Jako, że zrobiłem sobie przerwe w nauce, podzielę się z wami refleksjani.
Życiowa lekcja chemii:
Jak może wiecie, jestem uzależniony od napojów Tymbarku. Właściwie na dobrą sprawę, nic innego nie piję i zawsze mam jeden litrowy kartonik w pokoju, a dokładniej przy łóżku, w przerwie pomiędzy matercem, a ścianą, której szerokość jest odpowiednia do wciśnięcia tam kartoniku i mogę spać nawet, mając go pod ręką w każdej chwili. Tak się złożyło, że dzisiaj rano zachciało mi się pić (koło 10ej rano, jeszcze nawet wstawać nie miałem zamiaru), więc prawie przez sen otworzyłem jeden z kartoników i wypiłem łyka. Okazało się, że zaczął fermentować... yuch..... wyplułem to gówno, przemyłem gębę i wróciłem spać. Popełniłem wtedy jeden feralny błąd - zakręciłem kartonik i postawiłem go tam gdzie był, celem wyrzucenia go jak wstanę. No i co? Otóż, podczas fermentacji cukry przechodzą w etanol w paru reakcjach chemicznych. Ich produktem ubocznym jest dwutlenek węgla, który gromadzić się zaczał w feralnym kartoniku, aż nastąpiło nieuniknione. O pęknięciu pojemnika zorientowałem się koło 18ej, jak coś zaczęło śmierdzieć. Katastrofa przez nierozważność..... prześcieradło do prania, materac prawdopodobnie do wymiany, łóżko samo może się uda wyratować, ale opróżnienie słusznej ilości sfermentowanego soku, drewnianej sklejce dobrze zrobić nie mogło... dzisiaj będę spał na kanapie =_=...
Apropo studiów:
Wszyscy narzekają, ale, kurde, mi się naprawde podoba na studiach. Dobra, jest momentami ciężko, trzeba kuć na koła, wejściówki i inne takie dupsiki, jak sesja egzminacyjna, ale sam klimat studiowania mi się zajebiście podoba. No ale studiować można różnie. Gipsi studiuje coś w sprawie ligwistyki zdaje się, a tam się trzeba regularnie uczyć. Chief jest na prawie, a to chyba najbardziej upierdliwy kierunek, zaraz po medycynie. Ja jestem na ochronie środowiska i, co ważniejsze, na politechnice, nie żadnym uniwersytecie, więc u mnie to troche inaczej wygląda. Mniej trzeba wkuwać, a dużo więcej rozumieć, zajęcia nie zawsze są nudne, fajnie sobie czasem jakieś substancje magiczne poprzelewać w laboratorium (np. laboratoria z chemii nieorganicznej były zajebiste, teraz już nudniej jest) albo cośtam zmierzyć w fikuśnych zlewkach. Z dnia na dzień nie trzeba się uczyć i wystarczy tylko troche samozaparcia do tego, żeby zrozumieć problemy, aby się u mnie utrzymać. A no i sama uczelnia robi swoje. Nie wiem, jak tam wasze szkoły wyglądają, ale jak ja patrzę na PG i widzę
gmach główny, z tymi jego ornamentami i gargulcami, to się fajnie czuję. Mam świadomość, że się kształce mniej-więcej w kierunku, w którym chciałem się kształcić. Czyli podsumowując, mi się dosyć fajnie studiuje, pomijająć to, że momentami jest faktycznie ciężko.
PS. A jeżeli chodzi o granie, to ostatnio gram więcej niż w liceum chyba. Ostatnio potrafiłem po 6-8 godzin spędzić przy FFXII, czy DAH2 (ale pewnie jak sesja zimowa przyjdzie to się zacznie jazda i do konsoli się nie zbliżę).
Dobra.. wracam się uczyć... pierdoły straszne, ale się mogę powozić, że wiem co to jest reakcja Hella-Volharda-Zielińskiego (halogenowanie kwasów karboksylowych w pozycje alfa heh).