Autor Wątek: "In search of glory"  (Przeczytany 25554 razy)

Offline Tantalus

  • Master Engineer
  • Redaktor+
  • ************
  • Wiadomości: 4470
  • Idol nastolatek
    • Skype
    • Zobacz profil
"In search of glory"
« Odpowiedź #40 dnia: Lutego 05, 2005, 09:52:03 pm »
Oto i jest kolejny rozdział powieści nazywanej przez regionalnych krytyków literackich "Godnym następcą takich dzieł jak W poszukiwaniu zaginionych stringów 3 i Od Brzoswkiniowego Jabola do Jasia z Przedszkola.". Jak zawsze czekam na recenzję wiernych fanów, bacznie śledzących losy bohaterów "In search of glory"... . Miłego czytania.

Rozdział Ósmy

Przez chwilę zapanowała cisza. Seifer ciągle patrzył na Kemuriego, tylko na kilka sekund odrywając wzrok od jego sylwetki, spoglądając na zwłoki kadetów i instruktora oraz na stojącego obok Rena.
- Fujin, Ren - powiedział spokojnie, jednak bez uśmiechu na twarzy - zajmijcie się Dunkaem i Raijinem. Ja dopilnuję, żeby ten chłopak wam nie przeszkadzał.
Kemuri nie odwracał wzroku od swojego nowego przeciwnika. Krew ciekła mu z górnej wargi, po kopnięciu w szczękę i widać było po nim, że zmęczenie daje mu się we znaki. Fujin wskoczyła na rumowisko i złapała Raijina pod ramiona. Uniosła go z wyraźnym wysiłkiem i położyła obok Dunkana, którego Ren traktował właśnie prostymi zaklęciami medycznymi. Znaczną część pleców mulata zajmowała czarna skorupa spalonej skóry, wydającej przyprawiający o skurcze żołądka zapach. Jego twarz nie zmieniła się wcale, za wyjątkiem rozciętego łuku brwiowego, prawdopodobnie wyniku uderzenia o zniszczone schody. Dunkan natomiast wyraźnie pobladł. Na jego ciele nie widać było żadnych ran, ale Ren wiedział, że musiał solidnie uderzyć o ziemię, kiedy tuż zanim eksplodowała Firaga.
- No dobra mały - powiedział Seifer poważnie i wyniośle, swojego Hiperiona trzymając przed sobą - Odłóż gunblade na ziemię i ustaw się twarzą do ściany.
Kemuri stał dalej w miejscu, patrząc się w oczy blondyna. Krew kapała mu z przeciętych warg i z wcześniejszych ran.
- Wiedziałem, że tego nie zrobisz - Seifer przechylił gunblade na prawą stronę, trzymając go w wyprostowanej ręce. Lewą wyrzucił przed siebie, celując dłonią w przeciwnika - Będę więc musiał sam cię zmusić do poddania się. Lubisz ogień, tak?
Kemuri nie drgnął nawet, gdy palce Seifera zajarzyły się czerwonym światłem. Ze środka dłoni wystrzeliła czerwona kula płomieni, która ze świstem rakiety pomknęła w stronę Kemuriego. Ten uskoczył przed płomieniem w ostatniej chwili, wolną ręką wspierając się o ścianę. Seifer w tej samej chwili wykonał zamach swoją bronią, z której wystrzelił snop ognia, formujący się w dwie, krzyżujące się fale. Ren nie zdążył nawet zobaczyć, kiedy utworzony przez Seifera ognisty krzyż uderzył. Gdy otworzył oczy, oślepiony nagłą iluminacją czerwonego światła Kemuri leżał oparty o biała, marmurową ścianę boczną. Górna część jego munduru zastała całkowicie spalona, odsłaniając osmolony tors, na który opadały jego długie czarne włosy, zwisające z bezwładnej głowy. Ściana za nim została udekorowana wielkim czarnym znakiem X, parujący i dopalający się, nienaturalnie kontrastujący z białym marmurem. Kemuri zgiął nagle nogę w kolanie i rękami znajdując oparcie podniósł się, przyparty do ściany plecami. Osmolone i spalone włosy kleiły mu się teraz do zakrwawionego, spoconego i czarnego od sadzy czoła. Drżącymi rękoma ujął swoją broń w obie dłonie, wyglądając teraz podobnie bezradnie, jak Ren jeszcze kilka chwil temu.
- No no no - powiedział Seifer, z bardziej typowym dla niego lekkim uśmiechem - Nie wielu wstało po moim Fire Cross'ie. Musisz być niezły. Ciekawe jak sobie poradzisz z następnym.
Blodyn ustawił się w identycznej pozycji, co przed chwilą. Kemuri zacisnął zęby przygotowując się do obrony, gdy nagle ziemia zatrzęsła się jakby tuż obok nastąpiła jakaś wielka eksplozja. Po niecałej sekundzie doszedł do nich wielki huk i szyby, znajdujące się nad drzwiami i u wylotu korytarzy pękły i drobne szkło posypało się na dywan. Rena napadło złe przeczucie. Kemuri uśmiechnął się i wyciągnął coś z kieszeni. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, chłopak cisnął w Seifera okrągłym przedmiotem, który wybuchł cicho wyrzucając wielką chmurę szarego dymu. Wszyscy zaczęli kaszleć nerwowo, padając na kolana. Duszący, wypalający nozdrza, ostry gaz bezlitośnie przenikał do płuc, pozbawiając ich jakiejkolwiek woli walki. Ren opadł na kolana, starając się przez załzawione oczy rozeznać w sytuacji.
- AERO! - zabrzmiał metaliczny głos Fujin i w środku sali pojawiło się miniaturowe tornado, skutecznie wentylujące salę i dostarczające im przyjemnej fali powietrza, którym można oddychać. Kemuriego już nie było, a pozostawione przez niego ślady krwi wskazywały na to, że uciekł frontowymi drzwiami, teraz otwartymi szeroko.
- Nie pozwólmy mu uciec!! - krzyknął Ren, wstając z kolan.
- Nie! - wrzasnął jeszcze głośniej Seifer. Ren nie widział go jeszcze tak wściekłego - Zajmij się rannymi Fujin! Ty, idziesz ze mną.
Ren nie pomyślał nawet o sprzeciwie. Chwycił swój gunblade i szybko pobiegł za mężczyzną, który zniknął już w bocznym korytarzu, pozostawiając Dunkana i Raijina pod opieką srebrnowłosej. Gdy dopadł do schodów bocznych, Seifer był już na ich szczycie. Wbiegł na pierwsze piętro i, wciąż ciężko oddychając, wpadł do pokrytego czerwonym dywanem korytarza, pędząc co sił w nogach na balkon. Dopadł blondyna dopiero przy drzwiach frontowych, pochylając się do przodu i łapiąc za żebra, nie mogą złapać oddechu. Krew pulsowała mu w skroniach, a myśli przelatywały przez jego głowę jak wichura. Nagle wyczuł, że w powietrzu dziwną woń. Nie potrafił tego określić.... rodzaj zapachu, który lepiej czuję się językiem, niż nosem, nie mogąc ciągle ustalić jego barwy, ani tego, czy jest on przyjemny czy nie. Pomimo faktu, że nie potrafił tego zapachu nazwać, znał go bardzo dobrze. Seifer też to wyczuł, ponieważ zawahał się chwilę przed otworzeniem drzwi. Z kamienną miną, przy której mimikę Fujin, można by nazwać bogatą, blondyn chwycił za pozłacane klamki drzwi i nacisnął je. Zapach rozładowywanej w powietrzu energii magicznej, uderzył w nich z jeszcze większą siłą, tak samo jak obrazy, które stanęły przed ich oczyma. Ren poczuł silne szarpnięcie, jakby obwinięto go setkami lin i przyczepiło, do jadącego pociągu. Nim zdążył zareagować, poleciał do przodu i upadł na kolana i otwarte dłonie. Seifer zrobił dokładnie to samo. Dziwne zimno ogarnęło Rena. Zimno, przeszywające mięśnie, stawy i kości aż do szpiku. Zimno odbierające siły i unieruchamiające ciało. Zimno, któremu nie można się było przeciwstawić. Leżał na klęczkach, a mięśnie nawet nie drgnęły, magicznie sparaliżowane, a jedyną częścią ciała, którą mógł jeszcze swobodnie władać, były oczy. Wodził nimi szaleńczo, między Seiferem, a wszystkimi SeeD i kadetami zatrzymanymi w równie dziwnych pozycjach i widniejącą nad nimi wszystkimi sylwetką. Nawet stojąc twarzą w twarz z Kemurim, nie czuł takiego strachu. Przednia część tarasu była częściowo zniszczona. Barierki zostały wyrwane wraz z częścią podłogi, pozostawiając jedynie trybunę. Przed nią stała młoda kobieta w czarnej sukni, o równie czarnych włosach, sięgających pasa. Nie mogła mieć więcej niż 18 lat. Słychać było, że ludzie ciągle są przed rezydencją, nie zdając sobie sprawy z zaistniałem sytuacji lub czekając, aż wyjaśni się o co chodzi. Kobieta odwrócona była do Rena i Kemuriego bokiem, ciągle mając wyciągniętą w ich stronę rękę. 'W Paramagii nie ma takich zaklęć' pomyślał Ren, starając się coś zrozumieć z tej sytuacji 'To niemożliwe...". Spojrzała przez chwilę na nowoprzybyłych i lekkim ruchem nadgarstka zamknęła drzwi. Powietrze zagęściło się od magii. Wszyscy SeeD i wszyscy kadeci, rozsypani po całej powierzchni tarasu, zdawali się patrzeć na czarnowłosą kobietę. Ta opuściła dłoń i odwróciła swoją twarz do mikrofonu.
- Czas wyzysku i nierówności... - zaczęła mówić równo, spokojnie, jakby leniwie, a jej głos rozszedł się wśród cichnącego tłumu - Czas powszechnej nienawiści i oszustwa... czas walk, zlany krwią niewinnych i niedocenionych, to czas, w którym dane zostało wam żyć i umierać. Ludzie, dumni władcy planety Gaia, stali się swoimi własnymi wrogami i walcząc w swych stadach zaczęli dewastować to, co nie należy wyłącznie do nich. Wasz czas... zbliża się ku końcowi.
Tłum zamarł we względnej ciszy, w której dziewczyna zawarła pauzę. Ren z całej siły zaczął walczyć z mocą, która uniemożliwiła mu ruch. Udało mu się przesunąć kciuk o parę centymetrów. Poczuł przy tym niesamowity ból, jak gdyby mięśnie odrywały się od kości, a żyły zwężały się i cięły je na plasterki. Zobaczył, że Seifer również stara się z tym walczyć.
- Nie martwcie się jednak, słabi ludzie - zaczęła znów kobieta - Osoba, która może was uratować od losu ginącego gatunku stoi przed wami. Osoba, która zniesie wszystkie dzielące was bariery i różnice, która zamieni Gaię w miejsce kwitnącego ładu i pokoju. Osoba, która uratuje was przed tymi, którzy nie mają wystarczająco dużo wiary i siły, by być częścią Nowego Świata... najeźdźcami, nękających niewinnych...
- Nie bądź taka pewna - rozległ się nagle głos Quistis po lewej stronie Rena.
Promień różowawego światła wystrzelił z oczu blondynki, trafiając w sam środek głowy czarnowłosej. Ren poczuł, że siła, która go trzymała ulatnia się. Wstał, tak jak wszyscy wokół i chwycił swoją broń. Seifer już biegł w stronę kobiety, z wyciągnięty przed siebie gunbladem. Kiedy już miał zadać cios, oślepiło ich niesamowite światło. Wszystko jakby ucichło, utonęło w tej oślepiającej bieli. Przez łzawiące oczy Ren dojrzał prawie niewidoczny profil kobiety. Stała przodem do nich, z rękoma wyprostowanymi przy biodrach, z szyją wyciągniętą ku górze. Nie nosiła na sobie żadnych śladów trafienia promieniem, którym została zaatakowana. Przysiągłby, że z jej pleców wyrastają przepiękne w tej chwili, jeszcze bielsze niż wszystko wokół skrzydła. Nagle cała rzeczywistość wróciła na swoje miejsce, a światło rozwiało się, pokazując gwieździste niebo. Ren nie zdążył nawet zauważyć, kiedy przeleciał przez całą długość tarasu uderzając plecami o ścianę obok drzwi frontowych. Wszyscy inni również zostali odrzuceni, przez tą niezwykłą energię. 'Co za siła?!' pomyślał Ren 'To nie może.. być... człowiek'. Plecy bolały okrutnie. Ludzie przywarli do ścian przyciskani do niej niewidzialną mocą tak, że ich nogi nie mogły sięgnąć ziemi. Ren nigdy nie czuł energii magicznej o takim natężeniu. Czarnowłosa stała z wyprostowanymi oboma rękoma w ich stronę. Oczy wiszącej koło Rena instruktor Trepe, zaświeciły się różowo, lecz zgasły po chwili, a szyja Quistis opadła bezwładnie na ramiona. Strużka krwi, ciekła z jej łuku brwiowego. Seifer zaciskał zęby i pięści, starając się wyzwolić spod działania czaru. Bezskutecznie. 'A więc taka...' szepnął Ren, czując jak zaczyna się dusić ' taka jest moc czarownicy...'.

TO BE CONTINUED
 

Offline Tamaya

  • Wanderer
  • *******
  • Wiadomości: 931
    • Zobacz profil
    • http://www.tamaya.escarp.net
"In search of glory"
« Odpowiedź #41 dnia: Lutego 06, 2005, 09:14:08 am »
Jak zwykle miła lektura na początek dnia. :)  
« Ostatnia zmiana: Lutego 06, 2005, 09:14:30 am wysłana przez Tamaya »

Offline Xellard

  • Knight
  • ****
  • Wiadomości: 360
    • Zobacz profil
"In search of glory"
« Odpowiedź #42 dnia: Lutego 06, 2005, 10:04:51 am »
co tu komentowac ?:F jak zwkle gicior majonezior :P



Offline Zell Dincht

  • Blade Dancer
  • ********
  • Wiadomości: 1460
  • Dzielny Mały Toster
    • Zobacz profil
"In search of glory"
« Odpowiedź #43 dnia: Lutego 06, 2005, 10:42:07 am »
wreszcie sie tantus rozkrecil i sie cos dzieje ^^ az sie boje co bedzie dalej :F w kazdym razie juz nie moge sie doczekac nastepnego rozdzialu.
"Zapewne, ponieważ jesteśmy tak stworzeni, że porównywamy wszystko ze sobą i siebie ze wszystkim, więc szczęście i nieszczęście zależy od przedmiotów, z którymi się porównywamy, i przeto nie ma nic niebezpieczniejszego nad samotność. Wyobraźnia nasza, z natury swej skłonna do wzlotów, żywiona fantastycznymi obrazami poezji, stwarza sobie tłum istot stojących na różnych szczeblach, wśród których my stoimy na najniższym i wszystko prócz nas wydaje się wspaniałe, każdy inny jest doskonalszy. A dzieje się to w sposób zgoła naturalny. Czujemy często, że nam czegoś brak - i zda się nam, iż własnie to, czego nam brak, posiada ktoś inny, któremu też przydajemy i to wszystko, co my mamy, i nadto jeszcze pewne idealne zadowolenie. I oto szczęśliwiec jest zupełnie gotów - nasz własny twór!"

Offline Yuzuriha

  • Dead Shadow
  • SemiRedaktor
  • *********
  • Wiadomości: 1742
  • Let's go together ... in to the darkness
    • Zobacz profil
    • http://www.deadshadow666.deviantart.com/
"In search of glory"
« Odpowiedź #44 dnia: Lutego 07, 2005, 07:09:37 pm »
Również czekam na dalszy ciąg^^

Offline Tantalus

  • Master Engineer
  • Redaktor+
  • ************
  • Wiadomości: 4470
  • Idol nastolatek
    • Skype
    • Zobacz profil
"In search of glory"
« Odpowiedź #45 dnia: Marca 05, 2005, 11:20:37 pm »
Witam ponownie fanów mojej "twórczości". Jak widzicie, dawno nie dopisywałem nowych rozdziałów. Cóż... to nie moja wina w końcu... jak nie mam nauki, to mam sesje Warmłota, więc nie mam nigdy zbyt dużo czasu, żeby przysiąć i napisać kolejny rozdział. Ale dzisiaj, głównie dzięki absencji Morchola, przez którą musiałem odwołać sesję, udało mi się dokończyć pisanie kolejnego odcinka "In search of Glory". Jest nieco dłuższy niż zwykle, pomimo tego że przerwałem w połowie akcji. Czekam oczywiście na komentarze, zarówo te pozytywne, jak i negatywne, oraz na wszystkie uwagi związane z tym fanfikiem.

Rozdział Dziewiąty

Mężczyzna stał przed staruszką, z twarzą zamarłą w nienaturalnym zdziwieniu. Kwiaciarka odwróciła głowę, mimowolnie spoglądając w kierunku białych kwiatów, wystawionych przed sklepem. Świecące słońce i czyste niebo drastycznie kontrastowało z zapadłą atmosferą. Karabin wypadł z dłoni Laguny.
- Wujku! Wujku! - zakrzyczała nagle dziewczynka podbiegając do niego, maleńkimi rączkami obejmując bok nogi - Kupmy te białe kwiatki! To są ulubione cioci Raine. Kupmy je dla niej!
- Chodź Ellone - powiedział Kiros odwracając się do małej i niemal na siłę odciągając ją od Laguny - pobawimy się z wujkiem Wardem.
- Ja chcę już wracać do domu! - odrzekła dziewczynka idąc szybkim krokiem za Kirosem - Chcę zobaczyć ciocię Raine! Ona pewnie straaaasznie tęskni!
Oboje podeszli do wielkiego Warda, która objął dziewczynkę jedną ręką i posadził ją na ramieniu. Wargi Laguny zaczęły mimowolnie drgać, kiedy usłyszał jej radosny śmiech i krzyki. Staruszka patrzyła na niego z politowaniem, nie wiedząc co ma powiedzieć.
- To niemożliwe - Laguna uśmiechnął się lekko, ciągle patrząc z przerażeniem w oblicze kobiety - To jakiś żart.
Nie usłyszał odpowiedzi. Odwrócił się w stronę Kirosa, stojącego kilka metrów dalej i Warda, znikającego za wzgórzem ze śmiejącą się Ellone na ramionach. Długowłosy zachwiał się i oparł plecami o drzewo, spoglądając na zmianę na staruszkę i na ciemnoskórego.
- TO NIEMOŻLIWE! - wrzasnął na całe gardło w kierunku kwiaciarki - Obiecała mi, że będzie czekać! OBIECAŁA!
Osunął się na kolana, płaczącymi oczyma patrząc na kobietę, czekając na odpowiedź. 'Niech ona powie, że to żart' powtarzał w duchu 'To musi być żart'. I znowu milczenie. Wargi kobiety zadrżały, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie wypowiedziała żadnego zdania, żadnego wyrazu. Znowu odwróciła głowę w kierunku białych kwiatów, z rękami założonymi za plecami. Jej lekko zgarbiona postura, drżące ręce i ta straszna cisza, były bardziej wymowne, niż tysiące słów i myśli. Laguna opuścił głowę, a jego długie włosy spłynęły na porośniętą niewielkimi kępkami trawy ulicę. Kiros powoli podszedł do przyjaciela i stanął nad nim. Mężczyzna, który całe życie traktował jako wielką przygodę i cudem wychodził z najtrudniejszych sytuacji. Wiecznie uśmiechnięty, pogodny i zdecydowany. Lekkoduch, o wielkim sercu, przy którym zawsze wiele się działo. Ten sam Laguna Loire klęczał teraz przy jego kolanach i łkał. Kiros nigdy nie słyszał, jak jego przyjaciel płacze. Nigdy nie słyszał takiego płaczu. Duszonego i urywanego, wydobywanego się ze ściśniętego gardła, wyschniętych ust i drżących warg. Czarnoskóry nie potrafił sobie wyobraził odgłosu napawającego go większym przerażeniem.
- Kiedy to się stało? - zapytał widząc, że jego przyjaciel nie jest w stanie
- Niecały tydzień po waszym odjeździe - powiedział kwiaciarka, ciągle patrząc na białe kwiaty. W oddali słychać było śmiech dziewczynki. - Nagle  dostała gorączki i duszności. Wszyscy się nią zajęli, podawali lekarstwa i zioła. Sprowadziliśmy nawet lekarza z Timber. Nie potrafił jej jednak pomóc.
Zapadła cisza, przerywana jedynie tłumionym płaczem czarnowłosego, sporadycznymi krzykami Ellone i śpiewem ptaków na zielonych drzewach i nad ich głowami. Staruszka podeszła powoli do klęczącego mężczyzny. Sięgnęła do kieszeni kamizelki i wyjęła z niego białą kopertę.
- Panie Laguna - powiedziała patrząc na niego - Raine chciała... napisała dla pana list. Kazała go wręczyć panu, kiedy pan wróci.
- Zajmę się resztą, proszę pani - powiedział Kiros, biorąc list od kobiety i klękając przy przyjaciela - Proszę nas teraz zostawić.
- O... oczywiście - odrzekła kwiaciarka odchodząc szybkim krokiem i wchodząc do swojego sklepu przymykając drzwi.
Laguna, wciąż wpatrzony w ziemię, klęczący, w drżących dłoniach ściskający wyrastające z drogi pęki trawy, przestał płakać. Odkaszlnął i przetarł twarz rękawem. Kiros obserwował go spokojnie z założonymi na piersi rękami, czekając aż wstanie. On również nie wiedział co powiedzieć, od czego zacząć. Przez wszystkie te lata, nie widział go w takim stanie. Nigdy. Mężczyzna powoli oparł się na jednym kolanie, głowę wciąż trzymając nisko opuszczoną. Wstał i zatoczył się, opierając się plecami o drzewo. Znów przetarł oczy i odrzucił włosy z twarzy, czerwonymi oczyma patrząc na ciemnoskórego. Kiros wolałby nigdy nie zobaczyć tych drżących nóg, bladej twarzy, rozedrganych warg i wypłakanych oczu. Nie chciał zaczynać tej rozmowy, bo wiedział, że Laguna może jej psychicznie nie wytrzymać. Nie chciał dawać mu listu, w którym Raine żegnała się z ukochanym. Kiros nie chciał tego robić, ale wiedział, że musi, że pomimo swej wielkiej siły, odwagi i dobra, Laguna jest teraz słaby i bezbronny jak dziecko. Wiedział, że w takich momentach, przyjaciele są mu najbardziej potrzebni.


Ren otworzył oczy i przysłonił je prawą ręką, oślepiony słońcem i wszechogarniającą bielą. Zamazane kontury stawały się coraz wyraźniejsze, w miarę jak źrenice zwężały się coraz bardziej. Chłopak przetarł oczy prawą dłonią, ścierając ostatnią łzę, płynącą po jego policzku. 'Skrzydło medyczne?' pomyślał, leniwie wodząc wzrokiem po sali 'Co ja tu robię? Co się stało?'. Pytania napływały do bolącej czaszki, że aż zakręciło mu się w głowie. W nagłym olśnieniu, Ren przypomniał sobie ostatnie wydarzenia, siadając nagle na łóżku, z rękami opartymi o materac. Jęknął głucho, gdy straszny ból przeszył jego plecy, odbierając siły w rękami i momentalnie zwalając z powrotem na posłanie. Coraz więcej pytań bez odpowiedzi wybudziło go całkowicie z sennego otępienia. Leżał na jednym z łóżek skrzydła szpitalnego w Ogrodzie, umyty i ubrany w białą, lnianą piżamę. Obandażowano go pieczołowicie wokół klatki piersiowej i brzucha. Przypomniał sobie teraz, że uderzył z dużą prędkością w ścianę. Napłynęło do niego jednak przyjemne uczucie, że tamten ból i strach, to teraz tylko wspomnienie. Na stoliku obok niego stał wazonik ze świeżymi żółtymi kwiatami. Ren nie znał się na roślinach, ale te wydały mu się jednym z najpiękniejszych widoków, jakie w życiu widział. Uśmiechnął się wiedząc, że jest w domu, u siebie, bezpieczny. W zasięgu wzroku nie było żadnych spontanicznych wybuchów ognia, ani galbadiańskich żołnierzy, ani tym bardziej żadnej czarownicy. Założył ręce za głowę, patrząc przez okno na słońce, powoli chylące się ku zachodowi. Drzwi do sali otworzyły się nagle. Ren opuścił wzrok, patrząc na chłopaka zbliżającego się do jego łóżka.
- Dunkan! - krzyknął do przyjaciela, podnosząc się do pozycji siedzącej - Ty żyjesz!
- Ren! - blondyn podbiegł szybko i usiadł na krześle przy łóżku. - W końcu się obudziłeś! Stary.. przespałeś najlepsze akcje!
- Co? - Ren opadł z powrotem na poduszkę, nie chcąc nadwerężyć kręgosłup.
- Śpisz od dwóch dni. - odrzekł - Myśleliśmy, że wpadłeś w śpiączkę, czy coś, ale Kadowaki mówi, że nic ci nie będzie. Coś ci przeskoczyło w kręgosłupie, jak walnąłeś o drzwi, ale podobno z tego wyjdziesz. Teraz lepiej leż i odpoczywaj, a ja zawołam doktora.
- Nie - spróbował się zerwać Ren, łapiąc podnoszącego się przyjaciela za rękę - powiedz mi, co się działo, jak spałem.
- A... dobra - blondyn usiadł z powrotem - skoro nalegasz. Ale powiedz mi jedno. Czy... nie byłeś może... no wiesz.
- Tak - Ren od razu zrozumiał o co mogło chodzić - A ty znowu byłeś tym murzynem?
- Taa - Dunkan odpowiedział, po czym zniżył głos - chyba... ta dziewczyna w swetrze nie żyje...
- Wiem - odrzekł poważnie - Obudziłem się zlany łzami... ten gościu strasznie cierpiał.
- Widziałem - przyjaciel pokiwał głową - Nie zazdroszczę ci... masz jakiś pomysł co to może być?
- Skąd niby mam wiedzieć - powiedział - Może powiemy to doktorowi Kadowaki, albo pani Instruktor? Ale to później.. teraz gadaj co się działo...
- Dobra - Dunkan klasnął w dłonie i oparł się o krzesło - Zacznijmy od początku...


"CURAGA", zabrzmiał metaliczny głos. Po chwili przez zamknięte powieki zobaczył rażące światło, rozlewające się przyjemnym, dodającym sił ciepłem po całym ciele. Setki myśli napłynęły do głowy chłopaka, pytając go o Rena, Kemuri'ego, zabitych SeeDów. Dunkan zerwał się do pozycji siedzącej, dysząc ciężko i ze strachem patrząc na obie strony. Przy nim klęczała Fujin, a jej wzrok był z bliska nieco cieplejszy, niż mu się wcześniej zdawało. Srebrnowłosa podniosła się i otrzepała czarne spodnie z kurzu.
- SZYBCIEJ - krzyknęła na Dunkana, szybko chwytając topór i biegnąc w kierunku korytarza. Zobaczył, że na zakręcie stoi już Raijin.
- Już - nie rozważając nawet sprzeciwu chłopak wstał i ruszył za biegnącą przed nim dwójką.
Skręcił ostro w prawo i wbiegł w długi, pokryty czerwonym dywanem korytarz, na którego końcu Raijin i Fujin wbiegali na schody. Wbiegł na nie kilka sekund później przeskakując po trzy schody naraz, ledwo już dysząc. W głowie ciągle szumiało, jakby miał w środku gniazdo szerszeni, a ręce i nogi były jak z waty. Na szczycie schodów potknął się o próg i przewrócił na kolano. Wstał szybko i trzymając się za bolącą od kolki klatkę piersiową ruszył dalej w pogoni za znikającą w oddali dwójką. Zakręt w prawo, zakręt w lewo, zakręt w lewo i długi korytarz, w którego połowie, po lewej stronie widniały drzwi na balkon. Dwójka stała już przy nich, w dłoniach ściskając swoją broń. Raijin, nie czekając na przybycie młodzieńca, otworzył drzwi. Magiczny podmuch wiatru zmiótł go nagle, przyklejając do ściany na przeciw. Fujin zdążyła schować się, za otwartymi na oścież drzwiami, na piersi ściskając czerwony dysk. Dunkan podbiegł do niej, klękając, starając się złapać oddech. Widział jak mulat blednie, walcząc z niewidzialną siłą, przyciskającą go do muru, nie pozwalającą nawet ruszyć palcem.
- SHELL! - wrzasnęła dziewczyna, kierując otwartymi dłońmi w kompana, wokół którego pojawiać zaczęły się przezroczyste, różowe nici, kręcące się i owijające wokół jego ciała. Raijin krzyknął napinając wszystkie mięśnie i odrywając dłonie od ściany. Opadł jednak nisko, starając się walczyć z napierającą siłą, ciągle potężną, pomimo ochronnego zaklęcia. Nagle moc ustąpiła tak nagle, że mulat upadł na brzuch, nie mając nawet szans na asekurację. Srebrnowłosa wyskoczyła z za drzwi i rzuciła czerwonym dyskiem z długiego zamachu, celując przez ułamek sekundy. Raijin podniósł się, złapał za broń i wydając z siebie kolejny okrzyk ruszył w stronę drzwi. Dunkan w końcu wstał i, ściskając swoją broń z całej siły, stanął przy Fujin, odpinającej z pasa drugi dysk. Chłopak nie mógł uwierzyć własnym oczom. Kobieta w czerni stała na środku balkonu, a w jej kierunku biegł właśnie Raijin. Tuż przy drzwiach zobaczył leżącego bez ruchu Rena, a obok niego nieprzytomną instruktor Quistis i leżącego na brzuchu Seifera. Adrenalina, uderzyła w niego z podwójną mocą, niwelując skutki zmęczenia, napinając mięśnie i wysuszając usta. Chwycił topór i trzymając go przed sobą ruszył w ślad za Raijinem, nie starając się rozeznać w sytuacji. Wiedział dobrze, że teraz trzeba walczyć, a ubrana na czarno kobieta, pomimo względnie niewinnego wyglądu, wydawała się być przeciwnikiem. Ruszył w bieg, a tuż obok jego lewego ucha śmignęło coś czerwonego, wydającego w powietrzu przeszywającej świst. Dysk lecąc po płaskiej paraboli uderzył z brzękiem o zaklęcie ochronne, roztaczające się wokół kobiety, padając na ziemię kilka metrów dalej. Raijin wykorzystał moment nieuwagi i wyprowadził swój kij z morderczego obrotu nad głową, z całym impetem uderzając w niewiastę. Cios nie zdążył jednak osiągnąć celu. Czarownica niedbałym, ruchem wyprostowanej ręki uderzyła w mężczyznę niewidzialnym pociskiem, który wysłał mulata na pięć metrów do tyłu, zwalając go na plecy. Dunkan był już kilkanaście metrów od niej. Wiedział, że nie zdąży podbiec bliżej. Pierwsza myśl, pierwszy pomysł, jaki wpadł do jego głowy natychmiast został wcielony w życie. Chłopak złapał za koniec rękojeści i obrócił się w lewo. Napiął muskuły i z wyuczonego do perfekcji skrętu, wyrzucił broń przed siebie. Olbrzymi topór nie wydał świstu jak dysk Fujin, ale prostym lotem skierowała się ku ubranej na czarno czarownicy, zamieniając się w metaliczną smugę.

TO BE CONTINUED
« Ostatnia zmiana: Października 20, 2006, 09:57:25 pm wysłana przez Tantalus »

Offline Tamaya

  • Wanderer
  • *******
  • Wiadomości: 931
    • Zobacz profil
    • http://www.tamaya.escarp.net
"In search of glory"
« Odpowiedź #46 dnia: Marca 06, 2005, 08:58:55 am »
Interesujace jak zawsze.  

Offline Yuzuriha

  • Dead Shadow
  • SemiRedaktor
  • *********
  • Wiadomości: 1742
  • Let's go together ... in to the darkness
    • Zobacz profil
    • http://www.deadshadow666.deviantart.com/
"In search of glory"
« Odpowiedź #47 dnia: Marca 07, 2005, 10:57:20 am »
Hm...z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy^^.Jak zawsze szybko i przyjemnie się czyta^^.Robi się coraz ciekawiej...

Offline Kazumaru

  • Komercyjny chłopak
  • SuperMod
  • ***********
  • Wiadomości: 3357
  • Forbidden Lover
    • Zobacz profil
"In search of glory"
« Odpowiedź #48 dnia: Marca 13, 2005, 03:27:01 pm »
No cóż wreszcie doczytałem do końca te rozdziały które narazie stworzyłeś...
piszesz wspaniale... czyta mi się to niesamowicie przyjemnie i z wielkim zainteresowaniem co się stanie dalej... wszystko jest dopracowane, opis postaci, walka, wygląd broni... poprostu świetnie....
bardzo fajnie że opisujesz postacie bo można sobie je łatwo wyobraźić, np. Kemuriego wyobrażam sobie bardzo łatwo i ma dla wygląda poprostru zajebiście w mojej wyobraźnie :D  fajny koleś, świetna była akcja jak żucił gunbladem w tego typa z pistoletem...
za to czaroziejeke wyobrażam sobie... poprostu jako Rinoe... dla mnie to rinoa jest czarodziejką
kiedy już dawno temu czytałem pierwszy rozdział od razu zauważyłem że Kemuri to taki Seifer i bałem się że zrobisz ich obu zbyt podobnych do siebie... no i cóż są podobni do siebie z zachowania ale to dobrze jednak... myślałem że to będzie drażniło ale jednak Kemuri jest fajną postacią
czytając najnowszy rozdział prawie się popłakałem... no może przesadzam ale był naprawde uczuciowy i czułem się tak dziwnie wraz z Laguną -tak BTW to na początku czytania od razu zapuściłem sobie Eyes on Me-
to mi się bardzo podobało:
Cytuj
Nigdy nie słyszał takiego płaczu. Duszonego i urywanego, wydobywanego się ze ściśniętego gardła, wyschniętych ust i drżących warg.
fajnie to opisałeś, bo od razu się czuje że to nie zwykły płacz tylko, ból jaki odczuwa prawdziwy mężczyzna... a jak wiadomo faceci nie płaczą jakoś tak poięknie jak kobiety tylko sie dławią... i ty to dobrze oddałeś, cały ból jaki on mógł czuć...

oczywiście czekam na kolejne części bo piszesz niesamowicie...


If I ever hear you say another women's name in your sleep you'll wake up the next morning with your joystick missing... got it?

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
"In search of glory"
« Odpowiedź #49 dnia: Marca 15, 2005, 12:19:49 am »
o kurde..... właśnie skończyłem czytać to... to cudo..... Całe to opowiadanie jest po prostu masakrycznie fenomenalne..... Wszystckie opisy (zwłaszcza walki) są dokładne i miłe dla oka...... Strasznie szybko się czyta to całe opowiadanie, a to też duży plus...... Jedyne co mnie nie pokoi to to, ze może nie uda ci się dociągnąć tego do końca i w którymś momencie już przestaniesz nas zaskakiwać..... ale oby to się nie stało.....
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline Tantalus

  • Master Engineer
  • Redaktor+
  • ************
  • Wiadomości: 4470
  • Idol nastolatek
    • Skype
    • Zobacz profil
"In search of glory"
« Odpowiedź #50 dnia: Marca 22, 2005, 08:12:02 pm »
o żesz ty w morde kopany.. a ja z tym ostatnim rozdziałem na totalny żywioł poszedłem... zaplanowaną miałem tylką tą część z Laguną.... hmm.... znaczy się wyrabiam powoli hehehhehe

EDIT::

ojej... pewnie znowu ktoś pomyślał, że dopisałem kolejny rozdział... ale ktoś z was okrutnie zażartował buahahahahaha

--------------------------------------
Tydzień później
--------------------------------------

No i w końcu jest nastepny rozdział. Jeszcze ciepły, bo właśnie skończyłem. Piszcie uwagi i wytykajcie mi błędy w sztuce, wyśmiewając w twarz moją nieudolność i grafomanię. No ale możecie również kontynuować wychwalanie mojego geniuszu literackiego.... jak kto woli...

Rozdział Dziesiąty

- O rzesz ty! - twarz chłopaka wykrzywił grymas bólu.
- Co jest Ren? - podniósł się lekko poruszony Dunkan, przerywając swoją opowieść - Zawołać kogoś?
- Nie - odrzekł lewą rękę masując się po plecach - Strasznie mnie kręgosłup boli. Musiałem mocno przewalić wtedy.
- Ja nie widziałem, wiec nie wiem. - odpowiedział przyjaciel z powrotem siadając na krzesło - My przybiegliśmy później i ty, jak i wszyscy inni leżałeś już na ziemi.
- Dobra - Ren opadł powoli na poduszki - Gadaj dalej co się działo. A właśnie... po jaką cholerę robiłeś manewr "A-Z". Przecież to wychodzi tylko jak cię ktoś ubezpiecza, a przeciwnik jest zajęty lub unieruchomiony. Ostatnio jak go wykonywałeś, to cię prawie T-Rexaur zżarł w Centrum Treningowym.
- Wiem, cholera - odrzekł, drapiąc się po głowie - Ale co miałem zrobić? Podłubać se toporem  w zębach? Mówiłem ci, ze byłem za daleko, żeby cokolwiek innego zrobić, a okolica nie nadawała się na robienie ataków z kombinacją paramagiczną....
- Dobra dobra... - przerwał mu Ren, lekko się uśmiechając - Nie tłumacz się, tylko gadaj co było dalej.


Powietrze znowu przeszył metaliczny zapach kumulującej się w przestrzeni energii. Dunkan przykucnął na jednym kolanie, z lewą rękę ciągle ostro wyciągniętą na bok, nieruchomą od momentu rzutu. Dyszał ciężko, lecz nie ze zmęczenia, tylko ze strachu. Na jego oczach wielki topór, który w swym locie mógł przebijać metrowy blok granitu, zatrzymał się nagle, kręcąc się coraz wolniej i wolniej. Zawisł w końcu w powietrzu niepokojąco nieruchomy, kilka centymetrów od wyciągniętej ręki czarownicy. Czarnowłosa opuściła na metalowe ostrze swój obojętny wzrok, po czym zogniskowała go na chłopcu. Dunkan po stokroć wolał spojrzenie Fujin. Topór wystrzelił tak nagle, że blondyn uniknął ścięcia wyłącznie przez przypadek. Czuł jak jego krótkie włosy zahaczają o metalową powierzchnię broni. Czarownica wyprostowanym palcem wskazującym, pokierowała lecącym w powietrzu ostrzem nad dachem domu, po czym topór skręcił w niskiej paraboli, kierując się na leżącego na plecach Dunkana, zbyt szybko by go uniknąć, zbyt szybko by zareagować. Chłopaka odruchowo zasłonił się ręką. Jeżący włosy dźwięk uderzanego metalu przeszedł po balkonie. Topór, niestabilnym lotem odleciał kilka metrów do tyłu, po czym opadł z brzękiem na marmurową posadzkę, tuż przy leżącej nieprzytomnie Quistis. Raijin stał nad chłopakiem, w obu rękach ściskając kij u jego podstawy, patrząc na ślady, które zostawił kontakt jego drewnianej broni z nadlatującym metalowym ostrzem. Upadł w końcu na kolano, trzymając się za drżącą nogę, dysząc ciężko. Pot strumieniami lał się z ramion i czoła mężczyzny, a rana na plecach chyba się otworzyła po wcześniejszym kontakcie ze ścianą. Widać, że jego ciało było na granicy wytrzymałości. Klęczał jednak dalej, ze wzrokiem utkwionym w ubranej na czarno dziewczynie, kij ściskając w lewej ręce przed sobą. Metaliczny głos Fujin zabrzmiał przez moment i z drzwi wystrzelił snop niebieskawego światła. Dunkan wyskoczył nagle i pochwycił swoją broń, leżącą kilka metrów dalej, patrząc na sytuację z lewej strony balkonu. Jasnoniebieska chmura owionęła ubraną na czarno dziewczynę, której jedyną odpowiedzią na ten atak, było odwrócenie głowy w kierunku srebrnowłosej, tkwiącej ciągle w środku budynku. Dunkan poczuł jak powietrze wokół się wysusza... wiedział co to znaczy. Niebieska chmura z cichym chrzęstem zmaterializowała się tak nagle, że chłopak aż zasłonił się przed reflektującym w przejrzystej bryle lodu świetle lamp i reflektorów. Sfera zamknęła się, zatrzymując czarownicę w środku, wypełniając suche powietrze zimnem. Raijin wstał na nogi, pochylając się lekko do przodu i wspierając na kiju, Fujin zaś stała w drzwiach, z wyciągniętymi do przodu rękoma. Nie minęła sekunda, gdy Dunkan dojrzał ruch w środku magicznie utworzonej sfery. Nie usłyszeli odgłosu pękającej skorupy, ani nie zauważyli, żeby zaczęła się topić. Po prostu to, co w jednej sekundzie było więzieniem, w drugiej eksplodowało rozsyłając wielkie bryły lodu we wszystkie strony. Dunkan poczuł jak powietrze ucieka mu z płuc, gdy wielki jak szafa blok ugodził go w podbrzusze, posyłając na balustradę po lewej stronie tarasu. Odbił się od niej i upadł na twarz, nie mogąc złapać oddechu. Raijin dostał w twarz i poturlał się bokiem, przez popękaną podłogę, pokrytą gruzem i roztapiającymi się kawałkami lodu. Dunkan, ledwo widząc na oczy nie mógł uwierzyć, że w tym mężczyźnie jest jeszcze na tyle dużo siły by wstać. Trzęsące kolana uniosły poraniony tors, siną twarz i drżące ramiona. Padł jednak po chwili, ledwo asekurując się rękoma. Widać było po nim, że już nie wstanie. Dunkan nie widział Fujin, ukrytej wewnątrz budynku. Wiedział jednak, że i ona nie uniknęła obrażeń. Patrzył przed siebie, na rozmazujący się obraz czarownicy, ze wzniesionymi do góry rękoma. W głowie mu szumiało, a na twarzy zaczął czuć gorąco. Czarownica odwróciła się od przeciwników, jak gdyby nigdy nic i podeszła do przewróconego podium.
- Wasz strach, wasza duma, wasza nienawiść. - powiedział jej głos, który rozszedł się po ciągle wielkim tłumie ludzi, którzy najpewniej nie zdawali sobie sprawy z tego, co miało tu miejsce. - Sprawia, że jesteście słabi, że jesteście zamknięci na zmiany. Na zmiany, które są wam potrzebne. Ci, którzy nie chcąc ich zaakceptować wystąpią przeciw mnie, skazani są na śmierć.
Tłum przycichł. Dunkan otworzył oczy szerzej, patrząc na wpatrzoną w publikę kobietę. Tłum przycichł jeszcze bardziej. Chłopak nie czuł już strachu, czy nienawiści. Cała adrenalina, która przed kilkoma chwilami buzowała w jego krwi, zwężała źrenice i napinała mięśnie, znikła bezpowrotnie, zostawiając po sobie jedynie ból, bezsilność i zmęczenie. Dunkanowi wydało się, że słyszy jakiś szum, cichy, jakby z oddali. Światło zapłonęło nad nim, a on patrzył w nie, nie przymrużając oczu. 'A więc tak to jest' pomyślał, unosząc zmęczone powieki w jego stronę 'Tak to jest, jak się umiera?'. Nagle, białe światło znikło, pozostawiając fioletowe plamki powidoku, pokrywające granatowe niebo. Młodzieniec zmusił oczy do zogniskowania wzroku na oświetlającym czarownicę reflektorze, przytwierdzonym do dziwnej konstrukcji unoszącej się w powietrzu. Szum silników turbinowych, napędzających jednoosobową maszynę, dotarł do mózgu Dunkana po dłuższej chwili, rozbudzając go z majaków i rozszerzając usta w zdumieniu. Dźwięk wystrzelonego pocisku z broni palnej oraz brzęk uderzającej o pole siłowe kuli, zlał się w jedno, dziwaczną kakofonią rozchodząc się po zgromadzonym tłumie ludzi. Kolejny błysk z maszyny i kolejny strzał odbił się od niewidzialnej tarczy. Jeszcze trzy szybkie wystrzały i maszyna obniżyła lot, zbliżając się jednocześnie do czarnowłosej, która z wyciągniętą ręką patrzyła się w uderzające w nią światło reflektora i strzelającego do niej człowieka. Tłum na zewnątrz zaczął krzyczeć i uciekać, zagłuszając szum jeszcze kilku latających maszyn, które wyłoniły się niewiadomo skąd. Ktoś krzyczał przez megafon, ale słowa ginęły w tłumię, nie niosąc już żadnej treści. Dwie kolejne maszyny zbliżyły się do kobiety, zwiększając siłę skierowanego na nią ognia. Czarnowłosa zaczęła cofać się w kierunku balustrady. Stanęła przy niej, wyglądając na niezdecydowaną. Wyciągnęła nagle drugą rękę do przodu, pierwszą ciągle utrzymując roztaczające się wokół niej pole siłowe. Niezauważone dotąd ciało mężczyzny, leżące przy podium, poderwało się nagle do góry i poszybowało do niej. Ostrzał ustał w jednej chwili, kiedy piloci rozpoznali sylwetkę prezydenta Caraway'a, wiszącą sztywno obok czarownicy. Ta odwróciła się od latających maszyn i podeszła do ściany, dzielącej balkon od wnętrza budynku, wciąż unosząc ciało mężczyzny tak, aby być przez nie osłoniętą. Gdy tylko zbliżyła się do ściany przeszła przez nią, jak gdyby była ona zwykłą iluzją. Chwilę później i Caraway zniknął, wlatując do magicznego tunelu stworzonego przez czarownicę. Dunkan z otwartymi ustami patrzył na całą akcję, gdy kolejna z dziwnych maszyn przeleciała nisko nad jego głową, zatrzymując na nim i na Raijinie światło reflektora. Jakaś osoba trzymała się zwisającej z maszyny liny, rozglądając się na boki. Kiedy wehikuł robił ostry nawrót, człowiek skoczył, miękko ląduję tuż obok Dunkana. Chłopak nie miał siły, by podnieść głowę do jego twarzy. Widział tylko buty - jasnożółte adidasy, wystające z nogawki munduru SeeD.
- Ej mały! - powiedział mężczyzna przekrzykując silniki innych maszyn, krążących wokół i spuszczających kolejnych ludzi. Przyklęknął przy nieruchomym Dunkanie i sprawdził mu puls. Chłopak na tle światła reflektorów mógł dostrzec jasne, krótkie, postawione na żel włosy, oraz dwa czarne tatuaże, biegnące po obu stronach twarzy.
- To chyba jeden z tych dwóch twoich, Selphie! - wrzasnął oficer Dincht w kierunku kobiety, która wylądowała kawałek dalej. To nie mógł być nikt inny, jak instruktor Tilmett. Dunkan chciał coś powiedzieć do stojącego obok mężczyzny, ale żaden wyraz nie mógł wyjść z jego gardła. Mgła znowu przesłoniła oczy, a dźwięki wokół stały się dziwne, jakby słyszane pod wodą. Wtedy wszystko znikło.


- No i się obudziłem tutaj - skończył Dunkan i pokazał na łóżko po drugiej stronie sali - Tam leżałem. Obudziłem się po kilku godzinach. Podobno straciłem dużo krwi, ale nie zauważyłem żebym krwawił, szczerze mówiąc.
- I nie wiesz, co się działo później? - zapytał zainteresowany Ren.
- A co się niby miało dziać? - odrzekł chłopak - Czarownica znikła wraz z Caraway'em, a wszystkich SeeD'ów i kadetów przywieziono z powrotem. Ale żebyś ty widział ilu tu było ludzi dwa dni temu. Ze czterdzieści osób z różnymi ranami. Seifer miał złamane dwa żebra i zwichniętą rękę, Fujin miała przetrącone biodro, a Raijin... uu... ten to dopiero oberwał. Odszedł stąd dopiero dzisiaj rano, ale Kadowaki i tak nalegał, żeby został jeszcze kilka dni. Chyba wszystko miał połamane koleś...
- A wiadomo coś o Kemuri'm? - spytał po chwili milczenia Ren.
- Nic - Dunkan spoważniał wyraźnie - Instruktor Tilmett jest w szoku. On był w jej oddziale, ale podobno pozabijał wszystkich kompanów na jej oczach. Nikt nie wie, czemu jej wtedy nie załatwił, bo mógł podobno. Instruktor mówi, że to wszystko jej wina, że powinna wiedzieć co robić w takiej sytuacji. Nie widziałem jej jeszcze od czasu powrotu z Deling.
- Myślisz, że on był razem z tą czarownicą? - zapytał leżący znów przerywając chwilę milczenia.
- Nie mam pojęcia - odpowiedział blondyn patrząc w okno - To ty powinieneś wiedzieć, bo podobno z nim walczyłeś nawet. Ja byłem nieprzytomny, jak wiesz.
Ren milczał, kładąc głowę na założonych z tyłu rękach, wpatrując się w sufit.
- Sześciu zabitych, siedemnastu rannych.. - powiedział cicho Dunkan - Ładnie nas załatwili, co? A my wyszliśmy z tego cało. Wciąż nie mogę uwierzyć.
Ren milczał, patrząc się w biały sufit. Nie chciał zamykać oczu, ponieważ od razu wracały do niego obrazy z minionych wydarzeń. Nie chciał pamiętać tego strachu na widok umierających z ręki Kemuri'ego SeeD'ów. Chciał zapomnieć o drżeniu rąk, gdy chłopak zbliżał się do niego. Chciał wszystko to wymazać ze swej pamięci... wiedział, że mu się nie uda.

TO BE CONTINUED
« Ostatnia zmiana: Marca 22, 2005, 08:12:56 pm wysłana przez Tantalus »

Offline Tamaya

  • Wanderer
  • *******
  • Wiadomości: 931
    • Zobacz profil
    • http://www.tamaya.escarp.net
"In search of glory"
« Odpowiedź #51 dnia: Marca 23, 2005, 11:12:38 am »
Eh jak zwykle nie mam nic do zarzucenia, czekam na kolejne rewelacje.  

Offline Yuzuriha

  • Dead Shadow
  • SemiRedaktor
  • *********
  • Wiadomości: 1742
  • Let's go together ... in to the darkness
    • Zobacz profil
    • http://www.deadshadow666.deviantart.com/
"In search of glory"
« Odpowiedź #52 dnia: Marca 23, 2005, 11:33:43 am »
Jejciu tak szybko się to czyta,że nawet nie zauważyłam jak szybko się skończyło.Heh...czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy^^

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
"In search of glory"
« Odpowiedź #53 dnia: Marca 23, 2005, 10:18:01 pm »
Hmm..... kolejny kawał dobrej roboty... trzeba to przyznać. Jak zawsze miło się czyta, słownictwo jest bogate i wogule, ale uważam, ze chyba troche przesadziłeś z tą mocą czarownicy, bo położyć czterdziestu chłopa, to nawet ona by nie potrafiła..... Zwłaszcza podoba mi się to, ze ładnie przedstawiłeś emocje bohaterów, jednakże:
Cytuj
Widział tylko buty - jasnożółte adidasy, wystające z nogawki munduru SeeD.
Zell nosił czarno-czerwone adidasy........
Cytuj
Chłopak na tle światła reflektorów mógł dostrzec jasne, krótkie, postawione na żel włosy, oraz dwa czarne tatuaże, biegnące po obu stronach twarzy.
...... i miał tatuaż po jednej stronie twarzy......

BTW: I jak ty to robisz, ze zawsze masz więcej komentazry niż ja :>
 
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline Tantalus

  • Master Engineer
  • Redaktor+
  • ************
  • Wiadomości: 4470
  • Idol nastolatek
    • Skype
    • Zobacz profil
"In search of glory"
« Odpowiedź #54 dnia: Marca 30, 2005, 07:08:50 pm »
Cytuj
Zell nosił czarno-czerwone adidasy........

Wiem, jakie buty nosił Zell (nie nasz miejscowy Zell, bo on buty to może co najwyżej na uszach nosić).... jednakże nawet on nie jest tak zdesperowany, żeby biegać w jednych trampkach przez 8 lat.

Cytuj
...... i miał tatuaż po jednej stronie twarzy......

Wiem, że miał.... ale już nie ma. Niektóre postacie zmieniły się przez ten okres 8 lat, bo po takim czasie od załatwienia Ultimecii dzieje się gra.

Cytuj
troche przesadziłeś z tą mocą czarownicy


Właśnie nie.... a czemu, to może się wyjaśni jeszcze kiedyś... a co bystrzejszy kadłub widzi już mniej-więcej o co chodzi, no ale nie będę zdradzał sekretów.

Cytuj
I jak ty to robisz, ze zawsze masz więcej komentazry niż ja


Bo mam więcej rozdziałów napisanych i więcej osób moje wypociny czytało... napisz więcej, to nie będą mieli innego wyjścia jak komentować.



---------------------------------------------------------
Kilka dni minęło
---------------------------------------------------------



No i zaczynamy drugą dziesiątkę... Tym razem akcja opada i narazie zostawimy kilka wątków, żeby rozwinąć inne. No ale za to macie tekstu dużo dłuższy niż zwykle. Wszelkie uwagi i pytania odnośnie tekstu jak zwykle umieszczać pod tym postem... dobra.. nie przedłużajmy

Rozdział Jedenasty

Spokojny wzrok doktora spoczywał na stojącym przed nim Ren'ie. Siwy lekarz podrapał się po brodzie i po dłuższej chwili namysłu, machnął lekceważąco ręką na chłopaka.
- To.. - zaczął Ren - Znaczy, że mogę już iść?
- Tak - odrzekł Kadowaki, schylając się ze swojego czarnego fotela do jednej z wielu szuflad przy biurku - Ale uważaj na siebie. Cudem uniknąłeś złamania kręgosłupa. Jak coś cię będzie bolało to masz zaraz tu przyjść albo powiadomić mnie przez przyjaciół. Nie próbuj nawet chodzić bez usztywnienia, dopóki ci nie powiem, że możesz. Zrozumiano?
- Tak - powiedział Ren i uśmiechając do stojącego obok Dunkana i swojej siostry. Kadowaki wychylił się nagle spod biurka, w rękach trzymając mały pojemniczek na tabletki.
- Tu masz środek przeciwbólowy - powiedział opierając się o fotel i zakładając ręce za siwiejącą głowę - Nie łykaj więcej niż 1 pigułkę, bez względu na to jak bardzo będzie cię bolało. No i oczywiście nie myśl nawet o wycieczkach poza ogród, czy tym bardziej do Centrum Treningowego...
- Dobrze - przerwał mu Ren, mniej grzecznie niż miał to w zamiarze - Mogę już iść?
- Dobra idź - powiedział w końcu lekarz - Ale uważaj na siebie.
- Jasne, jasne - odpowiedział chłopak, wychodząc ze skrzydła szpitalnego szybkim krokiem. Plastikowe usztywnienie na plecach sprawiało mu wielki dyskomfort, ale była to niewielka cena, za powrót do Ogrodu. Cała trójka wyszła na wielki hol na pierwszym piętrze i skręciła w lewo, po obwodzie kierując się w stronę dormitoriów. Widok roześmianych studentów i oficerów poprawił Ren'owi humor. Zapomniał już prawie o bólu w plecach i o tamtych chwilach. Szedł teraz spokojnie, jak każdy inny student w Ogrodzie Balamb.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że jestem spokrewniona z takim idiotą - powiedziała Nicole, zakładając rękę na rękę i patrząc na brata - Myślałeś pewnie, że jak Kemuri sobie da radę, to ty też, co?
- Tak naprawdę to bardziej moja wina - powiedział Dunkan idący po drugiej stronie Rena - To ja zostawiłem karty w łodzi, i przez to musieliśmy się wracać, a później...
Dunkan przerwał, przypominając sobie co było później. Ren spojrzał na niego i wzrokiem nakazał mu przemilczenie tej sprawy. Chłopcy sami nie wiedzieli co się stało, więc nie mogli oczekiwać, że zrozumie to osoba trzecia.
- A później postanowiliście schować się pod pokładem - dokończyła Nicole, z uśmiechem na twarzy - Znaczy, że obaj jesteście głupi i zazdrośni o talent Kemuri'ego.
- Możemy nie mówić o Kemuri'm? - przerwał Ren, już bez uśmiechu patrząc na siostrę. Ta zamilkła na chwilę.
- Coś się stało? - zapytała po chwili milczenia, również z poważną miną - Kemuri coś zrobił? Coś mu się przytrafiło?
- To znaczy, że ty nic...!? - zaczął Ren przystając i patrząc na siostrę, mówiąc głośniej niż miał zamiar.
- Nie Ren! - uciął mu Dunkan - Nie możemy. To co się działo na misji to tajemnica. Nic jej nie mów, bo będziemy mieli większy problem niż już mamy.
- Przecież to śmieszne! - wykrzyknął do przyjaciela - To oni tam umierali, żebym ja teraz milczał?! Żeby nikt nic nie wiedział?!
- Przepisy - powiedział spokojnie Dunkan. Wzrok Nicole przeskakiwał z jednego na drugiego - Do póki dyrektor nie zadecyduje inaczej, nie możemy jej niczego mówić, rozumiesz?
Ren nie odpowiedział, tylko ruszył w stronę dormitoriów, wyraźnie bardziej pochmurny. Przykucnął nagle na lewe kolano, wydając cichy jęk i chwytając się prawą ręką za krzyż.
- Ren! - siostra i przyjaciel kucnęli przy nim. Nicole wyjęła z jego kieszeni pojemnik z pigułkami i wyciągnęła jedną - Masz... to ci pomoże.
Chłopak bez słowa wziął tabletkę i połknął ją, ciągle trzymając się za plecy. Odetchnął kilka razy i odczekał chwilę, poczym wstał z pomocą Dunkana.
- Dobra - powiedział kiwając głową - Już lepiej.
Nagły atak bólu Rena rozluźnił nieco napiętą atmosferę. Skręcili w korytarz prowadzący do dormitoriów, gdy Nicole w końcu przerwała milczenie.
- A wiecie, że jutro jest Bal Inauguracyjny dla tych, co zdali egzamin? - zaczęła bezpieczny temat.
- Nas to niewiele obchodzi - powiedział Dunkan.
- Tak - potwierdził Ren - Jest tylko dla tych, co ukończyli naukę.
- Noo - powiedziała Nicole, zakładając ręce z tyłu i patrząc na przeszklony dach korytarza. Uśmiechała się dziwnie - Was to może nie interesuje....
- Bo ty pewnie idziesz, co? - powiedział z lekką drwiną Ren, patrząc na siostrę.
- Zapomnieliście o osobach towarzyszących - odwróciła się do nich, uśmiechając ironicznie. Przyjęła nagle patetyczny ton, którego Ren bardzo u niej nie lubił. Oznaczał on, że dziewczyna zacznie się czymś chwalić - Jeden z tegorocznych absolwentów raczył zapytać moją skromną osobę, czy tak piękna i urocza dziewczyna jak ja nie zechciałaby mu towarzyszyć w trakcie uroczystości.
- Taa - Ren pokiwał głową ze zrozumieniem - Są na to trzy wytłumaczenia: Albo go szantażowałaś, albo cię z kimś pomylił, albo sobie z ciebie ktoś okrutnie zażartował.
Dunkan powstrzymał parsknięcie, a Nicole wyciągnęła z kieszeni swojego niebieskiego mundurka ciemnopurpurową kopertę, ozdobioną złotymi literami i wstążką.
- Tu mam zaproszenie - wyciągnęła kopertę do twarzy Rena, uśmiechając się złośliwie - I co? Łyso ci? A ty se możesz pomarzyć, żeby się dostać na bal. No ale nie martw się, braciszku. Dokładnie ci opowiem, jak to świetnie się bawiłam
- Jasne, że opowiesz - przytaknął Ren, nie zwracając uwagi na jej drwiny - A potem dowiem się od kogoś jak było naprawdę i my też się pośmiejemy.
- Ha, ha, ha - sparodiowała śmiech Nicole, odwracając się na pięcie i kierując się w stronę damskiego skrzydła dormitoriów - Nie ukryjesz przede mną zazdrości, Ren. No ale cóż... nie winię cię. Na razie chłopaki.. muszę jeszcze zmierzyć suknię na bal.
Nicole znikła z pola widzenia, zostawiając chłopców w zatłoczonym rozwidleniu, między dwoma częściami dormitoriów. Skręcili w prawą odnogę, kierując się do sektora dla mężczyzn, wchodząc w szeroki na kilkanaście metrów korytarz, od którego raz po raz wychodziły na lewo i prawo mniejsze uliczki, prowadzące na wyższe piętra i do pokoi uczniów i oficerów.
- Hmm.. - zamyślił się Ren mijając grupkę starszych dziewczyn, głośno rozmawiających o balu - Bal był zawsze najpóźniej dzień po ostatnim egzaminie. Czemu robią go z takim opóźnieniem?
- Po takim egzaminie wszyscy chyba mieli dosyć wrażeń - odpowiedział przyjaciel - Poza tym, administracja Ogrodu była bardzo zapracowana przez ostatnie kilka dni. W końcu misja nie powiodła się. Dochodzi do tego jeszcze pogrzeb tych, co polegli w czasie egzaminu, odczekanie aż wszyscy wrócą do zdrowia itp. I tak szybko zrobili, jak dla mnie...
Obaj zwolnili nagle, spostrzegłszy dwójkę swoich rówieśników, wychodzących właśnie z korytarza po lewej. Obaj ubrani byli w stroje nieoficjalne. Niższy, ciemnoskóry chłopak, nosił szarą, lnianą koszulę zapinaną z przodu na guziki oraz czarne spodnie, z nogawkami poszerzonymi u dołu, z motywem czerwonych płomieni. Drugi, wyższy, ogolony prawie na łyso, nosił się w wielokolorowej bluzie i luźnych spodniach dżinsowych, z metalowymi ozdobnikami powpinanymi w okolice kieszeni. Obaj również mieli przy sobie broń - długi kij, dziwnie wykrzywiony na jednym końcu i misternej roboty młot o długim trzonku. Obaj rozpromienili się wyraźnie na widok przyjaciół.
- Ren! - Kilroy podbiegł do chłopaka i mocno klepnął go w ramię - Więc jednak żyjesz? Myśleliśmy, że osiądziesz w skrzydle szpitalnym na dobre.
- Dunkan mówił, że to jego wina - powiedział Haji, kładąc swój kij na ramię i spoglądając na obu raz po raz - Ale znając cię, nie mogłeś podarować Kemuri'emu, że on jedzie, a ty nie. Swoją drogą.... co się z nim stało? Nie widziałem gościa od czasu tamtej lekcji, jak nam instruktor kazała czyścić łodzie.
- Właśnie - Dunkan szybko zmienił temat, widząc zmiany wśród mięśni mimicznych przyjaciela - Nie wiecie, jak się czuję pani Selphie?
- O to chodzi, że nikt nie wie - powiedział Kilroy, drapiąc się po podbródku - Od razu po powrocie trafiła do Kadowaki'ego, a potem zamknęła się w pokoju i nie rozmawia z nikim oprócz kilku najbliższych przyjaciół. No i jeszcze jego...
Haji wymienił ze współlokatorem porozumiewawcze, pełne dziwnych emocji spojrzenia. Pochylili się do przyjaciół.
- W pobliżu pani Selphie - zaczął Haji, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu - Zaczął się jakiś typ kręcić.
- No - potwierdził Dunkan kiwając głową i również zniżając ton - Jakiś przyjezdny. Kwiaty jej do pokoju nosi i w ogóle. Oczywiście szczegółów też nikt nie zna, bo instruktor prawie nikogo do siebie nie wpuszcza. No ale muszą się znać...
Kilroy nic nie powiedział, a jego twarz dziwnie przypominała facjatę Rena, gdy kilka chwil wcześniej wspomniano o Kemuri'm.
- A gdzie teraz idziecie? - wypalił nagle Ren do chłopaka, uśmiechając się dziwnie i wracając do normalnego tonu i wyprostowanej pozycji - Do Centrum?
- Taa - Kilroy uśmiechnął się, a atmosfera wokół rozluźniła się zupełnie - Haji śmie twierdzić, że da radę położyć więcej Grat'ów niż ja. Muszę iść tam i go z tego tragicznego błędu wyprowadzić.
- Jak zwykle pewien siebie i swoich mizernych umiejętności - ciemnoskóry poklepał wysokiego po plecach - Ma nową zabawkę i myśli, że jest niepokonany. Dobrze, że idziemy tam sami, bo żal by mi było ośmieszać cię publicznie.
- A wy? - zapytał Kilroy, nie zważając na słowa ciemnoskórego - Może pójdziecie z nami?
- Co ty... - machnął ręką Dunkan - Kadowaki by nas zabił, jakbyśmy poszli do Centrum. Za długo siedzieliśmy w skrzydle szpitalnym, żeby się ucieszył widząc nas ponownie.
- Dobra - powiedział w końcu Haji - Musimy się zmywać, bo potem jeszcze będzie trzeba garniaki odebrać z Balamb.
- Po co wam garniaki? - zapytał Ren, mocno zdziwiony - Nie chcecie mi powiedzieć, że was jakieś dziewczyny na bal zaprosiły.
Kilroy znowu wymienił spojrzenia z czarnoskórym, obaj uśmiechnięci od ucha do ucha.
- Ma się te znajomości hehehe... - powiedział w końcu Haji, z kieszeni koszuli wyjmując purpurowe dwie purpurowe koperty, identyczne z tą, którą wcześniej pokazywała Nicole - Kilku kumpli z ostatniego roku było nam winnych przysługę.
- To znaczy, że wszyscy idą oprócz nas? - zapytał Dunkan, z wyraźną nutą zawodu w głosie - Ale syf!
- No cóż, chłopaki - pocieszył ich Kilroy - Też byśmy wam załatwili, ale już więcej nie ma. A teraz wybaczcie, ale czas nagli.
- Dobra - powiedział Ren, odwracając się do oddalających się kumpli - Nara.
Wymienili pożegnania, po czym chłopcy skręcili w korytarz, prowadzący do ich pokoju.


- Ehh - odetchnął głośno Ren, padając twarzą na swoje łóżko - Jak tęskniłem za tym pokojem.
Dunkan rozejrzał się po pomieszczeniu zamieszkiwanym przez przyjaciela, po czym wrócił wzrokiem ku drzwiom własnego. Nie mógł wyjść z wrażenia, jak dwa pokoje o identycznych wymiarach, mogą być tak różne. Dunkan wszystko lubił mieć na miejscu, przez co wszystkie jego ubrania leżały poukładane w szufladach lub wisiały w szafie. Książki na półkach były poukładane pod względem wielkości, a łóżko było zawsze posłane. Nie pamiętał, żeby pokój Rena był dokładnie wysprzątany, od czasu kiedy mieszkają razem. Góra śmieci rosnąca w rogu, ukrywała pod sobą niewidoczny już kubeł na śmieci. Na podłodze walały się ubrania, książki, sprzęt do ćwiczeń, płyty CD i inne mniej lub bardziej ciekawe przedmioty, porozrzucane bez jakiegokolwiek ładu. Jedyną rzeczą w pokoju, która wyglądała na zadbaną, był gunblade, model Revolver, umieszczony w przeszklonym futerale stojącym po lewej stronie, obok szafy na ubrania.
- Nigdy nie zrozumiem, jak ty tu możesz mieszkać - powiedział w końcu patrząc na przyjaciela, który leżał na nie pościelonym łóżku. Ren podniósł głowę z poduszki i obrócił się na plecy, patrząc na rozwieszone na suficie plakaty.
- Ja bym nie mógł żyć w tym twoim sterylnym pokoiku - powiedział, nie patrząc na przyjaciela - Przynajmniej widać, że tutaj mieszka człowiek
Dunkan nie uznał za stosowne odpowiadać. Odetchnął i odwrócił się, wchodząc do saloniku, dzielącego oba pokoje. Na stole, który zajmował w nim centralne miejsce zauważył nagle dwie koperty, nie purpurowe, jak te z zaproszeniami na bal, ale jasnoniebieskie, z czerwonym lakiem.
- Ej - krzyknął Dunkan do przyjaciela, biorąc koperty do ręki i przyglądając się im - Coś do nas przyszło. O w mordę.... to od dyrekcji.
Ren wyskoczył z łóżka i wypadł z pokoju, potykając się po drodze od leżącą na środku koszulę. Podbiegł do przyjaciela i spojrzał na trzymane w rękach, niebieskie kartki. Pieczęć Balamb nieomylnie świadczyła o tym, że faktycznie są to listy od organów administracyjnych Ogrodu. Dunkan podał mu tą, na której widniało jego imię i nazwisko. Chłopcy wymienili pełne zmieszania i strachu spojrzenia, po czym otworzyli koperty i jednocześnie wyciągnęli krótkie listy, o identycznej treści. Obaj patrzyli na nie jeszcze długo po przeczytaniu. W liście, w przystępny i bardzo uprzejmy sposób kazano im się stawić przed Komisją Dyscyplinarną, na ogłoszenie wyroku w sprawie złamania kodeksu uczniowskiego i poleceń nauczyciela.
- No to po nas - Ren niedbale cisnął listem na stół i złapał się za głowę. Zaczął chodzić w kółko pokoju. Dunkan ciągle jeszcze patrzył na list, nie odpowiadając.
 

Offline Yuzuriha

  • Dead Shadow
  • SemiRedaktor
  • *********
  • Wiadomości: 1742
  • Let's go together ... in to the darkness
    • Zobacz profil
    • http://www.deadshadow666.deviantart.com/
"In search of glory"
« Odpowiedź #55 dnia: Marca 30, 2005, 07:45:48 pm »
Heh jak zwykle szybko się czyta...eh chyba za szybko^^.No ale czekam na ciąg dalszy...robi sie coraz ciekawiej.

Offline Tamaya

  • Wanderer
  • *******
  • Wiadomości: 931
    • Zobacz profil
    • http://www.tamaya.escarp.net
"In search of glory"
« Odpowiedź #56 dnia: Marca 31, 2005, 11:55:33 am »
Zgadzam się z przedmówczynią, ale czy mogłoby być inaczej. :)  
« Ostatnia zmiana: Marca 31, 2005, 11:55:44 am wysłana przez Tamaya »

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
"In search of glory"
« Odpowiedź #57 dnia: Kwietnia 06, 2005, 12:42:33 am »
No, no.... Jak widzę Tant zrobił małą odskocznię od głównego wątku...
Co tu napisać...... hmm.... Mimo przeczytania tekstu wzdłóż, wszerz, od tyłu i na ukos nie dopatrzyłem się żadnych godnych wymienienia błędów więc bezprecedensowo moge powiedzieć, ze jest to kolejny świetnie napisany rozdział historii, która Tant-jeden-wie jak się skończy.
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline Tantalus

  • Master Engineer
  • Redaktor+
  • ************
  • Wiadomości: 4470
  • Idol nastolatek
    • Skype
    • Zobacz profil
"In search of glory"
« Odpowiedź #58 dnia: Maja 01, 2005, 02:41:10 am »
No i jest mojego skromnego dzieła ciąg dalszy.... wiem wiem... nie dotrzymuję terminów, no ale matura i wogóle (Tant patrzy po ludziach cicho wierząc, że kupią tą samą starą gadkę, co zawsze). No ale dzisiaj wam to zrekompensuję, ponieważ rozdział nr. 12 jest 3 (słownie "tszy") razy dłuższy od moich normalnych rozdziałów. Akcji nie będzie bardzo dużo, ponieważ moja powieść właśnie przechodzi przez etap nasycony większą ilością dialogów niż krwi, no ale cierpliwi doczekają się i tego. Jak zwykle życzę miłego czytania i czekam na komentarze, zarówno te pozytywne, jak i te, które po cichu usuwam, czyli negatywne.

Rozdział Dwunasty

Ren zapiął guziki marynarki, patrząc w lustro. Nie widział tam człowiek szczególnie szczęśliwego z sytuacji, w jakiej się znalazł. Odetchnął głęboko i zaczął się czesać, drugą ręką poprawiając kołnierz, strzepując jakiś kusz, który nagromadził się na rękawie.
- I jak? - zapytał ubrany już i uczesany Dunkan - Gotowy?
- Już moment.. - powiedział odkładając grzebień i ręką poprawiając przedziałek - Dobra. Możemy iść.
- Hmm.. - zastanowił się przez chwilę blondyn skanując przyjaciela wzrokiem od góry do dołu - Nie pasuje ci ten przedziałek.
- Ty nie wyglądasz lepiej z żelem na głowie - odpowiedział patrząc się na krótkie włosy Dunkana, zaczesane ostro do tyłu i pokryte półstałą substancją, reflektującą padające z okna światło - Obaj wyglądamy jak idioci, ale tego wymaga regulamin - dodał uśmiechając się i ostatni raz patrząc w lustro.
- Dobra - ponaglił go Dunkan - Musimy tam być za 5 minut. Idziemy.
Obaj przyjaciele opuścili swój pokój, zamykając drzwi na klucz i wychodząc na główny korytarz. W czasie weekendu nie widzi się specjalnie wielu studentów w niebieskich mundurkach kadeta, przez co nie mogli uniknąć niepewnych spojrzeń ludzi, którzy zapewne słyszeli już o ich udziale w misji i o tym czemu są tak wystrojeni. Zobaczyła ich również Nicole, tym razem w towarzystwie dwóch koleżanek: małomównej i niskiej Claire oraz rozbieganej i plotkującej ze wszystkimi i o wszystkim Wendy, który opuściła okulary i spoglądała na nich ciekawie.
- Nawet nie pytam gdzie idziecie - powiedziała siostra Rena, zakładając ręce na krzyż - Chyba was nie wyrzucą, co?
- Pewnie chcą wpierw wysłuchać naszych wersji, a potem postanowią - powiedział Dunkan - Ale niewiele to zmieni. Złamaliśmy jasne rozkazy. Za mniejsze rzeczy wywalali z Ogrodu.
- Komitet Dyscyplinarny może was potraktować łagodniej - powiedziała Wendy, choć bez specjalnego przekonania - W końcu przydaliście się w trakcie misji, co nie?
- Eee... - Ren zastanowił się głęboko, przypominając sobie walkę z Kemurim i czarownicą. - Chyba.... chociaż... ee..
- Musimy iść - przerwał nagle Dunkan, z poważną miną - Powiemy wam później co zdecydowali.
- Dobra - powiedziała Nicole, widząc oddalających się szybkim krokiem przyjaciół - Chyba coś ukrywają - dodała do swoich koleżanek.
Ren i Dunkan wyszli na zewnętrzny pierścień na parterze i skierowali się do windy, w stronę przeciwną do ruchów wskazówek zegara. Luźna atmosfera jaka panowała tutaj w czasie weekend'u, była niemal sielska. Grupy przyjaciół rozmawiające przy oczkach wodnych i tłumy szczęśliwych po całym tygodniu nauki studentów mijały ich ze wszystkich stron. Chłopcom nie było za to do śmiechu.
- Czemu tak nagle mnie odciągnąłeś? - zapytał Ren przyjaciela, kiedy mijali skrzydło szpitalne.
- Bo bałem się, że powiedziałbyś za dużo - odrzekł rzeczowo - Tam była Wendy, a wszyscy wiemy do czego jest ta dziewczyna zdolna. Poza tym... zdaję się, że my faktycznie specjalnie się nie przydaliśmy w trakcie tej misji, co nie?
- Staliśmy w miejscu albo dostawaliśmy oklepy - powiedział Ren, z cieniem uśmiechu - Nie wiem czy to się liczy jako jakaś pomoc. No ale w zasadzie niewielu robiło więcej.
- Ale nie wiem, czy to będzie wystarczający argument, żeby pozwolili nam zostać - Dunkan zatrzymał się przed windą i nacisnął guzik. Po chwili drzwi otworzyły się przed nimi, z towarzyszącym temu charakterystycznym odgłosem dzwonka.


Pusty korytarz, usytuowany bezpośrednio ponad salami lekcyjnymi, był chyba najstraszniejszym miejscem, w jakim mógł się znaleźć uczeń Ogrodu, włączając w to niesławny, pełen potworów poziom MD. Kilkadziesiąt salek różnych oddziałów administracyjnych, roztaczało się po obu jego stronach, a pomiędzy nimi wisiały niewielkie obrazki anonimowych artystów i różne tabele i harmonogramy. Ren był tutaj tylko raz - kiedy we wieku 8 lat wystrzelił w stronę oficera SeeD niewielkiego Blizzard'a. Sam już nie pamiętał czemu to zrobił, ale musiał potem przez półtorej miesiąca zmywać podłogi w Cafeterii. Teraz oddałby wszystko, żeby móc przebłagać komisję dyscyplinarną choćby dożywotnim bieganiem z mopem, po niebieskich kafelkach w kuchni. Dunkan chyba był tutaj pierwszy raz, bo jego twarz pobladła i spociła się do takiego poziomu, że chłopak wyglądał jak pokryty taśmą klejącą. Kilku oficerów SeeD minęło ich w milczeniu, inna para czytała właśnie jakiś powieszony diagram, kiedy chłopcy mijali ich, w poszukiwaniu sali 212, w której mieli się stawić.
- Ej Ren - powiedział Dunkan, głosem jak ze studni. To zadziwiające jak człowiek może zmienić się w ciągu kilku minut, bo rano blondyn nie wyglądał na aż tak przerażonego - Jak tam jest?
- Przed komisją? Nie pamiętam dokładnie - powiedział zamyślając się - Ale wiem, że strasznie.
- A orientujesz się może, kto tam będzie? - przerwał zapadłą chwilę milczenia blondyn.
- No na pewno Dincht - Ren pokiwał głową - Może jeszcze instruktor Quistis i pewnie McNash i Orison. Ponure z nich typy, no ale kogo innego mielibyśmy spotkać w komisji. Dobra, to tu.
Chłopcy stanęli przed dębowymi drzwiami z mosiężną klamką, na których wisiała czarna plakietka z numerem 212 i napisem "Komisja Wewnętrzna Komitetu Dyscyplinarnego Ogrodu Balamb". Dunkan przełknął ślinę, a jego przyjacielowi wydawało się, że towarzyszący temu odgłos odbił się echem po całym korytarzu.
- Ja też jestem zdenerwowany, no ale nie mógłbyś się trochę hamować - powiedział Ren, patrząc na blondyna błagalnie - Nie zjedzą nas tam. Przynajmniej o takich wypadkach mi nie wiadomo.
Dunkan nie odpowiedział, ale pokiwał głową, ścierając pot z czoła ramieniem i robiąc kilka głębszych oddechów. Ren otworzył drzwi, nie chcąc dłużej czekać i zmrużył oczy od nadmiaru światła, wpadającego z sali. Obaj chłopcy weszli do środka i rozejrzeli się po twarzach zebranych osób, których było dużo więcej, niż się spodziewali. Przy głównym stole, nakrytym niebieskim obrusem z godłem Balamb, zasiadało pięć osób. Pierwszy od lewej znajdował się instruktor McNash, ze swoimi długimi blond włosami, rozlanymi na ramionach i twarzą, która zawsze wyrażała rodzaj obojętnego zmartwienia. Obok niego siedział Lahrson, młody oficer, znany chłopcom tylko z widzenia, natomiast przy nim, wspierając głowę na dłoni, zajmował miejsce oficer Dincht, z jego krótkimi blond włosami postawionymi na żel i dwoma, czarnymi tatuażami po obu stronach twarzy. Następna była Quistis, która jakby lekko się do nich uśmiechała, natomiast ostatni był instruktor Orison, o kasztanowych włosach i twarzy tak surowej, jak gdyby wyciosano ją z kamienia. Prawdziwego szoku chłopcy doznali dopiero, gdy spojrzeli na dłuższy, nie nakryty stół, po lewej stronie sali, przy którym zasiadały osoby, wywołujące bardziej burzliwe emocje.
- O w morde.. - przeklął cicho Dunkan patrząc na zasiadającą w środku osobę, a Ren zobaczył prawie, jak walczył z kolanami, które zaczęły odmawiać przyjacielowi posłuszeństwa. Gdy ktoś patrzył w te dwoje zimnych oczu, przedzielonych ukośną blizną tuż ponad nosem, nie mógł przypuszczać, że legendarny Squall Leonhart, dyrektor Ogrodu Balamb, był w wieku instruktor Tilmett. Siedział, z założonymi na piersi rękoma, z twarzą bez wyrazu i ze spojrzeniem rzucanym lekceważąco w różne strony. Po jego lewej stronie siedział doktor Kadowaki, a przy nim Xu. Po prawicy dyrektora zasiadał nieznany przyjaciołom gość, ubrany w skórzaną kurtkę na popielatym T-shirt'cie i dżinsowe spodnie. Jak wszyscy inni on również patrzył na Rena i Dunkana, ale jego wzrok, z pod związanych z tyłu brązowych włosów, był bardziej przyjazny i ciepły. Przy nim siedziała instruktor Tilmett. Nie wyglądała tak źle, jak wszyscy mówili. Nie uśmiechała się, ale nie dawała po sobie poznać, że ma wyrzuty sumienia. Ostatnie miejsce przy niej, zajmował Seifer, bujający się na tylnych nogach krzesła, z założonymi nogami i przylepionym do twarzy sarkastycznym uśmiechem.
- Możecie usiąść - powiedziała Quistis, zdejmując okulary i kładąc je na stole - Chcecie napić się wody? - blondynka wskazała na przezroczysty dzbanek, stojący przy instruktorze McNash'i i kilka plastikowych kubeczków. Ren odmówił grzecznie, lecz i tak nalał jeden kubek Dunkanowi, który wyglądał, jakby tego potrzebował. Zasiedli na przygotowanych krzesłach, ustawionymi tak, że każdy z prostopadłych względem siebie stołów i zasiadający za nimi ludzie, były dobrze widoczne. Seifer powrócił do pozycji nieco bardziej formalnej, a nieznajomy w kitku schował nogi, wyciągnięte dotąd pod stołem. Ren zaczął się denerwować dużo bardziej niż wcześniej. Nie spodziewał się tutaj samego dyrektora, ani doktora Kadowaki, a już najmniej Seifera. Pomimo zdenerwowania i tak wyglądał o niebo lepiej, niż spocony i drżący Dunkan.
- Nic ci nie jest? - spytał się Kadowaki, najwyraźniej zauważając nienaturalną bladość skóry i drżący w dłoniach blondyna kubek. - Nie wyglądasz dobrze
- On się trochę denerwuje.. - odpowiedział Ren, lecz poniechał dalszych wytłumaczeń, ponieważ i jemu głos ledwo przechodził przez gardło.
- Jesteś w stanie mówić, chłopcze? - zapytała Xu - Jeżeli jesteś chory, możemy przełożyć to przełożyć na inny termin.
Dunkan lekko ruszył głową, jakby chciał napotkać wzrok przyjaciela, po czym wziął głęboki oddech.
- Mogę odpowiadać - powiedział głosem całkiem normalnym, jak na jego stan.
- W takim razie zaczynamy - powiedział Zell Dincht, rozglądając się po sali, w poszukiwaniu wśród innych, śladu sprzeciwu - Proszę, panie McNash.
Przewodniczący oparł się o krzesło, natomiast długowłosy blondyn, siedzący najbardziej na prawo względem przyjaciół spojrzał na kartkę, po czym na przesłuchiwanych.
- Chcielibyśmy ustalić z wami kilka faktów, związanych z niedawną misją w Deling. - powiedział wolno i spokojnie, nie odrywając wzroku od Rena - Jak to się stało, że znaleźliście się w łodzi desantowej.
Ren pobladł lekko. Przez chwilę rozważał różne wersje, które mógłby podać, ale wiedział, że dalsze pytania mogą podważyć jego wersje. Poza tym nie ustalił niczego z Dunkanem i ich odpowiedzi mogłyby się nie pokrywać. Stwierdził, że nie warto kłamać, bo w tak tragicznej sytuacji jak ich, nie mogło to w niczym pomóc. Dunkan spojrzał na niego i porozumiewawczo skinął głową.
- Znaleźliśmy się tam przez przypadek - powiedział Ren, siląc się na nadanie swej wypowiedzi spokojnego tonu - Gdy myliśmy te łodzie, Dunkan zgubił pod pokładem jednej z nich swoje karty do Triple Triad. Poszedłem ich poszukać razem z nim.
- No ale według zeznań instruktor Tilmett - McNash spojrzał na kartkę - Skończyliście je myć dwie godziny przed wypłynięcie. Nie chcecie mi powiedzieć, że szukaliście talii kart tak długo.
Ren zawahał się chwilę wiedząc, że prawda nie będzie przekonująca, ale nic innego mu nie pozostało
- Na pokładzie straciliśmy przytomność i spadliśmy do ładowni - powiedział w końcu - Gdy się obudziliśmy, łodzie były już w drodze.
- Aha - McNash, jak i kilku innych członków komisji, zapisało coś na swoich kartkach. Odłożył długopis szybko i zaczął mówić jeszcze wolniejszym głosem, ociekającym sarkazmem - A jaki był powód waszej nagłej, niespodziewanej i, co dziwniejsze, wspólnej utraty przytomności?
- Nie znamy powodu - powiedział nagle Dunkan, który chyba wyczuł, że jest w tym przesłuchaniu zbyt bierny.
- Na pewno nie piliście czegoś wcześniej? - zapytał instruktor uśmiechając się i przybierając pseudo-przyjacielski głos - Niczego nie zażywaliście? Żadnego alkoholu? Nic? Powiedzcie nam teraz, bo i tak się dowiemy.
- Podajcie trochę więcej szczegółów - zapytał nagle Dincht, a w jego spojrzeniu była dziwna niepewność. Rena trochę zbiło z tropu, ale wiedział, że jego słowa mogą nie brzmieć wiarygodnie..
- Kiedy zeszliśmy pod pokład łodzi, zaczęliśmy się rozglądać za kartami - powiedział Ren do przewodniczącego komisji - Dunkan zszedł do ładowni i tam znalazł w końcu tą talię. Pomogłem mu wyjść, kiedy nagle...
Ren przerwał nagle, przypominając sobie co wtedy czuł.
- ...trudne do opisania uczucie - dokończył, zanim komisja zdążyła go ponaglić - ... i pewnie dziwnie to zabrzmi, ale usłyszeliśmy taki dziwny dźwięk..
Ren nie mógł nie zauważyć dziwnej reakcji kilku osób. Instruktor Tilmett, nieznajomy przybysz i sam dyrektor wymienili się dziwnymi spojrzeniami. Dincht oparł się o krzesło, również spoglądając w ich kierunku, a instruktor Trepe powiedziała coś do niego szeptem, nie odrywając wzroku.
- Wysoki dźwięk, który sprawił, że staliśmy się strasznie senni - dokończył Ren, ciekawie patrząc na wymieniających się zdaniami ludzi, zasiadającym przy dłuższym stole. 'Oni coś wiedzą' pomyślał Ren, znowu nabierając podejrzeń do tajemniczych snów.
- Temu się nie dało przeciwstawić - powiedział Dunkan do Zell'a - Człowiek przestawał myśleć o czymkolwiek, tylko zapadał w ten dziwny sen.
Ren chciał już karcąco spojrzeć na kolegę, który wydawał się powiedzieć zbyt dużo, gdy kątem oka zobaczył jak instruktor Trepe mówi coś do Zell'a, który jej przytaknął z ciekawością patrząc na przyjaciół. Reszta komisji patrzyła albo na przesłuchiwanych, albo na te same osoby, co Ren i Dunkan.
- A może ktoś się tutaj bawił paramagią, co? - powiedział McNash, ciągle patrząc na nich - Może się komuś wymsknęło zaklęcie, co? Mieliście przy sobie "Sleep"?
- Ja miałem - powiedział Ren, bo faktycznie miał przy sobie "Sleep" tego dnia - Ale jestem pewien, że go nie użyłem.
- Ja tak samo - stwierdził Dunkan.
- Kłamstwo wcale nie polepsza waszej, nawiasem mówiąc, nieciekawej sytuacji - odrzekł spokojnym tonem oficer, akcentując każdą ociekającą ironią sylabę - Tylko prawda może was uratować, ponieważ...
- Przepraszam, że przerwę panie McNash - wtrąciła się Quistis, a długowłosy blondyn zamilkł, wpatrując się w nią. Odwróciła się potem do Dunkana i Rena, a jej oczy pełne były dziwnych emocji, trudnych do jednoznacznego określenia - Mówiliście coś o śnie. Czy po tej utracie przytomności, śniło wam się coś?
- Nie widzę tutaj związku ze sprawą - powiedział przesłuchujący, nie odrywając wzroku z Quistis - Sądzę, że powinniśmy skupić się na ważniejszych sprawach, niż to co im się śniło.
- Niech odpowiedzą - uciął nagle dyrektor, głosem spokojnym, ale srogim. Jednym z tych głosów, które nawet szeptem potrafią wprowadzić ciszę na rozgadanej sali. McNash nie miał już nic do powiedzenia i tak jak inni wlepił wzrok w dwójkę przesłuchiwanych. Ren zastanowił się chwilę i spojrzał na Dunkana.
- Pamiętam jakieś małe miasteczko - powiedział wolno i wpatrując się w ścianę, przypominając sobie tamten sen na bieżąco. Zawsze zapominał sny, ale tamtą wizję, tak samo jak tą ze skrzydła szpitalnego, pamiętał doskonale - Kobietę w białym swetrze i... to wszystko było takie strasznie realne, a mimo to dziwne. Słyszałem słowa, które ona wypowiadała, tak jakby stała koło mnie.
- Widziałeś tam kogoś jeszcze? - zaciekawił się nieznajomy w kurtce - Oprócz tej kobiety, byli tam jeszcze jacyś ludzie?
- Tak - odpowiedział szybko Ren - Był mężczyzna o czarnych, długich włosach i jeszcze murzyn o włosach do pasa, związanych w ciasny warkocz.
Selphie nakryła usta ręką, a Zell spojrzał na Quistis kiwając głową porozumiewawczo. Przybysz uśmiechnął się i oparł na krześle.
- Strasznie dużo czasu minęło - zamyślił się przez chwilę - Co słychać u Laguny i przyjaciół? Ten murzyn, to pewnie Kiros. Który z was był którym?
Dunkan i Ren synchronicznie otworzyli usta w zdumieniu, wlepiając nienaturalnie szeroko otwarte oczy w nieznajomego. Quistis pokiwała głową w zdziwieniu, a Zell spojrzał na przybysza karcąco.
- Skąd pan to wie? - nie wytrzymał Dunkan - Jak to możliwe? O co chodzi z tymi snami?
- Sami chcielibyśmy wiedzieć - powiedział gość rozkładając ręce - Musielibyśmy się zapytać Ellone, bo to pewnie znowu jej sprawka.
Ren miał już zadać jedno z tysiąca pytań, które w tej chwili zrodziły się w jego głowie, ale Zell przerwał mu gestem ręki.
- Skupmy się na rzeczach ważnych Irvine - powiedział do niego - O śnie pogadamy kiedy indziej. Wiemy już jak dostali się na łódź. Ma pan do nich jeszcze jakieś pytania, panie McNash?
- Nie mam żadnych pytań - blondyn był ewidentnie zbity z tropu tą rozmową o śnie.
- W takim razie oddaję głos panu, panie Lahrson - kontynuował Dincht, wskazując ręką na siedzącego między nim, a McNash'em człowieka o krótkich czarnych włosach, z brzydkim przedziałkiem, takim samym, jakiego w tym momencie miał na głowie Ren.
- Kto był pierwszą osobą, jaką zobaczyliście po obudzeniu się? - zapytał patrząc na swoją kartkę.
- Raijin - powiedział od razu Ren - Przyjaciel pana Seifera.
Jego wzrok powędrował do siedzącego na końcu blondyna, która patrzył na niego, z nad splecionych przy ustach dłoni. Ren wiedział, że za nimi jest jego typowy uśmiech.
- Czy skontaktował się on z oficerem Nidą, który koordynował całą akcję albo z kimś z dowództwa? - znowu zapytał Lahrson.
- Z tego co wiemy, nie - powiedział Dunkan, po czym spojrzał na ich niedawnego dowódcę, który opuścił dłonie na stół.
- Uznałem to za bezcelowe - stwierdził Seifer, patrząc na Lahrsona jedynie minimalnie zmniejszając natężenie sarkazmu w jego uśmiechu - Dowództwo mogłoby kazać naszemu oddziałowi wracać do Balamb, a to osłabiłoby nasze siły w rejonie Deling. Raijin wziął na siebie odpowiedzialność za tą dwójkę i wcieliliśmy ich jako pomoc w ochronie prezydenta Carawaya.
- Oni mają 13 lat Seifer - instruktor Tilmett obróciła się w jego stronę, a jej wzrok był pełen wyrzutu - Mogli tam zginąć.
- Ja w ich wieku radziłem sobie z większymi problemami - zbagatelizował, nie patrząc nawet na Selphie - Przeżyli i udowodnili, że dadzą sobie radę w trudnych sytuacjach. Powinni mi za to podziękować.
- Co się stało, to się nie odstanie - podniósł nieco głos Dincht, powstrzymując kontratak rozłoszczonej instruktor Tilmett - Nie możemy winić pana Almasy za to, że nas nie powiadomił. Zgodził się dowodzić pod warunkiem, że damy mu nad załogą łodzi pełne dowodzenie. Obecni tutaj chłopcy również należeli do tej załogi, pomimo tego jak się w niej znaleźli, więc ich bezpieczeństwo spoczywało w jego rękach. Nie możemy go ukarać za jego decyzję choćby dlatego, że nie jest on SeeD'em i nie podlega jurysdykcji Ogrodu. Proszę kontynuować panie Lahrson.
Ren i Dunkan biegali oczyma od pewnego siebie Seifera, poprzez złą instruktor, do rozglądającego się po sali Zella. 'Wiele spraw nie wyjaśniono' pomyślał Ren 'No ale ciężko winić Seifera... w końcu miał swoje powody'. Lahrson odkaszlnął spoglądając na kartkę i ponownie skupiając na sobie uwagę.
- Kiedy już dostaliście się do Deling, podobno rozmawialiście z obecną tutaj instruktor Trepe - Przesłuchujący wskazał na blondynkę prawą ręką.
- Tak - odpowiedzieli prawie w tej samej chwili, domyślając się, że to pytanie.
- Jak to się stało, że przy tej rozmowie nie wyszły na jaw wasze personalia? - zapytał jeszcze raz.
Chłopcy myśleli przez chwilę, przypominając sobie tamtą rozmowę. Ren przełknął ślinę, przypominając sobie co jej wtedy powiedzieli.
- Podobno jeden z was podał się za Kemuri'ego, chłopca z waszej klasy, który został przydzielony do drużyny nadzorowanej przez panią Tilmett - dokończył Lahrson, a Selphie jakby skurczyła się w krześle. Jej wzrok wylądował na podłodze. Wierzchem dłoni przetarła wargi, aby ukryć ich drżenie.
- To byłem ja - powiedział Ren, wiedząc ze już za późno na kłamstwa. Patrzył w oczy Lahrsonowi, który odwzajemniał spojrzenie z pewnym dziwnym rodzajem ciekawości - Instruktor Trepe zapytała się mnie, czy nie jestem Kemuri, a ja byłem zbyt przejęty żeby zaprzeczyć.
- A więc obaj skłamaliście, żeby zostać tam? Nie chcieliście wrócić do Ogrodu? - zapytał mężczyzna, marszcząc brwi.
- Chcieliśmy to jakoś wytłumaczyć, ale wtedy pojawił się.. - Dunkan zawahał się w swojej odpowiedzi, patrząc na siedzącego na końcu drugiej ławy blondyna - pojawił się pan Almasy i powiedział, że my faktycznie byliśmy w drużynie instruktor Tilmett i zażądaliśmy przeniesienia do drużyny B3.
Wzrok całej sali znowu skupił się na Seifer'ze, który uniósł jedną brew, nie przestając się uśmiechać.
- Waga misji wymagała tego kłamstwa - wyrecytował, jakby czytał z kartki. Efekt jego mowy burzył trochę nie ustępujący uśmiech - Instruktor Trepe zadecydowałaby, że należy ich odesłać do Balamb albo zostawić w pałacu pod czyjąś opieką. W obu przypadkach osłabiło by to siły, którymi mogliśmy rozporządzać w Deling. Chcą tego uniknąć postanowiłem okłamać ją i wziąć odpowiedzialność za tych chłopców, jako ich dowódca.
- Jakież to wielkoduszne, Seifer - odezwał się Irvine, również uśmiechając się do blondyna - Nigdy za dużo mięsa armatniego, co nie?
- I kto to mówi - zripostował Almasy - Wódz niebieskich żołnierzyków, których sam zgładziłem dziesiątki.
- Spokój! - Dincht wstał i zmusił zrywającego się już z krzesła Irvine do zajęcia swojego miejsca - Załatwiajcie swoje problemy poza ogrodem w terminie późniejszym. Dyrektor Kinneas jest naszym gościem i nie pozwolę go obrażać. A ty Irvine powinieneś już wiedzieć, że kłótnie z Seiferem prowadzą do nikąd. Obaj macie się natychmiast uspokoić, bo każę was wyprowadzić.
Seifer zaśmiał się cicho zakrywając twarz, a Irvine opadł ciężko na krzesło patrząc wprost przed siebie. Siedząca między nimi Selphie zdawała się nie zwracać uwagi na żadnego z mężczyzn, ciągle wpatrując się w stół przed sobą. Przez chwilę panowała cisza, przerwana nagle odkaszlnięcie oficera Lahrsona.
- Mówiliście, że bezpośrednią opiekę nad wami sprawował niejaki Raijin - potwierdził ich zeznania, patrząc na swoją kartkę - Jaki on był wobec was? I jaki był sam Seifer Almasy? Czy czuliście się źle w ich obecności? Czy ubliżali wam w jakiś sposób? Doznaliście od nich jakiś krzywd?
Obaj chłopcy zastanowili się przez chwilę. Ren już miał odpowiedzieć, gdy nagle odezwał się Dunkan swoim drżącym głosem.
- Nic takiego nie zaszło - powiedział wędrując wzrokiem po sali, między Lahrsonem, a Seiferem - Pan Almasy, tak samo jak Raijin i Fujin traktowali nas dobrze... - zastanowił się przez chwilę - Może nie tyle dobrze, co... normalnie. Traktowali nas jak swoją drużynę, jak swoich kompanów. Pan Almasy i jego przyjaciele nie zawahali się stanąć w naszej obronie i uratować nam życie. Gdyby nie oni... pewnie by nas tu nie było.
Znowu zapadła cisza. Ren dostrzegł cień uśmiechu na ustach instruktor Trepe oraz coś zupełnie odwrotnego u Irvine'a. Seifer nie zmienił wyrazu twarzy, ale nie odmówił sobie rzucenia wzrokiem po sali, w której kilka sekund wcześniej rozbrzmiały chwalące go słowa.
- Nie mam więcej pytań - powiedział Lahrson odkładając kartkę.
- W takim razie proszę o głos panią Trepe - Dincht skinął na blondynkę, która uśmiechnęła się do obu przesłuchiwanych.
- Wiem, że to będzie bolesne dla kilku osób - powiedziała spokojnie, mając najwyraźniej kogoś konkretnego na myśli - Chciałabym wiedzieć, co się wydarzyło między wami, a Kemuri'm. Opowiedzcie mi co zaszło od momentu, kiedy przekroczył on prób pałacu prezydenckiego.
Ren z grymasem na twarzy przypomniał sobie wydarzenia, które przez wiele nocy nie będą dawać mu spać. Potem opowiedział wszystko po kolei: o tym jak zabił instruktora Clausa i jego ludzi, jak walczył z Raijinem, jak zniszczył schody za pomocą Firagi i o tym, jak Ren został uratowany przez Seifera i Fujin. W miarę jak opisywał to, czego dokonał jego rówieśnik, widział, jak twarz instruktor Tilmett nabiera dziwnego wyrazu. Siedzący obok Irvine powiedział jej kilka słów na ucho, ale nie pomogło to specjalnie. Gdy skończył, instruktor Trepe spojrzała na swoją kartkę.
- Dziękuję, że nam to tak dokładnie opisałeś Ren - uśmiechnęła się, jednak ciepło, bez ironii - Mówiłeś, że gdy chłopak pokonał Raijina rozmawiał z tobą chwilę. Pamiętasz może co dokładnie mówił?
Ren pamiętał. To jedna z tych rzeczy, które nie są łatwe do zapomnienia.
- Mówił, że SeeD są słabi, i że nie można być silnym całe życie spełniając rozkazy - odrzekł Ren - Powiedział też, że wybrał własną drogę, która poprowadzi go ku chwale.
- A ty co mu odpowiedziałeś? - zapytała Quistis, z ciekawością w głosie
- Że jest zwykłym zdrajcą i śmieciem, i że jego słowa nie mają dla mnie wartości - odpowiedział Ren podnosząc głos bardziej, niż by tego chciał. Dunkan spojrzał na jego twarz z mieszanką ciekawości i strachu. Chłopak uświadomił sobie, że taki język nie powinien być używany przed Komisją Dyscyplinarną - Przepraszam...
- Nic nie szkodzi - znowu uśmiechnęła się Quistis - Masz powody, żeby go nie lubić. Mówił coś jeszcze?
- Dziwił mi się, że o niczym nie wiem - odpowiedział Ren, specjalnie się nie namyślając - Dlaczego posłano emisariuszy do Ogrodu Galbadia i dlaczego dyrektor Leonhart wysłał taką ilość ludzi.
- Nie było się czemu dziwić - pokręciła głową blondynka - To wszystko ściśle tajne informacje. Powiedział ci o nich coś więcej?
- Nie - pokręcił przecząco głową chłopak - Wtedy pojawili się pan Almasy i Fujin.
- A resztę historii znamy - powiedziała Quistis - W takim razie nie mam więcej pytań.
- Panie Orison - skinął Dincht.
Mężczyzna zlustrował chłopców swym surowym wzrokiem, z pod lekko przymkniętych powiek. Powietrze jakby zgęstniało, kiedy spojrzenia Rena i przesłuchującego się spotkały. Powolnie, jakby leniwie, Orison podparł podbródek na złożonych rękach.
- Co wtedy czuliście? - zabrzmiał niski bas. Ren miał wrażenie, że szyby w oknach aż zadrżały od tego głosu.
- Eee... kiedy? - odpowiedział pytaniem na pytanie, lekko zmieszany
- Od chwili obudzenia się na pokładzie łodzi, do konfrontacji z czarownicą - woda w przezroczystym dzbanku zafalowała podejrzanie.
Ren zastanowił się dłużej, niż przed którymkolwiek ze wcześniejszych pytań. Cała komisja czekała w milczeniu, a Dunkan chyba nie wiedział co ma odpowiedzieć.
- Trudne pytanie - odrzekł w końcu Ren łamanym głosem - Na początku na pewno strach. Obaj wiedzieliśmy, że możemy tam zginąć, a jak wrócimy to trafimy przed komisję i pewnie wyrzucą nas z Ogrodu. Ten strach jakoś... jakoś tak ciągle we mnie był, ale tyle się potem działo...
- Jak poszliśmy na zwiad z Raijin'em - powiedział Dunkan - To przygnębiło mnie to, jak wygląda miasto Deling. Jak ci ludzie musieli żyć... A jak byliśmy przy prezydencie, to skupiałem się na tym, że tak jak inni go bronić... pilnować żeby nic się nie stało.
- Jak Kemuri zniszczył schody i powalił Raijina i Dunkana - Ren odetchnął ciężko i wierzchem dłoni starł pot z czoła - Nie myślałem o tym, że mogę zostać wyrzucony z Ogrodu. Jedyne o czym myślałem, to żeby go pokonać... żeby go... zabić.
- Ja miałem tak samo, jak walczyłem z czarownicą - kontynuował Dunkan - Walka z nią była jedyną rzeczą, na której mogłem się skupić. Wszystkie umiejętności jakie zdobyłem w Ogrodzie przygotowały mnie na to, żebym mógł sobie poradzić w takiej sytuacji. Wiedziałem co mam robić... może nie ja.. to było jakoś we mnie. Atakowałem... jakby odruchowo...
- A strach? - zapytał Orison, którego głos przy ich wypowiedział zabrzmiał jak mosiężny dzwon przy upadającej szpilce - Nie czuliście strachu? Nie myśleliście o tym, że możecie zginąć? O tym, że przeciwnik z łatwością pokonał o wiele lepszych wojowników od was?
Ren i Dunkan wymienili spojrzenia.
- Strach? - Ren mimowolnie się uśmiechnął. Sam nie wiedział czemu - Nigdy, w całym moim życiu tak się nie bałem. Wiem, że tamte chwile będą wracać do mnie w koszmarach. Nawet teraz ciężko mi o tym mówić. Ale tamten strach nie był taki paraliżujący.
- Nie był w ogóle paraliżujący - dokończył Dunkan, dużo pewniejszym głosem - To ten strach i myśl o tym, że zaraz mogę zginąć zmusiła mnie do robienia tego, czego się uczyłem na lekcjach instruktor Tilmett. To on mi... nam dodał sił.
Zapadła cisza, przerywana cichym zgrzytem sunących po kartkach papieru długopisów. Orison uśmiechnął się, tak jak prawie wszyscy inni obecni na sali.
- Strach dodał wam sił? - powiedział nieco wyższym głosem, ale ciągle bardzo charakterystycznym. Uśmiechnął się szerzej. - W ten sposób zachowują się tylko szaleńcy.
- No i członkowie SeeD - dokończył Dincht również patrzący na chłopców z uśmiechem na ustach. Ren i Dunkan nie mogli się nie uśmiechnąć.
- Nie mam więcej pytań - zabuczał na koniec Orison, opierając się o krzesło.
- Czy ktoś jeszcze ma pytania? - Dincht rozejrzał się po sali, która milczała, pomimo wymownych uśmiechów na twarzach prawie wszystkich osób - W takim razie jesteście wolni. Na ogłoszenie wyroku poczekajcie na zewnątrz. My musimy się naradzić.
Chłopcy wstali, gdy członkowie komisji zaczęli porządkować zebrane na stole papiery. Zanim wyszli Ren dojrzał coś jakby cień uśmiechu na twarzy dyrektora Leonharta, który obserwował ich przez cały czas.

CDN..

PS. Czyżby mój najdłuższy post? Naaaaajss.......
« Ostatnia zmiana: Maja 05, 2005, 04:58:53 pm wysłana przez Tantalus »

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
"In search of glory"
« Odpowiedź #59 dnia: Maja 01, 2005, 03:24:19 am »
O kurde.... widać, ze Tant nie ma co robić w domu.. . Człowieku, ja rozumiem długie rezdziały, ale bez przesady......
W każdym razie uważam, ze fajnie ci wyszło to całe przesłuchanie. Ogulnie podoba mi się ta taka formalność i zachowanie charakterystycznego stylu zachowań i wypowiedzi dla poszczególnych postaci..... Jak dla mnie świetne

Hehe.... nie ma to jak dodac pierwszy komentarz w niedziele
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!