Nawet gdyby siakoś udało się to zrobić i rozwalić Ziemię, to cała reszta kosmicznego syfu pozostaje niewzruszona na to pierdnięcie także o końcu wszystkiego nie ma co mówić. Zaś by gdzieś, jakoś, dziwnym trafem randomowo powyłaziły z wody siakieś żyjątka i powtórka z rozrywki. Życie jest namolne i niezłomne niczym śwadkowie jehowy - zawsze jakoś powstanie, zawsze jakoś przetrwa. Jasne, może faktycznie życie jest czymś bardzo rzadkim w skali Wszechświata ale bądźmy poważni... ma biliardy galaktyk do dyspozycji i nieskończenie wiele czasu, aby zaistnieć. Nienajgorsze warunki.
Ja bym się bardziej przejmował rzeczami w mniejszej skali niż jakimiś duperelkami z nieba (które notabene są monitorowane), sprawy przyziemne - niebezpieczne materiały. Ich magazynowanie. Albo przewóz. Codziennie przewozi się masę syfu, czasem ludziom pod nosem... umowa adr jest dość rystrykcyjna ale mimo to zawsze gdzieś tam ktoś może wtopić i nieszczęście gotowe. Nie mówiąc już o kastrafach przemysłowych, taki Bhopal albo Seveso, ja pierdzielę, 2 kg tetrachlorodibenzoparadioksyny, uwierzcie, nie chcielibyście tam być. Jak się kiedyś zabierzemy za okiełznanie antymaterii i jej magazynowania, bądź innego mega źródła energii to mogą być tysiąckrotnie większe jaja.
Od czegoś i tak zginiemy,prędzej czy później,więc co za różnica?
Mnie się w sumie aż tak nie śpieszy. Fajnie żyć. Niezłe jaja, choć niewykluczone że po śmierci są jeszcze większe. Poza tym niektóre rodzaje śmierci, choć efektowne, zdecydowanie nie są dżezi.