Sylwester wyraźnie nie radził sobie z takim nagromadzeniem "gwiazd" na ekranie. Lundgren zagrał zaskakująco dobrze, a Statham udowodnił, że jako jedyny ze wszystkich w tym filmie zasługuje na miano aktora. Sly się rozsypuje, nie wiem po jaką cholere był ten monolog Rourke'a a i spotkanie w kościele też było niepotrzebne ("i tak nie mam czasu, nara").
Za to predator jest zajebisty, już od początku (Dillon, you sonovabitch!)