jak można dq postawic wyżej niż finale ;< te pierwsze dq są jak flaki z olejem, pamiętam jak grałem w któraś część (chyba 5 lub 6) 3h biegania po mieście i jakiś podziemiach żeby dojść do pierwszej walki.. po czym skończyłem grać bo mi nie pasował tabelkowy styl walki
Pewnie chodzi o DWVII z "Szaraka", gdzie początek to mordęga, i jak już gdzieś wcześniej pisałem, i ja o mało nie skapitulowałem po tym przydługawym wstępie. Tak czy siak, DWVII nie zawiodło jednak ostatecznie. Powiem szczerze, że seria DQ (klasyczne odsłony) jest dosć specyficzna, ja także nie od razu się do niej przekonałem, ale jak miałem ochotę na staroszkolne, niczym nie zmącone tytuły, to odsłony I-III sprawdzały się idealnie. Czy wypadają one gorzej/lepiej niż fajnalowskie tytuły, to już kwestia gustu. Na pewno są one jednak dla nich ciekawą alternatywą.
Jeśli chodzi o pierwszy (wprawdzie nie naj-najlepszy) tytuł jRPG, lub raczej aRPG, jaki ostatecznie skłonił mnie do jRPG-ów, to było nim NES-owskie (pegasusowskie) Little Ninja Brothers od Culture Brain, czyli jak dobrze pamiętam "opowieść o 7 dzwonach". Potem przyszła pora na action-fighting-game (a-fg-RPG - ?) od TOSE (skoro już o firmie mowa to ciekawe też było Thousand Arms), związane z historią Rycerzy Zodiaku - Saint Seiya: Ōgon Densetsu Kanketsu-Hen. Kolejno przewinęła się u mnie niemieckojęzyczna Blaze and Blade: Eternal Quest, by w końcu nabyć ciężko okupione FFVIII, które wspominam jako to "pierwsze, najlepsze jRPG w jakie zagrałem". Oczywiście w międzyczasie przewinęły się emulacje, które również miały bardzo mocny wydźwięk, przy tym należy tutaj wspomnieć o wielu tytułach wydanych na konsole SEGI (wymienię tylko "duże" cykle jak: klasyczna seria Phantasy Star czy odsłony gier z serii Lunar i Shining Force), które nie zaistaniały w ogólnej świadomości wielu polskich graczy-(j)RPG-zjadaczy (tak, SEGA to nie tylko dobre jRPG-i na "Makarona"), pomimo, iż prezentowały bardzo ciekawe pomysły. Oj miło tak czasami powspominać.