Post jest chaotyczny. I kiedy piszę "chaotyczny" to mam na myśli, że jest chaotyczny. To tyle słowem wstępu.
Nie wiem, młody jestem, choć za dwa miesiące stuknie mi już dwudziesty rok życia. Niby mało, jednak to już półmetek. Ale im bardziej brnę w życie, im bardziej je poznaję, uświadamiam sobie, jak mało wiem o nim i o ludziach, o sobie. To jest chyba nie do pojęcia. Kobiety to ta tajemnica, którą chciałbym rozwikłać, na nich w życiu najbardziej mi zależy i one są tym elementem który wciąż trzyma mnie na ziemi. Nie mam siebie za jakiegoś erotomana... nie traktuje ich przedmiotowo, bardzo je szanuję, już za to że są kobietami. Żadne osiągnięcie, wiem to. Wiele razy zostałem za to też w życiu ukarany. Jak głupi jednak, nie wyciągam z tego wniosków. Ostatnio miałem pewną nieprzyjemną przygodę - dowiedziałem się, że jestem natrętny i w ogóle. Nie znacie mnie osobiście, ale wydaje mi się, że natrętny to ostatni przymiot jaki można mi przypisać. To też kwestia towarzystwa, jednak przy kobietach nie przeklinam, nie palę papierosów - nie dla szpanu, nie dla kreowania siebie na jakiegoś wielkiego gentlemana... Przy nich po prostu całkowicie się zmieniam, zwłaszcza jak mi na jakiejś zależy. A bardzo szybko się do nich przywiązuję, niewiele mi trzeba. Nawet gdy wiem, że to wykorzystują, to nie jest mi z tym specjalnie źle. Wiem, że źle robię, ale nie potrafię inaczej.
Ostatnie co mógłbym o sobie powiedzieć to to, że traktuje kobiety przedmiotowo. Ciężko powiedzieć, czy się przy nich zmnieniam jakoś specjalnie, przypuszczam, że nie. I tak nie przeklinam prawie wogóle, palić nie palę, piję tylko okazjonalnie, na imprezach jakichś, na które też nie chodzę co tydzień, jak niektóre osoby, które znam (zresztą, jeszcze do dzisiaj mam wstręt do wódki, po imprezie we wrześniu).
Nie wiem czego jej brakowało, chłopak potrafił zarwać wykłady, żeby pojechać do niej do Torunia. Pojechać po to tylko, aby usłyszeć, że ona ma niedługo kolokwium i musi się uczyć.
Damn it... sounds familiar. Podobnie miałem z Hisoką.... ale to było dawno, w innej galaktyce, za górami i za lasami heh...
Nie szukam kobiety, która będzie miała duży biust, czy zgrabne nogi. Nie nazywam kobiet 'dupami', 'laskami' czy 'towarem'. Obraża mnie jak ktoś tak je nazywa - ale one chyba to lubią(...) Obraża mnie jak ktoś tak je nazywa - ale one chyba to lubią.
Ten temat nigdy się nie starzeje heh (już z milion razy był w tym temacie poruszany). Fakt, "takich" "dziewczyn" jest wiele, ale na szczęście jest jeszcze pare mądrzejszych i mniej wytapetowanych. Troche optymizmu, nie tylko wokół takich dyskotekowych potworów świat się kręci, chociaż one są najbardziej wyraźne, jako że popadają w ekstrumum zwyrodnienia. Są dokładnie tym samym, co dresiarze, tylko w żeńskim wydaniu. No difference for me.
Gdzie to zmierza do jasnej cholery? Czy tak zawsze będzie?
Gdzieś w połowie tego tematu napisałem analogiczne pytanie (poparte wstępnie referatem na jakieś 5k znaków heh... zaraz znajdę... ... ...
o jest...). Właściwie to do dziś nie potrafię znaleźć odpowiedzi, ale wiesz... czasami naprawde zazdroszczę takim hedonistom, którzy mogli by np. pójść na impreze, wyrwać dziewczyne, przelecieć ją, po czym bez najmniejszych wyrzutów, czy chwili zadumy wrócić do domu, na całość tracąć może godzinę. Może ekstremalnie napisałem, ale rozumiecie do czego zmierzam (?)... takim dresiarzom żyje się pod tym względem łatwiej, że ich "filozofia" życia sprowadza się do zaspokajania wszystkich swoich potrzeb, przede wszystkim fizycznych, bez względu na szerokopojętą moralność, czy zdanie innych. Poniekąd pociągający pomysł na życie, przerażające, że dosyć powszechny, jednak ja bym poprostu nie potrafił w ten sposób. No ale może to, że postrzegam siebie przez pryzmat swoich żelaznych zasad i utartych przekonań, czuję się teraz lepszy od dresiar i dresiarzy heh... yntelygencyja niemalże ze mnie... IMO to zachowanie godne dzieci, ale coś tych dzieci podejrzanie dużo
Podsumowując tą myśl - Chyba ważniejszym pytaniem jest nie to gdzie ten świat zmierza, tylko gdzie będzie nasze w nim miejsce. Czy staniemy się w końcu zramolałymi dziadami, których poglądy będą dla innych niczym ze średniowiecza, czy może z czasem ludzie zmądrzeją. Bądź co bądź, czas pokaże....
Ale kto będzie miał więcej dzieci? Ten co mówi kobietom prawdę, czy ten który każdej mówi, np. że jest najpiękniejsza? I tak jest w każdej dziedzinie życia, dlatego zakłamanie, fałsz i kurestwo mamy codziennie na każdym kroku. Prawo natury dokonuje selekcji, dlatego coraz więcej tego chodzi po ziemi.
Kurde, nawet zachowujech chronologie tego co pisałem... (
here it is). Jakiś czas temu w kółku filozoficznym pisałem dokładnie to samo, tylko troche więcej wody lałem heh. Oczywiście zgadzam sie z tobą, naprawde chciałbym wierzyć w takich momentach, że teoria ewolucji jest błędna. Jedyne wyjście jakie mi przyszło do głowy, to sztuczna selekcja - no bo kogo tu oszukiwać, gdyby te marginesy powybijać, wszystkim żyłoby się lepiej. Ale to niemoralne pod bardzo wieloma względami... ehh.. too bad... będzie coś trzeba zrobić w tym kierunku, jak już przejmę władzę nad światem.
Może się to wydać głupie, ale to, co napisałeś jest częściowo przesłaniem w jednej z gier - "Może być prawdą, że świat nie potrzebuje granic. Ale czy pozbycie się ich cokolwiek zmieni ? Świat się zmieni jeśli zaczniemy ufać ludziom. Zaufanie jest najważniejsze w spokojnym świecie. Ale to się nigdy nie stanie."
Z czego to... hmm.... Front Mission 3?
Dobra, koniec kłotowania, teraz coś od siebie napiszę. Tylko od czego by tu zacząć, bo od miłości, przeszliście tutaj przez degeneracje pokolenia do samego upadku ludzkości. Tyle tematów, a noc taka krótka... no więc po kolei.
Wiem, że to powtórka z rozrywki, ale w sumie chętnie popiszę sobie o tym, jak traktuje kobiety, czym one są dla mnie. Zacznę od retrospekcji. Pod koniec okresu gimnazjalnego, zacząłem zdawać sobie sprawę z tego, jak wygląda związek damsko-męski. Zacząłem, ale wtedy jeszcze ciągle miałem dosyć wyidealizowany pogląd na to wszystko. Wpierw oczywiście, sądziłem, że bycie z dziewczyną to samo szczęście w najczystrzej postaci, no bo niby w teorii, bycie z kimś jest lepsze od bycia samemu. Dokonałem jednak paru obserwacji, na bazie "par", które rosnąć zaczynają właśnie w gimnazjum - te pierwsze, szczeniackie "związki", które rozpadają się po kilku tygodniach, w których to oczywiście "kocham cię" jest co drugim zwrotem przez kochanków wypowiadanym. Jak zaczałem sobie zdawać sprawe z tej paranoicznej sytuacji, rosnąć we mnie zaczęła złość i strach. Postanowiłem więc, że nie będę mieszał się w żadne sprawy damsko męskie, póki nie będę gdzieś w środku liceum. Nigdy, ale to nigdy nie zależało mi na przelotnym związku - za punkt honoru zawsze stawiałem sobie znalezienie tej jedynej, z którą dzielić bym mógł chwile dobre i złe. Wszystkie inne rodzaje związków były dla mnie bez wartości.
No i tak, miałem zawsze dużo koleżanek, umiałem z nimi rozmawiać i lubiłem wśród nich przebywać... ba... nawet dla niektórych wiersze pisałem... (to były czasy.. łza się w oku kręci). Robiłem pewne nieśmiałe kroki kilka razy, ale do końca liceum, nie znalazłem żadnej, co do której pewien bym mógł być, że chce się z nią związać. No i wtedy pojawiła się Hisoka. No może nie pojawiła się, bo znałem ją przez 5 lat wcześniej (jak się okazało, słabo heh). Byłem szalenie dumny z tego, że mam taką fajną dziewczynę, robiłem przez to dużo głupstw, brakowało mi momentami stanowczości, czy zdrowego rozsądku. Rozstaliśmy się jak przyjaciele, po ciepło wspominamym przeze mnie związku, w trakcie którego nauczyłem się chyba najwięcej w swoim życiu. Chociaż jest wiele momentów, które wspominam z tamtego okresu, jest jeden szczególny, który głęboko wyrył się w moim sercu. Nie będę zagłębiał się w szczegóły, powiem tylko, że to chwila, w której wszystko się skończyło. A dokładniej, w której skończyło się definitywnie, bo psuło się na długo wcześniej. Słowa, które usłyszałem od His wtedy nie uderzały we mnie, nie wytykała mi ona żadnych wad, nie była zła, ani zdeterminowana. Smutek? Tak... smutek, że skończyć trzeba coś, co nie mogło się udać, a na czym zależało bardzo drugiej osobie. W życiu właściwie niczego się nie boję i nie bałem się dotąd. Ale przysięgam, nie słyszałem w życiu niczego bardziej przerażającego, od tych kilku słów, które wtedy usłyszałem. Nawet nie chodzi o ich treść, a o głos, ton i o to co tkwiło pomiędzy nimi. Żal jej było z mojego powodu.
Obiecałem sobie wtedy, że nigdy nie dopuszczę, aby jakakolwiek dziewczyna użyła tego głosu wobec mnie jeszcze raz. Nigdy. Czuję, że jeszcze nie nadszedł czas na to, aby zacząć kolejny epizod w moim życiu, ale kiedy ten dzień nadejdzie i znajdę tą, której oddać będę mógł serce, zrobię wszystko, aby moją osobą nie sprawić jej przykrości.
Bzdury piszę, wiem, nic konkretnego, tylko siakieś wspominki. Jaki morał tej bajki? Taki, że budowanie związku to proces, w którym wkład musi iść z obu stron i w którym obie strony muszę się nawzajem wspierać i motywować, aby uczucie rozwijało się w dobrym kierunku. Niewiele trzeba, żeby ludzie się sobą znudzili, żeby nagle zdali sobie sprawę, że to już nie to samo co kiedyś. Czym są dla mnie dziewczyny? Ciekawym obiektem badań, których owocem może być coś pięknego. Ale nie ma złotego środka, każdy sam musi znaleźć tą jedyną i na własnych lub czyichś błędach nauczyć się co należy, a czego nie należy robić. AND THEY ALL LIVED HAPPILLY EVER AFTER. T3h END.
Epilog bajki tanta: Jakiś czas temu, kiedy wracałem z uczelni tramwajem, przykułem sobą wzrok jakiejś studenki z uniwerku. Wysoka, krótkie włosy, przeciętnej urody. Kiedy wychodziła z pojazdu i mnie mijała, zatrzymała pare razy wzrok na mnie, a kiedy już wyszła uśmiechnęła się z rumieńcem. Nie żebym popadał w samozachwyt (to mogę robić w innych tematach), ale z całą pewnością wpadłem jej w oko, jestem w stanie to poznać. Jest więc jednak we mnie "to coś", co wykorzystać może kiedyś będę mógł, aby zdobyć dziewczynę, na której mi zależy... napewno pewna doza atrakcyjności nikomu nie zaszkodzi hehehe...
Dobra... jeszcze nie taki długi ten post.. można coś jeszcze napisać.
A propos (poprawiłem się chief) degeneracji ludzkości/młodzieży. Faktycznie, nie da się nie zauważyć tego, że nowe pokolenia są coraz głupsze od poprzednich. Ja pamiętam, jak zachowywali się ludzie w czasach mojej siostry (aktualnie 31letniej)... wydawali się uprzejmiejsi, inteligentniejsi i, nawet jeżeli zachowujący się nie koniecznie dobrze, to robiących to w imię jakichśtam ideałów, przekonań, czy czegośtam, a nie ponieważ tak robią murzyni na teledyskach 50 Centa. Kultura była wtedy też zupełnie inna. Zamiast dresiarzy były chuligani, zamiast metali byli punkowie, no i faktycznie, wszystko to, chociaż nie zawsze doskonałe, wydawało się jakby... hmm.... no w każdym razie lepsze od tego, co widzimy dzisiaj (heh... jestem za młody na takie wspomnienia... no ale, podobno nigdy nie jest się za młodym na wspomnienia z Wietnamu). Mnie też przeraża to wszystko, ale przez tą całą społeczną akceptacje, ciągle nie mogę się oprzeć wrażeniu, że tylko mam takie chore wrażenie. Że tak naprawde, za czasów moich rodziców dokładnie to samo mówiono o hipisach, a jedyne co się od tego czasu zmieniło, to wspomniane przez Chiefa samochody, ubiór, czy muzyka. Tak naprawde, dalej nie jestem pewien, nie mam wiedzy, która z całą pewnością pozwoliłaby mi ocenić czy to jest naprawde tak bardzo zwyrodniałe, jak wygląda. Jestem zawsze obiektywny, przypuszczam, że mam większą samoświadomość niż moi rówieśnicy, pod wieloma względami napewno bardziej doświadczeni przez życie. I to jest chyba ważne. Jak się postrzega siebie pod względem innych, a nie odwrotnie, to zdać sobie można sprawę z tego, że to nie oni wszyscy są zdegenerowanymi debilami, tylko my jesteśmy na wyższym szczeblu świadomości. To chyba bardziej optymistyczna myśl. Świat jest zły, nie trzeba tego udawaniać, ani się rozdrabniać w tej kwestii. Lepiej jest skupić się na wyszukiwaniu jego lepszych cech. Pare chyba dałoby się znaleźć.
Narazie kończe, może jeszcze potem coś napiszę, jak akurat będę miał chwilke.