No... obiecałem, ze napiszę ostatni rozdział dotrzymuję słowa..... Zakończenie nie należy chyba do najbardziej szczęśliwych, ale jakoś tak nic lepszego nie mogłem wymyślić... i proszę nie bijcie mnie z minimalną ilośc opisówe i prostotę stylu, ale gdybym miał to rozbudowac, to w życiu bym nie skończył.... A i tak wyszedł mi najdłużczy post jaki w życiu napisałem......
NSH – The Final Chapter.
Leviathan stał oparty rękoma o ścianę baszty i przez małe okienko wpatrywał się w niebo – spływające kolorem nienawiści. W górze jaśniał krwistoczerwony księżyc, którego łagodne promienie padały wprost na zastępy ciemności, jakby sygnalizując że zbliża się koniec.... Lodowy demon skupił wzrok na wrogiej armii. „Na oko” nie było ich więcej niż półtorej miliona. Przewaga liczebna przeciwników nie była może zbyt imponująca, ale trzeba było wziąć pod uwagę fakt, ze w skład „Czarnych Szeregów” wchodziły głównie demony żywcem – albo, żeby wyrazić się precyzyjniej nieżywcem – wyciągnięte z Shergot. Sytuacja zdecydowanie nie wyglądała różowo. Na czele zwartych szeregów, jak można się było spodziewać, szła Dixtra, ubrana w załamującą światło czarną zbroję, przyozdobioną – zgodnie zresztą z okazją – motywami trupich czaszek.
- Sir, czy .. czy wygramy tą bitwę? – Lev usłyszał za sobą niepewny głos. Odwrócił się i zobaczył mężczyznę, którego biało – czerwony strój wskazywał na to, ze jest strażnikiem Nord.
- ..... Nie mogę nic zagwarantować.... – odrzekł Lev po chwili wahania.
Nie powiedział już nic więcej. Wiedział, że ma ważniejsze sprawy na głowie, niż rozpatrywanie szansy na zwycięstwo. Przeszedł na drugą stronę baszty i zgrabnym ruchem wyskoczył przez okno, wychodzące na główną ulicę miasta. Wylądował, na ugiętych nogach, lekko podpierając się rękoma.
- Sir, rozkaz wykonany – powiedział inny strażnik Nord, salutując do Leviathana – wszystkie strzały i ostrza zostały poświęcone i pobłogosławione
- Dobrze – odpowiedział niebieskooki, otrzepując ubranie z kurzu – Możesz odejść
- Ale po jaką cholerę święcić broń? – zdziwił się Ragham, który właśnie przechodził obok
- Bo tylko taką bronią można ponownie zabić umarłych – odpowiedział spokojnie lodowy demon
- Że co? – po raz kolejny zdziwił się Ragham – Przecież zabijaliśmy już tony umarlaków bez żadnych święceń, no nie?
- ..... Nie mam czasu ci tego teraz wyjaśniać... – Lev przewrócił oczyma – Jest coś ważniejszego do zrobienie, zwołaj wszystkich do ratusza.
Ragham poczuł, ze dalsza rozmowa mija się z celem i po chwili zniknął w wąskiej uliczce, szukając swoich przyjaciół.
Lev odwrócił się na pięcie i wolnym krokiem zaczął przedzierać się przez tłum zabieganych przechodniów. Główna ulica Nord praktycznie rzecz ujmując pękała w szwach. Cywile byli całkowicie pochłonięci zabijaniem deskami okien i drzwi swoich domostw, co Leviathanowi wydawało się niedorzeczne – jeśli zastępy ciemności tu wejdą to z miasta nie zostanie kamień na kamieniu. Żołnierze biegali nerwowo we wszystkie strony niosąc jakieś pakunki – prawdopodobnie rozkazy od dowódców. Niektórzy nieśli na ramionach ostrza i strzały wszelakiego typu, które dopiero co opuściły kuźnię. Po pewnym czasie Lev z niejakim trudem przebił się przez główną ulicę. Jego oczom ukazał główny plac miasta, przyozdobiony różnorodnymi fontannami i żywopłotami. Całkiem dobre miejsce, żeby odpocząć i się zrelaksować – oczywiście w innych okolicznościach. W porównaniu z główną ulicą, plac był praktycznie pusty, więc Lev nie miał zbytnich problemów z dotarciem do ratusza. Wielki budynek w całości wykonany z białego marmuru jaśniał złowieszczo w promieniach czerwonego księżyca. Po obu stronach ornamentalnych drzwi stali strażnicy, uzbrojeni w halabardy. Niedaleko wejścia stał czarny koń, z połyskującymi rubinowymi oczyma i falującą grzywą: „Pewnie nowa zabawka Cienia....” – pomyślał Lev. Kiedy zbliżył się do bramy jeden ze strażników zasalutował i powiedział:
- Sir, wszyscy na Pana czekają, sir.
Niebieskooki skinął tylko głową, a drugi ze strażników otworzył potężne drzwi. Demon wszedł do środka i skierował swe kroki w kierunku sali obrad, nie zwracając uwagi na misternie wykonane dzieła sztuki, którymi usłany był budynek. Na końcu korytarza czekały na niego mahoniowe drzwi. Otworzył je powolnym ruchem ręki.
- Nareszcie – powiedział oparty o ścianę Sayrus – długo kazałeś na siebie czekać.....
Leviathan nic nie odpowiedział. Podszedł do długiego stołu, po którego obu stronach zasiadali pozostali bohaterowie.
- A wiec po co nas tu wezwałeś? – zapytała Natalia, przecierając szmatką ostrze swojej włóczni.
- To chyba oczywiste..... – wtrącił Ray, zakładając rękę na rękę – trzeba ustalić taktykę walki, prawda Leviathanie?
Lodowy demon skinął głową i usiadł na jednym z wolnych krzeseł.
- Postaram się przedstawić sprawę jasno – zaczął Lev – Nie ważne jaką taktykę wymyślimy, wygranie tej bitwy graniczy z cudem. Nie zakładam, że więcej niż 10% naszej armii dotrwa do końca i nie gwarantuje, ze którekolwiek z nas w ogóle przeżyje.......
Po tym „pokrzepiającym” wstępie Lev wyciągnął się na krześle i założył ręce za głowę
- Mam nadzieje, ze dacie z siebie wszystko......
- Rozumiem, że masz jakiś plan? – zapytał po chwili ciszy Grievie
Lev wyjął zwinięty kawał papieru i rozłożył go na stole. Była to dość duża mapa okolicy z naniesionymi na czerwono punktami i zaznaczeniami.
- Razem z Ray’em opracowaliśmy taktykę działania – powiedział Lev, spoglądając porozumiewawczo na Cienia
- Podzielimy armię na kilka części części – kontynuował Ray, przejeżdżając palcem po mapie – Atak zaczną rozstawieni w tylnej części pola łucznicy, zasypując przeciwnika gradem strzał. Spodziewamy się, że wrogowie także zaczną od tego i dlatego dwie grupy naszych magów, rozstawionych po bokach, utworzą barierę zasłaniającą inne oddziały. W późniejszym etapie bitwy, zadaniem magów będzie wspomaganie jazdy i piechoty czarami ofensywnymi i leczącymi. Mamy nad wrogiem o tyle przewagę, ze każdy kto trafia do Shergot traci jakąkolwiek moc magiczną...... – Ray nabrał oddechu i kontynuował – Właściwy etap zaczną główne oddziały piechoty, wspomagane przez jazdę, której zadaniem będzie oskrzydlić przeciwnika. Dwa pozostałe oddziały piechoty obejdą pole walki i zamkną pierścień wokół przeciwnika. Nie zakładam, ze wszystko pójdzie po naszej myśli, ale jeśli damy z siebie wszystko, mamy szansę na zwycięstwo...... – ostatnie słowa wypowiedział trochę bez przekonania....
- Łuczników poprowadzi Arien, a oddziały magów kolejno Harin, Alojzy i Riki. – Mówił dalej Lev – Za jazdę odpowiedzialny będzie Ray i Sayrus. Natomiast główne natarcie piechoty poprowadzą Ragham, Natalia, Reeve, Karmen, no i oczywiście ja...... Wspomagające oddziały piechoty będą dowodzone przez Grievie’a i Nicolasa......
- Jak to?! – wydusiła z siebie poirytowana Arien – Nicolas nie może przecież brać udziału w bitwie!
Lev potraktował ją chłodnym spojrzeniem
- W walce biorą udział wszyscy.......
- Ale, ale.... – nie dawała za wygraną Arien
- Spokojnie, kochanie – wtrącił Nico, który najwyraźniej chciał złagodzić atmosferę. – Sam chciałem walczyć. Jeśli mam zginąć, to przynajmniej ramię w ramię z przyjaciółmi.....
- A tak w sumie to gdzie jest Kain? – dodał szybko Alojzy, próbując zmienić temat
- Wypełnia zadanie specjalne.... Dołączy do nas później – odpowiedział Lev, tonem, który jednoznacznie sugerował koniec rozmowy.
Ciemne chmury kłębiły się na purpurowym niebie. Leviathan już kiedyś widział takie zjawisko – niebo nienawiści..... „Niebo Demonów”..... Księżyc, jaśniejący w wyrwie między wielkimi cumulusami, dawał taką ilość światła, że było prawie tak jasno jak w dzień. „Mroczne Szeregi” wkroczyły na równinę, rozciągającej się aż po mury Nord. Dźwięk równomiernego marszu ustał – najwyraźniej legiony ciemności oczekiwały na pierwszy ruch obrońców miasta. Żołnierze (aka: wybawiciele świata) stali w niedalekiej odległości od bramy, podzieleni na odpowiednie jednostki. Po niejednolitych mundurach można było bez trudu stwierdzić, że pochodzą praktycznie z całego świata. Kiedy wojsko uformowało się w jednolity szereg Leviathan wystąpił naprzód i donośnym głosem zawołał do piechoty:
- Żołnierze! Los świata leży w naszych rękach! Jeśli przegramy tą bitwę, wszystko się skończy.....Pamiętajcie, ze nie walczycie dla mnie, czy dla Nord! Walczycie dla tych których kochacie i którzy wierzą, ze wam się uda! Wielu z nas zginie, ale zanim polegniemy.... zrównajmy wrogów z ziemią!!!!!
Ostatnim słowom bohatera wtórował bojowy okrzyk żołnierzy, unoszących do góry swoją broń. Lev kątem oka spojrzał w bok i zobaczył, ze reszta legionów pokazuje podobną reakcję – widocznie inni dowódcy również zagrzewają swoich do walki. Chłopak odwrócił się na pięcie i wydając z siebie wściekły ryk rzucił się w stronę wrogiej armii, prowadząc swoje oddziały ku nieuchronnemu spotkaniu z przeznaczeniem....
Z drugiego końca równiny, wypełnionego przez czarną plamę „Mrocznych Szeregów” dobiegł stłumiony przez odległość odgłos..... Jakby niemy krzyk z milionów cierpiących gardeł..... dźwięk, który nawet głuchego mógł przyprawić o gęsią skórkę.... ( ... eee... ja już to chyba gdzieś pisałem O_o...) Lev dostrzegł lecącą w ich kierunku chmarę czegoś, co mogłoby się wydawać strzałami. Poczuł, ze powietrze wokół gęstnieje, staje się cięższe, przesycone energią magiczną.... Kiedy strzały zamiast spaść na oddziały piechoty odbiły się od niewidzialnej bariery, zdał sobie sprawę, ze magowie właśnie uratowali życie jego towarzyszom. Mimowolny uśmiech spłynął na twarz bohatera, kiedy salwa srebrzystych kształtów, niczym grad zalała przeciwnika, wywołując przerzedzenie kilku pierwszych szeregów. Łucznicy także wywiązali się ze swojego zadania...... Teraz wszystko spoczywało w ich rękach. Demoniczny krzyk coraz bardziej się zbliżał, aż w końcu obydwie armie zderzyły się, przeszywając powietrze metalicznym odgłosem. Lev, wykonując zgrabną akrobację, przeskoczył wbitą w ziemię pikę i szczęśliwym trafem przeciął tętnicę szyjną jej właściciela. Ragham biegnący obok nie miał takich problemów. Odchylił topór do tyłu i szerokim poprzecznym cięciem rozciął trzy demoniczne ciała.
Widać było, że „Obrońcy Świata” dają z siebie wszystko. Żołnierze próbowali niszczyć demony w najróżniejszy sposób. Co bardziej zwinni potrafili przebić wroga włócznią nie odnosząc poważniejszych obrażeń. Mimo wszystko często w powietrze unosiła się ludzka głowa, rozmyta wyrazem agonii. Leviathan zwinnym ruchem chwycił właśnie jednego z demonów i zręcznie posługiwał się nim jako tarczą. Wyskoczył w górę i kątem oka dojrzał szeroki słup czarnego światła unoszący z ziemi martwe ciała wrogów. „....Ray daje sobie radę....”, pomyślał i lotem „koszącym” zleciał w dół, pozbawiając życia kilka demonów.
Jazda z obu stron spychała przeciwników do defensywy. Sayrus wymachiwał wściekle swoim długim mieczem – walka na koniu całkiem dobrze mu szła. Wyjmował swój miecz z ciała kolejnej ofiary, kiedy zobaczył że czarne pazury jednego z napastników wbijają się w szyje jego konia. Nie pozwalając, żeby zepchnął go inny z demonów, zeskoczył z siodła i serią płynnych cięć utworzył bezpieczny dystans między sobą a przeciwnikami.
Kolejni umundurowani ludzie padali pod ciężarem napierającej siły. Armia „Obrońców” traciła powoli na sile. Ponosili duże straty, a ci, którzy jeszcze utrzymali się przy życiu byli coraz bardziej zmęczeni nieustanną rąbaniną. Reeve uchylił się i niskim cięciem podciął dwu przeciwników. Wstał i poczuł, że coś mokrego i lepkiego uderza w jego twarz. Kątem oka dostrzegł, ze jeden z demonów brutalnie znęcał się nad ciałem nieżywej ofiary, rozpryskując wokół mnóstwo czerwonej substancji. „Ech...” – pomyślał Reeve – „Tyle krwi się marnuje...”. Cyniczny uśmiech pojawił się na jego twarzy, kiedy dostrzegł niedaleko siebie Leviathana, który właśnie zmasakrował twarz jakiemuś umarlakowi.
- Dobrze się bawisz? – zapytał sarkastycznie Reeve i unikając ataku z tyły wyprowadził pionowe cięcie w górę.
- Świetnie.... – skomentował Lev, po czym uśmiechnął się równie cynicznie jak wampir – 112 zabitych. Pobij mnie......
Czarny rumak Ray’a, szarżował przez Zastępy Ciemności, wypuszczając z nozdrzy kłęby pary. Wierzgając kopytami odrzucał od siebie napływających ze wszystkich stron przeciwników i prawie strącił Ray’a z grzbietu. Chłopak zręcznie posługiwał się Ręką Ciemności, wypuszczając z niej iskrzące się kule energii w różnych odcieniach czerni. Kątem oka dostrzegł, ze większość jazdy poległa, a samotne konie wyrywały się w ostatnich konwulsjach bólu. Nagle chłopak poczuł, ze coś przeszywa jego lewe ramię. Krzyknął z bólu i odruchowo prawą ręką chwycił ranę. W rękę wbity był bełt, wystrzelony z jakiejś kuszy. Nagle czarny rumak stanął dęba, a Ray, który nie mógł uporać się z nasilającym się bólem ręki, upadł na ziemię. Klinga jednego z demonów opadała na jego tors, ale w ostatniej chwili odturlał się w bok. Z trudem podniósł się z ziemi i zataczając laską szeroki krąg w powietrzu rozłupał czaszkę jednemu z napastników. Wiedział, ze jest na przegranej pozycji... walka z jedną sprawną ręką nie mogła przynieść mu nic poza rychłą śmiercią....
Iskrzące się ostrze włóczni zanurzyło się w demonicznej klatce piersiowej w okolicach serca. Towarzyszący temu krzyk bólu, został jednak zagłuszony, przez tysiące innych, podobnych odgłosów wokoło. Natalia szybkim ruchem wyjęła ostrze z martwego ciała i niemal z doskonałą precyzją pozostawiła podłużną szramę jednym z wrogów. Robiło się gorąco – wrogowie napierali na nią, a ona z trudem odpierała kolejne ataki. Wykonała dla zmyłki kolejną akrobację, ale zanim się zorientowała, coś ciężkiego z impetem powaliło ją na ziemię. Próbowała wstać, ale kolejny potężny cios odrzucił ją o kilka metrów w bok. Czuła przeszywający na wskroś ból i prawdopodobnie miała połamane żebra. „Czy... czy to już koniec?” – pomyślała, oczekując ostatecznego ciosu.... Ale uderzenie nie nadeszło i zamiast tego wielki młot, razem z odciętymi szponami upadł na przesiąknięta krwią ziemię. Natalia poczuła, że ktoś ją obejmuje
- Wszystko w porządku? Możesz wstać? – zapytał Sayrus pochylając się nad nią
- .... Zostaw mnie..... ratuj siebie – wydusiła z siebie, prawie przez łzy.
- Nie – odrzekł stanowczo elf – Nie pozwolę ci zginąć... obronię cię.....
Wstał i wytężając każdy mięsień do granic wytrzymałości zabijał każdego kto nasunął mu się pod miecz. Natalia spróbowała się podnieść – bez skutku. Przezwyciężając ból udało jej się wstać, ale palące uczucie nie dawało za wygraną. Nagle zrobiło jej się ciemno przed oczyma i upadła bezwładnie na ziemię..... kilka łez spłynęło jej spod zamkniętych powiek.
Bezwładnie porozrzucane głowy i kończyny tworzyły nierównomierny krąg wokół Raghama, a jego topór, niczym kosa śmierci dosięgał każdego na tyle głupiego, żeby się zbliżyć. Mężczyzna z niejaką gracją kręcił swoją bronią we wszystkie strony. Kilku z przyległych mu żołnierzy osłaniała go od tyłu, więc mógł skupić się na wrogach przed nim. Ruchem w bok uniknął jednego z atakujących, a uchwytem topora zablokował następny atak. Jednym potężnym, ruchem odrzucił kilku napastników w bok. Poziomym cięciem skrócił o głowę następnego demona. Chciał wykonać następny zamach, ale barczyste stworzenie wpadło na niego, wytrącając mu topór z ręki. Zaczął siłować się ze stworzeniem.... Prawy prosty, lewy prosty, prawy sierpowy i...... nagle coś przeszyło jego plecy. Spojrzał w dół i ze strachem pojął, że nierówny kawał stali wystaje mu z brzucha. Odwrócił się i chciał coś zrobić, ale dwa następne miecze przeszyły mu podbrzusze. Ryknął z bólu.... „Nie... nie poddam się... nie tera” – pomyślał. Z szaleńczym okrzykiem na ustach, przezwyciężając piekące uczucie, wykorzystał każde pozostałe w nim ziarenko siły na zabicie jeszcze kilkunastu przeciwników...... Nie poddał się aż do końca.......
Leviathan poruszał się niczym w makabrycznym tańcu. Praktycznie rzecz ujmując musiał mieć „oczy z tyłu głowy”, bo wrogowie napierali z każdej strony. Podłużna rana przechodząca przez całą długość brzucha obficie broczyła krwią. Lev był wyraźnie osłabiony ciągłą walką i czuł, ze długo już nie wytrzyma tak wyczerpującego tempa. „Jeśli tak dalej pójdzie, wszyscy tutaj zginiemy...” – pomyślał – „... musi być jakiś sposób.....” Nagle pewna myśl przeszyła mu umysł. „Zaraz.... Przecież to Dixtra wywołała cały ten bajzel” – pomyślał, z trudem blokując kolejny atak – „Jeśli ona zginie, wszystkie demony wrócą razem z nią do Shergot.....”. Wykorzystując odpowiednią chwilę Lev rozprostował skrzydła i wzbił się kilka metrów nad ziemię. Musiał znaleźć Dixtrę, zanim stracą szanse na zwycięstwo....
W tylnej części pola bitwy Nicolas i Grievie walczyli ramię w ramię, osłaniając się nawzajem. Ich pierwotnym zadaniem było oskrzydlić przeciwnika, ale Dixtra okazała się lepszym taktykiem i teraz musieli razem z magami walczyć na ostatniej linii obrony. Grievie zrobił kolejny unik i szybką kontrą przeciął przeciwnikowi nadgarstek. Celował co prawda w szyję, ale przecięcie tętnicy w okolicach nadgarstka było równie efektowne. Nicolas nie radził sobie tak dobrze.... Widać było że po długim pobycie w łóżku nie odzyskał jeszcze pełnej sprawności bojowej...... Miał spore problemy z robieniem uników, bo w lewym udzie tkwił bełt.....
Niewiadomo skąd i bez uprzedzenia chmara czarnych kruków spadła na wroga. Ptaki przebiły się przez skupisko demonów i wzniosły się w górę, skupiając się w jednym miejscu. Ułamek sekundy później, zlały się, tworząc unoszącą się nad ziemią postać Veritasa. Czarna kosa poszybowała wprost na legiony wroga, a razem z nią zakapturzona postać
Grievie uśmiechnął się mimowolnie. „Rychło w czas....” – pomyślał.
Wielka eksplozja przesyciła powietrze zapachem spalonego mięsa. Pioruny co chwila uderzały w ziemię, a zimny powiew lodowych zaklęć hulał po polu bitwy. Magowie dawali z siebie wszystko..... Riki przywołała pas płomieni, odgradzając się od atakujących ją demonów. Harin obydwiema rękoma miotał magiczne strzały, co skutecznie trzymało dystans od przeciwników. Jednak sytuacja wcale nie przedstawiała się dobrze. Magów było zbyt mało, żeby skutecznie odeprzeć natarcie i w każdej chwili ostatnia linia obrony mogła zostać przełamana. Alojzy jak liczni inni uczeni leżał nieprzytomny na ziemi, zbyt wyczerpany, żeby nawet się poruszyć. Nagle potężny wstrząs strącił Riki z nóg. Obejrzała się i z przerażeniem w oczach, przyglądała się, jak głowa Harina stacza u się z ramion. Ciało bezwładnie upadło na glebę, a za nim rysowała się sylwetka Dixtry. Szaleńczy uśmiech wykrzywił oblicze lisicy. Riki próbowała się podnieść i uciec jak najdalej stąd, ale poczuła że jakaś niewidzialna siła chwyta ją za gardło i unosi w górę. Nie mogła złapać oddechu, a jej ciało było całkowicie sparaliżowane. Poczuła, ze słabnie, a przed oczami zrobiło się ciemno....... Po chwili Dixtra zwolniła uścisk, a ciało Riki bezwładnie uderzyło o ziemię.
Dixtra kontynuowała eksterminację ludzkich żołnierzy. Niespodziewanie poczuła, ze powietrze wokoło wysycha, a zimny powiew staje się coraz bardziej uciążliwy. Rozejrzała się dookoła i chyba tylko przez szalone szczęście uniknęła spadającego z nieba błękitnego kształtu.
- Musimy to zakończyć – powiedział Leviathan, wstając z ziemi
- A więc to ty jesteś strażnikiem który miał mnie wyzwać – Dixtra uśmiechnęła się szaleńczo – Znam przyszłość! Twoim przeznaczeniem jest zginąć z mojej ręki!
Lisica wyciągnęła w gorę lewą dłoń i pstryknęła palcami. Leviathanowi zdawało się, ze wszystko oprócz nich stanęło w miejscu.... jakby czas się zatrzymał....
- Teraz już nikt nie będzie nam przeszkadzał – rzuciła Dixtra, przygotowując do walki, przyczepione do dłoni pazury.
Lisica zaczęła natarcie szybkim cięciem z lewej. Lev zablokował atak i wyprowadził kontrę w podbrzusze. Lisica była szybsza i unikając ataku, chwyciła lodowego demona za ramię i wykonując interesującą akrobacje odrzuciła go kilka metrów do tyłu. Lev odturlał się w bok i spróbował cięcia z wyskoku. Obydwie bronie zetknęły się w krótkim zwarciu. Szybka wymiana krótkich pchnięć również nie przyniosła rozstrzygnięcia. Dixtra kontynuowała atak szerokim cięciem w twarz, ale Lev złapał jej rękę i wykręcając ją do tyłu poprowadził cięcie przez brzuch Lisicy. Dixtra wyrwała się z uchwytu i mimo przeszywającego jej ciało bólu walczyła dalej. Cięła pionowo w dół, a Lev odpowiedział ciosem z półobrotu. Jednak tym razem jego pazury napotkały tylko powietrze. Lisica zaatakowała po raz kolejny, ale tym razem wymyślnym zwodem przeszła poniżej linii bloku lodowego demona i zanurzyła swoje pazury głęboko w jego brzuchu, przeszywając go na wylot. Krzyk spazmatycznego bólu przeszył powietrze..... Dixtra uśmiechnęła się i niemal z satysfakcją zanurzała swoje pazury coraz głębiej:
- Tak jak mówiłam. Twoim przeznaczeniem było przegrać
- Ja..... nie.... przegrywam..... – wydusił z siebie, wypluwając trochę krwi.
Dixtra wbiła mu w brzuch pazury drugiej ręki, a on ostatkiem sił chwycił ją za ramię i przyciągnął do siebie. Przezwyciężając wszechogarniające uczucie agonii zanurzył swoje pazury w miejscu, gdzie lisica powinna mieć serce.... Nagły błysk, spowity liniami czarnego światła przeszył atmosferę.....
Leviathan leżał na ziemi, a obok niego martwe ciało Dixtry rozpływało się w nicość. Mimo, ze jego życie zbliżało się ku końcowi, czuł się szczęśliwy, ze mógł pomóc swym przyjaciołom. Uśmiech satysfakcji zawitał na jego twarzy..... ostatni uśmiech.....
*****
Ray obudził się w małym pokoju jednej z karczm w Nord. Od Wielkiej Bitwy – bo tak teraz nazywała się decydująca potyczka z siłami ciemności – minął już dobry miesiąc. Wszyscy którzy przeżyli zatrzymali się wmieście, żeby dojść do zdrowia, a później wyruszyć swoją ścieżką. Ray pamiętał jakby to było wczoraj.... Dowodził oddziałami jazdy.... Po tym jak trafił go bełt, a jeden z przeciwników odrąbał mu prawą rękę, był pewien, ze zginie..... Ale stało się coś dziwnego – niewiadomo skąd wziął się dziwny błysk i hordy demonów zaczęły rozpływać się niczym zjawy z nocnego koszmaru. On sam stracił przytomność, a kiedy się obudził leżał zabandażowany w szpitalu.... Najdziwniejsze było to, ze jego broń – Ręka Ciemności – w niewyjaśnionych okolicznościach... zrosła się z ciałem i zastąpiła ucięta wcześniej rękę. Ray wyciągnął przed siebie dłoń i jeszcze raz przyjrzał się jej dokładnie. Kształt miała w miarę normalny, ale pokrywało ją coś na kształt łuski, a jej kontur zachowywał się, jakby czarny płomień rozwiewany przez wiatr.....
Chłopak wyszedł z karczmy i szeroką ulicą skierował się w stronę Świętego Cmentarza – miejsca, gdzie spoczywały ciała poległych w Wielkiej Bitwie. Wrócił myślą do uroczystości pogrzebowych.... Zdecydowanie nie było to dla niego miłym wspomnieniem..... Widok jego przyjaciół, z którymi walczył ramię w ramię, szczelnie zamkniętych w drewnianych trumnach..... A zginęli prawie wszyscy...... Alojzy przeżył bitwę, ale po tygodniu zmarł w szpitalu...... Grievie z dnia nadzień stoczył się na dno... Odkąd Riki została pochowana ciągle przesiadywał w karczmach i zapijał się aż do nieprzytomności.... Dwa tygodnie po pogrzebie znaleziono jego martwe ciało w jednej z bocznych uliczek – przebił się własnym mieczem..... Został pochowany obok swojej ukochanej – niech ich dusze znajdą pokój w lepszym świecie.
Ray szedł dalej pogrążony w myślach. Wiedział, że bitwa została wygrana dzięki Leviathanowi, ale jak na ironię jego ciała nigdy nie odnaleziono..... Jedyne co po nim pozostało to błękitny amulet, który zawsze nosił na szyi. Oko Smoka – bo tak nazywał się ów klejnot – został przekazany Kain.... Kilka dni później ślad po niej zaginął.... Być może wciąż szuka swego ukochanego w miejscach nie dostępnych dla zwykłego śmiertelnika.......
Nicolas i Arien opuścili miasto całkiem niedawno.... Nico miał poważne problemy z nogą, ale lekarze powiedzieli, ze będzie mógł chodzić o kulach i nigdy nie odzyska pełnej sprawności.... Mimo wszystko razem z Arien mieszkają teraz w Elfim Lesie i wbrew wszelkim przeciwnością losu wiodą spokojne życie, wychowując syna.....
W końcu Ray przekroczył bramę cmentarza. Chciał po raz ostatni pożegnać się ze swymi kompanami, zanim opuści Nord i zacznie samotną tułaczkę po świecie..... Mijał kolejne nagrobki, zatrzymując się przy niektórych, żeby odmówić modlitwę. Kiedy doszedł do grobu Sayrusa, zobaczył klęczącą przy nim Natalię.... najwyraźniej płakała. Podszedł i odruchowo wyciągną prawą rękę.... ale po chwili cofnął dłoń..... Zamiast tego klęknął obok niej:
- On już nie wróci... Wiesz o tym, prawda? – powiedział – Nie możesz przesiadywać tu całymi dniami... Życie musi toczyć się dalej.....
- Łatwo ci mówić... – wykrztusiła dziewczyna, dławiąc się łzami. – Nie straciłeś nikogo bliskiego... Zresztą i tak nie mam się gdzie podziać..... zostałam sama......
Ray miał nieodparta ochotę wzięcia jej w ramiona i wyszeptania do ucha kilku czułych słów..... ale doszedł do wniosku, że to byłoby trochę niestosowne..... Wstał i chciał skierować się do wyjścia, kiedy usłyszał za sobą głos Natalii:
- A ty..... dokąd pójdziesz?
- Nie mam domu, ani nikogo bliskiego..... Zacznę pewnie kolejną samotną podróż – Ray westchnął
- A może... czy... ja... – Natalia wahała się przez chwilę się – Czy mógłbyś wziąć mnie ze sobą?
Ray podszedł do niej i otarł jej łzy spod oczu. Uśmiechnął się:
- Oczywiście.
*****
Czerwonooki wampir szedł w stronę znanego sobie sanktuarium. Na jego plecach połyskiwał Hellfire. Reeve bez zbędnych pożegnań opuścił Nord i przeniósł się tutaj – w miejsce, gdzie w sanktuarium spoczywała jego ukochana. Poprzednim razem był naznaczony piętnem zdrajcy i nie pozwolono mu posmakować szczęścia... ale teraz to co innego. W końcu uratował świat......
Silnym pchnięciem ręki otworzył marmurowe drzwi. W środku, w miejscu, gdzie powinien być grobowiec czekała na niego Angeline. Reeve nie wierzył własnym oczom. Wreszcie nastąpiła chwila na którą tak długo czekał.
- Ukochana – powiedział, biorąc Angeline w objęcia – Już nigdy cię nie opuszczę.... na zawsze będziemy razem
Dziewczyna nie odwzajemniła jednak uścisku, tylko odsunęła się od Reeve’a
- Muszę ci coś powiedzieć... – zaczęła – Dziękuję ci, że zdjąłeś ze mnie klątwę... ale ja nigdy cię nie kochałam.....
Reeve’owi odjęło mowę... nie mógł wydusić ani słowa
- Wiem, że to dla ciebie bolesne.... ale zrozum... Nigdy nie byłabym szczęśliwa z kimś takim jak ty..... Jesteś wampirem ....
- Ale.. ale dlaczego?! Po tym wszystkim co dla ciebie zrobiłem? – Reeve tracił nad sobą panowanie.
- Jeśli naprawdę mnie kochasz.... pozwól mi odjeść..... Mój ukochany już na mnie czeka....
Reeve mimowolnie zacisnął dłoń na rękojeści Hellfire’a. Jego wampirza część umysłu podpowiadała mu: „Jak ona mogła ci to zrobić? Zabij ją!”. Nagle przeszyło go dziwne uczucie, a obraz przed oczyma zrobił się krwistoczerwony...... Dalej nie pamiętał nic...
Wampir obudził się i zorientował się, ze leży na chłodnej posadce grobowca. Spojrzał w bok i dostrzegł coś strasznego. Jego twarz zbielała ze strachu. Na posadce tuż obok spoczywało martwe ciało jego ukochanej, przybite do podłogi ostrzem Hellfire’a. Reeve podbiegł do niej i podniósł zakrwawioną głowę
- Nie.... nie..... To niemożliwe.... Nie..... To nie może się tak skończyć!!! – po policzkach pociekły mu łzy, kiedy krzyczał te słowa. Coś w umyśle podpowiadało mu „Morderca!. Tak, to ty ją zabiłeś!”
Wampir ucałował chłodne wargi ukochanej i założył sobie miecz na plecy...... Jego dusza była potępiona i miała nigdy nie zaznać spokoju. Reeve, naznaczony swoim uczynkiem, wyruszył na wieczną tułaczkę.... Na jego twarzy nigdy już nie zagościł uśmiech......
THE END.....