pościelonym łóżku. Ren podniósł głowę z poduszki i obrócił się na plecy, patrząc na rozwieszone na suficie plakaty.
- Ja bym nie mógł żyć w tym twoim sterylnym pokoiku - powiedział, nie patrząc na przyjaciela - Przynajmniej widać, że tutaj mieszka człowiek
Dunkan nie uznał za stosowne odpowiadać. Odetchnął i odwrócił się, wchodząc do saloniku, dzielącego oba pokoje. Na stole, który zajmował w nim centralne miejsce zauważył nagle dwie koperty, nie purpurowe, jak te z zaproszeniami na bal, ale jasnoniebieskie, z czerwonym lakiem.
- Ej - krzyknął Dunkan do przyjaciela, biorąc koperty do ręki i przyglądając się im - Coś do nas przyszło. O w mordę.... to od dyrekcji.
Ren wyskoczył z łóżka i wypadł z pokoju, potykając się po drodze od leżącą na środku koszulę. Podbiegł do przyjaciela i spojrzał na trzymane w rękach, niebieskie kartki. Pieczęć Balamb nieomylnie świadczyła o tym, że faktycznie są to listy od organów administracyjnych Ogrodu. Dunkan podał mu tą, na której widniało jego imię i nazwisko. Chłopcy wymienili pełne zmieszania i strachu spojrzenia, po czym otworzyli koperty i jednocześnie wyciągnęli krótkie listy, o identycznej treści. Obaj patrzyli na nie jeszcze długo po przeczytaniu. W liście, w przystępny i bardzo uprzejmy sposób kazano im się stawić przed Komisją Dyscyplinarną, na ogłoszenie wyroku w sprawie złamania kodeksu uczniowskiego i poleceń nauczyciela.
- No to po nas - Ren niedbale cisnął listem na stół i złapał się za głowę. Zaczął chodzić w kółko pokoju. Dunkan ciągle jeszcze patrzył na list, nie odpowiadając.