Zatrute pióro-po tym filmie stwierdzam, że markiz de Sade był na prawdę słodziutki XD Co prawda wybrali raczej starego i mało atrakcyjnego faceta jako odtwórcę jego roli, ale markiz chyba był z "lekka" obrzydliwy, więc i aktor nawet pasował. Poza tym dobrze grał. Poza nim wystąpiła jeszcze Kate Winslet....dużo lepiej wyglądała w Titanic’u, ale rola prostej praczki pracującej w szpitalu da obłąkanych nawet jej pasowała. Do tego miała mało makijażu, więc również w jej przypadku "zmniejszenie" atrakcyjności fizycznej dało dobry efekt...poza tym ma ładne piersi, a w tym filmie mieliśmy okazję się im dobrze przyjrzeć.
Może najpierw coś o fabule. Rzecz dzieje się [jak już wcześniej wspomniałam w szpitalu dla psychicznie chorych, w którym umieszczono markiza de Sade [cóż...wiadomo, że sztuki gdzie słowa "sutek " i "szpikulec" były jednymi z najczęściej wstępujących nie mogły być w tamtych czasach mile widziane przez kościół (no i w tej kwestii do dziś niewiele się zmieniło)]. Biedny de Sade dręczony manią pisania wbrew zakazowi publikuje swoje książki [m.in. Winslet przemyca je poza szpital za pośrednictwem posłańca na ładnym koniu :F] i wystawia swoje dzieła w szpitalnym teatrzyku.
Jak łatwo się domyślić dzieła z gwałtami itp cieszą się ogromnym szacunkiem psycholi, ale główny lekarz jakoś ni podziela ich zachwytu. Nie znosi de Sade, ale na początku trochę go olewa...ma ważniejsze rzeczy na głowie- nową, bardzo młodą żonę, którą właśnie "wykupił" sobie z klasztoru, odebranie jej dziewictwa [co dla obleśnego starucha musiało być głównym pożytkiem z pięknej brunetki [aktorka była dużo ładniejsza od Winslet] i remont domu [jakoś musiał wynagrodzić jej swoją 4 calową męskość :F]. Niestety piękna dziewczyna z zamiłowaniem czytała książki markiza...i zaczęła mieć ochotę na coś więcej niż 4 cale XD .
DALEJ SPOILERY...więc uciekła od męża z młodym majstrem, który remontował jej gniazdko...zostawiła na poduszce tylko powieść "Justyna" de Sade'a. Doktor porządnie się wkurzył [tym bardziej, że uciekinierzy zostawili...heh...jak to ujęli "ślady miłości" na granitach za które lekarz wydał fortunę :F Wtedy znienawidził de Sade'a...kazał młodemu księdzu, który prowadził szpital odciąć de Sade'a od wszystkich piór , papieru itp...no i znowu markiz okazał się słodziutki i zapisał swoje prześcieradło winem i kością z kurczaka....no to przestali mu dawać wino, mięso z kością , wynieśli wszystko na czym i czym można było pisać...zostały tylko gołe ściany i markiz :] No to co? Przecież markiz nie był jeszcze goły :F Rozbił lustro i własną krwią zapisał cały swój kubraczek i spodenki paroma
rozdziałami swojej nowej, plugawej lektury. ...no i wtedy już był goły, bo ksiądz zabrał mu i kubraczek, i spodenki, a nawet trzewiczki [a majtek nie nosił ]. Tym czasem ksiądz ,zakochany w Magdalence [kate] z wzajemnością postanowił ją odprawić.
A biedna dziewczyna poleciała do markiza żeby po raz ostatni usłyszeć od niego jakąś zbereźną historyjkę [a naczytała się tego sporo przepisując je z prześcieradeł itp. ]. Marki początkowo się nie zgadzał, ale w końcu postanowił, że dziewczyna ma czekać o wyznaczonej godzinie w składzie pościeli. Okazało się ,że z cel pozostałych psycholi każda m dziurę i tak de Sade przekazywał kolejne zdania
psycholom, a oni kolejno podawali to dalej....tak jak głuchy telefon...informacje nie przychodziły w całości, ale i tak opowiastka o chirurgu sadyście, który chciał stworzyć nowe otwory pięknej prostytutce wyjątkowo rozochociła wariatów...pech chciał, że przez ścianę z Magdalenką był masywny, ok. 2 metrowy wariat, który już raz ją prawie zgwałcił. Inny psychol-piromata
oddał się rozkoszy podpalając swoje łóżko...wybuchła panika, "pożar!", "pożar!" itp. i zanim Magdalenka się obejrzała, już ogromny zbok był przy niej. Zaczęła krzyczeć, ale usłyszał to tylko de Sade [reszta była zajęta paniką, bo tylko celi markiz nie otworzono przy pożarze]....no i lekarz, który wiedząc, że markiz pała uczuciem do Magdalenki zamknął ją razem z gwałcicielem na klucz.
Zakochany ksiądz zaczął szukać dziewczyny, ale jak wpadł do składzika było już za późno...zbok postąpił jak w usłyszanej historii i gdy dziewczyna zaczęła krzyczeć zadźgał ją nożyczkami. Zrozpaczony ksiądz postanowił ukarać de Sade'a, bo oczywiście znaleźli pisany przez Magdalenkę skrypt powieści [psychola zabronił nawet wychłostać "wspaniałomyślny doktor...swoją drogą wiedział, że to praczka
pomagała markizowi z przemycaniem jego dzieł]. Ksiądz umieścił de Sade'a w lochu i kazał obciąć mu język, by już żadne plugastwa z jego ust nie wyłaziły. Jak wiadomo usuwanie każdej części ciała nie należy do zabiegów bezpiecznych, a w warunkach piwnicznych o zakażenie nie trudno. Gdy ksiądz przyszedł "odwiedzić" markiza zastał go konającego i całe ściany zapisane nową historią...a że nie miał czym pisać, użył ..
.ehm...własnego produktu przemiany materii . Duchowy chciał jeszcze uratować duszę markiza [czuł się winny?] i próbował wyspowiadać konającego...ale nie miał już czym, bo markiz odgryzł mu krzyżyk z różańca.
Ksiądz miał jeszcze inny powód by czuć się wtedy winnym...jak go wybudzli go konającego de Sade'a właśnie gwałcił we śnie trupa Magdalenki...nie napiszę jak skończył, bo pewnie niewiele osób oparło się ostrzeżeniu o spoilerach, więc chociaż samą końcówkę zostawię im do obejrzenia samym.
KONIEC SPOILERÓW... teraz troche oceny-aktorzy jak już wspomniałam grali bardzo dobrze. Szczególnie dobzi byli de Sade i ksiądz...no i niektórzy wariaci byli na prawdę jakby ich ktoś wyciągnął z zakładu XD Łysy transwestyta był chyba najsympatyczniejszy :F Jak chodzi o scenografię, to była średnia, ale też sam film nie dawał pola do popisu...
bo jak można się popisać robiąc typowy zakład dla psycholi...brudny, cuchnący, zaniedbany i biedny. Przynajmniej był bardziej realistyczny i nie przypominał domu spokojnej starości.
Jak chodzi o akcję itp., to na początku film był troche nudnawy...tak mniej więcej do przedstawienia de Sade’a w którym przypominający Lucyfera facet zaciągnął do łoża swoją świeżo wykupioną z klasztoru dziewicę [w tej roli łysy transwestyta XD] ...sounds familiar? Już za tą scenę doktor mógł nie lubić markiza
tym bardziej, że scena podobała się młodziutkiej małżonce lekarza ;> Dalej już akcja rozwija się ładnie....polecam, ale uwaga...ja oglądałam ten film w asyście całej rodziny i w niektórych momentach czułam się trochę...ehmm...głupio, więc lepiej ten film oglądać albo samemu, albo w asyście kolegów [nie sądzę żeby np. moim koleżankom się "Zatrute pióro” spodobało, więc
raczej polecam tu osobników płci męskiej
].
Sens życia według Monthy Pythona-nigdy nie mogę tego cholerstwa obejrzeć od początku...zawsze włanczam gdzieś w środku przypadkowo przełanczając programy zauważam jakiś totalnych kretynów. Sprawdzam w gazecie co to za syf....i okazuje się, że znowu trafiłam gdzieś w środek sensu życia :F Na szczęście zawsze jest to gdzieś wcześniej [tak żebym musiała poszukać gazety z programem], więc jest szansa,że w końcu zobaczę całość. W każdym razie ostatnio było chyba dość wcześnie...średnio mi się podobało i zaczynam się zastanawiać czy warto to zobaczyć od początku, bo z tego co widziałam im dalej, tym lepiej. Fajny jest numer w knajpie z „wystrojem wnętrza a’la hawajski loch” , dalej podobała mi się restauracja i wszystkożerny klient żygający do wiaderka...wiem...żenujące i głupie, ale prawda jest taka, że z każdym kolejnym haftem człowiek coraz bardziej się śmiał. Najlepszy z całego filmu był koniec [prawie koniec, bo na samym końcu nie pokazali tak jak obiecali zdjęć penisów by wkurzyć cenzorów :/ A miało być tak pięknie :/] W każdym razie pan śmierć był miiiły i miał słodką kosę. Poza tym rozwaliła mnie blondynka, która za późno się w czymś zorientowała [ale nie zaspoileruję
]
Jedyne co ostro mnie wkurzało i występowało częściej we wcześniejszych częściach, to dłużyzny np. facet idący do domu [prowadzący za sobą kamerzystę]...kiepski skecz. Najpierw długo prowadził, żeby potem nie zaprezentować nic super. Może to mnie troche zniechęciło. W innych częściach dłużyzny aż ta nie wkurzały.
Poza tym w Sensie życia jakoś niezbyt podobały mi sie „numer sceniczne”. Tak jak w Świętym Graalu piosenki o sir Robinie były po prostu świetne i same w sobie były wystarczająco zabawne [mimo, że jechali wtedy przez las i praktycznie nic się nie działo],a „Alway look for the bright side of death” stanowiło świetne zakończenie i jakoś poprawiało człowiekowi humor, tak piosenki z sens u życia były robione troche a’la amerykańska tandeta i poza doczepianymi aniołkom sztucznymi cyckami nie było na co patrzeć [n może tylko zapłodnienie kometą było jeszcze w miarę ok].
Chociaż ta część niezbyt mi się podobała, nie mogę odmówić załodze Monthego talentu. Czasami są tak durni, że aż człowiek zaczyna myśleć, że może sam jest normalny. Poza tym ich brak tolerancji jest po prostu wspaniały-ciągłe przysrywanie amerykanom, ukryte aluzje do żydów [w tej części jedna była bardzo nie ukryta...zresztą Żywot Briana był cały o żydach
] itp. Najbardziej lubię tego gościa, który w Świętym Graal’u grał sir Lancelota. Nie pamiętam ich nazwisk, ale chodzi mi o tego , który [chyba] ma najbardziej wydłużoną twarz.
Les anges de l’apocalypse-czyli jeden z niewielu filmów o wzorowo przetłumaczonym tytule. Widocznie polscy tłumacze mimo nadmiaru inwencji tym razem nie potrafili wymyślić innego tytułu :F Swoją drogą mi akurat do tgo filmu jego tytuł nie pasuje za bardzo. Z przyjemnością obejrzałam sobie aniołów po raz drugi [pierwszy raz w minie....poszłam na to, bo myślałam, że to będzie jakiś drastyczny horror...jednak trzeba najpierw czytać recenzje :F]
Film jest połączeniem wysiłków Wielkiej Brytanii, Włoch i Francji...i na szczęście jako odtwórcę głównej roli wzięli francuza- Jean Reno pasuje do tej roli jak ulał i zagrał super. BTW. -to jeden z moich ulubionych aktorów. Mimo, że brzydki ,starszy itp ma w sobie to coś...jest szalenie charakterystyczny i na szczęście raczej nie gra w komediach [poza Wasabi...które moim zdaniem i tak mu świetnie wyszło]. Nie lubię jak ten sam aktor/aktorka gra w filmach różnych gatunków np. Meg Ryan trudno mi wyobrazić sobie w innym filmie niż komedia romantyczna.
Jak już wspomniałam Aniołowie nie są horrorem i mimo, że szedłem [szłam zawsze mi głupio brzmi...nie znoszę tego słowa bo kojarzy mi się z wiejskim „szłem” :F] na ten film przygotowana na horror, nie byłam zawiedziona. Wpisała bym go na listę kryminałów, albo ewentualnie thrillerów...choć na thriller był chyba odrobinkę ,mało mroczny.
Może trochę o akcji- W klasztorze jeden z mnichów został ukrzyżowany i zamurowany. Śledztwo w tej sprawie prowadzi komistarz Pierre [czy jakoś tak...w każdym razie Jean Reno]. W tym samym czasie Reda-oficer policji spotyka półżywego faceta, który zapowiada nadejście apokalipsy. Wydarzenie to ma związek ze sprawą prowadzoną przez Jeana Reno...dalej nie będę pisać, bo tu każdy „większy” i znaczący szczegół raczej może popsuć zabawę.
Na zakończenie dodam jeszcze, że aniołowie apokalipsy są tak na prawdę drugą częścią jakiegoś innego filmu. Dosłowne tłumaczenie brzmi „Purpurowa rzek”, ale nie wiem, czy w Polsce był dokładnie przetłumaczony, czy tłumacze puścili wodze fantazji . W każdym razie jak będę miała wolną chwilę , to spróbuję ten film znaleźć i ściągnąć. Wtedy ewentualnie coś napiszę , bo może być dobry [jeśli fatygowali się żeby zrobić drugą część coś musi w tym być. A podobno zawsze pierwsza część jest lepsza]. Na szczęście znajomość „Purpurowej rzeki „ [Les Rivieres pourpres...ładny tytuł ] nie była konieczna, zęby obejrzeć i zrozumieć „Anioły Apokalipsy”.
Jumpin’ Jack Flesh- beznadzieja. Komedia w stylu takich, których nie znoszę. Na dodatek główną rolę gra Whoopi Goldberg, za którą nie przepadam...taka głupia i hałaśliwa murzynka :/ Film był raczej prymitywny ,a gagi mało smieszne [szczególnie duża szczoteczka do zębów była żenująca]. Ogólnie chodzi w filmie o to,że Whoopi Dolittl [nie wiem czemu dali jej to nazwisko...nie dość,że jest głupie, to jeszcze zarezerwowane dla weterynarzy ] pracuje w banku ma pecha do facetów [patrząc na nią i jej zachowanie a’la Big mama mama wcle się nie dziwię] . W każdym razie pewnego dnia na monitorze jej komputera pojawia się wiadiomość ,że Jumpin’ Jack Flash potrzebuje pomocy...no i dzielna murzynka postanawia mu pomóc. Wkrótce okazuje się ,że nadawca wiadomości jest agentem brytyjskim w poważnych tarapatach.
Może ogoś gagi z Jumpin’a będą śmieszyć, ale ja nie lubię stylu Whoopi...wszystko u niej takie wyolbrzymione . Jak komuś chce coś powiedzieć w tajemnicy, to nie tylko szepcze, ale jeszcze musi schować się za krzakiem czy dużym kwiatem .Już chyba wolę Eddiego Murhy, który ma podobne murzyński styl, ale jednak ma jakąś taką śmieszną mordę. Jedyne za co mogę pochwalić w tym filmie Goldberg, to to, że całkiem nieźle wyglądała w wieczorowej sukni i w peruce. Powiedzmy ,że gdyby mi ktoś kazał sobie wyobrazić ją w sukni i w peruce, w moich „fantazjach” wyglądałaby gorzej. No i sam agent pozostawał zaskoczeniem. Jak w końcu miał sie pokazać zastanawiałam się czy będzie super przystojniakiem [jakaś rónowaga we wszechświeci musi być, a że na Whoopi nie było co liczyć ] czy raczej totalnym oblechem [nieszczęścia chodzą parami]. Nie zdradzę jak wyglądał, ale przyznaję, że był nawet małym zaskoczeniem.