Autor Wątek: Niekończąca się historia...  (Przeczytany 28166 razy)

Offline Yuzuriha

  • Dead Shadow
  • SemiRedaktor
  • *********
  • Wiadomości: 1742
  • Let's go together ... in to the darkness
    • Zobacz profil
    • http://www.deadshadow666.deviantart.com/
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #140 dnia: Grudnia 11, 2004, 01:14:45 pm »
No i zaczynamy kolejną stronę ^_^

Było już południe,kiedy Nicolas wyszedł na taras przed pałacykiem Kain.Słońce świeciło wysoko na niebie.Elf spojżał na nie przysłaniając oczy ręką.Po chwili usłyszał za sobą znajomy głos.
- Tu jesteś...szukałem cię
Nico odwrucił się i zobaczył podchodzącego w jego stronę Sajrusa.
- Szukałeś mnie?-zapytał zdziwiony
- Chciał bym ci coś pokazać...-powiedział tajemniczo-...oczywiście jeśli zechcesz ze mną pójść
Nicolas spojżał na niego trochę podejżliwie,ale zgodził się.Nie mineło dużo czasu gdy znaleźli się na miejscu.Była to niewielka polana,otoczona do okoła drzewami.Na niektórych były widoczne głębokie cięcia,które wyglądały jakby były przez kogoś zrobione.
-...Od niedawna zauważyłem,że Ragham zaczoł właśnie tu trenować -odezwał się jako pierwszy Sajrus- on o tym nie wie...ale śledzę go od jakiegoś czasu i stwierdzam,że robi postępy....-spojżał na Nicolasa
- Właściwie...to po co mnie tu przyprowadziłeś?-zapytał
Sajrus uśmiechnoł się i tak mu odpowiedział:
- Chciałbym sprawdzić,jaki jesteś dobry...zauważyłem,że w ostatniej walce z zombiakami nie szło ci najlepiej..
Nicolas nic nie odpowiedział.
- Ale również chciałbym ci coś pokazać...-na jego twarzy wciąż malował się dziwny uśmieszek-...dwa lata temu,gdy Galion rozdzielił wszystkich po różnych wymiarach coś zrozumiałem...udało mi się uwolnić moc,o której nie maiłem pojęcia...chciałbym sprawdzić czy teraz jesteś nadal tak silny jak wtedy,gdy jeszcze walczyliśmy przeciwko sobie...oczywiście w tradycyjnej walce,bez użycia broni.
Nicolas zastanowił się przez chwilę.
- Zgdoa...
Obaj staneli w pozycji do walki.Pierwszy zaatakował Nicloas.Sajrus zablokował ten cios bez problemu i odepchnoł go.
- To ma być walka na serio,a nie dziecinada -powiedział do niego
Nicolas rzucił sie na niego z impetem.Sajrus tym razem ledwo zdążył ominąć cios.Uśmiechnoł się do brata:
- No w końcu
Teraz to on zaatakował kopniakiem wymierzonym w głowę,ale Nico zdążył się schylić tym samym podcinając mu nogi,ale Sajrus odskoczył do tyłu,po czym odbił się spowrotem i trafił brata lewą pięścią.Nico ledwo zablokował ten cios,odlatując kawałek.Sajrus podbiegł do niego jeszcze chcąc go dobić.Nico jednak odtoczył się na bok,a ten pierwszy nie trafił go robiąc dziurę w ziemi.
- Szybki jesteś,ale wciąż za wolny...-powiedział Sajrus wstając
- Jeszcze nie wiesz na ile mnie stać!-odkrzyknoł mu
Nico wsatł i zaczoł biec w stronę brata.Miał juz zaatakować,gdy Sajrus uchylił sie przed ciosem i tym razem dosięgnoł Nicolasa.Ten upadł trzymając się za brzuch.
- Wciąż jesteś za wolny...-powiedział stojąc nad nim
Nicolas poczuł,że ogarnia go złość.Włosy zaczeły nabierać czarnego koloru,jak również oczy.Elf po chwili wstał.Wokół niego zaczeła falować czarna aura.
- Czy właśnie tego chciałeś...-powiedział ze złością w głosie
- Nie mogłem się doczekać,aż się zmienisz -odpowiedział mu z wrednym uśmieszkiem
Nico zaczoł zmieniać się już na dobre.Włosy zrobiły się całkowicie czarne,oczy nabrały  dziwnego blasku,a na plecach ukazały się błoniaste skrzydła.Czarna aura ogarneła już całe jego ciało.
- No nareszcie
Nico z zaskakującą prędkością podleciał do Sajrusa,zadając mu cios z pięści w twarz.Ten odleciał kawałek.Po chwili podparł się ręką ocierając strużkę krwi zpływającą z ust.Na jego twarzy znów ukazał się wredny uśmieszek.
- Nieźle -pomyślał,po czym podniusł się z ziemi.
Po chwili  zaatakował Nicolasa,który bez problemów omijał jego ciosy.W końcu podleciał do góry tak,że Sajrus nie mógł go dosięgnąć.Jednak miał on jeszcze jednego asa w rękawie i właśnie teraz zamierzał go użyć.Skupił całą energię.Wokół niego zaczeła pojawiać się srebrno czarna aura,która ogarneła go całego.Nico przyglądał się wszystkiemu z góry.Po chwili z tej kłęby chmury coś bardzo szybko wyleciało i przeleciało tuż koło Nicolasa.Obrucił się i to co zobaczył wmurowało go.Nie był to już jego brat,ale jakiś potwór.Całe jedo ciało pokrywał czarny pancerz połyskujący srebrem.Na plecach znajdowały się ogromne błoniaste skrzydła.Na jego umięśnionych łapach były ogromne szpony.Po chwili odezwał się do elfa:
- I jak ci się podoba?-zapytał dzwine zmutowanym głosem- Znalazłem go w innym wymiarze...nazywają go Unborn(nienarodzony)
Nicolas nie był w stanie nic odpowiedzieć.Po chwili w oczach Unborn'a pojawił się czerwony blask i w mgnieniu oka rzucił sie na Nicolasa.Ten trafiony ciosem w klatkę piersiową spadł z hukiem na ziemię.Po tym ciosie nie miał już siły się podnieść.Jedyne co zdążył zobaczyć to Sajrusa lecącego na niego z ogromną szybkością.
- Dość!!-usłyszał czyjś znajomy głos
Sajrus stał nad nim z wbitą w ziemię ręką koło jego głowy.Nico spojżał na niego przerażony i ledwo żywy.Po chwili Sajrus wstał.Sprawcą przerwania pojedynku był Ray,który podchodził teraz do obydwu.
- Starczy ci jak na jeden raz..-zwrócił się do Sajrusa
Sajrus zaczoł wracać do normy.Podszedł do Ray'a i zatrzymał się koło niego.
- Nie rozkazuj mi,bo następnym razem sobie nie pożałuję -powiedział nie patrząc na niego
- Nie miał byś ze mną szans -odpowiedział mu
Sajrus tylko się uśmiechnoł i poszedł w stronę pałacu.
Nico powoli usiał na ziemi podpierając się.Po chwili zwrócił sie do Ray'a:
- Co tutaj robisz?
- Przyszedłem po ciebie...Arien sie martwiła i poprosiła by cię poszukać,gdyż sama nie za bardzo mogła..-wyjaśnił patrząc na oddalającego się Sajrusa
Nicolas wstał,ale zaraz po tym upadł na kolana podpierając się i ciężko oddychając.Zaczoł wracać do normy.
- Nicolasie co ci jest?
- To przez tą zmianę...dawno już tego nie robiłem i teraz strasznie mnie ona męczy...-powiedział łapiąc powietrze
Po chwili elf poczuł,że kręci mu się w głowie i stracił przytomność.


Ehehe wacamy do długich postów...no dobra tylko co dalej?
« Ostatnia zmiana: Grudnia 11, 2004, 01:15:50 pm wysłana przez YUzuriha »

Offline Yuzuriha

  • Dead Shadow
  • SemiRedaktor
  • *********
  • Wiadomości: 1742
  • Let's go together ... in to the darkness
    • Zobacz profil
    • http://www.deadshadow666.deviantart.com/
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #141 dnia: Grudnia 15, 2004, 07:25:37 pm »
Widzę,że nic wam do głowy nie przychodzi więc napiszę dalej(sorki za dwa posty z rzędu,ale nikt by nie zauważył,że coś dopisałam)

Słońce chyliło się ku zachodowi,kiedy Ray dochodził już do pałacyku.Po walce,kiedy Nicolas stracił przytomność postanowił,że nie będzie czekał,aż ten się ocknie.Oparł go o prawe ramie,łapiąc za rękę i bok.Na szczęście Nico był lrzejszy i niższy od niego więc niesienie go,a raczej ciągnięcie nie sprawiało mu takiego wielkiego kłopotu.Po drodze zastanawiał się,z kąd Sajrus miał moc Unborna.Ray znał te stworzenia i wiedział,że są one dość niebezpieczne...jednak myślenie przerwał mu jęk bólu Nicolasa,który się ocknoł.Nico złapał się za głowę potrząsając ją.Gdy tylko to uczynił,zakręciło mu się w głowie i gdyby nie trzymający go Ray pewnie upadł by na ziemię.
- Sajrus....on jest strasznie silny..-powiedział elf-..ciekawi mnie jak on zdobył moc tego "czegoś"?
- Nie wiem..-odpowiedział Ray patrząc przed siebie-..ale przez to zrobił się bardzo niebezpieczny,powinieneś na niego uważać..
- Tak...w końcu...kiedyś walczył przeciwko nam...i najwidoczniej nadal pała do mnie nienawiścią...-odpowiedział mu
Gdy skończyli rozmowę dochodzili już do pałacu.

Kain stała koło okna,gdy do jej pokoju wszedł Leviathan.Na jego widok na twarzy Kain pojawił się lekki uśmiech.
- Czy coś się stało? -zapytała
Lev milczał,ale po chwili odpowiedział na jej pytanie.
- Chciałbym z tobą porozmawiać...
Kain podeszła do niego.
- Śmiało,mów...- powiedziała patrząc na niego
Lodowy demon wyciągnoł pierścień,który dostał od Reeve'a.Przez chwilę wpatrywał się w niego.Pierścień był ze srebra,widniały na nim jakieś niezrozumiałe dla niego znaki,jak również przeźroczysty kamień,który połyskiwał jakimś dziwnym blaskiem.Leviathan spojżał na Kain.
- Widzisz,ten pierścień...może zakląć bezpowrotnie moc,którą uwolniłaś...ale tym samym cię osłabić...
Kain spojżała na niego pytająco
- Co to za pierścień?
Leviathan nie zdążył jednak odpowiedzieć,bo nagle rozległo się pukanie do drzwi pokoju Kain.

Arien szła właśnie do swego pokoju,gdy natkneła się na Sajrusa.Zauważyła,że ma rozciętą wargę.Podeszła do niego i zapytała:
- Co ci się stało?Z kąd ta rana?
Elf jednak nie odpowiedział na pytanie tylko odwrucił się do niej plecami i zaczoł iść w przeciwną stronę.
- Zaczekaj...co się stało? -zapytała i po chwili naszły ją dziwne myśli-..Sajrusie..czy nie widzałeś Nicolasa...widzałam jak szedłeś za nim...odpowiedz mi! -po tych słowach Sajrus zatrzymał się nie odwracając się do Arien
- Twuj kochany zrobił się bardzo słaby...nawet mnie nie mógł pokonać.-po tych słowach odwrócił się do niej
- Jeśli zrobiłeś mu coś to..-zagroziła
- Spokojnie...jest trochę poturbowany,ale nie zabiłem go...w końcu walczymy po tej samej stronie..-na jego twarzy zawitał wredny uśmieszek
Arien poczuła,że ogarnia ją złość.Jej włosy nabrały płomiennego koloru...spojżała na niego takim wzrokiem,że poczuł iż robi mu się nieznośnie gorąco,a za razem zimno.Przeszła koło niego mówiąc:
- Jeżeli Nicolas nie wróci o własnych siłach to mnie popamiętasz -powiedziała ze stoickim spokojem
Sajrus tylko obejżał się za nią i nerwowo przełknoł ślinę.


Kto przerwał rozmowę Kain i Leva...i co w zamian za życie Angeline będzie musiał oddać Reeve.Odpowiedź na te i inne pytania,dowiemy się w następnym odcinku :grin: (no właśnie ma ktoś pomysł w związku z Reeve'm?)
« Ostatnia zmiana: Grudnia 15, 2004, 07:26:40 pm wysłana przez YUzuriha »

Offline Siergiej

  • Last Hero
  • **********
  • Wiadomości: 2544
  • Idol Tanta
    • Zobacz profil
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #142 dnia: Grudnia 16, 2004, 06:23:58 pm »
Angeline stala jak skamieniala, nie wiedziala o co chodzi ale Reeve uspokajajac ja mowil:
-Posluchj Ann - zaczal - Jesli MY oddamy IM nasze ciala, to oni podaruja nam wiecznosc.
-Ja...Jak to?
-To sa uwiezione dusze. Jesli damy im nasze ciala zyskamy wieczne zycie! - krzyknal entuzjastycznie.
-Ale...ale ja nie chce stracic ciala - powiedziala Angeline ze lzami w oczach.
-Za pozno - rzekla kamienna figura, a dusze Ann i Reeve'a zaczely opuszczac ich ciala.

***

"Otwarte" krzyknela Kain iw pokoju zjawil sie Ragham:
-IDA TU!....Cala armia!!! - wykrzyczal zdyszany.
-Co...o czym Ty mowisz? - zapytala Kain, a gdy spojzala przez okno ujrzala caly legion zolniezy, idacy w strone ich zamku. Prowadzil go nikt inny jak Rubeus i jego kompani.
-Szlag, juz po nas! Musimy uciekac.  tego co wiem to jest tu podziemny tunel prowadzacy do kopalni Iston - powiedzial Leviathan - Ragham! Idz po reszte druzyny i czekajcie na mnie i Kain przed brama do podziemnego tunelu - Ragham nie czekajac na odpowiedz Kain, ruszyl w strone komnat pozostalych bohaterow.
-Nie Leviathanie! To zbyt niebezpieczne. Tunel zostal zamkniety poniewaz, z opuszczonej kopanie ciagle przybywaly nowe demony! Nie mozecie sie narazac z mojego powodu - rzekla Kain i zanim Demon zdazyl zaprostestowac ubrala pierscien, podarowany Levovi przez wampira. Skutek jednak byl inny niz obiecal to Reeve. Kain zaczela czuc na palcu, na ktory zalozyla pierscien, piekacy bol. Najpierw na palcu, potem na calej dloni, rece, ciele i wreszcie bol dostal sie do jej glowy. Czula jkaby ktos podpalal jej umysl. Jednak nie byla w stanie krzyczec czy ruszac sie, a nawet ukazac na twarzy bolesnego grymasu. Po chwili Kain poczula ze traci sily, a obraz rozmazuje jej sie przed oczami. Osunela sie na kolana, potem upadla i stracila przytomnosc. Leviathan chcail podejsc i zdjac pierscien z jej palca, lecz cos go powstrzymalo, jakas tajemnicza sila odrzucila go z ogromna sila.Gdy lodowy demon podnisol sie z ziemi zobaczyl Rubeusa, z jego pogardliwym usmieszkeim, jak podnosi Kain na rece:
-Nie myslalem ze jestes tak glupi, by uwierzyc Reeve'owi - rzekl "Bialy" i pogardliwie sie zasmial.
-Pieprzony zdrajca - warknal Lev, a w okol niego zaczela pojawiac sie niebieska aura.
-Twoja moc Ci sie przyda, neistety nie w walce przeciwko mnie, ale przeciwko mojej armii, ktora stoi u bram tego smiesznego palacyku, a teraz zegnaj wojowniku - rzekl z usmiechem Rubeus i zanim Leviathan zdazyl zareagowac, zdematerializowal sie. Levathan nie wiedzial poczatkowo co ma poczac, jednak po chwili podjal decyzje. Zbielg przed brame do tunelu i rzekl czekajacym towarzyszom by biegli tunelem. Przestrzegl ich jeszce przed demonami z kopalni i nie czekajac na pytania ze strony bohaterow ruszyl pod bramy zamkowe, by pomoc straznikom w powstzrymywaniu armii Rubeusa. Po krtokiej chwili milczenia odezwal sie Ray, rzucajac przy okazji jakies zaklecie, ktore otwarlo brame:
-idzcie - powiedzial sucho.
-Jak to my?! Idiesz z nami! - krzyknal Sayrus.
-Leviathan potrzebuje wsparcia, wiecie przeciez, ze nas nic nie powstrzyma - odparl Ray wesolo usmiechajac sie do druzyny.
-Niech Cie szlag cieniu! Nie zgrywaj bohatera do cholery i chodz z nami - krzyknal Grievie na Ray'a.
-Nie rozumiecie! Leviathanowi bardziej przyda sie pomoc w walce z legionem Rubeusa, niz wam z kilkoma nedznymi demonami! - krzyknal zly na Grieva Ray. A drzunya zamilkla,  az do momentu gdy odezwal sie Alojzy.
-Idziemy! - i po tych slowach nasi bohaterowie znikneli w tunelu,a Ray popedzil na pomoc Leviathanowi

sytuacja jest krytyczna (odpalilem CC OST i odrazu wena przyszla :D), wiec kto tym razem uratuje bohaterow? :>  

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #143 dnia: Grudnia 18, 2004, 05:32:10 pm »

****

Reeve'owi pociemniało w oczach. Wiedział, że jego dusza opuszcza ciało, ale był szczęśliwy, że będzie razem ze swoją ukochaną. Nagle ciemność pojaśniała i zaczęły rysować się w niej kontury grobowej komnaty. Po chwili wampir ocknął się i spostrzegł, ze jego dusza nadal tkwi w ciele. Rozejrzał się po komnacie i zobaczył spoczywającą bezwładnie na ziemi Ann. Podbiegł do niej i zaczął potrząsać nią, jakby chciał ją obudzić
 - Nieeeeee - krzyknął zrozpaczony - dlaczego?! ...
 - Nie jesteś godzien życia wiecznego - odpowiedziała kamienna figura - Twoja dusza nosi piętno zdrajcy, a ciało dokonało licznych mordów. Nie jesteś dostateczną zapłatą, za życie innej osoby.
 - Ale..... Ale co się teraz stanie z Angeline? - zapytał załamany Reeve
 - Będzie spoczywać w tej komnacie przez wieczność.....
 - Co mam zrobić, żeby przywrócić ją do życia? Jestem gotowy na wszystko! - krzyknął Reeve
 - Popełniłeś najniegodziwszy uczynek... zdradziłeś swoich sprzymierzeńców. Jesteś potępiony.... i nic nie możesz dla niej zrobić.
 - Nawet jeślibym naprawił wyrządzone zło? - próbował dalej wampir
 - Jesteś potępieńcem i nic nie jest w stanie tego zmienić. Nie jest pisane, aby twoja dusza znalazła kiedykolwiek spokój
 - Ale...... - Reeve nie dokończył, gdyż drzwi do grobowca uchyliły się, a przez szparę zaczęło wlewać się oślepiające światło. Reeve musiał przysłonić oczy.
 - Jest szansa na przywrócenie twojej znajomej do życia - odezwał się kobiecy głos - Mogę ci w tym pomóc, ale najpierw ty musisz zrobić coś dla mnie
 - Co mam zrobić? - zapytał Reeve ciągle zasłaniając oczy - Jestem gotowy na wszystko.
 - Wyślę cię w pewne odległe miejsce - odezwał się znowu głos - Myślę, że będziesz wiedział co tam zrobić,.
Owe dziwne, oślepiające światło zaczęło otaczać wampira, aż w końcu poczuł, ze przenosi się w odległe miejsce..... Nie wiedział gdzie, nie wiedział po co, ale wiedział że to jedyna szansa, na powrót Ann do świata żywych.

****

Ray szedł szybkim tempem ku bramom miasta. Idąc ulicami dostrzegał wszechobecne przygotowania do bitwy. Żołnierze biegali pośpiesznie to tu, to tam, a ludność cywilna pieczałowicie ryglowała drzwi i okna swoich domów. Jakiś mały chłopiec przebiegł obok Ray'a wołając swoją mamę, a świątynny kapłan udzielał ludziom ostatniego błogosławieństwa.
Idąc dalej nasz bohater spojrzał w niebo. Słońce przygrzewało i nie było widać żadnej chmurki. Ray przeklnął w myślach i spuścił głowę. Nie lubił walczyć w dzień.... Bo w końcu jego bronią była ciemność sama w sobie, a o tej porze po prostu nie będzie miał czym walczyć.
Po jakimś czasie Ray znalazł się na obrzeżach miasta. Przed bramą główną stał Leviathan, który wydawał rozkazy oficerom.
 - Jak przedstawia się sytuacja? - zapytał Ray
 - Mamy do dysopzycji dwa legiony, czyli jakieś dziesięć tysięcy żołnierzy. A przeciwko nam stoi..... jakieś sto tysięcy dobrze wyszkolonych i uzbrojonych zabójców......
 - O ile mnie pamięć nie myli to kiedyś pokonałeś pięćdziesięciotysięczną armię.... - powiedział Ray
 - Tak, ale wtedy to było co innego. Tamci ledwo trzymali się na nogach i mieli kiepski ekwipunek...... Teraz to co innego.
 - Przewidujesz może jakąś strategię? - zapytał Ray
 - Gdybym posłał żołnierzy do walki, o zginęliby wszyscy, więc zdecydowałem, ze obstawią mury miasta i będą ostrzliwać wroga z większej odległości. Ja natomiast postaram się znaleźć Rubeusa i unieszkodliwić go - powiedział spokojnie Lev - A ty skoro się zjawiłeś, pomożesz mi.......
 - A nie sądzisz, że możesz zginąć w tej walce?
 - Niestety nie mogę sobie pozwolić na taki luksus - odpowiedział Lev, po czym wzbił się w powietrze i tuszył w stronę wrogów.
Ray westchnął i wyjął z kieszeni białe pióro i czarną łuskę. Rzucił je w powietrze, a te zaczęły wirować i po krótkim czasie na ich miejscu pojawił się portal. Wychyliło się z niego coś wyglądem przypominającego człowieka. Jednak owo "coś" miało parę skrzydeł - jedno białe i upierzone, a drugie białe i pokryte łuską. To coś miało także długie włosy i  grzywkę w całości zakrywającą oczy, a także dzierżyło w ręku kosę ozdobioną gdzieniegdzie symbolami czaszek.
Ray wskazał ręką na szeregi przeciwników i powiedział
 - Czyń swą powinność aniele śmierci.
Na te słowa stworzenie zaczęło sunąć w kierunku wrogów unosząc się kilka centymetrów nad ziemią.


Walka trwała już od dłuższego czasu. Ray z Leviathanem niszczyli kolejnych przeciwników, osłaniając się nawzajem. Anioł śmierci działał niezależnie i zabijał kolejnych wrogów z taką precyzją, jakby robił to codziennie przez ostatnie pięćdziesiąt lat.
 - Długo tak nie wytrzymamy - odezwał się Ray, odrzucając kolejnego przeciwnika
 - Wiem - odpowiedział Lev, wymierzając jednemu z napastników cios w klatkę piersiową - Ale nigdzie nie mogę znaleźć Rubeusa....
Nagle przeciwnicy odsunęli się od leva i Raya, tworząc wokół nich dość duże koło. Po chwili zmaterializował się Rubeus
 - Podobno mnie szukaliście - powiedział szyderczo
Lev nie odpowiedział, tylko rzucił się w stronę Rubeusa. Już miał zadać śmiertelny cios, kiedy rozbłysło oślepiające światło
 - Nie, nie, nie - odezwał się kobiecy głos - to nie tak ma wyglądać.
Leviathan poczuł, ze czas stanął w miejscu i że zabicie Rubeusa jest w tej chwili nie możliwe
 - Kim jesteś? - zapytał
 - Zawiodłam się na tobie, Leviathanie - odezwał się głos - Czy na prawdę nie pamiętasz swojej starej znajomej?
 - Muszę cię zmartwić, ale nie - odpowiedział lev
 - No cóż.... Jestem pewna, że wkrótce sobie przypomnisz. Jednak walkę z Rubeusem musisz odłożyć na później, bo na razie czeka cię troszkę inne zadanie.
Nagle światło stało się jeszcze jaśniejsze i ogarnęło całą przestrzeń pola bitwy.......
Lev ocknął się po chwili z amoku i rozejrzał się dookoła. Nie zobaczył żadnego przeciwnika, ani żadnego trupa. Zupełnie jakby ta bitwa nigdy się nie odbyła.
Lodowy demon wstał i zorientował się, ze obok niego stoi Reeve. Jednak po chwilowym osłupieniu lev powiedział:
 - Miło, ze wpadłeś. Zdaje się, ze mamy kilka rzeczy do omówienia....

 
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline Yuzuriha

  • Dead Shadow
  • SemiRedaktor
  • *********
  • Wiadomości: 1742
  • Let's go together ... in to the darkness
    • Zobacz profil
    • http://www.deadshadow666.deviantart.com/
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #144 dnia: Grudnia 18, 2004, 10:38:23 pm »
Dobra nudziło mi się i postanowiłam wprowadzić tu trochę nastroju prosto z hororu...tylko mnie za to nie zabijcie(to chyba przez tem muj dziwny humorek,który ostatnio się mnie dziwnie trzyma...ale tak czy siak umieściła bym to prędzej czy później)

Tam gdzie czas nie ma znaczenia,a zegary stoją w miejscu.Właśnie w tym miejscu ockneła się ze snu.Kain otworzyła oczy.Czuła sie bardzo słaba i nie miała pojęcia gdzie się znajduje.Jedyne co sobie przypomniała to pierścień...pierścień,który założyła.Powoli podniosła lewą rękę by sprawdzić czy wciąż się na niej znajduje.Niestety tkwił wciąż na jej palcu,z tym,że teraz wyglądał trochę inaczej.Kamień,który się w nim znajdował był teraz cały czarny.Powoli rozejżała się po pomieszczeniu w którym się znalazła.Leżała na łożu,do okoła niej..nie było niczego prócz kamiennych ścian i posadzki.Spróbowała się podnieść,ale jednak okazało się to trudniejsze niż przypuszczała.Powoli,opierając się o ścianę,podeszła do zakratowanego okna.
To co przez nie zobaczyła okazało się tak przerażające,że aż cofneła sie i usiadła na podłodze.Niebo było czerwono-czarne i tylko gdzieniegdzie przechodziły przez nie refleksy światła,powodowane pojawiającymi się co jakiś czas piorunami.Ziemię,a raczej to co można było ją nazwać,zakrywała gęsta mgła,z której wyłaniały się ostre i długie kolce,a na nich można było dostrzec ponabijane ciała,a raczej ich szczątki.Kain odwruciła wzrok by nie patrzeć na ten koszmarny widok,jednak utkił on już w jej pamięci.Wdrygneła się.Zastanawiało ją jak się tu znalazła...przecież,po tym,gdy włożyła pierścień była jeszcze w swoim pałacu.Po chwili namysłu spróbowała ściągnąć pierścień,lecz gdy tylko go dotkneła poczuła ból,który przeszedł po całym jej ciele.
- Tak łatwo się go nie pozbędziesz...-usłyszała za sobą kobiecy głos
Spojżała w tamtą stronę.Z cienia wyszła znajoma jej już kobieta w czerni.Kobieta przyglądając się Kain założyła za ucho pasmo bląd włosów.
- Gdzie ja jestem? -zapytała Kain
Lyndis uśmiechneła się.
- Tam gdzie nikt cię nie będzie szukał i tam gdzie nikt cię nie usłyszy...w Wierzy Czasu...ale wracając do tego co masz na palcu...-wskazała na pierścień- jak już mówiłam w ten sposób się go nie pozbędziesz...
Kain zakryła pierścień dłonią i cofneła się widząc,że Lyndis podchodzi do niej.
- I tak nie uciekniesz,bo nie masz do kąd...a ten pierścień,nie zablokował tojej mocy na stałę.Ma on jedną wadę,gdy moc,którą blokuję stanie się zbyt wielka,zostanie on zniszczony i wtedy nic jej już nie zatrzyma...w sumie niewiele brakuje,by go zniszczyć.-uśmiechneła się
- Jak to?Przecież...
- To ty nie wiesz z kąd Leviathan go miał?-zdziwiła się-..hm..najwidoczniej nie.Reeve mu go podarował...w sumie on również o tym nie wiedział.Dał się oszukać,tak samo jak twuj kochaś...no ale trudno.-podeszła jeszcze bliżej do Kain,która teraz nie miała gdzie się już cofnąć,gdyż natrafiła na ścianę- Rubeus bardzo potrzebuje twojej mocy...a ja postaram się by ją otrzymał...
Kain widząc wyraz tważy Lyndis,chciała uciec,ale nie bardzo miała gdzie.Stała pod ścianą jak sparaliżowana.Gdy zbliżyła się do niej Kain zamkneła oczy i jedyne co usłyszała to świst powietrza i ból,który przeszył całe jej ciało."Zjechała" po ścianie na podłogę.Nie mogła się ruszyć...strach,który ją sparaliżował był tak silny,że nie mogła nawet wyksztusić jęku bólu.Spojżała na podłogę i zobaczyła koło siebie czarne pióra.Były to jej własne pióra...ale i nie tylko...po bokach,przed nią leżały skrzydła...jej skrzydła.Kain otworzyła szerzej oczy...poczuła,że z jej pleców płynie jakaś ciecz...która tworzyła przed nią coraz to więkrzą czerwoną kałuże.Lyndis stała przed nią z zakrwawioną ręką.Uśmiechneła się jeszcze szyderczo i rzekła:
- Jeżeli sama nie chciałaś oddać mocy po dobroci...to teraz cię zmusimy siłą...będziemy tak długo próbować,aż do skutku...-podeszła i dotkneła tważy Kain zostawiając na niej ślad rozmazanej krwi-..trochę cię jeszcze pomęczymy psychicznie..ale to nie potrfa długo...hihihihi...a skrzydła i tak ci się nie przydadzą...-po czym znikneła,zostawiając Kain samą w tym ponurym miejscu

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #145 dnia: Grudnia 23, 2004, 01:57:01 am »

*****

Trzask ciała uderzanego o mur przeszył powietrze.
 - Czekaj...... Wszystko ci wyjaśnię - rzucił obolały Reeve zbierając się z ziemi
 - Nie wątpię.... - odpowiedział Leviathan, po czym chwycił wampira za kark, podniósł i cisnął z jeszcze większą siłą o przeciwległą ścianę. Tym razem Reeve przebił ją na wylot.
 - Cholera - powiedział Reeve wycierając rękę strużkę krwi z ust - przecież wiesz, ze nie chcę z tobą walczyć
 - Zauważyłem.... Powiedział Lev, zbliżając się do swego przeciwnika.
Uniósł rękę, żeby wymierzyć kolejny cios, ale poczuł, ze ktoś trzyma go za przegub. To był Ray:
 - Przestań już - powiedział spokojnie - dobrze wiesz, ze jego śmierć nie przyniesie nam korzyści.
 - ..... Może masz rację rzucił Lev, wyrywając rękę z uścisku
Nasi bohaterowie znajdowali się w tej chwili na "pałacowym podwórzu", które było dość mocno zdewastowane wymianą zdań Reeve'a i Lev'a
 - Zacznijmy od początku - przerwał ciszę Ray - Twierdzisz, że nie wiedziałeś o skutkach ubocznych pierścienia, tak?
 - Tak - odparł wampir - Rubeus często mówił, ze pierścień może zatrzymać moc Kain... Szczerze mówiąc to ukradłem mu go.... Ale jednak Rubeus przechytrzył nas wszystkich.... byliśmy tylko marionetkami w jego grze......
 - Czy wiesz gdzie może być teraz Rubeus? - pytał dalej Ray
 - Nie mam pojęcia. Kiedy dał mi Hellfire'a odszedłem od niego i chciałem ożywić Ann, ale..... - Reeve spuścił głowę - ale .... nie udało mi się.... Później było to światło, głos kobiety .... i znalazłem się obok was...
 - Czy ty.... rozpoznałeś tą kobietę - zapytał Lev, spoglądając z przenikliwie na Reeve'a
 - Nie... wszędzie było tak jasno, ze musiałem przysłonić oczy... nie dostrzegłem nawet konturów postaci.... a zresztą, czy to ważne?
 - Myślę, że tak - powiedział Lev - ta kobieta "objawiła"  mi się już kilka razy.... twierdzi, ze jestem jej starym znajomym... a mimo to czuję jakby była mi zupełnie obca..... To wszystko jest strasznie dziwne....
 - Mam przeczucie, że owa dama będzie urozmaicała przebieg naszej historii.... - powiedział Ray

*****

Kain ocknęła się w znanej sobie celi. Nie mogła dokładnie określić która jest godzina, a nawet, czy jest dzień, czy noc... Czuła na plecach piekący ból, który narastał z każdym uderzeniem jej serca, a na twarzy miała ślad po zaschłej krwi. Nagle usłyszała zgrzyt otwieranych drzwi, a do jej "komnaty" wszedł Ivan. w rękach trzymał tackę, którą ułożył przed Kain
 - W misce masz wodę, żebyś zmyła z twarzy tą zaschniętą krew. Przyniosłem ci także coś do jedzenia - powiedział Ivan wskazując na zawartość tacki.
Kain spojrzała najpierw na "prezent" od mężczyzny. Był to wyschnięty bochenek chleba, jakaś szynka i trochę sera... nic nadzwyczajnego....
 - Nie bój się - powiedział mężczyzna - jedzenie nie jest zatrute
Kain bez słowa wzięła się do posiłku. Głód doskwierał jej już od dłuższego czasu i  wreszcie miała okazję, żeby choć trochę go zaspokoić
 - Ech... - westchnął Ivan - Nie jesteś zbyt rozmowna... zresztą trudno się dziwić...... Szczerze mówiąc, to postawiłaś mnie w trudnej sytuacji.... Rubeus rozkazał mi, żebym wydusił z ciebie moc siłą..... i raczej nie uśmiecha mi się torturowanie ciebie....
Kain nadal jadła i starała się unikać wzroku Ivana
 - No ale niestety rozkaz to rozkaz... - powiedział mężczyzna, po czym odwrócił się i skierował w stronę drzwi
 - Dlaczego to robisz? - spytała niespodziewanie Kain - dlaczego współpracujesz z moim ojcem? Dla pieniędzy? dla sławy? nie rozumiem.....
Ivan uśmiechnął się, po czym odpowiedział:
 - Każdy ma jakieś ambicje i cele. Twój ojciec płaci mi dość sporo, ale nie chodzi tu bynajmniej o pieniądze. Moje plany wykraczają poza służbę Rubeusowi, lecz na razie pozostaną moim małym sekretem.
Ivan wyszedł i zaryglował za sobą drzwi. Kain pozostała sama w tym ponurym pokoju.
 - Nie obawiaj się... Wszystko bądzie dobrze - szepnął kobiecy głos
Kain zdumiona rozejrzała się po pokoju, lecz nie zobaczyła ni kogo. Jednak coś przykuło jej uwagę... Mały promyczek światła spoczął na chwilę na podłodze, po czym rozpłynął się w nicość.....


 
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline Yuzuriha

  • Dead Shadow
  • SemiRedaktor
  • *********
  • Wiadomości: 1742
  • Let's go together ... in to the darkness
    • Zobacz profil
    • http://www.deadshadow666.deviantart.com/
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #146 dnia: Grudnia 30, 2004, 03:46:51 pm »
Koniec tego przestoju

Kain przez chwilę spoglądała w to miejsce jednak światełka nie było.Rozejżała się jeszczs raz po komnacie.Niczego jednak nie dostrzegła.Z zawodem skuliła się w rogu,przytulając do siebie kolana.Czuła wciąż ból na plecach choć rany nie krwawiły.Zastanawiała się co ją jeszcze czeka i jak długo da radę znieść tortury,które szykują jej sługi Rubeusa.Po chwili sięgneła ręką po miskę z wodą,jednak cofneła się czując szarpiący ból.Jękneła i zwineła się jeszcze bardziej.Dopiero po jakiś 5 minutach kiedy ból się zmniejszył spróbowała drugi raz,ale tym razem powoli.Nabrała trochę wody i przemyła twarz.Urwała również kawałek materiału ze swojej sukni i obwiązała się nim tak by zakryć rany na plecach.Miała z tym nielada problem,ale jakoś sobie poradziła.Oparła się o ścianę bokiem,znów popadając w zamyślenie.Myślała o swoich przyjaciołach,czy udało im się uciec....

Ciemność,wszędzie ich otaczała,kiedy biegli przez tunel.Jedynym światłem jakie mieli,to promień,który stworzył Grevie.Dawał  tyle światła,że widzieli wystarczojąco dobrze drogę,którą zmierzali.Jednak czekała ich niemiła niespodzianka.Tunel okazał się dość wielką jaskinią i teraz stali przed kamiennym mostem,który miał długość jakiś 200 metrów i szerokość nie całych 2 metrów,a pod nim otwierała się bezdenna przepaść.
- A niech to!-warknoł Grevie
- Wygląda przerażająco...-dodała Riki
- Nie ma co się zastanawiać...nie mamy innej drogi...ani czasu -odpowiedział mister Alojzy idąc jako pierwszy
Arien wachała się jednak,pomieważ trzymała na rękach małego Leviathana.
- Może będzie lepiej jak przelecisz? -zaproponował Nicolas kładąc jej rękę na ramieniu
Arien uśmiechneła się do niego i kiwneła twierdząco.Po chwili rozwineła swoje ogniste skrzydła mówiąc jeszcze na pożegnanie:
- Uważaj na siebie..będę na ciebie czekać po drugiej stronie...

Gdy była już w połowie drogi usłyszała huk.Natychmiast obejżała się.Koło wejśćia z wszystkich zakamarków zaczeły wyłaniać się cienie.Ci którzy zostali jeszcze przy wejściu próbowali odgonić je od mostu,a reszta biegła na drugą stronę.Nicolas cioł demony swymi krótkimi mieczami omijając przy tym ich długich pazurów.Sajrus był jednak leprzy od brata i ucinając głowy kolejnym przeciwnikom biegł prosto na nich.Ragham machał swoją kosą zmiatając przy tym demony w przepaść.Towarzyszyła mu również Karmen,która smagała przeciwników batem i Natalia wymachująca z gracją swoją włucznią.Arien wylądowała na drugim brzegu i ponaglała resztę.
Gdy prawie wszyscy byli na drugim brzegu rozległ się kolejny huk,tym razem silniejszy i przed bohaterami ukazało się potęrzne monstrum.Miało około 2 metry wysokości i wyglądało jak ogromna pantera.Na łamach znajdowały się poężne pazury,jak również i na grzbiecie wystawały długie kolce wzdłuż kręgosłupa.Z oczu bił mu zimny blask,a z pyska wystawały kły.Powoli kocim krokiem zmierzało do pozostałych bohaterów.Karmen i Ragham znajdowali się już na moście.Więc został tylko Nicolas,Sajrus i Natalia.
- Biegnij za resztą!-krzyknoł do niej Sajrus
- Ale...nie..- nie zdążyła dokończyć,gdyż pantera wskoczyła między nich
Natalia została po stronie prowadzącej na most.Sajrus i Nico próbowali przegonić demona,ale bez skutku.
- Polecę im pomóc -powiedziała Arien  i oddała dziecko Riki,miała już odlecieć,ale zatrzymał ją Alojzy łapiąc za rękę
- Poczekaj tak im nie pomożesz...-powiedział,po czym skoncentrował się - Poczekam aż Natalia będzie po drugiej stronie wtedy wypuszczę w stronę demona tornado,które powinno go zmieść...
Nico i Sajrus walczyli zaciekle nie pozwalając demonowi by dostał się na drugą stronę mostu,Natalia natomiast biegła przez ten czas na drugi brzeg,jednak w tym momęcie wszyscy usłyszeli kolejny huk i tym razem poczuli,że ziemia trzęsie się im pod nogami.Dziewczyna o mało by nie spadła z mostu w otchłań,ale w ostatniej chwili chwyciła się krawędzi.Wisiała teraz nad przepaścią niewiele mogąc zrobić.
- Trzeba jej pomóc!-krzyknoł Ragham i zaczoł biec spowrotem
Na całe szczęście zdążył wciągnąć Natalię spowrotem na most,jednak po chwili gdy podniusł wzrok zobaczył,z kąd dobiegały te potężne huki.Nad Nicolasem i Sajrusem pojawił się kolejny demon,tym razem był on większy niż ten z którym walczyli.
- Szybko,wracajcie!-krzyknął Alojzy
Ragham niewiele się zastanawiając chwycił Natalię i zaczoł zmierzać w stronę wyjścia.
- Czekaj!A co z nimi?! -protestowała,wyrywając się,ale Ragham był zbyt silny
Alojzy,gdy tylko dobiegli,wypuścił tornado.Obie pantery wylądowały na skalnej ścianie.Tornado jednak nie dało takiego efektu jakie miało,jednak Nico i Sajrus mieli szansę ucieczki,przed demonami.Pierwszy biegł Nicolas,a zaraz za nim Sajrus.Po chwili jeden z demonów podniusł się i uderzył łapskiem w most,przez co jego część po której biegł ten drugi oderwała się.Zdążył jednak skoczyć na drugą część mostu i złapać się za jego krawędź.Nicolas widząc to zawrócił próbując wciągnąć brata.
- Zostaw mnie i uciekaj! -krzyknoł do niego wisząc
- Nie pozwolę ci tu zginąć!-odpowiedział mu Nico
Po chwili druga,mniejsza pantera skoczyła na most zbliżając się do elfów.Jednak gdy zbliżyła się do nich most zaczoł się kruszyć i po chwili załamał się całkowicie.Wszyscy troje spadli w perzepaść.Arien,która widziała całe zajśćie z drugiego brzegu,zamurowało.Nie mogła się ruszyć,ani wydobyć z siebie najcichszego dźwięku.Wszystko wokół wydawało się jakby w zwolnionym tępie.Reszta grupy również nie mogła uwierzuć w to co przed chwilą się stało.Jednak po chwili z tego oszołomienia wyrwał ich Alojzy,który nakazał im uciekać.Podszeł również do Arien,która wciąż stała w bezruchu i potrząsnoł ją.
- Nie możemy im już pomóc...musimy uciekać -spojżał jej w oczy
Arien rozpłakała się...nie wiedziała co ma zrobić.Jednak Alojzy złapał ją za rękę i zaczoł ciągnąć do wyjścia.Wszyscy wydostali się na zewnątrz.


Co stał się z Nicolasem i Sajrusem?Czy naprawdę zgineli?

Offline Siergiej

  • Last Hero
  • **********
  • Wiadomości: 2544
  • Idol Tanta
    • Zobacz profil
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #147 dnia: Stycznia 03, 2005, 04:25:49 pm »
Zanim dotarli do wyjscia z tunelu, maszerowali jakies cztery dni, poniewaz tunel byl przeprowadzony pod malym mozem i prowadzil na inny kontynent. Podczas przemarszu przez tunel nie napotkali juz wiekszych niebezpieczenstw. Odbyli tylko kilka starc z cieniami ktore nie stanowily wiekszego problemu. Gdy wyszli z tunelu okazalo sie ze sa na lace. Bylo zimno a trawa byla juz mocno oszroniona. Zorientowali sie ze nadchodzi zima, co wcale ich nie ucieszylo poniewaz nie mieli odpowienio cieplych ubran. Postanowili wiec pojsc do najblizszej osady i kupic jakies ubrania.To co znalezli przeroslo ich oczekiwania. Nie znalkezli osady lecz ogromne miasto gdzie panowal tak ogromny gwar ze z trudem mogli uslyszec wlasne mysli. Po chwili milczenia odezwal sie, a raczej zakrzyknal tak by mozna go bylo uslyszec, Harin:
-To musi byc Dominium! - krzyknal - stolica kontynentu Sarton! I jedno z najwiekszych jesli nie najwieksze miasto swiata!
-To skoro jest takie wielkie to lepiej znajdzmy jakas karczme zanim sie rozdzielimy! - odkrzyknal Ragham.
-Taaa....calkiem dobry pomysl! - zakrzyknal mister Alojzy i ruszyli w poszukiwaniu jak najwiekszej gopsody. Po dziesięciu minutach marszu ich oczom ukazała się ogromna, kamienna budowal, nad ktorej podwojnymi, debowymi drzwiami wisial zloty szyld z grawerem "Gospoda pod zlotym mieczem", z malowniczymi zawijasami.
Weszli do srodka i od razu zrobilo im sie cieplo. Wynajeli kilka apartamentow i ruszyli do nich by odpoczac po ciezkiej podrozy przez tunel. Wszyscy szybko pozasypiali poza Arien,  ktora stracila sens zycia ktorym byl jej ukochany Nicolas. Teraz jej jedynym celem bylo uchronienie Leviathana przed tym co stalo sie Nicolasowi, czyli smiercia.

***

Lev, Ray i Reeve postanowili isc za bohaterami przez tunel. Zdziwilo ich wielce ze w zamku nikogo nie spotkali i ze wogole nigdzie nikogo nie spotkali. Wydawalo sie jakby byli jedynymi zyjacymi istotami na swiecie. Gdy doszli do skalnego mostu Lev przeniosl Ray'a i Reeve'a, ktory spostrzegl zakrzepla krew na krawedzi skalnej.
-Lece na dol sprawdzic czy to kogos od nas - rzekl levaithan przymierzajac sie do "zpikowania" w dol.
-Nie! Nie mamy czasu, a jesli to kogs z naszych to i tak juz mu nie pomozemy - zatrzymal go Ray
-Racja - przytaknal mu Reeve.
-Czasu macie az nadto - z nikad odezwal siw znajomy glos i wszedzie pojawilo sie oslepiajace swiatlo.....


EDIT: FUCK ale krotki post mi wyszedl -_- ale nie mialem weny a nie chailem przestoju
« Ostatnia zmiana: Stycznia 03, 2005, 04:27:14 pm wysłana przez S&S »

Offline Yuzuriha

  • Dead Shadow
  • SemiRedaktor
  • *********
  • Wiadomości: 1742
  • Let's go together ... in to the darkness
    • Zobacz profil
    • http://www.deadshadow666.deviantart.com/
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #148 dnia: Stycznia 04, 2005, 02:39:31 pm »
Co tam,że krótki post ci wyszedł Serdzi^^najważniejsze,że jest dobrze napisany.Oki dzięki twojemu postowi wzieło mnie natchnienie,więc napisałam dalszą część ;)

Leviathan po chwili otworzył oczy.Zauważył,że tylko on mógł się ruszać,Ray i Reeve stali jakby skamieniali.Odwrócił się w stronę z kąd biło te oślepiające światło...teraz już go nie było.Przed nim stała niewysoka postać w szarobrązowej tunice ozdobionej złotymi wzorami z kapturem założonym na głowę.Demon przyjżał się postaci jednak nie mógł dostrzec jej twarzy gdyż była zasłonięta chustą.Jedyne co zauważył to dziwne wzory na zewnętrznej stronie dłoni owej postaci.
- Widzę,że nadal nie możesz sobie przypomnieć kim jestem...-powiedziała nieznajoma
- Przykro mi...ale nie -odpowiedział jej Lev
Nieznajoma tylko westchneła i powoli ściągneła chustę z twarzy i kaptur.Na ramiona opadły jej długie brązowe włosy jaśniejące ku dołowi.Dwa cienkie warkocze zaczynające się po obu stronach głowy były spięte z tyłu,reszta włosów opadała luźno.Dwa pasma tej samej długości co włosy okalały jej szczupłą twarz i na końcówkach zawijały się lekko ku środkowi.Miała również długie uszy,a na nich wisiały kolczyki z piórkami.Spojżała na niego skośnymi,szaroniebieskimi oczami i uśmiechneła się lekko.
- Na imie mi Vriesea...
Leviathan zastanowił się przez chwile.Wydawało mu się,że słyszał już kiedyś to imię...ale nadal nie mógł sobie przypomnieć,gdzie i kiedy poznał tą osobę.
- Wybacz...ale nadal nie mogę sobie przypomnieć...
- Kiedy pierwszy raz mnie poznałeś byłam dużo młodsza...ale nie martw się teraz o to...napewno przypomnisz sobie później,ale myślę,że teraz powinieneś zająć się swoimi przyjaciółmi...-wskazała na otchłań pod mostem- Wkródce znów się spotkamy...-uśmiechneła się znów i odwróciła,znikając w świetle
Po chwili znów wszystko wróciło do normy.Ray i Reeve spojżeli na Leviathana pytająco,ale ten nic nie odpowiedział,tylko "zanurkował"w otchłań.

Jedyne co pamiętał to czarna otchłań,w którą spadł razem z Nicolasem.Nie pamiętał ile czasu mineło i jak długo spadali,wie
dział tylko,że muszą się z tąd wydostać.Spróbował się podnieść,ale poczuł,że nie ma w nim żadnej siły.Postanowił,że się rozejży,ale nie dało to żadnego efektu,gdyż wszędzie było ciemno.Po chwili poczuł,że traci przytomność.Po jakimś czasie znów się ocknoł i tym razem spróbował się podnieść.Powoil usiadł i się rozejżał.Oczy przwzwycaiły się już do ciemności.Niestety nigdzie w pobliży nie zauważył Nicolasa.Spróbował stanąć na nogi,podpierając się ściany.Nagle usłyszał jakiś głuchy dźwięk metalu i postanowił skierować się właśnie w tamtą stronę.Im bliżej podchodził tym dźwięk zdawał się być głośniejszy.Po chwili,gdy był już bardzo blisko usłyszał cięcie powietrza i zaraz po tym głośny ryk.Ziemia zatrzęsła mu się pod nogami tak silnie,że upadł na kolana.Gdy tylko przestała zauważył postać,która najwidoczniej odepchnięta jakąś siłą zatrzymała się dopiero na ścianie.Zauwarzył również,że coś czarnego zaczeło się miotać niedaleko tej postaci.Była to pantera,która spadła wraz z nimi do otchłani.Miała teraz wbity miecz w prawe oko i właśnie próbowała go sobie wyjąć.Sajrus spojżał na postać,która była teraz nieprzytomna.Okazał się nią być Nicolas.Po chwili pantera z wściekłością zaczeła się zbliżać do niego.
- Cholera...-przekloł pod nosem Sajrus
Skupił resztki sił i zmienił się w Unborna.Z całego impetu zaatakował niczego nieświadomą panterę,która zdążyła tylko spojżeć w jego stronę.Sajrus pozbawił ją drugiego oka,a ta zaczeła ryczeć z bólu i miotać się.Machała łapami tak długo,aż w końcu tafiła Sajrusa,a ten wylądował na ścianie.Zdążył jeszcze odtoczyć się na bok,omijając spadającą na niego ciężką łapę.Pantera zatrzymała się i zaczeła nasłuchiwać.Sajrus starał się nie ruszać i nawet nie oddychać by go nie usłyszała...czuł,że opuszczają go siły i długo tak nie pociągnie.Ale nagle nie wiadomo z kąd coś spadło na panterę i przebiło ją na wylot.Cielsko padło niedaleko niego na ziemię martwe i już się nie podniosło.Sajrus spojżał na postać,która wyciągneła miecz z oka pantery,ale nie mógł dostrzec jej wyglądu.Po chwili postać zaczeła zbliżać się w jego stronę.
- Czekaj Leviathanie! -usłyszał znajomy głos - To jest Sajrus.
Lev spojżał w górę.Nad nim unosił się czarny gryf,który właśnie lądował.Siedział na nim Reeve i Ray,który właśnie z niego zsiadał.Podszedł do Sajrusa i pomógł mu wstać.Elf ledwo trzymał się na własnych nogach,czuł,że zaczoł wracać do normy.
- Leviathanie czy dało by się jakoś przerwać tą ciemność?-zapytał Reeve idąc po omacku w ich stronę
Demon stworzył mały niebieski płomyczek na dłoni i po chwili w koło zrobiło się jaśniej.
- Czekajcie...-powiedział elf-...nie jestem tu sam...Nicolas...-wskazał w miejsce,gdzie pantera go wyżuciła
Ray zaraz skierował się w tamtą stronę.Nicolas leżał nieprzytomny.Nie wygladał najlepiej...był poobijany i miał rozbitą głowę,ale żył.
- Pomóżcie mi go z tąd zabrać...zajmę się nim na górze..-powiedział Ray podnosząc go powoli,a zaraz obok niego pojawił się Reeve i pomógł mu
Ray posadził Nicolasa na gryfie i wraz z Reeve'm polecieli w górę,zaraz za nim podążył Leviathan zabierając ze sobą Sajrusa.


Tak wiem,że będziecie na mnie źli :lol: ale za bardzo lubię te wszystkie postacie by je ukatrupiać(szczerze mówiąc nie chciałam nikogo uśmiercać...)

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #149 dnia: Stycznia 07, 2005, 04:59:18 pm »
No cóż... jak widać perfidny zamiar uśmiercenia głównych bohaterów znowu się nie powiódł :P

*****
Kain siedziała z wzrokiem wbitym w brudną posadzkę. Zastanawiała się ile czasu spędziła już w swoim więzieniu i co robią jej towarzysze. Po chwili drzwi do celi uchyliły się skrzypiąc. Kain podniosła powoli głowę, ale zrobiła to raczej odruchowo, gdyż niezbyt ciekawiło ją kogo tam ujrzy.
 - Dzień dobry - powiedział Ivan wsuwając się do komnaty - Jak się już pewnie domyślasz dzisiaj to ja będę miał nieprzyjemność torturowania cię.... Ale myślę, ze pójdzie szybko....
Kain nie odpowiedziała... .wpatrywała się w Ivana szklanymi oczyma bez wyrazu. Była w takim stanie, ze rychła śmierć zdawała się jedyną metodą ucieczki z tej przeklętej budowli....
 - A więc zaczynajmy - powiedział Ivan, po czym położył Kain rękę na czole. Dziewczynie zrobiło się nagle słabo a całe pomieszczenie zawirowało i pociemniało zlewając się w mętną pustkę. Po chwili w głowie zaczęły pojawiać się obrazy... wspomnienia z przeszłości, lecz po chwili one także zlały się w mętną pustkę. Po jakimś bliżej nieokreślonym czasie zaczął pojawiać się jakiś inny obraz, tym razem już nieznany:
Stała pośrodku leśnej polany. Nagle ktoś zawołał ją po imieniu. Odwróciła się w kierunku z którego dochodził głos i zobaczyła Leviathana, zmierzającego w jej kierunku. Bez chwili namysłu wybiegła mu na spotkanie i już chciała rzucić mu się w ramiona, kiedy poczuła ostry ból przeszywający serce. Źródłem bólu były pazury Leva przeszywające jej klatkę na wylot.
 - Ja też się cieszę, że cię widzę - powiedział szyderczo, po czym zadał jej poprzeczne cięcie pazurami drugiej ręki. Kain opadła na ziemię i dostrzegła wokół siebie swoich przyjaciół
 - Coś się stało, Kain? Kiepsko wyglądasz, złotko - powiedziała szyderczo Arien śmiejąc się
Kain chciała krzyknąć, ale żaden dźwięk nie wydobył się z jej gardła. Zamiast tego obraz rozmazał się i na powrót przybrał kontury więziennej komnaty. Kain dyszała ciężko, a po jej twarzy spływał krwawy pot. Odruchowo dotknęła klatki piersiowej w poszukiwaniu rany, ale nic nie znalazła.... to co przed chwilą zobaczyła było snem... iluzją.
 - Mówiłem, ze pójdzie szybko - powiedział Ivan
 - Co... Co ty mi zrobiłeś? - zapytała Kain
 - Przemodelowałem trochę twoje wspomnienia i ukazałem ci je tak, aby stanowiły największy koszmar...... W sumie to opłacało się, bo wyrzuciłaś z siebie tyle energii, że starczyłoby na posłanie rakiety w kosmos.
 - Co teraz ze mną będzie? - zapytała Kain obojętnie
 - Nie mnie o tym decydować – odrzekł Ivan wychodząc z komnaty
Kain po raz kolejny została sama w tym ponurym miejscu. Skuliła się i spuściła głowę, a po brudnych policzkach zaczęły spływać kryształowe łzy. Ale Kain nie płakała nad swoim losem.... Łkała dlatego, ze przez jej bezsilność ucierpią bliskie jej osoby. Kain chciała teraz jedynie, żeby to wszystko się skończyło... chciała odejść.... chciała umrzeć.

****

Bohaterowie szli przez ciemny tunel. Lev i Reeve szli z przodu, a Sajrus lekko utykając na prawą nogę szedł tuż za nimi. Ray maszerował obok, a jego mroczny gryf niósł na grzbiecie wciąż kiepsko wyglądającego Nicolasa. Podróż przebiegała bez zbytnich niespodzianek, gdyż tunel był "wyczyszczony" przez poprzednią grupę podróżników.
 - Widzę, że nasz ulubiony zdrajca znowu powrócił w nasze szeregi - powiedział ironicznie Sajrus, jednak Reeve nie odpowiedział
 - Ciekawe kiedy nas znowu zdradzisz.... W końcu do trzech razy sztuka. - kontynuował Sajrus
 - Przymknij się – nie wytrzymał Reeve - Ty nic nie rozumiesz. Zrobiłem to bo.... po prostu musiałem....
 - Jak miło. I myślisz, ze to cię usprawiedliwia? Zdrada pozostaje zdradą. Czy ty naprawdę jesteś tak chorym egocentrykiem, że nie dbasz o nic poza własnym tyłkiem?
W tym momencie Reeve nie wytrzymał. Podszedł do Sajrusa i chwycił go za "szmaty"
 - Słuchaj, gnojku - powiedział poirytowany wampir - Nie uśmiecha mi się współpraca z wami, ale tylko w ten sposób będę mógł znów spotkać sie z kimś dla mnie bliskim...... A gdyby od tego zależało jej życie, mógłbym nawet wyrżnąć was wszystkich w pień.
 - Słodko... - odrzekł Sajrus wyrywając się z uścisku - Ale lepiej pomyśl, czy ona chciałaby być z kimś kto wyrżnął nas wszystkich w pień.
Reeve nie powiedział już nic. Puścił Sajrusa i szedł dalej.
Lev nie wtrącał się do kłótni między swoimi towarzyszami. Przez całą podróż usiłował przypomnieć sobie kim może być Vriesea i jaką rolę odegrała w jego przeszłości..... Jednak teraz kawałki zaczynały układać się w logiczną całość
 - Rzeczywiście... - myślał Lev - wyglądała znajomo... zwłaszcza jej oczy były jakieś takie dziwnie znajome....
Nagle lev stanął jak wryty . Uzmysłowił sobie coś, co zupełnie zwaliło go z nóg
 - Już wiem! - pomyślał lev - Takie same oczy miał Veritas..... Do tego biegle władał siłami światła i miał młodszą siostrę.... Pamiętam.... zabiłem go.....
 - Leviathanie - odezwał się Ray - nie stój tak, przecież nie będziemy na ciebie czekać
Lev ocknął się z zadumy i dogonił towarzyszy
 - Tak - myślał dalej lev - To musi być jego młodsza siostra. Ciekawe jak mnie znalazła.... I jakie ma intencje? Czyżby szukała zemsty za śmierć swego brata?..... ale przecież miała mnóstwo okazji, zęby mnie zabić.... .A teraz, kiedy pokazała kim jest wcale nie wyglądała na wrogo nastawioną.....

Leviathan zatopiony w swoich myślach nawet nie zauważył, ze bohaterowie zbliżali sie do wyjścia z tunelu. Kiedy go opuścili znaleźli się na leśnej polance
 - To dokąd teraz? - zapytał Ray
 - Jak to dokąd? - zdziwił się Sajrus - do Dominium, największego miasta na tym kontynencie

 
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline Siergiej

  • Last Hero
  • **********
  • Wiadomości: 2544
  • Idol Tanta
    • Zobacz profil
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #150 dnia: Stycznia 07, 2005, 10:27:27 pm »
do komnaty Kain wlasnie wszedl Eryk i rzekl:
-Nadszedl czas...
-Na....? - pytajacym i jednoczesnie slabym glosem rzekla Kain, w gruncie rzeczy miala nadzieje ze Eryk odpowie "na smierc" ale pomylila sie.
-Na wyzwolenie Twojej mocy - odrzekl staruszek - Rubeus uznal ze jestes gotowa, ale ja tak nie sadze.
-A....co sie ze mna stanie? - znow z nadzieja spytala Kain.
-Staniesz sie zyjacym reaktorem, a Rubeus bedzie czerpal z Ciebie moc. Masz jej tyle ze da mu to niesmiertelnosc na, wedlug moich obliczen, nastepne 3567 lat, 7 miesiecy i 19 dni - rzekl z usmiechem Eryk i zacal rozkuwac kajdany Kain. Gdy juz ja rozpial kazal jej podazac za soba, a Kain nie widzac wyboru ruszyla zanim. Po "wycieczce" przez zimne, wilgotne, ciemne i ciasne korytarze, doszli w koncu do ogromnych, grubych, stalowych drzwi. Eryk szepnal cos pod nosem i dzrwi sie otworzyly. Ich oczom ukazalo sie ogromne, kuliste pomieszczenie, z dosc gleboki wglebieniem na srodku. We wglebieniu była platforma na, ktorej postawiona byla, okragla, olowiana, ciezka klatka. Kain domyslila sie ze to dla niej. Na przeciwleglej scianie ujrzala balkon, gdzie stala "swieta trojca" przed tajemniczym panelem. Eryk zamknal Kain w klatce i teleportowal sie na balkon.
-Jak se masz Kain? - zapytal z ironia w glosie Rubeus.
-Spierd*alaj - odrzekla mu Kain, choc nie miala w zwyczaju przeklinac, to slowo samo nasunelo jej sie na jezyk.
-Jak mzoesz tak mwoic do ojca szmato? - z pogarda w glosie odpowidziala Lyndis.
-On nie jest moim ojcem tania dziwko, juz nie - slowa same plynely z ust Kain. Lyndis slyszac te slowa pociagne;a za jedna z loicznych dzwigni na panelu. Po tym, Eryk zaczal ustawiac inne dzwignie. Tak strasznego bolu Kain nie czula nigdy w zyciu. Bolala ja kazda czesc ciala, kazdym rodzajem bolu. Wydala z siebie niezidentyfikowany dzwiek i ujrzala ze zaczyna otaczac ja tajemnicze swiatlo, a bol sie zmniejsza. Zobaczyla jednak liczne rany i oparzenia na swoim ciele. Wygladala jak zombie. Jednak po chwili rany zaczely sie zasklepiac, a skrzydla wrocily na swoje miejsce. Na twarzy Rubeusa pojawil sie usmiech, ale po chwili "Bialy" pobladl.Klatka Kain zaczela sie topic, a z Kain wystrzelil w gore promien, ktory przebil sufit i do pomeiszczeia zaczal sypac sie snieg. Podobne promienie zaczely wystrzeliwywac  z jej ciala na wsyztskie storny. Eryk, Lyndis, Ivan i Rubeus probowali rzucac rozne zaklecia, ale zadnego Kain nawet nie poczula. Po chwili promienie przestaly strzelac, ale Kain "odnowiona" ciagle otaczalo swiatlo, ktore ujrzala juz w swojej celi. Czula ze teraz moze kontrolowac swoja moc. Skupila sie i wystrzelila potezny promien w strone balkonu. Jednak cala czworka zdazyla sie zdematerializowac. Ale moc Kain byla tak wielka ze sama zmaterializowala ich w roznych meijscach sali.
-Ostzregalem Cie!!!! - ryknal do Rubeusa Eryk.
-Juz po nas! -dodala Lyndis.
-Glupcy! CUIEKAJMY!!! - ryknal Rubeus i ruszyl pedem w strone stalowych drzwi, ale Kain sila woli zamknela je. Lyndis chcaila wykorzystac chwile jej nieuwagi i wystzrelila z luku strzale w strone plecow Kain, ale ta nawet sie nie obrocila i znow sila woli odeslal strzale do wlascicelki i trafila ja prosto w serce. Po chwili skupila sie na Rubeusie. Teraz myslala tylko o zabiciu swojego oprawcy. Poslala silny strumien energii w jego strone, ale uskoczyl i eksplozja zaledwie powlaila go na ziemie i lekko oszolomila. Ale teraz Kain miala doskonala okazje na wykonczenie wroga. Gdy szykowala sie na ostateczny cios, Rubeus skupil swoj wzrok na jej dloni i zacal cos szeptac. Kain zauwazyla ze swiatlo wokol niej zanika, a ona sama traci moc. Poczula bol na palcu i w glowie. Wiedziala co zrobil Rubeus. Puerscien zaczal wlasnie pochlaniac jej moc. "Jestem glupia! Moglam sie domyslic ze nie bedzie mnie wlokl wszedzie gdzie idzie by wysysac ze mnie moc, moglam sie domyslic ze zamknie ja w tym pierscieniu" pomyslala Kain. Resztka sil wystrzelila promien w Rubeusa, ale nie dowiedziala sie czy trafila, poniewaz po ulamku sekundy swiat zawirowal jej przed oczyma i upadla na ziemie bez mocy i przytomnosci......

Hehehehe...teraz to pedzie wyprawa po pierscien naszych bohaterow i powstanie drugi LotR :F A czy Rubeus przezyl strzal Kain dowiemy sie w natspenym odcniku :F

Offline Yuzuriha

  • Dead Shadow
  • SemiRedaktor
  • *********
  • Wiadomości: 1742
  • Let's go together ... in to the darkness
    • Zobacz profil
    • http://www.deadshadow666.deviantart.com/
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #151 dnia: Stycznia 08, 2005, 10:26:33 pm »
Echhh....coraz kródsze te posty..czyżbyśmy wracali do takich krótkich jak na początku?

Rubeus jednak zdążył zrobić ochronną barierę,która ledwo wytrzymała ten cios.Po chwili stał już na nogach i właśnie trzymał pierścień w dłoni.
- Teraz cała moc jest moja....MWHAHAHAHAHAHAHAAA.....

Kain obudziła się w celi.Nie mogła się ruszyć...nic nie czuła,tak jakby była sparaliżowana.Dopiero po jakimś czasie zaczeła czuć własne ciało,ale wyglądało ono tak jak zanim odzyskała moc...nie miała skrzydeł.Siedziała w kącie...nie czuła się najlepiej.Kręciło jej się w głowie,i gdzie tylko spojżała widziała "pływający" obraz.
- No i teraz masz to czego chciałeś....-powiedziała bez życia do powietrza nie oczekując na odpowiedź-...ciekawe co teraz się ze mną stanie....-zamkneła oczy opierając głowę o ścianę-...i co stanie się ze światem....

Rubeus siedział teraz na swoim tronie i przyglądał się pierścieniowi.Cały zczerniał,gdy pochłonoł moc Kain...Rubeus czuł jego potęgę,choć nie założył go jeszcze na palec.Wciąż mu się przyglądał i nie mógł uwieżyć,że mu się udało.Po chwili jednak z zamyślenia wyrwał go Eryk.
- Rubeusie co zrobimy z Kain?Chyba nie jest już nam potrzebna?-zapytał
Rubeus tylko się uśmiechnoł:
- Zawsze może się nam przydać....-odpowiedział mu
- Ależ Rubeusie myślę,żę nie warto już jej męczyć...przecież i tak nie ma już mocy...-nalegał Ivan
- Milczeć!-krzyknoł rozgniewany Rubeus,po czym wstał i zaczoł chodzić po komnacie - Zabiła jednego z mojich ludzi...mojego wyborowego i najleprzego strzelca,którym była Lyndis...co prawda jest moją córką,ale to nie ujdzie jej na sucho...a po za tym...-przystanoł i zamyślił się na chwilę- dzięki niej będę mógł wypróbować moc pierścienia...-posłał piorunujący uśmiech w kierunku Ivana i Eryka,który przyprawił ich o dreszcze
- Co masz na myśli Rubeusie? -zapytał Ivan
- Kain za pewne szukają jej przyjaciele,jak również ten lodowy demon Leviathan...-odwrócił się do nich plecami ciągnąc dalej-...trzeba będzie ich tu jakoś zwabić i gdy tylko się tu pojawią....-odwrócił głowe w ich kierunku-...zniszczyć...


Cosik weny nie miałam,ale obiecałam,że napiszę dalej....hm..a właśnie co dalej? ;)
« Ostatnia zmiana: Stycznia 09, 2005, 07:07:22 am wysłana przez YUzuriha »

Offline Yuzuriha

  • Dead Shadow
  • SemiRedaktor
  • *********
  • Wiadomości: 1742
  • Let's go together ... in to the darkness
    • Zobacz profil
    • http://www.deadshadow666.deviantart.com/
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #152 dnia: Lutego 09, 2005, 09:12:11 pm »
Oki koniec tego przestoju...eh...tym razem się bardziej postarałam ^_^

Był juz wczesny ranek,gdy wszyscy siedzieli i jedli śniadanie w gospodzie,w której się zatrzymali.Wszyscy prócz Arien,która prawie wcale nie wychodziła ze swojego pokoju.Pierwszy milczenie przerwał mister Alojzy:
- Myślę,że powinniśmy zastanowić się nad tym co zrobimy dalej...-rozejżał się po twarzach swoich towarzyszy.
Nastało krępujące milczenie.
- Zastanawiam się co dzieje się z Leviathanem i Ray'em....-powiedziała Riki zamyślając się.
Arien siedziała na łóżku w soim pokoju i patrzyła przed siebie pusto.Nie wiedziała co ze sobą zrobić,przed oczami wciąż miała jeden obraz...obraz spadającego Nicolasa w przepaść.Wstała i przeszła się po pokoju,krążyła przez chwilę to w jedną to w drugą stronę,aż w końcu staneła koło okna.Podeszła do niego i oparła się o szybę.Była zimna...spojżała przez nią.Ludzie chodzili po ulicy...zmrurzyła oczy.Teraz sylwetki wyglądały jak przesuwające się duchy.Stała tak dłuższy czas...a gdy chciała odejść coś przykuło jej uwagę.Ludzie nagle staneli i zebrali się w kupę.Wszyscy patrzeli w jedną stronę.Arien niestety nie mogła zobaczyć co tak bardzo przykuło uwagę ludzi.Z dziwnym przeczuciem wybiegła z pokoju.Zbiegła na dół po schodach i skierowała się do drzwi wyjściowych,po drodze mijając swoich towarzyszy.
- Arien do kąd tak biegniesz?-zdążyła ją jeszcze zaczepić Natalia,którą Arien szturchneła po drodze
Wszyscy popatrzeli po sobie ze zdziwieniem.Do kąd mogła się tak spieszyć,w dodatku bez żadnego okrycia.
- Pójdę za nią -powiedział Grevie wstając od stołu
- Idę razem z tobą -odrzekł Alojzy i oboje popędzili za Arien.
Dziewczyna biegła w stronę gromadzących się ludzi.W końcu ludzie tak się zagęścili,że musiała się przepychać.Te dziwne uczucie,które poczuła kiedy wybiegła z gospody wciąż w niej narastało...jakby jakaś niepewność.Próbowała coś zobaczyć,cokolwiek,ale ludzi było zbyt wielu.W końcu zaczeła przepychać się z całego impetu.Przed nią stało już tylko kilkoro ludzi,kiedy usłyszała znajomy głos,w tym gwarze.
- Przepraszam,gdzie możemy znaleść jakąś gospodę?
Arien nie mogła w to uwierzyć.Ten głos znała bardzo dobrze.W końcu przedostała się przez ostatni szereg i to co ukazało się jej oczom zwaliło ją z nug.Przed nią stał Leviathan wraz z Rayem i Sajrusem.Tuż koło Raya szedł jego czarny gryf,a na jego grzbiecie leżał przykryty płaszczem Nicolas!Arien stała i nie mogła się ruszyć.Zasłoniła rękoma usta,a do oczu napłyneły jej łzy...to wszystko było jak sen,z którego nie chciała się obudzić.Powoli podeszła do stojących przed nią przybyszów.
- Czy on...?-zapytała niepewnie,spogladając na przyjaciół
- Żyje -opowiedział Leviathan,na co Arien od razu zaaragowała.
Napięcie było zbyt duże,Arien nie mogła już go z nieśc i dała upust tłumionym uczuciom.Rozpłakała sie i rzuciła na Nicolasa.Przytuliła się do niego i teraz za żadną cenę nic chciała go puścić...
- Nie...-Ray nie dokączył,gdyż Lev go zatrzymał łapiąc za ramię,na co ten odwrócił się w jego stronę
- Zostaw...-powiedział
Po chwili również Grevie jak i Alojzy dołączyli do nich.
- Witajcie znów w drużynie -uśmiechnoł się Grevie
- Cieszę się,że wam się udało -dodał mister Alojzy
Dopiero po chwili zauważyli,że jest również z nimi  Reeve.

Ciemność otaczała ją przez cały czas od kiedy się tu znalazła.Siedziała w kącie swojej "komnaty" i patrzała przez zakratowane okno.Przywykła już do tego widoku.Niebo wciąż było czeronoczarne...ale i w takiej barwie wydawało się jej w jakimś sensie piękne.Ręką odsuneła kosmyki czarnych włosów,które zsuneły się jej na twarz.Spojżała na swoją rękę.Na palcu miała ślad po pierścieniu,który wyglądał tak jakby nigdy już nie chciał zejść.Westchneła i schowała dłoń w drugiej dłoni spoglądając znów przez "okno".Gdy tylko to uczyniła poczuła chwilowy ból.Była już tym wszystkim zmęczona...teraz czuła się jak ptak w klatce.Niewiedziała nawet co dzieje się z jej przyjaciółmi.No właśnie,a co mogło się z nimi stać...czy wszyscy są cali.Rozmyślania przerwało jej coś dziwnego,co przykuło jej uwagę.Przez kraty dostał się mały niebieski motyl.
- Z kąd on się tu wzioł?-pomyślała zaskoczona
Motyl z gracją przeleciał nad Kain i wirując koło jej głowy,usiadł na jej dłoni ruszając delikatnie połyskującymi skrzydełkami.Kain starała się nie ruszać by go nie spłoszyć.Przyjżała mu się uważnie.Nigdy wcześniej nie widziała podobnego motyla.Owad zaczoł powoli iść jej po ręce,aż doszedł na ramię,po czym delikatnie podfrunoł i zatrzymał się na wysokości jej twarzy.
- Nie bój się...-mówił delikatny głosik- już niedługo się z tąd wydostaniesz....
Motyl tak samo jak się pojawił tak również po chwili zniknoł zamieniając się w światełko,niknące w cieniu.Kain nawet się nie domyślała kim mógł być jej tajemniczy mały przybysz.Zastanawiała się tylko czy jeszcze go zobaczy.


Kto następny coś napisze??
« Ostatnia zmiana: Lutego 10, 2005, 10:24:42 am wysłana przez YUzuriha »

Offline Siergiej

  • Last Hero
  • **********
  • Wiadomości: 2544
  • Idol Tanta
    • Zobacz profil
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #153 dnia: Lutego 22, 2005, 04:46:42 pm »
Nie mieli pojecia gdzie moze byc teraz Rubeus, ale i tak musieli czekac az Nicolas wyzdrowieje, a to, mimo iz wynajeli najlpeszego uzdrowiciela w miescie, a podobno i na calym kontynencie, mialo nastapic najwczesniej za kilka tygodni. Poza tym wyprawa w taka pogode nie miala sensu. Od szesciu dni nieprzerwanie padal snieg i to z taka intensywnoscia, ze na glownej ulicy miasta snieg siegal przecietnemu czlowieku do kolan, a zaspy na chodnikach mialy nawet do dwoch metrow wzrostu. Byla to najostrzejsza zima w historii tego kontynentu. Ale dla wiekszosci z nich mialo to swoje plusy. Ostatnimi czasy zadko zdarzaly im sie spokojne noce. Do tego zyli w polowych warunkach. A teraz, zamieszkiwali jedna z najlpeszych gospod w Dominium. Teraz, jak kazdego popoludnia zasiedli przy najwiekszym stole i wsyzscy pili piwo i rozmawiali. Wszyscy oprocz Arien, ktora postanowila dogladac Nicolasa. Byl jeszce bardzo slaby, choc jego zyciu juz nie grozilo niebezpieczenstwo. Arien byla szczesliwa ze wreszcie moze  spokojnie spedzic czas ze swoim ukoczanhym. Jedynym nieszczesliwymi wsrod bohaterow byli Reeve, zalamany "milosnym niepowodzeniem" i Leviathan, ktorego niezmiernie denerwowalo poczucie bezsilnosci i winy za to co stalo sie Kain. Az bal sie myslec o tym co jej mogl zrobic Rubeus. Nie wybaczyl by soboe gdyby ona....nie nawet nie dopuszczal do siebie takiej mysli ze Kain moglaby zginac. Mimo swojego smutku dwaj wyzej wymienieni panowie popijali browara razem z reszta ekipy, gdy nagle do gospody wpadl ranny mezczyzna wpuszczajac ze soba zimno i sniego do cieplej gospody.
-tunika...czarny..pppier...scien...na poludnie....oooddd...mia.....sssta...zaaa....ttt...akowwal - wyksztusil mocno pokiereszowany mezczyzna i padl nieprzytomny na ziemie
-BARMAN! Zajmij sie nim! Musi przezyc - krzyknal Lodowy Demon na gospodarza i bez zadnego okrycia wybiegl z karczmy.
-ARIEN!!!m - krzyknal Ray kiedy reszta ubierala swoje, niedawno zakupione plaszcze i szaliki by nie zamarznac. Arien zbiegla ze schodkow prowadzacych do pokojow mieskzalnych i spytala:
-O co chodzi?
-BIEGIEM, ubieraj sie! Opowiem Ci po drodze! - krzyknal Ray zapinjajac ostatni guzik pod swojego czarnego, grubego plaszcza.....

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #154 dnia: Marca 02, 2005, 12:37:22 am »
Bohaterowie wybiegli z karczny w pośpiechu, dopinając ostatnie guziki swoich płaszczy. Wybiegli na ulicę i zaczęli przedzierać się przez zaspy śnieżne. Były tylko dwie rzeczy które przyciągały uwagę przechodniów do grupy. Po pierwsze lev unosił się kilka milimetrów ponad śnieżną pokrywą, a co dziwniejsze nie miał na sobie żadnej ciepłej odzieży.... no ale w końcu był lodowym stworzeniem.... i raczej nie mógł się przeziębić....
O ile w mieście przemieszczanie szło jeszcze dość sprawnie, to poza jego granicami było katastrofalnie.
 - No więc czemu wyciągneliście mnie na takie zimno - zapytała Arien, szczękając lekko zębami
 - Kiedy byłaś w pokoju - odpowiedział Ray - jakiś półprzytomny mężczyzna wpadł do gospody mamrocząc coś o postaci w tunice i czarnym pierścieniu
 - No więc postanowiliśmy, ze trzeba to sprawdzić - wtrącił Sajrus, biegnący tuż za nimi
Po dłuższym czasie przedzierania się przez zaspy wyszli na otwartą przestrzeń, gdzie warstwa śniegu nie przekraczała pięciu centymetrów. Jednak jedna rzecz przykuła ich uwagę..... Ten śnieg był czarny. Na środku tej "polany" stała postać w czarnej , trochę podartej szacie. Owa postać miała na głowie kaptur, założony tak, ze nie było widac twarzy. Podarte fragmentu szaty unosiły się w powietrzu, jakby powiewane wiatrem.... Nie byłobyw  tym nic dziwnego, gdyby nie fakt że aktualnie nie wiało.....
 - Wygląda na to, ze wreszcie trafiliśmy do celu... - powiedział Ray
 - Kim jesteś i czego tu chcesz? - zapytał zdenerwowanym tonem Ragham, któremu najwyraźniej nie uśmiechała się perspektywa spędzenia czasu na tym mrozie.
Przybysz nic nie dopowiedział. W miejscach, gdzie powinny być oczy, pojawił się jasny błysk. Postać płynnym ruchem sięgnęła do kieszeni i cisnęła czymś w stronę leviathana, który odruchowo złapał przedmiot. Lev otworzył dłoń i zobaczył czarny pierścień, ze szlachetnym kamieniem..... Tak, to był ten sam pierścień, który dał Kain... a przynajmniej wygladał tak samo.
 - Dlaczego mi to dałeś? - zapytał lev, spoglądając na przybysza
Odziana na czarno postać nie odpowiedziała, tylko podniosła ręce do góry, zaflowała i zmieniła się w kilka czarnych ptaków, które odleciały w nieznane....
Leviathan wpatrywał się w pierścień, zbierając myśli...... "Niby co mam z tym zrobić" - pomyślał
 - Ten pierścień..... czy to nie jest ten sam, który ci dałem? - zapytał zdziwiony Reeve
 - Tak...... chyba tak - odpowiedział nie mniej zdziwiony lev - przynajmniej wygląda podobnie...... Tylko dlaczego to coś mi go dało?
 - To napewno jakiś podstęp Rubeusa - rzekł Grievie
 - Nie...... - powiedział po namyśle Ray - To by było zbyt oczywiste....
Kidy grupa rozpoczęła zażartą dyskusję na temat prawdopodobieństwa pułapki  wpierścieni, lev odszedł na bok. Przyglądał się pierścieniowi od jakiegoś czasu i zaczynał dostrzegać w nim coś dziwnego.... Był jakby za lekki.... nienaturalny. Wydawało się, ze nie przejawia cech jakie potencjalne ciało fizyczne spełniać powinno.
Nagle pierścień wyrwał się z dłoni Leviathana i pofrunął kilka metrów do przodu i przeobraził się w w portal.
Lev uśmiechnął się mimowolnie. "To było przecież oczywiste" - pomyślał - ".....zbyt oczywiste"
Lodowy demon obrócił się w stronę grupy. Jego znajomi nadal spierali się o jakieś mało istotne rzeczy. Leviathan stwierdził, ze  nie będzie im przerywał, tylko sprawdzi co kryje się po drugiej stronie portalu.
Najpierw przełożył przez niego rękę. Powierzchnia tafli zafalowała..... Wiedział, ze zostanie przeniesiony w jakieś odległe miejsce.... Ale w końcu nie miał nic do stracenia.
Wszedł do środka... błysk.. .chwila ciemności...... znowu błysk..... Tym razem światło zaczęło zlewać się w kształty, w oddali majaczyły sylwetki ludzkich postaci. Nagle wszystko przybliżyło się i lev znalazł się małej celi, z niewielkim okienkiem. Rozejrzał się. Na podłodze znajdowały się ślady zaschniętej krwi, a w powietrzu unosiły się czarne pióra. Lev chwycil jedno z nich i przyjrzał mu się uważnie.... Tak, to było pióro z e skrzydła Kain.
"A więc jednak" - pomyślał demon - "To jest miejsce gdzie przetrzymywali Kain.... teraz muszę ją tylko odszukać"
Lev wyszedł przez otwarte drzwi celi i szedł ostrożnie korytażem, tak, aby w miarę możliwości nie wydawać żadnego dźwięku. Po jakimś czasie doszedł do skrzyżowania. Było ono patrolowane przez strażnika, który wyglądał jakby właśnie stracił premię. Leviathan stwierdził, zę nie warto go nawet zabijać i prześlizgnął się, nie zwracając na siebie uwagi.
Po pewnym czasie marczu doszedł do komnaty o pokaźnych rozmiarach. Na pierwszy rzut oka wydawała się to być sala bankietowa, albo sądząc po dziwnym ołtarzu kaplica. Lev wsunął się do środka i po chwili usłyszał trzask. Nie musiał nawet odwracać się, żeby zorientować się, że właśnie zatrzasnęły się za nim drzwi... Teraz nie było już odwrotu.
Bohater rozejglądał się po komnacie, kiedy usłyszał klaskanie. Odwrócił głowę, a to, ze zobaczył za sobą klaszczącego rubeusa wcale go nie ździwiło.
 - Moje gratulacje leviathanie - powiedział Rubeus - nie mam pojęcia jak się tu dostałeś, ale swoim przybyciem oszcdzędziłeś mi kłopotu.
 - Nasze spotkanie było nieuniknione - odpowiedział chłodno lev - tak samo jak twoja śmierć z mojej ręki
 - Pewny siebie, jak zawsze - odrzekł ironicznie Rubeus -  Ale tak się skłąda, że mam trzy argumenty przeczące twojej teorii. Po pierwsze mam coś na czym ci zależy - Rubeus pstryknął palcami, a po jego prawicy pojawiła się nieprzytona Kain w czymś co przypominało klatkę - Po drugie - Rubeus ponownie pstryknął palcami,a le tym razem po jego lewicy pojawiła się straż przyboczna, złożona z Eryka, Ivana i Lyndis - A po trzecie i najważniejsze mam moc, którą wydarłem od twojej ukochanej!!!!!
Po tych słowach wokół rubeusa pojawiła się czarna aura, emanująca silnymi strumieniami energii.
 - Wygląda na to, że jeśli ktoś tutaj zginie, to tym kimś będziesz właśnie ty!!! - powiedział Rubeus, trochę zbyt niskim, zniekształconym głosem.
Leviathan wysónął powoli swoje pazury i przyjął pozycję bojową starał się nie myśleć o niczym i przygotować się psychicznie do nadchodzącej walki, kiedy nagle pokój wypełnił oślepiający błysk.
"Genialnie.... " - pomyślał Lev - "Kolejna wskażówka od Vriesea'i.... ciekawe co będzie tym razem? Wskazówki taktyczne, czy krótki kurs jak pokonać siły ciemności?"
Jednak tym razem światło nie znknęło, ale zaczęło skupiać się w jednym miejscu, aż po chwili zmieniło się w postać młodej dziewczyny.
 - Podszebujesz może pomocy, Leviathanie? - zapyała dziewczyna uśmiechając się zalotnie
 - Każda pomoc mi się przyda - odpowiedział lev swoim tonem - To coś co dało mi ten pierścień, to jakiś twój znajomy, jak mniemam
 - niezupełnie... - powiedziała dziewczyna
Nagle za ich plecami pojawił się Ivan. Leviathan właśnie szykował się do ataku, kiedy szyby w oknach komnaty rozleciały się, a z zewnątrz wlała się chmara czarnego ptactwa. Owe latające stworzenia zaczęły przywierać jedno za drugim do postaci Ivana, który zaczął się jakby z nimi zlewać. Po chwili przed leviathanem i Vriesea'ą stała ta sama dziwna postać, która wręczyłą lodowemu demonowi pierścień.
 - Ta postać, która dała ci pierścień.... to właśnie mój brat - dokończyła dziewczyna, a mroczna postać stojąca obok niej wykonała potwierdzający gest głową.
W tej chwili leviathan nie rozumiał kompletnie nic..... Ale mimo wszystko nie miał teraz czasu na rozwiązywanie zagadek cudzej tożsamości. Odwrócił się w stronę Rubeusa i uśmiechnął lodowant
 - Wyglada na to, zę twoją przewage liczebną szlag trafił. Teraz okaże się, któremu z nas była pisana śmierć tutaj.


No, nareszcie udało mi się coś napisać..... miałem taki blok, że nie mogłem napisac nic... ale wyglada nba to,z ę blok już sobie poszedł
 
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline Yuzuriha

  • Dead Shadow
  • SemiRedaktor
  • *********
  • Wiadomości: 1742
  • Let's go together ... in to the darkness
    • Zobacz profil
    • http://www.deadshadow666.deviantart.com/
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #155 dnia: Marca 04, 2005, 06:08:28 pm »
Oki sorki,że musieliście tyle czekać...

Wszyscy szykowali się do waliki.Pierwsza zaatakowała Lyndis,która na nowo zostasła przywrucona do życia przez Rubeusa,celując strzałą w Vriesee.Zaraz po niej zaatakował Eryk rzucając potężną błyskawicę na postać w kapturze.Rodzeństwo bez trudu omineło wymierzone ciosy i zaatakowało swoich przeciwników.Vriesea skupiła potężną kulę światła i wycelowała w Lyndis,która z ledwością ją odparła.Po chwili ze zniszczonych okien znów przyleciała chmara czarnych kruków,które wezwał Veritas.Rzuciły się one w strone Eryka,a ten by się od nich odpędzić stworzył ogromne tornado i posłał je w ich stronę.Leviathan stał na przeciwko Rubeusa i patrzał na niego swoim lodowatym wzrokiem.Rubeus tylko się uśmiechnoł i wyciągnoł z za pleców długą katanę,kierując jej ostrze w strone Leviathana.
- Gotuj się na śmierć -powiedział zniekształconym głosem demon i przyjoł bojową postawę.
Rubeus zaatakowła pierwszy z impetem udeżyając na Leva.Ten zablokował jego cios krzyżując pazury.Ich ostrza zwarły się przez chwilę.
- Nie przypuszczałem,że jesteś taki słaby Leviathanie...-mówiąc to uśmiechnoł się do niego wrednie
Lodowy demon odepchnoł go kopniakiem,ten zrobił przewrót w powietrzu i bez trudu wylądował na zniemi.Lev chciał go jeszcze dobić,ale odleciał odepchnięty potężną falą powietrza.
- Od kiedy mam moc Kain stałeś się żałośnie słaby Leviathanie...
- Jeszcze zobaczymy!-odkrzyknoł mu Lev i rzucił się na niego
Rubeus zamachnoł się na Leviathana,ten jednak ominoł jego cios i zadał mu cięcie w brzuch.Pazury wbiły się w niego bez żadnych problemów.Rubeus spojżał na niego z dziwnym uśmiechem na twarzy.Z ust płyneła mu strużka krwi,która kapała na posadzke.Zaśmiał się i po chwili powiedział:
- Przegrałeś...Leviathanie...-po czym jego ciało znikneło jak miraż
Lev stał przez chwilę całkowicie zdezorientowany.Ale po chwili doszło do niego co się stało.
- To musiał być cień...-pomyślał-...w takim razie gdzie jest prawdziwy Rubeus...
Leviathan rozejżał się po sali,ale nigdzie nie znalazł Rubeusa...za to po chwili zauważył,że również Kain znikneła.Rubeus najprawdopodobniej zabrał ją ze sobą...ale po co mogła mu być potrzebna...Lev zauważył,że koło klatki w której była otworzyło się jakieś ukryte przejście.Pobiegł w tamtą stronę z nadzieją,że znajdzie ich oboje.
Rubeus szedł korytarzem niosąc nieprzytomną Kain na rękach.Ubrany był w czarny obcisły struj ze skóry,na który miał założony również ze skóry płaszcz rozpięty pod szyją.Na piersi miał dwa krzyżujace się paski,do których przyczepiona była na plecach długa katana.Po chwili doszedł do wielkich wrót,które otworzył siłą woli.Komnata do której weszli była ogromna.Na ścianach znajdowały się dziwne wzory,a okna sięgały,aż do sufitu.Na środku sali znajdował się jakby łuk,przypominający portal międzywymiarowy.
- Nareszcze będę mógł ją zniszczyć...Leviathan będzie przez jakiś czas zajęty moim mirażem...nie będzie nam przeszkadzał -spojżał na Kain,która powoli wracała do przytomności- Ten ostatni raz będziesz mi potrzebna...-mówiąc to podszedł do portalu.
Postawił Kain na ziemi i przytrzymał by nie upadła.Wzioł jej lewą rękę i położył w miejscu gdzie był odcisk dłoni.Po chwili zaczeło wydobywać się z niego dziwne światło.Kain próbowała oderwać dłoń,ale nie mogła.
- To nic nie da...ty jesteś kluczem,tak jak ja...-mówiąc to podszedł do drugiej strony portalu,na której również znajdował się odcisk dłoni.
On również przyłożył do niego swoją dłoń.I z niego zaczeło wydobywac się dziwne światło.W portalu pojawiła się jakby czarna tafla wody.Kain poczuła,że dzieje się z nią coś dziwnego.Tatuaż,który miała na ciele został wchłonięty i całkowicie zniknoł z jej ciała.
- Co ty mi zrobiłeś! -krzykneła próbujac się wyrwać z tej dziwnej uwięzi
- To była pieczęć moja droga...teraz jesteś już wolna -mówił z poważną miną- Portal został otwarty...
Kain upadła na ziemię odepchnięta jakąś dziną siłą.Po chwili podszedł do niej Rubeus i pomugł jej wstać.Kain wyrwała mu rękę i uderzyła go w twarz.
- Nie dotykaj mnie!-krzykneła,Rubeus stał jednak nie wzruszony z poważną miną- Nienawidzę cię ojcze...
- Możesz mnie nienawidzieć...masz do tego prawo...-powiedział smutnym głosem- skrzywdziłem cię...i wiem,że nigdy mi tego nie wybaczysz...ale jedyną prawdą było to,że chciałem ocalić ten świat.To wszystko było dlatego świata i dla...-Rubeus nie dokączył,gdyż z portalu zaczeło się coś wyłaniać.
To coś miało niebieską skórę i postórę kobiety.Szczupłą twarz okalały jej czarne włosy,które sięgały jej do pasa.Splecione były w luźne warkocze,na których końcach poprzyczepiane były metalowe obręcze.Miała również długie uszy,a na nich zaczepione wiszące łańczuszki.Ubrana była w pasma materiałów,które zakrywały "odpowiednie" części ciała.Miała również na rękach i na nogach kajdany.Najbardziej jednak uwagę Kain przykuły oczy.Były nie naturalne.Skośne źrenice,niebieskie tęczówki i czerwone białka.Oczy,które mogą przejżeć wszystko na wylot.Kobieta spojrzała na dwujkę stojącą przed nią i uśmiechneła się pokazując kły.
- To znowu ty kochany...-powiedziała dziwnym głosem-..jak niemiło widzieć cię znów po trzechtysiącach lat..-rzekła jakby znudzona- myślisz,że uda ci się mnie zabić?
Kain była zdezorientowana.Nie miała zielonego pojęcia kim jest ta dziwna istota,ani po co Rubeus ją wezwał.Czuja jedynie,że jest bardzo potężna...i ta siła przerażała ją.Rubeus wyciągnoł swoją katanę i skierował ją w stronę kobiety.
- Dziś jest twuj dzień sądu...dziś zostaniesz pokonana Dixtro...-powiedział do niej z poważną miną
- To samo mówiłeś ostatnim razem...i dobrze pamiętam jaki był tego koniec hehe.Nigdy mnie nie pokonałeś,a i teraz to ci się nie uda....jesteś głupcem skoro otworzyłeś portal Rubeusie,choć prędzej czy później bym się wydostała...to była by tylko kwestia czasu...a tak dziekuje ci za przysługę...
- Kim ona jest?-niespodziewanie zapytała Kain
- To lisia demonica...kiedyś ją kochałem,ale teraz pragnę tylko jej śmierci...-zmrurzył oczy-...przykro mi,że musiałem cię w to wciągnąć,ale tylko dzięki tobie mogłem na nowo otworzyć portal,by ją zniszczyć.
- Na nowo?-zapytała
- Razem z wyrocznią trzytysiące lat temu musieliśmy ją zamknąć w tym wymiarze w wierzy czasu...była zbyt niebezpieczna.Wyrocznia wierzył,że kiedyś przyjdzie dzień w którym zniszczymy Dixtre...i ten dzień właśnie nadszedł.Ale do tego potrzebowłałem właśnie twojej mocy Kain...nie miałem czasu na wyjaśnienie ci wszystkiego...i bardzo tego żałuję...-mówiąc to spojżał Kain w oczy
- Skończ tą tanią gatkę w końcu...i stań do walki podrzędny demonie -powiedziała pogardliwie niebiesko skóra
- Jak sobie życzysz -mówiąc to zaczoł iść w jej stronę z wyciągniętą kataną przed sobą
Dixtra staneła w pozycji bojowej.Wokół niej pojawiła się dziwna aura.Paznokcie wydłużyły się i zgrubiały.
- Teraz zapłacisz mi za to,że musiałam siedzieć tyle czasu w tym przeklętym miejscu!-mówiąc to rzuciła się na niego
Rubeus odparował jej cios i odepchnoł ją.Kain stała z boku i przyglądała się walce...i tak nie mogła zrobić za wiele,była zbyt słaba.Każdy atak Dixtry kończył się niepowodzeniem,a Rubeus był za każdym razem bliżej niej.W końcu z kolejnym ciosem Dixtra przecieła łańcuchy o ostrze katany i teraz miała więcej swobody.Rzuciła się na szyję Rubeusowi,ten jednak zatrzymał jej cios.Przez duższą chwilę siłowali się z sobą,jednak Rubeus znów ją odepchnoł.
- Zginiesz Dixtro...-powiedział z pogardzą w głosie,ona jednak tylko się uśmiechneła
- Taki ci się tylko wydaje...-wokół niej zaczeła zbierać się dziwna energia,skumulowała się na kajdanach i zniszczyła je- Ja dopiero się rozgrzewam...mwhahahahaha...heheheheheheee....
 Wokół niej zaczeła zbierać się czarnoniebieska aura.Włosy jak i szczątki materiału zaczeły unosić się w powietrzu a z tyłu pokazał się czarny lisi ogon.Po chwili aura pokryła całe jej ciało.Kobieta zaczeła zmieniać kształt.Twarz wydłużyła się,całe ciało pokryło czarne futro.Ręce i nogi zamieniły sie w wielkie łapska,a z pyska wystaławy dwa kły.
- Nie!-krzyknoł Rubeus- Nie pozwolę ci się zmienić!-mówiąc to rzucił się na lisicę,jednak został odepchnięty potężnym uderzeniem
- Już za późno Rubeusie -odpowiedziała lisica
Nagle cała komnata zaczeła się trząść.Z tumanu kurzu na pożegnanie pokazała się im jeszcze w swej całej okazałości .Była ogromna.Czarne futro pokrywało całe jej ciało,oczy miała tego samego koloru,a z pleców wystawały dwa pierzaste skrzydła.Po chwili wzbiła sie w powietrze i niszcząc sufit,uciekła.Komnata zaczeła się walić.Leviathan,który był już blisko również odczuł trzęsienie.
- Muszę być niedaleko -pomyślał i przyspieszył
Kain ze strachu nie mogła się ruszyć i gdyby nie Rubeus,który odepchnoł ją na bok,przygniotły by ją spadające gruzy.Po chwili wszystko ucichło i kurz opadł.Kain odsłoniła oczy i zobaczyła,że leży na podłodze.Powoli podniosła się,kaszląc i ocierając oczy z kurzu.Dopiero po chwili wzrok wrócił jej do normy.Jej oczom ukazał się straszny widok.Rubeus leżał przygnieciony do pasa kamieniami i nie mógł się wydostać.Kain podbiegła do niego i próbowała mu pomuc jednak bez skutku.
- Zostaw...już mi nie pomożesz...
Dopiero teraz zauważyła,że ma on wbity w bok jeden z odłamków.
- Ale ja mogę ci pomuc...-powiedział Leviathan,wysuwając swoje pazury
- Nie...Leviathanie -powiedziła nie odwracajac się- to ja muszę go zabić..
Podniosła katanę Rubeusa z ziemi drżącymi dłońmi i wymierzyła cios w serce.Jednak kiedy miała ją już wbić,zatrzymała się.
- Dlaczego mnie nie zabijesz Kain?Przecież mnie nienawidzisz...teraz ci już nie ucieknę.
- Powiedziałeś,że...zrobiłeś to dla świata...ale nie dokączyłeś.Chcę wiedzieć co chciałeś mi powiedzieć -powiedziała spokojnie
- To już nie ma znaczenia...
- Mów!-krzykneła ze złością
-...Zrobiłem to dla ciebie Kain..chciałem cię uwolnić...uwolnić twoją prawdziwą moc.Znak na twoim ciele był pieczęcią,którą tylko w taki sposób mogłem zniszczyć i pozbawić cię mocy,która nie była przeznaczona dla ciebie...Wyrocznia o wszystkim wiedział.Wiedział również,że dla ciebie przeznaczony był Night Sun...od samego początku -Rubeus przerwał na chwilę i odkaszlnoł krwią- Chciałem dzięki tej mocy zniszczyć lisicę...ale ona jest zbyt silna dla mnie..tylko ty możesz ją pokonać Kain.
Niewiedziała co powiedzieć,słowa uwięzły jej w gardle,a łzy napłyneły do oczu.
-...To..to nie może być prawda...-ledwo wyksztusiła niedowieżając
- Przez moc,którą miałem stałem się zachłanny i zapragnołem władzy...co mnie zgubiło i straciłem sens mojego pierwotnego celu...byłem dobrym wojownikiem.Wojownicy nie powinni mieć uczuć...ja jednak cię pokochałem Kain...moja córko..-dotknoł jej twarzy,a łzy spłyneły mu po policzkach-...omal cię nie zabiłem...Wiem,że nigdy mi nie wybaczysz wyrządzonej krzywdy,ani tego co zrobiłem...żegnaj...Kain...-mówiąc ostatnie słowa zamknoł oczy,jego ręka upadła na ziemię,a pierścień pękł w pół i zozstraskał się.
Kain wciąż klęczała przy ciele Rubeusa i nie wiedziała co ma zrobić,łzy płyneły jej strumieniami po policzkach.Taka była prawda...to wszystko było dla niej?Przytuliła się do martwego ciała Rubeusa.Leviathan,który widział całe zajście spóścił wzrok.Dobrze wiedział jak teraz musiała czuć się Kain.Po chwili z ust Kain wyrwał się przeraźliwy krzyk i równie szybko się urwał.Ciało Rubeusa zaczeło powoli znikać zmieniając się w małe latające światełka,które zaczeły unosić się w niebo.Po chwili znikneło całkowicie.Nagle cała wieża zaczeła się trząść.Zaraz po tym z nieba przyleciały małe niebieskie motylki,które skleiły sie w całości i koło Leviathana pojawiła się Vriesea.
- Musimy z tąd uciekać wszystko zaczyna się rozpadać!
Leviathan bez namysłu chwycił Kain i wszyscy troje uciekil z tego miejsca.Pojawili się w miejscu w którym Leviathan zostawił swoich kompanów razem z Veritasem.Śnieg pruszył teraz lekko.Nikogo w pobliżu nie było,najwidoczniej ich kompani wrócili do miasta.Kain stała przed nimi i patrzała teraz pusto przed siebie,zapomniała nawet o chłodzie.W tej chwili myślała o słowach,które powiedział jej Rubeus.
- Leviathanie...-przerwała ciszę Vriesea- Teraz musimy odejść...ale wrócimy kiedy będzie trzeba...
Leviathan na potwierdzenie kiwnoł głową i pozwolił im odejść.Rodzeństwo po chwili znikneło w dziwnym świetle.Lodowy demon podszedł do Kain i położył jej rękę na ramieniu.Dopiero teraz poczuła zimno,które ogarneło jej ciło.Odwruciła się i wtuliła w jego ramiona.Nie wiedziała co ma czuć.Z jednej strony była szczęśliwa,że wróci do swoich przyjaciół,a z drugiej czuła żal gdy zginoł Rubeus...był przecież jej ojcem.
- Leviathanie...czy nadal masz Night Sun'a -spytała niespodziewanie
Od czasu gdy zniszczyli Argona,Night Sun został powierzony Leviathanowi,by go strzegł.Od tamtego czasu nosił go ciągle przy sobie.Teraz nadeszła pora by oddał go właściwemu właścicielowi.Leviathan wyciągnoł swój kamień.Przyłożył do niego rękę i po chwili wyciągnoł z niego pierścień z Night Sun'em.Włożył go w jej dłoń.Biła od niego dziwna energia.Kain założyła pierścień na palec,na którym została jej blizna...po chwili poczuła,że zaczyna przepełniać ją potężna energia.Znak,który miała na piersi zaczoł się zmieniać i rozprzestrzeniać.Wszedł na jej ramię i szyję,zatrzmując się dopiero na pierścieniu.Wszystkie rany zasklepiły się,ale skrzydła nie wróciły.Czuła się teraz lepiej i w pełni sił.Spojżała na Leviathana.
- Zabierz mnie do naszych przyjaciół...
Leviathan wzioł Kain na ręce i razem odlecieli w stronę miasta.


Chyba tak długiego postu nigdy nie napisałam.Wiem,że mnie zamordujecie za kolejnego złego manstra...no ale cóż chyba nie będzie trudno go pokonać ;P.Teraz zależy od was czy Rubeus jeszcze się pokaże czy nie...choć może jeszcze się pokaże ;)  

Offline Siergiej

  • Last Hero
  • **********
  • Wiadomości: 2544
  • Idol Tanta
    • Zobacz profil
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #156 dnia: Marca 05, 2005, 03:51:41 pm »
ehhh i moja koncepcje szlag trafil...ale dobrze jest :D

Rubeus otworzyl oczy i podniosl glowe. Byl w jakims dziwnym miejscu...wszexzie byla pustka. Tylko na ziemi unosila sie bardzo gesta mgla, ktora siegala mu do kolan. Nie wiedzial co sie dzieje. Pamietal przeciez jak zostal przygnieciony przez glaz.....a teraz stal w jakims dziwnym miejscu. "Gdzie ja jestem" pomyslal, a juz po chwili na okolo niego z mgly zaczeko formowac siedem dziwnych postaci. Wygladali jak mnisi gdyby nie jeden drobny szczegol, byli "zrobieni" z mgly.
-Kim lub czym jestescie? - sptal nieco zdezorientowany Rubeus.
-Jestesmy rada umarlych, Rubeusie...
-A wiec to nie jest legenda, a wiec bedziecie oceniac moje czyny i zdecydujecie czy znajde sie w Foyasen - wiecznym raju, czy w Shergot - krainie cierpien - rzekl Rubeus - chyba znam juz decyzje.
-Mozesz zmienic swoj los Rubeusie.
-Jak?
-Jesli oddasz swoja moc Lisicy. Nieco pomoglismy losowi i sprzyjalismy Ci bys mogl otworzyc portal i wypuscic ja.
-CO?! Czemu?!
-To proste. Przez ostatnie dwa lata harmonia natury zostala wielokrotnie zachwiana, postanowilismy ze wszytsko zacnzi sie od poczatku. Zniszczymy swiaty i wszytsko stworzymy od nowa. Bez demonow, niesmiertelnosci i chaosu. A Dixtra to tylko narzedzie, ktoremu przyda sie Twoja moc w tepieniu tych nedznych robakow.
-NIE MA MOWY - krzyknal Rubeus - straccie mnie do Shergot, ale nigdy Lisica nie dostanie mojej mocy
-A wiec wybrales dluga i bolesna smoierc dla corki......
Po chwili Robeus znalazl sie w mkrainie wiecznych cierpien....Shergot


lol... pierwszy raz tu jestem i jeszcze mam coś do roboty
« Ostatnia zmiana: Marca 05, 2005, 03:53:44 pm wysłana przez Tantalus »

Offline Yuzuriha

  • Dead Shadow
  • SemiRedaktor
  • *********
  • Wiadomości: 1742
  • Let's go together ... in to the darkness
    • Zobacz profil
    • http://www.deadshadow666.deviantart.com/
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #157 dnia: Marca 05, 2005, 10:00:41 pm »
Coś natchnienie mnie nie opuszcza no i dobrze ;P

Rubeus spadał teraz bezwładnie głową w dół w bezkresną,czarną otchłań,która nie miała końca i tylko czekał na swuj koniec..teraz było mu obojętne co się z nim stanie.Jednak po chwili koło niego pojawił się niewielki niebieski motyl.
- Wiem kim jesteś...ale dla mnie nie ma już ratunku....-powiedział zamykając oczy
- Nieprawda...mogę zmienić twoje przeznaczenie...
- Heh...przeznaczenie...nikt nie zna swojego losu...Tak naprawdę nikt nie wie co go czeka...nikt nie spisał naszego przeznaczenia...-westchnoł- Cały czas byłem marionetką w czyjiś rękach...nawet o tym nie wiedząc...zasłużyłem sobie na taki los...
- Nie...przecież możesz jeszcze wszystko zmienić....-nalegała
- Powiedz...jaki jest twuj cel...dlaczego mi pomagasz?-zapytał nieoczekiwanie- Dlaczego tak bardzo zależy ci na tym by uratować ten świat?
Przez chwilę milczała,ale to co usłyszał zaskoczyło go.
- Ponieważ zniszczenie i zbudowanie na nowo śwata bez chaosu nic nie da...Zło przyjdzie bez względu na to jak zostanie zbudowany świat...Po co go niszczyć...świat jest piękny taki jaki jest...gdyby panowało na nim samo dobro lub samo zło doszło by do zachwiania równowagi,a w najgorszym wypadku destrukcji wszystkiego...nastała by nicość...-wokół motyla pojawiła się jasna aura,ze skrzydełek zaczoł unosić się złoty pył który przybrał kształt postaci,po chwili pojawiła się Vriesea w całej swej okazałości- Czasem przez dobre chęci można wyżądzić wiele zła...a i przez jedno zło można sprawić wiele dobra...
Rubeus zastonowił się przez chwilę.
- W takim razie co masz zamiar uczynić?-spojżał na nią
- Chcę zniszczyć lisiego demona i uratować świat przed zniszczeniem...i proszę cię o pomoc -wyciągneła do niego rękę
Rubeus uśmiechnoł się do niej.
- Pomogę ci... -mówiąc to podał jej rękę
Po chwili ogarneło ich oślepiające światło i oboje znikneli.

Gdzie była...nie wiedziała.Stała na pustym polu.Rozglądała się i wołała...ale nikt nie odpowiadał.Wszędzie widziała ten sam obraz...wyschnięta ziemia,suche drzewa i czerwone niebo.Nagle przed nią stanoł czarny lis ze skrzydłam.Spojrzał na nią i po chwili zaczeła odpadać z niego skura,tak,że było widać wszystkie ścięgna i wnętrzności.Zaczoł się rozsypywać jakby był z prochu i po chwili nic już z niego nie zostało.Zawiał potęrzny wiatr.Kain upadła na kolana i zasłoniła oczy dłonią.Teraz znalazła się w zupełnie innym miejscu.Wstała i zauważyła,że unosi się nad taflą wody.Rozejżała się...po chwili usłyszała czyjeś wołające głosy.Spojżała w tamtą stronę.Przed sobą zobaczyła swoich przyjaciół takich jakich pamiętała.Chciała do nich podejść,ale coś jej nie pozwalało.Po chwili każda postać zaczeła pękać jakby była zrobiona ze szkła i rozpadać się na drobne części,aż wszystkie znikły.Nagle tafla na,której stała również zaczeła pękać i kruszyć się na drobne częśći.Wszystko w koło znikneło.Kain znów znalazła się w innym miejscu.Teraz unosiła się nad własnym łużkiem.Widziała samą siebie.Była teraz w jakimś pokoju.Powoli sfruneła na podłogę nie dotykając jej stopami.
- Gdzie jestem?-zapytała samą siebie
Nagle ogarneło ją dziwne uczucie.Zaczeła "płynąć" przed siebie kierując się w nieznanym jej kierunku.Przeszła prze ścianę i znalazła się w korytarzu.Fruneła w głąb zaglądając do pokoji...w każdym znalazła kogoś kogo znała.Wszyscy spali niczego nieświadomi.Zatrzymała się na chwile w pokoju,w którym spała Arien z Nicolasem.Podeszła do łużeczka,w którym spał mały Leviathan.Delikatnie dotkneła jego twarzyczki...spał tak spokojnie.Po chwili usłyszała,że Nicolas kaszle.Podfruneła do niego.Nie wyglądał najlepiej.Położyła na jego czole lewą rękę.Sama nie wiedziała co robi...ale nagle wokół jej dłoni zgromadziła się jasna poświata,która przeszła na Nicolasa.Po chwili przestał kaszleć.Kain znów dała się ponieść.Fruneła dalej po pokojach.W ostatnim pokoju nie znalazła nikogo,co ją zdziwiło.Weszła do niego by się rozejrzeć.Na środku stał drewniany okrągły stół.Pod oknem było łóżko.Zaraz koło niego stała szafa z książkami i innymi rzeczami.Nic nadzwyczajnego...jednak pościel na łużku była ułożona jakby ktoś tu wcześniej był.Po chwili wyleciała przez okno i znalazła się na podwórzu.Po jakimś czasie zauważyła przed sobą postać.Zatrzymała się i schowała za drzewem.Dopiero,gdy chmury odsłoniły księżyc zobaczyła kim była ta postać.Na małej,ośnieżonej polanie stał Leviathan i patrzał w gwiazdy.Po chwili spuścił głowę,a z oczu popłynełu mu łzy.Takie same łzy jakie widziała kiedy zgineła Lilian.Podfruneła do niego i objeła z tyłu.Ale po chwili zauważyła,że nie może go dotknąć,przenikneła przez niego jak zjawa.Tak bardzo chciała go teraz pocieszyć,ale nie mogła.Słońce zaczeło się już pokazywać na choryzoncie i Kain poczuła,że wraca do swego ciała.Po chwili znów była w swoim pokoju i stała teraz przy łużku.Nagle zszokowana zauważyła po drugiej stronie Rubeusa,który uśmiechnoł się do niej i zniknoł.Po chwili otworzyła oczy.Leżała teraz na łużku,z okna padały na nią ciepłe promienie słońca.Przetarła oczy i przeciągneła się ziewając.Zastanowiało ją jak się tu znalazła...pamiętała tylko las,który był pokryty śniegiem.Dopiero po chwili przypomniała sobie swój sen...a może wcale się jej to nie śniło?Kain szybko się ubrała i postanowiła pójść w miejsce gdzie widziała Leviathana.Coś jej podpowiadało,że jeszcze go tam znajdzie i nie myliła się.Odruchowo staneła w tym samym miejscu co we śnie.Słońce nie wstało jeszcze całkowicie.Powoli podeszła w jego stronę.Leviathan gdy usłyszał jej kroki odwrucił się.
- Kain...
- Co się stało Leviathanie...?-zapytała
On jednak nic nie odpowiedział i spuścił głowę.Kain spojżała na niego smutno i objeła go.Stali tak przez dłuższą chwilę.Spojżała mu w oczy,po czym delikatnie pocałowała.
- Śniłam dziś dziwny sen...naszą najbliższą przyszłość...ale nic nie mogłam z niej odczytać.-znów spojżała mu w oczy- Jeszcze możemy zmienić naszą przyszłość...możemy pokonać Dixtrę...


Mam nadzieję,że tym razem napisałam z sensem.... :closedeyes:  

Offline Siergiej

  • Last Hero
  • **********
  • Wiadomości: 2544
  • Idol Tanta
    • Zobacz profil
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #158 dnia: Marca 06, 2005, 09:42:14 pm »
-Sadze ze czas przekazac Lisicy wsparcie - rzekl najwyzszy z Rady Umarlych do resztych "znajomych".
-Alez panie, nie powinnismy ingerowac w sprawy swiata zywych.
-Racja, juz wystarczajaco nagielismy te regule.
-Ale to dla dobra tego cholernego swiata! - zezloscil sie "Najwyzszy".
-Dobrem dla tego swiata bedzie smierc Lisicy! Co zrobisz keidy Ona juz zniszcz swiat? Z posilkami bedzie wystarczajaco silna by przeciwstawic sie naszej woli i nie damy rade stracic jej do Shergot! - atmosfera stawala sie coraz bardziej napieta.
-Milcz glupcze! Nic nie rozumiesz - otrzymal odpowiedz Pana jeden z "radnych".
-Nie! To Ty jestes glupcem i Ty nic nie rozumiesz! Odmieniony swiat bez chaosu wedlug Twojego debilnego planu bedzie wygladal tak: Spalona ziemia, krew plynaca w korytach rzek i zapch gnijacych zwlok unoszacy sie w powietrzu, oraz zolnieze Dixtry scigajacy ostatnich niedobitkow!
-Zamknij sie, albo....
-Albo co!?
-Albo powrocisz do ciala smiertelnika1
-ne wolno Ci! - wykrzykneli wsyzscy chorem.
-klfgtryy khmpkrff - rzekl w niezrozumialym jezyku "Najwyzszy" i pozostali radni wrocili do postaci legendarnych magow i medrcow, ktorzy juz zmarli. Jedynym, ktory pozostal w "natrualnej" postaci byl "Najwyzszy". Probowali z nim walczyc, ale w tej postaci nie mogli zrobic mu absolitnie nic. Magowie atakowlai, a On tylko glosno sie smial przy kazdym zakleciu. Gdy walka znudzila mu sie, otworzyl bramy Shergot i stracil wsyztskich magow do krainy cierpienia, a Ci na odchodne uslyszeli tylko "Aurevior" i bramy Shergot zamknely sie za nimi. Teraz gdy pozostal sam w Radzie Umarlych postanowil dokonczyc swoje dzielo zniszczenie. Wezwal z krainy cierpienia najwieksze zmarle kreatury jakie kiedykolwiek widziano, w tym rowniez te, ktore zostaly zabite przez naszych bohaterow. Zdziwil sie tylko ze nie bylo wsrod nich Rubeusa. Nad wsyztskimi "duchami" mial kontrole i rozkazal im sluzyc Lisicy jako zolnieze. Zaczal zalowac, ze wyslal Wyrocznie do raju. Lecz zal szybko minal i kreatury zostaly zeslane do swiata naszych bohaterow.


niezly hardkor...sie zaczyna :D

Offline Siergiej

  • Last Hero
  • **********
  • Wiadomości: 2544
  • Idol Tanta
    • Zobacz profil
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #159 dnia: Marca 07, 2005, 06:15:53 pm »
ATTENTION

psize dabla zeby oznajmic ze napsialem posta poniewaz z "zewnatrz" sie nie wyswietla...prosze o usuniecie jutro tego posta