Pokaż wiadomości

Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Zwróć uwagę, że możesz widzieć tylko wiadomości wysłane w działach do których masz aktualnie dostęp.


Wiadomości - ShinRa

Strony: [1] 2 3 4
1
FanFik / Overlord
« dnia: Maja 25, 2009, 06:12:23 pm  »
 Yo ho and bottle of rum... Czy jakoś tak.
 Dawno mnie nie było. Prawię się za tą stronką stęskniłem. Prawie...
 A, żeby uczcić to wiekopomne zdarzenie, jakim jest moje ponowne pojawienie się na forum, wstawię moje nowe "arcydzieło".
 Czekam na wszelakiego rodzaju dogryzki, przekleństwa i rachunki za wizytę u terapeuty, jakby ktoś nie wytrzymał.
 Od razu ostrzeżenie. Jeśli chodzi o przecinki, to może się znaleźć kilka(naście) miejsc, w których jest za dużo, lub za mało.

   
   Wojna jest okropną rzeczą.
Dwie fale ludzi, potworów i demonów zderzyły się ze sobą, zabarwiając ziemię pod nimi na czerwono.
Tak. Wojna jest okropną rzeczą.
Półdemon Asar, siedział na tronie, na wzgórzu, z którego idealnie widać było pole bitwy. Podbródek opierał o prawą dłoń, na której widniał złoty znak, w kształcie oka. Na oko miał około dwudziestu lat, lecz nikt nie może być pewien wieku demona, tylko po jego wyglądzie. Miał długie czarne włosy, odrobinę opadające mu na oczy, bladą cerę i błyszczące w mroku czerwone ślepia. Te miały teraz wyraz znudzenia. Uczucie to było nienaturalne dla wszystkich, którzy znaleźli się w jego sytuacji. W końcu, kto może być spokojny, widząc jak pod nim rozgrzewa walka? Asar był jednak spokojny i opanowany. W kilkusekundowym odstępie czasu, spoglądał w bok, gdzie stali dwaj generałowie i mapa pokazująca przebieg bitwy.
- Generale Kami? - Półdemon odsunął dłoń od podbródka. Głos miał zimny i do bólu znudzony. Patrzył teraz na stojącego najbliżej jego tronu generała. Ten był postawnym demonem czystej krwi. Miał formę Minotaura, z dwoma rogami wyrastającymi z czoła.
- Słucham, sir. - Generał spojrzał na Asara.
- Powiedz mi raz jeszcze: Dlaczego nie biorę udziału w walce? - Oczy chłopaka zabłysły złowrogo. W panującym wszędzie półmroku miało to przerażający wygląd.
- Król - twój ojciec - rozkazał trzymać cię z daleka od pola bitwy. Jesteś zbyt cennym dowódcą, a poza tym, jedynym spadkobiercą tronu świata demonów. - Kami po raz trzeci w ciągu tego dnia powtórzył te same zdania. Miał już je wyuczone na pamięć.
   Asar jedynie westchnął, ponownie kładąc podbródek na zaciśniętej pięści.

***

   Oba słońca demonicznego świata zaszły za horyzont, przerywając bitwę. Odwołano wojska, czy też raczej resztki wojsk. Na początku bitwy, obie grupy liczyły blisko sto tysięcy osób, teraz pozostało ich co najwyżej dziesięć tysięcy. Asar zszedł ze wzgórza i w asyście dwóch generałów oglądał resztki swojego wojska.
   Słychać było krzyki, jęki i prośby o litość. Umierający i ranni żołnierze leżeli na rozkładanych, jednoosobowych łóżkach, w przepełnionych namiotach medycznych. Ci, którzy przeżyli, lub byli w stanie chodzić, stali na straży i patrolowali teren.
   Bitwa trwała trzy godziny. Trzy godziny nieprzerwanej walki. Czas, w którym umarło tyle osób.
- Cóż za bezsensowna strata. - Asar rozglądał się wokół, tym samym zimnym wzrokiem. Nikt mu nie odpowiedział. Półdemon i tak wiedział, że to jego wina. Za słaba taktyka, brak większych przygotowań. To wszystko przez niego. A jednak nie czuł się źle. Wojna to wojna, trzeba ponosić straty. Półdemoni Lord zatrzymał się. Idący krok za nim generałowie ledwo co wyhamowali.
- Wracamy do mojego namiotu. - Chłopak nie czekał na pytania. Natychmiast odwrócił się i szybkim krokiem począł iść w kierunku swojego „zakwaterowania”.

***

   Namiot Asara był dość duży, by pomieścić w nim łóżko, niewielki tron i stół z mapą. Chłopak zignorował swoją pokojówkę i usiadł na krześle przy stole. Generałowie stanęli jak wryci. Pierwszy raz, od kiedy poznali chłopaka, nie usiadł na tronie tylko na zwykłym krześle. Od razu zaczął studiować holograficzną mapę.
   Na hologramie widać było wszelkie statystyki. Od ludzi poległych zaczynając, przez zapasy pożywienia, na ilości ludzi pozostałych kończąc. Asar szybkimi kliknięciami na przestrzeni mapy, włączył tryb strategiczny. Teraz, mapa pokazała pole bitwy i oddziały po stronie chłopaka. Oddziałów było pięć. Każdy z nich liczył dwa tysiące woja. Szybkimi ruchami, chłopak rozstawił wojska w odpowiednich miejscach, układając strategię. Dwa oddziały, złożone głównie ze zwykłych potworów,  zostawił na froncie. Dwa następne, porozstawiał w rogach mapy. Ostatni oddział, złożony z ludzi, miał zaatakować od tyłu.
- To wciąż za mało… - Mruczał do siebie chłopak, patrząc na rozkład wojsk. W międzyczasie, dosiedli się do niego generałowie, patrząc niecierpliwie na półdemona.
   Dwie godziny później, Asar zaprzestał grzebania przy mapie. Generałowie zbudzili się z drzemki. Za namiotem panowała nieprzenikniona ciemność. O tej godzinie, spali wszyscy. Słychać było pojedyncze jęki, lecz nic w tym dziwnego nie było. Półdemon legł na łóżko, całkowicie wykończony. Pracował nad tą strategią bite dwie godziny. Lepiej, żeby przeklęci generałowie to docenili!

***

   Ranek nadszedł o wiele za wcześnie. Oba słońca wyszły znad horyzontu, zwiastując kolejną bitwę, kolejny, zbędny przelew krwi. Ich przelot po niebie, zawsze przypominał taniec. Słońca były dwa, jedno większe, drugie mniejsze. To większe, zawsze szło po normalnej, prostej linii, lecz drugie krążyło wokół większego, w zawsze nieprzewidywalny sposób.
   Asar został obudzony w bardzo złym momencie, więc w podłym humorze rzucał przekleństwami wokół siebie i patrzył wilkiem na każdego, kto zbliżył się na mniej niż metr od niego. Właśnie jadł śniadanie, w postaci chleba z serem i czerwonego wina, gdy do namiotu wszedł generał Tama.
- Panie, niedługo trzeba zacząć bitwę. - Rzekł, gdy się ukłonił.
- No i…? Nie potrafisz samemu rozstawić chędożonych wojsk? - Asar połknął kolejny łyk wina. - Tylko mi tu nie próbuj wykręcać się nieznajomością taktyki. Przecież to jasne, jak dupa Zefara, że oboje patrzeliście na mapę, gdy tylko zasnąłem. - Półdemon odgryzł kolejny kawałek chleba, patrząc generałowi w oczy. Przez chwilę był spokój, lecz gdy tylko ta chwila minęła, stojąca obok Asara służąca zemdlała. Ciśnienie w namiocie zwiększało się niebezpiecznie, gdy demony mierzyły się wzrokiem. Upust swej energii dał Asar, przez co z każdą chwilą atmosfera stawała się coraz gorętsza i nie do wytrzymania.
- Zrozumiałem. - Generał poddał się, gdy na jego skroni pojawiła się wielka, pulsująca żyła. Asar zatrzymał wyciek energii, aby po chwili wszystko było tak, jak przed walką na oczy. Generał zaczął szybko oddychać,  rozluźnił mięśnie i wyszedł szybko z namiotu. Półdemon wrócił do przerwanego posiłku, całkowicie ignorując leżącą za nim służkę.
Misja pierwsza na dziś: Udupić Generała zakończona. Pomyślał chłopak, kończąc śniadanie. Następnie szybkim machnięciem ręki ocucił służkę.
- Pobudka! Wychodzę, a ty lepiej tu sprzątnij. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to dzisiaj wracamy.
   Blisko kwadrans później, Asar był już na wzgórzu. Siedział na tronie, słuchając raporty szpiegów i oglądając, na holograficznej mapie przesuwają się wojska. Panowała atmosfera zdenerwowania i niecierpliwego wyczekiwania, którą znakomicie tłumił Asar, ponownie przybierając znudzoną minę.
   Słońca świeciły wysoko na niebie, gdy rozpoczęła się kolejna bitwa. Bitwa, która miała być ostatnią. Nawet półdemon zmienił się. U pasa wisiała mu katana, zrobiona z czarnego metalu, z Gór Mizoph, naładowana dostateczną porcją energii, by przeciąć na pół całe pole bitwy. Lecz nie broń była tym, co najbardziej się zmieniło. Chłopak nie siedział na tronie, a niecierpliwie krążył wokół niego.
- Generale Kami? - Podczas pięćdziesiątego okrążenia, Asar zatrzymał się przy Minotaurze.
- Tak, sir?
- Przygotuj całą straż naszego obozu.
- Słucham? - Dotychczas zimna twarz demona, zmieniła teraz wyraz, na wyjątkowo głupi. Patrzył na Asara jak na idiotę.
- To co słyszałeś. - Półdemon dokładnie skopiował wyraz oczu rozmówcy. - Zbieraj dupę w troki i rozkaż wszystkim strażnikom zebrać się u podnóżu wzgórza. Idę dopomóc naszych w walce. - Przez chwilę stał, patrząc na generała z rękoma na piersiach. - Sam też możesz się zabrać, jeśli chcesz.
   Nie czekając na reakcję generała, chłopak zaczął schodzić z wzgórza. Zatrzymał się jednak i odwrócił w stronę drugiego generała.
- Generale… - Chłopak zająknął się. Ten gościu, o wyglądzie humanoidalnego smoka i czerwonej skórze zawsze siedział cicho, nigdy nie wystawał przed szereg, więc Asar nawet nie próbował zapamiętać imienia. - Obejmujesz dowództwo, do czasu, aż nie wrócę. - Już miał się odwrócić i iść dalej, lecz coś mu się nagle przypomniało. - Żadnego siadania na mój tron!

***

   Pole bitwy, można było podzielić na trzy części. Jedna, to główne pole walki, gdzie zlały się dwie grupy, druga to tyły, gdzie czekały na komendę posiłki, oraz rzucali zaklęcia magowie. Trzecia, była między nimi. Stali tam łucznicy, starający się zestrzelić magów przeciwnej strony. Strzelanie w sam środek bitwy był głupstwem, które mogło skończyć się  oskarżeniem o zdradę. Zbyt łatwo można było trafić swoich.
Gdy posiłki zostały wezwane do walki, na ich miejscu pojawił się Asar wraz ze swoim oddziałem. Pole posiłków, było oddalone od głównego pola bitwy, o jakiś pięćdziesiąt kroków.
To co chciał zrobić Asar, było odrobinę samobójcze, ale nikt nie miał tu nic do gadania. Po pierwsze, zamierzał zaatakować grupę walczących na polu bitwy frontalnie. Ale nie to było samobójcze. Samobójcze było to, że postanowił wyzwać ich dowódcę na pojedynek. Ich dowódcą był Władca Demonów z innego wymiaru. Podobno był niesamowicie potężny, w co Asar wątpił. Gdyby ojciec księcia uznał przeciwnika za niebezpiecznego, sam by z nim walczył. Prawdopodobnie żaden generał nie zgodziłby się, aby półdemon zrobił to, co zamierzał. Cóż, mają pecha.
Pierwsza część planu poszła idealnie. Zdezorientowani przeciwnicy, wezwali na pole bitwy, gdy tylko spostrzegli zbliżający się oddział Asara. Nie mieli jednak szans. Zaskoczenie było zbyt duże, a posiłki przeciwnika nie były wystarczająco duże, by pokonać doborowych żołnierzy, składających się na gwardię Asara. W dodatku nawet lekki wypływ energii Asara była w stanie sprawić, by żołnierze przeciwnika stracili wszelkie morale i pouciekali gdzie pieprz rośnie. Jednak nie zrobił tego półdemon. Zbyt długo nudził się na szczycie pagórka, z którego przyglądał się bitwie, by teraz stracić całą zabawę.
Druga część, nie była już tak świetna.
Gdy tylko wojska przeciwnika zostały wybite do nogi, wszyscy żołnierze krzyczeli radośnie, ciesząc się z wygranej bitwy. Wszyscy prócz Asara. Ten patrzył na wzgórze, na którym wyczuwał wielką energię i mordercze zamiary. Cała ziemia drżała, gdy przeciwnik schodził z pagórka.
Władca Demonów, okazał się być humanoidalnym demonem, o ciemnych włosach, z niebieskim odcieniem. Na oko miał z sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, był potężnie zbudowany i w prawej ręce dzierżył jednoręczny miecz, zrobiony z nieznanego Asarowi materiału, wyglądającego jak ciemne szkło.  Miał zielone oczy, które teraz patrzyły pogardliwie na półdemona. Wypuszczał z siebie niewielkie ilości energii, które rzuciły zbierających rannych żołnierzy na ziemię, łamiąc ich opór i wolę walki, jak wykałaczki. Asar stał jednak dumnie wyprostowany, podziwiając moc przeciwnika. Tak… To będzie dopiero walka. Walka tytanów.
Nie zamienili ze sobą ani jednego słowa. Oboje zaczęli wypuszczać z siebie pokłady energii, starając się zmiażdżyć przeciwnika szybko i boleśnie. Reagowali jednak jedynie rozrzuceni po polu bitwy ranni i żołnierze, którzy mieli zbierać kolegów. Reagowali jękami, krzykami i wszystkimi innymi dźwiękami, które może wydawać człowiek przeżywający właśnie ogromny ból, zarówno fizyczny, jak i psychiczny.
Gdy pojedynkujący się, zrozumieli, że żaden nie jest w stanie pokonać drugiego przy pomocy siły woli i energii, przeszli do rękoczynu. Miecze przecięły powietrze, świszcząc. Zderzyły się, z głośnym hukiem, a fala uderzeniowa rozeszła się w promieniu trzech metrów od nich. Dawali z siebie wszystko. Całą swoją siłę. Cały swój talent.
Mężczyźni odskoczyli od siebie, zaledwie sekundę po tym, jak skrzyżowały się ostrza ich mieczy. Teraz kolej przyszła na udział magii w walce.
 
   Obaj przeciwnicy, stanęli na odległość dwóch metrów od siebie. Jak jeden mąż, miecze wbili w ziemię, a ta zaczęła drgać niebezpiecznie. Po chwili, między półdemonem, a demon, zaczęły być widoczne blaski światła, znikające dokładnie po środku, miedzy nimi. Po chwili rozdzieliła się między nimi ziemia, a potem wytrysła z niej gorąca magma. Wtedy to, oboje postanowili zaprzestać używania magii. Wymagało to wielkiego skupienia, dużej ilości energii i wiązało się z kilkoma nieprzyjemnymi problemami.
   Asar uznał, że już wystarczy. Krążyli przez chwilę, wokół wylewającej się magmy, a odległość między nimi wciąż się zwiększała. Każdy z nich, miał już w ręce miecz. Ostrza błagały o krew przeciwnika. Półdemon postanowił użyć wyjątkowo nieczysty ruch, ale dlaczego nie? Wszakże jest demonem.
   Miecz, nadal miał niewykorzystaną energię. Gdy gorąca magma przestała wypływać, chłopak rzucił się w kierunku swego przeciwnika. Ten odskoczył, zaraz pod wzgórze, służące mu wcześniej, za punkt dowodzenia. Asar skupił całą swą wolę, aby uaktywnić drzemiące w ostrzy miecza energię. Gdy poczuł, jak blokada pęka, złapał rękojeść w obie dłonie i ciął z zamachem powietrze. Klinga wbiła się w ziemię. Nagle powietrze zamigotało i fala energii przeleciała w ciągu sekundy przez Władcę Demonów i wzgórze.
   Posypały się kamienie. Ostatnią rzeczą, która pamiętał Asar, to spadający mu na łeb głaz, przygniecione szczątki przeciwnika i jedna, jedyna myśl: „Cholera…”.

***

   Czas płynął, a w Krainie Demonów, zapanował jako-taki spokój. To jest, taki, na jaki stać demony. Pole bitwy, zostało jak było. Wszyscy się zebrali, po wielkiej bitwie półdemona i najeźdźcy.
   Nagle, poruszyło się kilka kamieni. Z początku, wydawało się to, upadkiem na wskutek erozji. Jednak po chwili, spod kamieni wyczołgał się rozczochrany, młody mężczyzna z czarnymi włosami i czerwonymi ślepiami. Przeciągnął się.
- Ładny dzionek. - Mruknął do siebie, rozglądając się wokoło. - Mam nadzieję, że staruszek nie zrobił już kolejnego dzieciaka i nie obsadził go na moje miejsce.
   Asar ruszył w podróż do zamku swego ojca, aby tam zrobić niesamowitą drakę o to, że nikt, nie pofatygował się nawet, by go obudzić, czy chociaż wyciągnąć spod skał. Przecież był synem Władcy Demonów. Nie zginie od kilku kamyczków!

2
FanFik / Re: Soul Breaker Σ
« dnia: Lutego 23, 2009, 02:16:10 pm  »
khem khem... Powodzenia :D


Rozdział IV


Ichrin przebywał już w więzieniu dwa tygodnie. Codziennie rano, zaraz po śniadaniu, został przeniesiony do laboratorium, w którym profesor robił na nim badania i eksperymenty. Zawsze budził się po badaniach w celi, gdzie czekał już na jego przebudzenie Kaname. Posiłki zawsze były okropne, choć urozmaicone. Jednego dnia była jakaś lepka ciecz, która wszyscy nazywali „kleikiem”, z jakimiś ledwo jadalnymi warzywami, a następnego dnia były ledwo jadalne warzywa z kleikiem. Ichrin strasznie schudł, a jego ciało zaczynało się dziwnie zachowywać. Jego prawa ręka co jakiś czas świeciła, jego zazwyczaj jasne włosy stawały się ciemne, a plecy co jakiś czas przeszywał ból tak okropny, że chłopak ledwo mógł ustać na nogach. Tęczówki jego oczu stopniowo zmieniały kolor na czarny.
Piętnastego dnia, na „badaniach” coś się w końcu wydarzyło. Kiedy profesorek wyszedł z pomieszczenia na piętnastominutową przerwę, Ichrina na chwilę zmorzył sen, a gdy się obudził był na zewnątrz kapsuły, wszędzie wokół niego leżały odłamki szkła i rozlany był płyn, który wypełniał kapsułę.
- O ja pierdole… Moja głowa…
Ichrin wstał trzymając się za głowę. I, gdy ból głowy odrobinę ustał rozejrzał się dokładniej po pomieszczeniu i omal znowu nie upadł na podłogę. Wokół niego wszędzie leżały zmasakrowane ciała strażników. Na każdej ścianie były plamy krwi, ta krew była również na rękach chłopaka.
- Co do cholery…? – pomyślał chłopak. Nie miał niestety czasu na zastanowienie, bo do laboratorium wpadli w dzikim pędzie dwaj żołnierze.
- Co tu się…?- zapytał przerażony żołnierz. Po kilku sekundach jednak ocknął się.
- Ty!  - krzyknął jeden z nich. Ichrin dobrze wiedział, że nie ma sensu próbować im to wytłumaczyć. Z resztą i tak nie dali mu czasu na wypowiedzenie choćby jednego słowa, bo zaczęli strzelać. Od tego momentu sprawy potoczyły się bardzo szybko. Ciało chłopaka samo odskoczyło w ostatnim momencie, tak daleko, że zdołał się ukryć za przewróconym biurkiem. Gdy tylko żołnierze przeładowywali, Ichrin wyskoczył zza osłony i jednym ogromnym susem doskoczył do przeciwników. Jego prawa ręka zaświeciła niebieską poświatą i złapała jednego z żołnierzy za gardło. Siła uścisku była tak wielka, że przeciwnik od razu umarł. Gdy tylko ciało zaczęło bezwładnie zwisać, ręka puściła truchło.
Mmm… Wspaniale. – w głowie chłopaka słyszalny był taki sam szept jak ten w jego koszmarze w nocy po ataku na arenie.
Pamiętasz mnie? To ja Sigma.
Nie wiadomo kiedy ciało drugiego żołnierza uderzyło o ścianę z taką mocą, że zrobiło ogromne wgniecenie. Ichrin poczuł dziwne świerzbienie na plecach w okolicach łopatek oraz ból brzucha. W głowie zaczęło mu się kręcić, wszystko stało się ciemne. Chłopak złapał się za głowę i klęknął na podłodze. Dopiero teraz poczuł ból jego całego rannego ciała. Szkło powbijało mu się w stopy, kilka pocisków musnęło jego lewe ramię. Plecy bolały niemiłosiernie a dokoła leżały trupy. Ichrin rzygnął. To pierwszy raz, kiedy naprawdę zabił człowieka i to w dodatku w tak okropny sposób.
Gdy minęły zawroty głowy, i przyzwyczaił się odrobinę do bólu, postanowił się ruszyć. Musiał znaleźć ubranie i się stąd wydostać. Przeszukał wszystkie szafy oraz skrytki i dopiero w ostatniej szafce znalazł swoje rzeczy: bieliznę, ciemne dżinsy, czarną koszulkę, niebieską bluzę z kapturem i skórzaną kurtkę. Zanim się ubrał poszukał bandaży. Na szczęście w przewróconym biurku trochę było i kilka leżało rozrzuconych po sali. Chłopak owinął nimi najgorsze miejsca, żeby przestać krwawić. Obiecał sobie, że gdy tylko się stąd wydostanie poszuka czystej wody. Musiał się umyć i jakoś odkazić rany. Gdy już ubierał na siebie koszulkę, usłyszał, że ktoś wchodzi powoli do laboratorium. Szafka była na tyle dobrze ustawiona, że bez problemu się za nią schował i mógł obserwować intruza. Intruzem okazała się dziewczyna, w niebieskim mundurze. Dziewczyna miała długie włosy koloru ciemny-blond, bladą cerę i duże, zielone oczy. W ręku trzymała karabin. Rozglądała się uważnie po Sali czegoś lub kogoś szukając. Gdy spojrzała w kierunku kryjówki Ichrina, chłopak, lekko cofnął się, aby mieć pewność, że dziewczyna go nie widzi. Niestety wypadła mu przy tym jeszcze nie ubrana koszulka. Było pewne, że nie uszło to uwadze dziewczyny.
Może ją zabijemy? No dalej, zgódź się. – powiedział Sigma
Co ty "kurczaczek", masz taką ochotę zabijania każdego kto się napatoczy? – pomyślał Ichrin.
To proste. Nie chce umrzeć. Jeśli ty zginiesz to ja razem z tobą. Dlatego dbam o twoje zdrowie.
Kim ty do cholery jesteś?
Na razie to nie ważne. O patrz! Zbliża się. Zabijamy?
Nie.
Nudziarz.
Wal się.
Dalszą „konwersację” przerwał głos dziewczyny.
- Łapy w górę! – dziewczyna stała naprzeciw Ichrina z podniesionym karabinem. Chłopak wykonał rozkaz. Zauważył, ze dziewczynie odrobinę drżała ręka.
- Kto ty? – zapytała nie spuszczając karabinu.
- …
- Odpowiadaj! Inaczej strzelę, ja nie żartuje!
- Jestem Ichrin… Byłem tu trzymany jako więzień. Obudziłem się jakieś pół godziny temu i nie mam pojęcia co się dzieje.
- Aha. – dziewczyna opuściła broń. – Zbieraj manatki. Wynosimy się stąd.
- Chcesz mi pomóc?
- Taa… Mam misję sprowadzić osobę, na której przeprowadzane są tutaj eksperymenty. Wszystkie dane się zgadzają. A teraz ubieraj się. Nie mamy czasu na gadanie. Zaraz może się tu zbiec cała armia.
























Rozdział V

Ichrin i dziewczyna biegli korytarzami bazy. Wszystkie były praktycznie jednakowe, lecz dziewczyna najwidoczniej je rozróżniała w jakiś sposób, ponieważ widać było po niej, że wie gdzie biegnie. Po pewnym czasie dotarli do małego, ciemnego pomieszczenia.
- Tu odpoczniemy. – powiedziała wyciągając pistolet z kabury.
Ichrin upadł ciężko na podłogę.
- Uff… Nie jestem przyzwyczajony do takich biegów… - powiedział oddychając ciężko. Dziewczyna nic na to nie odpowiedziała.
- Jak się nazywasz? – zapytał po chwili milczenia.
-… Teliko.
- Kto ci kazał mnie uratować?
- To na razie nie ważne. Jeśli uda nam się uciec to ich poznasz…
- Aha… Jeszcze jedno.
- …
- Wiesz coś o moich kumplach. Porwano ich razem ze mną i od tego czasu ich nie widziałem.
- W danych o mojej misji nie było o nich żadnych danych.
- Możemy ich poszukać?
- Nie.
- Dlaczego?
- To proste. Po pierwsze: Nie są niezbędni do wykonania mojej misji. Po drugie: To za duże ryzyko. W każdej chwili możemy zostać otoczeni przez wszystkich żołnierzy. Nie mogę aż tak ryzykować.
- Ale… - pomimo zmęczenia Ichrin podskoczył na równe nogi.
- Żadnych „ale”. Słuchaj. W tej chwili dzieją się tutaj okropne rzeczy. Ktoś wypuścił z klatek wszystkie „okazy” badań laboratoryjnych. Poza tym, budynek więzienny jest odcięty od prądu i wszyscy więźniowie pouciekali. Nawet jeżeli gdzieś tam są, lub byli, twoi kumple to i tak szanse na znalezienie ich są bliskie zeru.
Nastała chwila ciężkiego milczenia.
- Dobra. – po dłuższej chwili odezwała się Teliko. – Skoro jesteś w stanie tak długo stać, znaczy się, że już dostatecznie odpocząłeś. Czy przy twoich rzeczach była również twoja broń?
- Nie. Musieli ją skonfiskować.
- Nie dobrze. Trzymaj się blisko mnie i biegnij jak najbardziej pochylony. Został nam do przebiegnięcia kawałek. Powinieneś wytrzymać. Po tym „kawałku” będziemy mogli odpocząć i iść wolniej. Zaraz po wyjściu z bazy moi pracodawcy nas wykryją i wyślą po nas konwój albo coś.
Teliko wstała, wyciągnęła z kabury pistolet, powoli i ostrożnie otworzyła drzwi. Za nimi nie było widać żywej duszy, lecz do uszu Ichrina od razu dotarły krzyki przerażenia i bólu.
Przebiegli razem przez prosty korytarz, lecz na skrzyżowaniu z innym korytarzem ogarnęła ich przerażająca ciemność. Wszystkie światła zgasły jak na komendę z głośnym „pyk!”. Nigdzie nie było okien na zewnątrz, a jedynym źródłem światła była wyciągnięta niewiadomo skąd latarka Teliko. Dziewczyna przyłączyła do broni latarkę i powoli ruszyła w dalszą drogę. Korytarz ciągnął się jeszcze kilka metrów, zanim zaczęła być widoczna ściana.
Teliko oparła się o ścianę i lekko za nią wyjrzała.
- Jakieś cztery metry dalej działają światła. Dziwne… Nie ma tam nikogo żywego, ani ciał. Nic.
- Może tutaj nie było zamieszek?
- Nie możliwe. Tutaj jest za czysto. I światła działają. Coś mi nie pasuje.
Wnet na końcu korytarza pojawił się starszy mężczyzna, w stroju podobnym do uniformu Teliko. Mężczyzna ten, szedł powoli i ostrożnie. Wnet zauważył wychylającą się zza rogu Teliko. Kiwnął lekko na nią głową, aby podeszła.
- Nic się nie bój. To pułkownik. Przyszedł, żeby nas wyprowadzić.
Teliko i Agred podeszli powoli do półkownika.
- Słuchajcie. Za jakieś… 15 minut będzie nalot bombowy. – powiedział po zasalutowaniu półkownik. - Do tego czasu musimy się stąd wydostać. Wyjście jest za rogiem. Jednakże to nie jest takie proste. Na zewnątrz jest kilka oddziałów wroga. Czy ten młody ma jakieś przeszkolenie w używaniu broni palnej?
- Trochę umiem. Głównie z snajperką. Ale umiem też strzelać z pistoletów semi…
- Łap. – i to mówiąc rzucił mu jakiś malutki pistolet z tłumikiem.
-… ale jeszcze nigdy, nie zabiłem człowieka.
- "kurczaczek"… I jak rozumiem, nie dasz rady teraz, tak?
Ichrin przełknął ślinę.
- Nie wiem.
- Teliko. My pójdziemy przodem. Staramy się tak strzelać, żeby Ichrin nie musiał nikogo zabić. Kurde. To tylko dziecko.
Ale wyrozumiały… - w głowie Ichrina rozbrzmiał głos Sigmy.
Zamknij się.
Po zakończeniu rozmowy, wszyscy wyszli przygrabieni z budynku.
Na zewnątrz była już noc. Księżyc świecił słabym blaskiem, pośród chmur, a te zasłaniały blask gwiazd. Na podwórzu stała ciężarówka, za która, Ichrin, Teliko i półkownik, szybko się schowali. Widać było kilku spacerujących żołnierzy z karabinem przewieszonym przez plecy.
- M… Może uda się przejść bez zabijania, co? – zapytał Ichrin.
- Wątpię. Z resztą i tak nie mamy czasu na skradanki. Jeżeli się nie pospieszymy, to zaskoczy nas nalot i papa. – odpowiedziała Teliko.
- Dobra. Rozumiem.
- Na trzy. Raz. Dwa. TRZY! – na „trzy” wybiegli zza ciężarówki, i zanim strażnicy zdołali cokolwiek zauważyć, byli już blisko wyjścia. Strażnicy zaczęli strzelać. Teliko i półkownik nie pozostali im dłużni. Strzelanina trwała tylko kilka sekund. Po tym jak już Ichrin i reszta znalazła się za bramą, półkownik rzucił granat, którego wybuch był na tyle potężny, że zawalił bramę do tego stopnia, że przejście było niemożliwe, a dzięki temu też pościg. Niestety nie mogli jeszcze odpocząć. Musieli biec do miejsca spotkania, gdzie mieli ich podwieźć do bazy.




















Rozdział VI

Ichrin podkradł się do stojącego do niego plecami żołnierza i uderzył go wierzchem dłoni, z taką siłą, że ten zemdlał. Za rogiem szedł już kolejny strażnik, najwyraźniej zainteresowany hałasem, gdyż szedł szybko, broń miał wycelowaną przed siebie i był gotów do oddania strzału.
Ichrin wyciągnął z pochwy, przewieszonej na plecach, miecz, i gdy tylko przeciwnik podszedł wystarczająco blisko, wyskoczył zza rogu, tnąc w broń strażnika. Miecz przeszedł przez karabin jak masło, przecinając broń na pół. Chłopak szybkim ruchem przechylił miecz i uderzył w głowę przeciwnika płaską stroną ostrza. Żołnierz padł na ziemię jak rażony prądem. Ichrin już wiedział, że do celu jego misji pozostało już tylko kilka metrów. Pospieszył korytarzem przed siebie, chowając miecz do z powrotem do pochwy.
Gdy doszedł do skrzyżowania dwóch innych korytarzy ktoś dotknął lufą jego pleców.
- Nie ruszać się! – usłyszał za sobą wysoki, znajomy głos. Spojrzał w górę. Niestety sufit był za nisko, żeby przeskoczyć nad przeciwnikiem i uciec. Zauważył też, że z pozostałych korytarzy wyłania się kilku innych żołnierzy.
- KONIEC SYMULACJI. – po całym korytarzu rozniósł się donośny, komputerowy głos.
Przez chwilę było ciemno. Ichrin wiedział, że teraz musi odczekać minutę, zanim jego serce uspokoi się. Z jego głowy zdjęto hełm i po kilku sekundach, wzrok przyzwyczaił się do poziomu światła w pomieszczeniu.
- Przegrałeś. – młoda dziewczyna podeszła do jeszcze odrobinę otumanionego chłopaka.
- Zamknij się, Ayaka. Ja tu jestem początkujący.
- Jesteś tu miesiąc, a tydzień po twoim przybyciu zacząłeś ćwiczyć. To wcale nie tak mało.
- Nie ważne. Idę odpocząć.
- Tak, tak. Jasne. Tylko nie zaśpij na lunch.
- Jasne.
Idąc ciemnym korytarzem do swojego pokoju Ichrin rozmyślał nad tym ile tu już przesiedział i co się wydarzyło przez ten czas.
To już miesiąc, a my niczego nie rozwaliliśmy. ¬– w głowie chłopaka znów rozebrzmiał głos Sigmy. Ichrin już zdążył się do tego przyzwyczaić.
No wiesz… Jeśli chciałbyś coś rozwalać, to powinieneś znaleźć sobie kogoś innego, kto będzie cię musiał znosić w swojej głowie…
Nie, nie, nie. Ty jesteś w sam raz. Jakby cię tylko trochę poduczyć i potrenować to będziesz dla mnie praktycznie idealny.
Co masz przez to na myśli?
Nic ważnego. Ale wiesz… Mógłbyś przestać być takim świętoszkiem. O! Uważaj. Za tobą, idzie ta twoja koleżanka, Ayaka. No, no, no. Czyżby się coś między wami wydarzyło, kiedy ja spałem?
To ty sypiasz?
Rzadko. Ale nawet mnie się zdarza. Staram się spać, wtedy kiedy ty śpisz, bo wtedy jest wyjątkowo nudno.
Dobrze wiedzieć. A dlaczego ostrzegasz mnie przed Ayaką?
Ot tak. Mam dobry pomysł…
Słucham.
Ichrin otworzył drzwi do swojego pokoju, lecz nie zamknął za sobą drzwi. Specjalnie poczekał, aż Ayaka wejdzie do jego pokoju. Tak jak oczekiwał, dziewczyna weszła powoli za nim, a on wykorzystując okazję, że Ayaka go jeszcze nie zauważyła, przyjrzał się dziewczynie.
Ayaka była wysoką, wysportowaną, zielonooką dziewczyną z długimi, sięgającymi pasa, rudymi włosami. Miała śliczną twarz, długie nogi i trochę pieg na policzkach.
Dziewczyna podeszła do łóżka Ichrina, sądząc, że chłopak w nim leży. Ichrin na to zakradł się za nią i rzucił ją i siebie na materac.
- No wiesz… Jak chcesz się ze mną umówić, to wystarczy normalnie zapytać.
- Sorka. Nie mogłem się powstrzymać. – Ichrin uśmiechnął się lekko. Zdziwiło go to, że nie pieką go policzki. Zawsze był nieśmiały, ale teraz jakby Nie wiedział co to wstyd.
- Możesz już ze mnie zejść.
Nie schodź. Przecież tak jest faaaajnie.
Utwierdzasz mnie w przekonaniu, że jesteś zboczony.
No wiesz… Zraniłeś mnie tym. Wolę, żeby mnie nazywano zabawowym.
A może być zabawowy zboczeniec?
Nie czekając na odpowiedź, chłopak zszedł z Ayaki.
- Po co przyszłaś?
- Powiedzieć, że przesunięto dzisiejsze zajęcia. Lunch będzie za godzinę, a zajęć dziś już nie będzie.
- Dlaczego? – zaciekawiony chłopak, usiadł obok dziewczyny na łóżku.
- Podsłuchałam, jak gadali ze sobą dwaj instruktorzy. Podobno, wszystkich na misje wysłano, i do odwołania nie ma żadnych oficjalnych treningów.
Przez głośniki na korytarzu wydobył się głos:
- Do całego personelu i rekrutów. Nasz baza została zaatakowana. Wyznaczeni strażnicy, niech zgłoszą się przed główną bramą. Rekruci mają natychmiast stawić się w skrytkach. To nie są ćwiczenia.


Rozdział VII

- Powinniśmy iść do schronów? – zapytał Ichrin.
- Chyba żartujesz! – krzyknęła dziewczyna z ogniem w oczach. – Mielibyśmy stracić taką okazję? Chyba żartujesz.
- Taa… Okazję, na co? Degradację i wrzucenie do więzienia, na kilka dni, za niesubordynację?
Pomyśl o dobrych stronach - odezwał się Sigma – Są tylko dwie cele, w tym jedna jest już zajęta. Wrzucą was do jednej.
Zbokol.
- Hej. Chłopie, pomyśl trochę. Jeżeli pomożemy naszym, to może dostaniemy awans, albo coś.
- Materialistka. Pełna komercja.
- Zamknij się i chodź! – powiedziała idąc już w kierunku głównej bramy.
Wokół nich, przebiegało mnóstwo ludzi. Zaczynając od zwykłych rekrutów, uciekających do skrytek i schronów, przez żołnierzy biegnących na posterunki i kończąc na ważniejszych osobistościach, idących, lub biegnących, do Sali wojennej, w której mieli układać plan działania. Gdy Ichrin i Ayaka dotarli wreszcie do bramy głównej, zobaczyli, że ustawili się tam, już wszyscy strażnicy. Ponadto byli tam jeszcze niektórzy nauczyciele i stratedzy. Gdy wielka brama, zrobiona z grubego na pół metra metalu, zaczęła się mozolnie otwierać, chłopak i dziewczyna dołączyli do tyłów szeregu. Mieli szczęście. Nikt ich nie zauważył. Wszyscy byli zbyt zajęci słuchaniem strategów, którzy, z powodu sędziwego wieku, nie widzieli już tak dobrze, i także nie zauważyli, że na tyłach jednego z oddziałów pojawiło się dwóch nowych żołnierzy. Ichrin i Ayaka mieli na sobie specjalne ubranie, które używane było do treningów w symulacjach. Było to ubranie, zrobione z grubej, utwardzanej skóry. W symulacji, żeby mieć broń, trzeba ją przynieść ze sobą. Tak samo ubranie. Podobno, dzięki temu, ciało i umysł przyzwyczaja się do prawdziwego ciężaru broni i munduru, co zwiększało umiejętności posługiwania się bronią. Ponadto chłopak miał przy sobie miecz katana z ukrytym Tanto i pistolet. Dziewczyna, miała karabin i metalowe nunchaku.
Gdy, w końcu, brama otworzyła się całkowicie, przeleciało przez nią mnóstwo psio-podobnych kreatur, które rzuciły się na najbliżej stojących żołnierzy. Zaczęła się bitwa. Bestie zabijały ludzi, ludzie zabijali bestie. Co chwila słychać było kolejny krzyk umierającego żołnierza, lub skowyt psa.
Ichrin wyciągnął z pochwy miecz i rzucił się na „psa”, który właśnie zamierzał rozszarpać jednego z żołnierzy. Skowyt. Miecz chłopaka wbił się w łeb potwora. Jak zawsze przy śmierci monstrum, z jego truchła zaczęła wyciekać, razem z krwią, niebieska, fosforyzująca ciecz, która po chwili kontaktu z powietrzem, zaczyna parować. Za plecami Ichrina, rozległ się głośny ryk. Chłopak odwrócił się szybko i zobaczył, że zaledwie metr od niego, szykuje się do skoku jedna z bestii. Wiedział, że nie zdąży się zasłonić. Na szczęście, na pomoc, przyszła mu Ayaka, która walnęła „psa” w kark z taką siłą, że załamały się pod nim łapy i upadł na ziemię z dźwiękiem łamanych kości. Nagle plecy chłopaka przeszył potężny ból. Przeleciał kilka metrów, lądując na brzuchu. Odczekał chwilę, aż udało mu się zapanować nad nieposłusznymi mięśniami, po czym wstał i obejrzał się, macając plecy. Plecy miał przeoranie pazurami, a w dodatku miał wielkiego, siniaka w okolicach bioder. Za nim stała jedna z tych bestii. Jednakże ta stała na dwóch łapach. Jej jadowicie zielone oczy patrzyły na niego ze wściekłością, a z paszczy kapała piana. Był to przerażający widok. Bestia wyglądała na tyle potężną, że Ichrin, postanowił użyć jego „atutowej karty”.
- Nanomaszyny – uwolnienie 70%.
Po tych słowach, które były jak wieczność, chłopak poczuł, jak jego plecy zaczynają się zrastać w miejscach, w których rozszarpała je bestia, a za łopatkami wyrastają skrzydła. Jego oczy stały całkiem czarne, pozbawione białek, czy tęczówki. Nagle, wydłużyły mu się włosy do pasa zmieniając kolor na szarawy. Chłopak wzniósł się nad ziemię, trochę ponad zasięg ataku bestii. Wiedział, że za długo nie wytrzyma.
Nanomaszyny w jego ciele, powstrzymywały coś w rodzaju wirusa w jego kodzie DNA, przed opanowaniem umysłu chłopaka. Im wyższy poziom wyłączenia Nanomaszyn, tym więcej możliwość korzystania z mocy wirusa, niestety po pewnym czasie tracił przytomność ze zmęczenia. Moce i umiejętności wirusa bardzo szybko męczyły organizm. Im większy poziom „wyzwolenia” tym szybciej dopadało Ichrina zmęczenie.
Pod chłopakiem wrzała bitwa. W tłumie, Ichrin, wyłapał Ayakę, walczącą z bestią a także kilku seniorów chłopaka. Pod nim, stojąca pionowo, bestia kłapała szczęką i próbowała doskoczyć do niego. Ichrin mocno złapał rękojeść miecza obiema dłońmi. Niestety sufit był za nisko, żeby można było bezpiecznie manewrować w powietrzu, ale chłopak wstrzymał na chwilę ruch skrzydeł, tak aby zaczął powoli opadać. Kiedy osiągnął odpowiedni pułap, obrócił się głową ku ziemi i odbił się nogami od sufitu. Spadając z dużą prędkością na potwora, Ichrin, pomyślał: Kurde. Chyba nie wyhamuję. Kiedy był już metr od monstrum, chłopak, zamachnął się i odciął mu łeb. Krew i dziwna ciecz wylała się z szyi bestii. Ta ciecz była pomarańczowa. O ile niebieska miała tylko wysoką temperaturę i dotknięcie jej powodowało poparzenie, to tej ciecz, chłopak, nigdy nie widział. Ani na zdjęciach ani na żywo. Jakimś cudem, udało się chłopakowi wylądować na ziemi, lecz cały był zalany dziwnym płynem. Jak na rozkaz, wszystkie bestie zaczęły skowyczeć i uciekać, lub walczyć między sobą. Najwidoczniej, to był ich przywódca. – w głowie chłopaka odezwał się Sigma. Jakoś dziwnie wyraźnie i głośno. Wszyscy żołnierze patrzeli w kierunku Ichrina. Po chwili, zaczęło mu się robić nie dobrze. Zaczął słabo widzieć. Upadając na kolana powiedział:
- Nanomaszyny – blokada… - i upadł twarzą na podłogę umazaną krwią i cieczą. Oddychał ciężko przez kilka minut. Poczuł, że skrzydła zaczynają znikać. Czuł, że wracają mu jego normalne oczy. Zaczął zauważać więcej kolorów. Włosy na nowo stały się ciemne.
Wokół niego zebrała się grupa ludzi. Mówili coś, krzyczeli. Dla Ichrina nie miało to żadnego sensu. Nawet jeśli wyłapał jakieś składne zdanie, to i tak był zbyt słaby, żeby się na nim skupić. Podniesiono go. Jeden z mężczyzn, którego twarzy chłopak nie dostrzegł, przerzucił go przez ramię.
Jakiś czas później, chłopak obudził się w skrzydle szpitalnym.
Super. – pomyślał. Jeśli wylądowałem w szpitalu, to jak tylko zauważą, że się obudziłem, to będą się znęcać. „Dlaczego nie poszedłeś do schronów!” będą krzyczeć. Chłopak westchnął i przetarł twarz, po czym rozejrzał się. Obok niego, po obu stronach, leżeli ranni podczas walki żołnierze. Kilku było nieprzytomnych, a inni leżeli czytając lub oglądając telewizję. Leżał tak chwilę, rozmyślając o tym co się wydarzyło. Po pewnym czasie, do sali, weszła pielęgniarka. Spojrzała po rannych i dostrzegając, że Ichrin już nie śpi podeszła do niego.
- Jak się czujemy? – zapytała wciskając jakiś przycisk przy łóżku chłopaka.
- Dobrze. – skłamał. Tak naprawdę, to był obolały.
- To dobrze. Za chwilę powinien przyjść twój nauczyciel z panną Ayaką. Tak nawiasem mówiąc to on cię tu przytargał.
Ichrin nic nie odpowiedział. Pielęgniarka pokręciła się przy rannych, pogadała z kilkoma i wyszła. Zaraz po niej, do sali, weszli David, nauczyciel i wychowawca Ichrina, a także jeden z naukowców, którzy wszczepili Ichrinowi nanomaszyny i Ayaka.
- Hej. – Ichrin podparł się łokciami, żeby widzieć wchodzących.
- Hej, Ichrin. – Odpowiedzieli naraz goście.
- Niezły pokaz dałeś. – pierwszy odezwał się David, podchodząc do łóżka chłopaka.
- Dzięki.
- Co nie zmienia faktu, że nie wysłuchałeś rozkazu, i powinienem cię ukarać za niesubordynację… Jednakże, dzięki tobie, wygraliśmy bitwę przy minimalnych stratach. Zginęły dwie osoby. Jakbyś nie przybył z Ayaką, bardzo możliwe, że zginęłoby kilka razy więcej.
Ichrin zauważył dumny uśmieszek dziewczyny. Miała kilka plastrów na twarzy i rękę w gipsie, ale poza tym wyglądała na zdrową.
- Czyli nie będzie kary? – zapytał z nadzieją w głosie.
- Będzie. Jednakże, okoliczności sprawiają, że kara będzie złagodzona. Co powiesz na… zawieszenie? Żadnych misji, treningów, wychodzenia poza teren bazy. Przez tydzień. Nie odpowiadaj, to było pytanie retoryczne.
- Tak jest… - odpowiedział ze skwaszoną miną.
Godzinę później, chłopak był już w swoim pokoju. Postanowił wziąć prysznic. Po kąpieli, ubrał spodnie i spojrzał w lustro. Odskoczył.
Co jest!? – powiedział w myślach.
Jego ciało było przeźroczyste. Zaczął zanikać, aż nagle poczuł ciśnienie w głowie. Ciśnienie zwiększało się, aż zemdlał.
Nie wiedział ile leżał nieprzytomny, lecz gdy się obudził, spostrzegł, że nie jest już w łazience swojego pokoju. Leżał na skraju lasu, przy drodze. Chłopak poszedł chwiejnie w stronę traktu. Niedaleko zauważył miasto. Rozejrzał się. Miejsce, w którym przed chwilą leżał, było wypalonym kołem wśród drzew i traw. Na obrzeżach tego koła, chłopak, zauważył tą samą ciecz, która oblała go podczas walki z bestią.
Interesujące… - w głowie Ichrina rozległ się głos Sigmy.
Chłopak podniósł leżącą w kole koszulę, która najwidoczniej wypadła mu z ręki, gdy zemdlał i poszedł w stronę miasta.
Na pobliskim znaku przeczytał: „Homana”. Stał tak chwilę, zastanawiając się, czy gdzieś już słyszał to nazwę, lecz nic mu ona nie mówiła.
Gdzie ja, do cholery, jestem? – pomyślał.
























Rozdział VIII


Fallathan. – Tak powiedział ten dziwny facet ze szpiczastymi uszami.
Ichrin stał naprzeciw gwarnego budynku. Na szyldzie widniał napis: „Gospoda pod Zdechłym Ogrem”.
Bardzo zachęcająca nazwa, nie ma co… - to była pierwsza myśl, która dopadła go, po tym jak usłyszał, że to najlepsze miejsce na wynajęcie pokoju.
Był już późny wieczór. Przez większość dnia, chłopak, zwiedzał Homanę i pracował. W końcu, postanowił odpocząć. Wszedł do karczmy. Siedział tam jakiś dziwny, niski człowieczek, kilka osób ze szpiczastymi uszami, jakiś niski brodacz i kilka innych, trudniejszych do opisania osób. Przy ladzie stał karczmarz. Chłopak podszedł do niego i zapytał o pokój. Po uiszczeniu zapłaty, poszedł na piętro. Na ciemnym korytarzu nie było nikogo. Większość pokoi była zajęta. Z niektórych dobiegało światło. Pokój wynajęty przez chłopaka, był na końcu korytarza, trzecie drzwi po prawej. Izba była prawie całkiem pusta. Stał tam mały stolik ze świeczką, łóżko i okno otwarte na ulicę. Chłopak rzucił się na łóżko. Było dość wygodne, jednak miało dziwny zapach. Ichrin był zbyt skołowany i zmęczony, by wybrzydzać.
Pomyślmy… Z tego co się na razie dowiedziałem, to jestem w jakimś Irimgardzie, w mieście zwanym Homana. Miasto całkiem ładne, nie powiem, ale jak ja tu niby trafiłem? Obudziłem się w jakimś wypalonym kole z tą dziwną substancją, która wypełniała bestie. – Ichrin myślał jeszcze przez czas pewien, aż zmorzył go sen.
Następnego dnia, obudził się zmęczony i obolały. Zszedł na parter karczmy. Była prawie pusta. Kilka osób dopijało piwo, albo kończyło śniadanie. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Chłopak podszedł do karczmarza, wielkiego, trochę otyłego mężczyzny w sile wieku.
- Dzień dobry. – powiedział zaspany. – Ile za śniadanie?
- Dziesięć sztuk złota za trzy pełne posiłki.
Chłopak dał karczmarzowi dziesięć monet, po czym usiadł przy pobliskim stole. Po chwili, mężczyzna przyniósł mu zupę i kilka skibek chleba z serem i szynką. Zupa nie wyglądała zbyt zachęcająco, ale okazało się, że była całkiem dobra. Chleb był świeży, jeszcze ciepły. Po zjedzeniu śniadania, chłopak odstawił naczynia karczmarzowi, podziękował i wyszedł z budynku.
Słońce świeciło wysoko na nieboskłonie, ludzie spieszyli się do pracy, dzieci biegały między nogami dorosłych, żebracy prosili o jałmużnę. Co jakiś czas można było zobaczyć straż miejską patrolującą ulice. Ichrin, nie mając co robić, postanowił popytać o to gdzie się znalazł. Pytał się przechodniów, żebraków, zaraz po daniu jałmużny, straży. Każdy z nich mówił to samo. Fallathan, Irimgard i Homana, to były jedyne słowa w zdaniach, które określały jego położenie. W końcu, zrezygnowany chłopak, oparł się o ścianę jednego z budynków. Na szyldzie napisane było „Szkoła i Biblioteka Homańska”.
No na reszcie. Tutaj będę mógł dowiedzieć się wszystkiego. – pomyślał.
Super. Teraz naprawdę mogę spać. Biblioteki są nudne jak nie wiem co, a szkoła? Katastrofa. Obudź mnie, jak już pochłoniesz całą wiedzę i łeb ci pęknie. – w głowie Ichrina odezwał się głos Sigmy.
Chłopak puścił to mimo uszu. Wszedł do budynku. Tak jak się, chłopak, spodziewał, w bibliotece było niewiele osób. Szkółka była na wyższym piętrze. Przy wszystkich ścianach stały półki z książkami. Ponadto pod ścianą naprzeciw drzwi stał kontuar, za którym był niski, brodaty mężczyzna z niemałym nosem, na którym zawieszone były okulary. Mężczyzna pochylał głowę nad jakąś książką. Cały budynek był ciemny. Mimo, że na każdym stole, których było w bibliotece około pięciu, stało kilka świeczek, to dawały one jednak za mało światła, by można było czytać w każdym miejscu księgarni.
Chłopak podszedł do krępego mężczyzny.
- Dzień dobry. – przywitał się.
Krasnolud podniósł wzrok znad książki.
- Witam. O co chodzi? Szuka, pan, jakieś książki, czy przyszedłeś tylko poczytać?
- Chciałem się dowiedzieć kilku rzeczy.
- Pytaj. Postaram się odpowiedzieć jak najlepiej. – Krasnolud spojrzał na Ichrina taksującym wzrokiem.
- No więc, z tego co wiem, to miasto nazywa się Homana i jest w księstwie Irimgard, tak?
- Dokładnie.
- Co to za ludzie ze szpiczastymi uszami, albo dzieciaki z brodami lub wielkimi nogami?
Krasnolud spojrzał na chłopaka z rozbawieniem.
- Nie jesteś stąd, co?
- No, nie…
- Te ze szpiczastymi uszami to Elfy. My, dzieciaki z brodami, do Krasnoludy a te z wielkimi stopami to Niziołki lub Hobbici. Oprócz tych ras, są jeszcze Wampiry, Wilkołaki, Cheysuli, Asari i dużo innych, których nie chcę mi się wymieniać.
- Aha… - chłopak przez chwilę przyswajał wiedzę. – A wiesz gdzie jest kraj zwany Dorgan? Stamtąd pochodzę i nie wiem jak wrócić.
- Dorgan? Nie. W życiu nie słyszałem. Jest jeszcze, wiele lądów i krain, o których nie wiemy, gdyż nie zostały zbadane. Powiedz mi… Długo podróżowałeś?
- No właśnie, tutaj jest problem. Pewnie mi nie uwierzysz, ale jeszcze wczoraj byłem w swoim pokoju, zemdlałem i obudziłem się na obrzeżach miasta.
- Teleportacja? Nie sądziłem, że to możliwe. Znasz się na magii?
- Nie… - pokręcił głową chłopak.
- No dobrze… - po minie krasnoluda widać było, że nie wierzy.
- Muszę się już zbierać. Dziękuję za odpowiedź na moje pytania.
- Nie ma za co. – krasnolud dalej przyglądał się Ichrinowi. – Wpadaj kiedy chcesz. Coś mi się wydaje, że warto cię mieć na oku.
Ichrin wyszedł z ciemnego budynku. Słońce go oślepiało. Gdy wzrok przywykł do światła, chłopak, ruszył przed siebie.
Było koło południa. Ichrin spacerował ulicami miasta Homana, unikając bocznych uliczek, w których mogli stać rabusie. Chłopak zamierzał pójść do służby cywilnej i popracować, musiał przecież kupić jedzenie, pokój na kilka dni i jakąś broń. Właśnie miał zamiar skręcić, gdy ktoś złapał go za ramię. Chłopak odwrócił się, przez brutalne pociągnięcie. Za nim stało trzech zielonych, wielkich facetów z kłami. Jeden z nich trzymał Ichrina za ramię, dwóch pozostałych wyciągało pałki zza pasów.
- Dawaj złoto! – powiedział ork. – Albo oberwiesz.
Ichrin nie odpowiedział. Od razu kopnął przeciwnika między nogi. Ten zgiął się z bólu, puszczając ramie chłopaka.
- Nanomaszyny – wyzwolenie 50%. – powiedział odskakując. Po chwili skrzydła wyrosły mu zza łopatek. Przechodnie, którzy widzieli całe zajście mruczeli coś o „Asari”.
Ichrin wzniósł się na czarnych jak noc skrzydłach.
Nie mam żadnej broni – pomyślał.
Zleciał z niesamowitą szybkością na najbliższego orka i uderzył go z łokcia w twarz. Ten zatoczył się. Zanim, ork, zdążył się opanować, Ichrin, wyciągnął zza jego pasa nóż, długi jak przedramię chłopaka. Chciał zaatakować, ale nie mógł. Nie potrafił zabić stworzenia rozumnego, tak jak on, czy inny człowiek. Zamiast tego, uderzył przeciwnika z całej siły w tył głowy, płazem broni, którzy wygiął się. Ork padł twarzą na ziemię. Dwaj pozostali zaczęli biec w kierunku chłopaka z pałkami w rękach. Ichrin odrzucił wygięty nóż i wzleciał w górę. W tłumie, który zebrał się podczas oszałamiania pierwszego wroga, przepychali się już strażnicy.
Po kilku minutach, rabusie, zostali schwytani, a Ichrin otrzymywał podziękowania za pomoc w złapaniu rzezimieszków.
- Nanomaszyny – blokada. – powiedział. Nic się nie stało. Powtórzył formułkę i znowu nic. Co prawda, ludzie, już go ignorowali.
Pewnie człowiek ze skrzydłami to u nich codzienność. – pomyślał.
Zaczęło się już ściemniać. Ponownie przeliczył nagrodę za pomoc w aresztowaniu złodziei.
Hehe. Złota starczy na jakiś tydzień. Przynajmniej, teraz, nie muszę martwić się o kasę.
W gospodzie zapłacił za kolejne wynajęcie pokoju. W izbie czekała go niespodzianka. Gdy wchodził już do izby, zobaczył, że przez okno wyskakuje jakiś długi cień. Podbiegł do okna, lecz nikogo nie zauważył. Zrezygnowany usiadł na łóżko, po czym nagle podskoczył. Na łóżku leżał jego miecz. Katana z tanto ukrytym w dolnej części pochwy.
To się staje coraz dziwniejsze. – pomyślał.





Rozdział IX


Kolejny cuchnący dzień. Ichrina obudził okropny zapach, dobiegający zza okna. Chłopak wstał z łóżka, ubrany tylko w spodnie. Za oknem, jakaś baba z okna obok, wyrzucała właśnie nieczystości do rynsztoku. Chłopak odwrócił się z niesmakiem. Wszedł do swojego pokoju. Znalazł koszulkę pod stolikiem. Ubierając się, skrzywił się. Śmierdziała niemiłosiernie. Pewnie, dla tutejszych ludzi, była to codzienność, ale Ichrin przyzwyczajony był, do codziennej zmiany ubrania.
Chłopak, jak zawsze, zszedł na dół, do karczmy. Podszedł do karczmarza, zapłacił za kolejny dzień i po zjedzeniu posiłku, wyszedł do miasta. Tam spotkało go zaskoczenie. Gdy tylko wyszedł z budynku, złapał go niski jegomość.
- Dzień dobry. – powitał Ichrina Niziołek. – Pan Ichrin jak mniemam?
- Hej. – odpowiedział chłopak. – Tak to ja. Ee… O co chodzi?
- Przysłał mnie pan Adlin. Być może pamiętasz, bibliotekarza, z którym wczoraj rozmawiałeś? To właśnie on.
- Mmm… - zamyślił się chłopak. -  Tak. Pamiętam go. Był mi bardzo pomocny. Czego chce?
- Pan Adlin prosi, żeby, pan, jak najszybciej przyszedł. Ma coś ważnego do powiedzenia. – wyrecytował szybko Niziołek.
- Dobra. Dzięki. – mówiąc to, Ichrin, wyciągnął z kieszeni spodni  sakiewkę ze złotem i dał posłańcowi kilka monet, a ten podziękował i zadowolony odszedł.
Idąc drogą, chłopak ,zauważył, że ludzie dziwnie mu się przyglądają.
Czyżbym śmierdział, aż tak? – pomyślał.
Nie. Najbardziej i tak zawsze śmierdzi wysypisko. Ty jesteś zaraz po nim. – irytujący głos Sigmy odpowiedział.
Ichrin nie miał ochoty mu odpowiadać. Z resztą, i tak wiedział, że, Sigma, doprowadził by go do szewskiej pasji w dwóch odpowiedziach, jeśli nie mniej.
Gdy w końcu doszedł do biblioteki, spojrzał na okno, z szybą i od razu odkrył, dlaczego ludzie zaczęli mu się dziwnie przyglądać. Nie miał już co prawda skrzydeł, ale jego oczy stawały się powoli czarne.
Sigma… Co się dzieje? Nanomaszyny nie działają? – zapytał w myślach.
W pewnym sensie. Gdyby nie działały, to prawdopodobnie, już teraz byłbyś w pełnej postaci. Myślę, że nanomaszyny zaczynają słabnąć.
- Że co? – te słowa wypadły już z ust chłopaka. Przechodnie spojrzeli na niego, jak na pomylonego. Ichrin wszedł szybko do budynku.
W bibliotece, jak zwykle, panował mrok. Jedynymi źródłami światła, w głębi budynku, były świece, postawione na stolikach. Chłopak odczekał chwilę, aż jego oczy przyzwyczaiły się do mroku. Ciągle postępujący atak wirusa, czy czymkolwiek był, pozwolił jego ciału szybciej przyzwyczaić się do mroku.
Gdy tylko był w stanie zobaczyć co się przed nim znajduję, chłopak, ruszył przed siebie, w stronę krasnoluda. Ten już zdążył go zauważyć. Pomachał ręką, przyzywając Ichrina do siebie.
- Coś się stało? – zapytał chłopak, gdy tylko doszedł do lady.
Krasnolud przyjrzał się dokładnie rozmówcy.
- Nie pamiętam, żebyś wczoraj miał te skrzydła. I końcówki oczu… Coś jest z nimi nie tak…
- To w tej chwili nie ważne. No, chyba, że po to mnie tu wezwałeś.
- Nie… Nie po to cię tu wezwałem. – odpowiedział po chwili Adlin. – Tak się składa, że chyba wiem, jak tu trafiłeś. – Krasnolud wyszedł zza kontuaru. Podszedł do najbliższego stolika, zapraszając do siebie Ichrina niecierpliwym machaniem ręką.
- No więc tak. – rzekł krasnolud otwierając niemałą księgę. – Widzisz… To są zebrane zapiski Tenau. Rasie, powstałej u Początków Dziejów. – przerwał na chwilę, szukając odpowiedniej strony. – Nasz świat powstał z Mgławicy – ogromnej ilości energii -, z której powstaje Sferrum. Sferrum natomiast, jak podają zapiski, to „bańka świata”. Myślę, że nasza „bańka” połączyła się z „bańką” twojego świata i przez to się tu znalazłeś. – Adlin odczekał jeszcze moment, aż mina Ichrina stanie się bardziej inteligentna, po czym zapytał – Mógłbyś opowiedzieć mi, jakieś szczegóły miejsca, w którym się znalazłeś po przybyciu do naszego Sferrum? I, jeśli takowe było, to czy coś było powiązane z twoim światem?
Ichrin opowiedział o kole z cieczą, o potworze, który zostawiał ten rodzaj płynu i o jego pobratymcach, o tych coraz częstszych atakach, a jak się rozgadał za bardzo, to opowiedział nawet o jego przyjaciołach z dawnej szkoły i o innych ludziach, których spotkał. Po zakończeniu opowiadania, zapadła na chwilę głucha cisza, przerywana tylko dźwiękiem przesuwanych stron książki gdzieś w głębi biblioteki i oddechami chłopaka i krasnoluda.
- Ciekawe… - przerwał ciszę krasnolud. – To by znaczyło, że ktoś z wielką mocą, wysyła na twój świat, te potwory. Tak nawiasem mówiąc, to te potwory, które ciągle atakowały twoje Sferrum – twój świat – pochodzą z „Ciemnych Sferrum”. „Ciemne Sferrum” to sfery stworzone przez złe Potęgi. Panuje tam chaos, destrukcja i mrok. - krasnolud podrapał się po nosie. – W pewnym Sferrum żyje rasa, zwana Neuwrath. Neuwrath jest rasą taką jak Tenau, ale mają przeciwny charakter.
Nagle, ktoś wbiegł do biblioteki krzycząc „Ratujcie się, potwory atakują miasto!”.
Zaraz za nim, do budynku, wbiegła bestia, która długim susem, dorwała wrzeszczącego człowieka, i zanim Ichrin bądź Adlin zdążyli zareagować, rozszarpała go na strzępy.
Pierwszy zareagował krasnolud. Rzucił się w kierunku kontuaru, zza którego wyciągnął nabitą już kuszę. Ichrin wyciągnął z pochwy swoją ulubioną katanę i pobiegł w kierunku bestii, starając się tak biec, aby nie wejść w między kuszę a stwora. Gdy tylko, potwór, podniósł łeb, znad resztek ofiary, dało się słyszeć świst. Po chwili rozległ się skowyt umierającego zwierzęcia i truchło bestii padło na ziemię obok resztek człowieka. Ichrin tym czasem wybiegł przez drzwi biblioteki. To co ujrzał, przyprawiło go o mdłości. Po całym mieście biegały spragnione krwi bestie. Wszyscy zdolni do walki ludzie, elfy, krasnoludy, orki i inne rasy starały się odeprzeć wroga. Co chwilę słychać było skowyt, jęki i krzyki umierających bestii i wojowników. Chłopak obejrzał się na Adlina, który właśnie skończył przeładowywać kuszę i na plecach miał przewieszony kołczan z bełtami. Kiwnął głową, na znak, że jest gotowy. Po chwili stał już przy chłopaku, z dębową kuszą na ramieniu. Razem wybiegli z budynku. Na zewnątrz już czekało na nich cztery bestie. Zaczęły okrążać budynek. Z ich pysków wyciekała piana. W wściekłych ślepiach malowała się żądza krwi. Po chwili wyczekiwania, wszystkie naraz skoczyły. Ich długie, zakrzywione pazury były ostre jak brzytwa. Świst. To Adlin wystrzelił kolejny bełt z kuszy. Jeden z bestii odleciał w tył z bełtem wbitym w pierś i skowytem.  W międzyczasie, trzy pozostałe bestie, już lądowały na wojownikach. Na szczęście, nagle, wokół Adlina i Ichrina pojawiło się pole siłowe, które odepchnęło bestie na kilka metrów, gdzie już czekali dwa wilkołaki, które zabiły bestie, cięciami w szyje.
Ichrin spojrzał na maga, który ich uratował. Skinął głową na znak podzięki. Nie miał czasu na wymianę zdań, gdyż zza rogu ulicy wybiegło nagle sporo bestii. Wśród nich, widać było te normalne i te, które chodziły na dwóch łapach.
Wilkołaki, mag-człowiek, krasnolud i Ichrin, każdy z nich, miał dwóch przeciwników na głowę. Z tyłu, za nimi, dalej walczyli pozostali mieszczanie. Chłopak rozwinął swoje czarne skrzydła i spróbował wznieść się nad walczących, lecz ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Zamiast tego, poczuł, jak pada na kolana i łapie się za głowę. Całe ciało zaczęło go boleć, aż zemdlał.
Był w czarnym, bezkresnym miejscu. Znał już to uczucie. Często objawiało się, gdy tracił nad sobą kontrolę, na korzyść wirusa.
- Cześć, Ichrin. – po chwili, ze wszystkich stron otoczyła go blada postać Sigmy.
Sigma był białym odzwierciedleniem Ichrina. Długie, białe włosy, zachodzące na oczy, białe oczy bez tęczówek, skrzydła tego samego koloru.
- Sigma? – Ichrin rozglądał się niespokojnie.
- Dokładnie. Gratuluję Sherlocku. – zaśmiały się wszystkie postacie na raz.
- Mógłbyś mieć formę jednej postaci? Teraz czuję się odrobinę speszony, wiesz? – Ichrin skrzywił się. Sigma, przestał się śmiać, zamiast tego jedna z postaci pstryknęła i przed chłopakiem stał już prawdziwy rozmówca.
- Lepiej? – spytał. Nie czekając na odpowiedź zaczął opowiadać. – Przejąłem twoje ciało. Nanomaszynki puściły. Przez chwilę badałem tą sprawę. Okazuje się, że, maszyny, działały tylko w twoim Sferrum, gdyż pobierały energię z Internetu. Teraz, gdy nie ma Internetu, zaczęły używać własnej energii, ponieważ mają zaprogramowane, żeby nie używać twoich pokładów energii. Za dużo ich, i zaraz byś padł. Nie tak łatwo mnie powstrzymać. – Sigma wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- To TY jesteś tym wirusem? – Ichrin wykrzyknął te słowa. Roznosiły się chwilę po bezkresnym pomieszczeniu. Gdy ucichły, Sigma odpowiedział.
- No jasne. Nie zauważyłeś tego, głąbie? Milczałem, gdy nanomaszyny zaczęły działać na pełnych obrotach. Gdy uwalniałeś jakąś część mnie, byłem w stanie mówić wyraźnie, nie spać. Gdy, maszyny, nie działały na sto procent, mówiłem, lecz nic nie mogłem zrobić. – Podczas całej przemowy, Sigma, ani razu nie mrugnął. Zdawało się, że nawet nie oddycha, tylko wciąż mówi jednym tchem. Ichrina całkowicie zamurowało. Nie wiedział jak na to zareagować.
- Śpij. – powiedział po chwili Sigma, szeptem. – Śpij, i daj mi się trochę pobawić.
Ichrin poczuł ogromną senność. Kolana zgięły się, i chłopak upadł. Nie uderzył o twardą powierzchnię ziemi, jak się spodziewał, lecz wylądował na czymś miękkim. Ostatnią rzeczą, którą zobaczył, to pokój w jego rodzinnym mieszkaniu i poczuł zapach swojego łóżka i psa. Zasnął.

3
FanFik / Odp: Soul Breaker Σ
« dnia: Listopada 23, 2008, 10:32:36 pm  »
Rozdział III

O poranku, skoro słońce wstało nad nieboskłonem cała drużyna pozbierała swoje graty (tj. namioty etc.) i wyruszyła w dalszą drogę. Podróżowali w ten sposób jeszcze przez dwa dni.
- Już 3 dni podróżujemy i nic ciekawego się nie wydarzyło. A jednak mimo to, Akira, dalej jest jakiś nerwowy… - powiedziała Sophia. wszyscy siedzieli przy ognisku po środku obozu. Akira krążył wokół namiotów, jako patrol.
- Gościu trochę przesadza. – odparł Jack. – Nic się nie dzieje, spokój i cisza.
Jak na komendę w wokół obozu zaczęły szeleścić krzaki. Akira krzyknął „Padnijcie!”, lecz i tak już było za późno. Pod nogami Sophii wylądował granat ogłuszający. Gdy tylko wybuchnął nikt nic nie słyszał, nikt nic nie widział. Gdy kilka sekund później zmysły zaczęły ponownie działać, Ichrin zobaczył, że Sophia leży nieruchomo na ziemi, Jack jest unieruchomiony przez jakiegoś wysokiego, barczystego mężczyznę, który założył mu nelsona. Chłopak wyrywał się, krzyczał coś, lecz Ichrin, nie mógł nic zrozumieć. Wnet błysło mu przed oczami i już leżał bez czucia na ziemi.
Jakiś czas później odzyskał przytomność. Był w jakieś kapsule wypełnionej zieloną wodą. Co dziwne, mógł oddychać, lecz nie czuł się na siłach by próbować się wydostać. Pokręcił głową, rozglądając się. Widział jakieś wielkie komputery, na ziemi i na biurkach, rozrzucone były papiery. Oprócz Ichrina w pomieszczeniu nie było widać żywej duszy. Chłopakowi kręciło się w głowie, i co jakiś czas rozmazywał mu się przed oczami. Próbował ruszyć ręką lub nogą, lecz nie mógł. Tak jakby to nie były to jego ciało. Gdy już miał zasnąć nagle do pomieszczenia ktoś wszedł. Był to raczej niski mężczyzna, z siwymi, krótkimi włosami i raczej wychudłą twarzą. Po jego stroju można było wywnioskować, że jest to naukowiec lub jakiś profesor. Laborant podszedł do biurka, wziął jedną z kartek na podkładce do pisania, z kieszeni na piersi wyjął długopis, podszedł do komory, w której był Ichrin i zaczął pisać. Co jakiś czas spojrzał na Ichrina, obchodził go i zapisywał notatki.
- Jak samopoczucie, mój drogi obiekcie do badań? – jego głos był wysoki, lekko piskliwy i odrobinę zagłuszony przez szum wody w komorze.
- Nie najgorzej. – odpowiedział Ichrin. – Jego głos był  niższy od głosu laboranta, a z jakiegoś powodu ciecz, w której chłopak był zanurzony, wcale nie zagłuszył jego głosu, i nie wpadł mu do gardła.
- To dobrze.
- Gdzie ja jestem?
- Obiektowi badań ta informacja nie jest niezbędna. Lecz odpowiem na kilka twoich pytań, jeżeli ty odpowiesz, w miarę swoich możliwości, na moje. Zgoda?
- Dobra.
- A więc tak. Czy wiesz co się dzieje z twoją prawą ręką?
- Nie.
- Kiedy się rozpoczęła ta anomalia?
- W mieście, w którym mieszkam, ugryzło mnie jakieś dziwne stworzenie podobne do psa.
- Ach tak… - profesor zapisał coś.
- Teraz moja kolej. Gdzie są osoby, z którymi podróżowałem?
- Prawdopodobnie są w innym laboratorium lub nie żyją.
-…
- Coś jeszcze?
- Tak. Dlaczego tu jestem?
- Jesteś moim obiektem badań. Nie widziałem wielu osób z takimi anomaliami jak na twojej ręce, w dodatku od pewnego czasu chciałem sprawdzić moje odkrycie, ale nie miałem człowieka do badań. A kiedy ty się zjawiłeś w więzieniu to cię stamtąd wyciągnąłem i wsadziłem do tego oto zbiornika.
- Więzienia? I co chcesz na mnie sprawdzić?
- Jakiś tydzień temu przywieziono cię do więzienia, które jest w tej samej bazie co to laboratorium. Było z tobą kilka osób, ale niestety mało interesujących. A co chcę na tobie sprawdzić? Może lepiej powiedzieć, że przeprowadzam na tobie eksperyment. Lakonicznie mówiąc, grzebie w twoim DNA. Więcej nie musisz wiedzieć.
- Ile zamierzasz mnie tu trzymać?
- Do końca badań, jak sądzę. Lub do twojej śmierci. Ale spokojnie. Skoro już się obudziłeś, to zaraz po przeprowadzeniu dzisiejszych badań zostaniesz przeniesiony do twojej „kwatery”. A teraz śpij.
Mówiąc to doktorek wcisnął jakiś przycisk na konsoli, stojącej przed kapsułą. Woda zabulgotała i nagle Ichrin poczuł potworne zmęczenie. Po kilku sekundach oczy same mu się zamknęły.
Jakiś czas później obudził się na materacu, przykryty kołdrą. Z lekkim trudem podniósł się do pozycji siedzącej.
- Długo spałeś. – chłopak usłyszał niski, basowy głos. Przy stole naprzeciw siedziała jakaś postać, lecz było tak ciemno, że Ichrin ledwo mógł zobaczyć czubek własnego nosa.
- Kto tam? – zapytał.
- Poczekaj. Zaraz włączę światło.
Słyszalny był „klik”, po którym światło na chwilę oślepiło chłopaka. Gdy już odzyskał wzrok, zobaczył siedzącego przy małym, drewnianym stole potężnego, prawie wielkiego, ale wychudłego, czarnego mężczyznę.
-Yo. – odezwał się olbrzym.
- Hej. Gdzie ja jestem? – odpowiedział Ichrin. Olbrzym uśmiechnął się.
- Jesteśmy w celi w bazie wojskowej kraju Gainax. Jakieś 2 godziny temu, wrzucili cię tutaj żołnierze. A tak przy okazji. Nazywam się Kaname Mudo. Ale mów mi po prostu Kaname. Siedzę tu już dobre 2 tygodnie. A ty jak się nazywasz?
- Ichrin. Tyle starczy.
- Ichrin? Ichrin… Ichrin… Z tego co wiem to „Ichrin” po japońsku oznacza kwiat czy jakoś tak. Całkiem ciekawe imię, chodź, chyba bardziej do dziewczyny pasuje, nie?
- …
- E tam. Nie obrażaj się od razu. Trochę tu ze mną będziesz musiał przesiedzieć, więc lepiej, żebyśmy nie mieli sporów, nieprawdaż?
- Jasne.

4
FanFik / Odp: Soul Breaker Σ
« dnia: Sierpnia 23, 2008, 09:16:15 pm  »
Rozdział II

Akademia była złożona z trzech budynków. Środkowy był głównym wejściem oraz wyjściem na dziedziniec oraz plac treningowy oraz pokojami nauczycieli. Dwa pozostałe budynki były klasami, dormitoriami, oddzielnie dla chłopaków i dziewczyn. W ciągu nocy przedostanie się z jednego dormitorium do drugiego było praktycznie nie możliwe, ponieważ przejście przez korytarz nauczycieli zawsze kończyło się przyłapaniem ucznia. Wśród uczniów krążyła plotka, że korytarz nauczycielski jest naszpikowany wykrywaczami ruchu.
Dziedziniec był miejscem, gdzie wszyscy uczniowie wyżywali się na przerwach między lekcjami, młodsi wyżywali się biegając, krzycząc, wariując i robiąc wszystko co pozwoliłoby im zapomnieć o tym czego się nauczyli wciągu minionej godziny, natomiast starsi spotykali się w cieniu jednego z licznych drzew i rozmawiali, plotkowali, słuchali muzyki, grali w kości i ignorowali całkowicie młodsze dzieciaki.  Nauczyciele zaś, jak to przystawało na osoby dorosłe, pilnowały porządku, niczym psy wyczuwając, że gdzieś się dzieje coś co było sprzeczne z kodeksem Akademii.
Plac treningowy, przez uczniów zwany czasem poligonem, był miejscem, gdzie odbywały się lekcje wychowania fizycznego. Pracowano tam w szczególności nad wytrzymałością, każąc biec kilka okrążeń. Jedno okrążenie miało około 900 metrów. Młodsze dzieciaki miały lekcje WF na oddzielnym placu treningowym, o wiele mniejszym, niż Poligon.
Ichrin także mieszkał w Akademii, tylko co jakiś czas odwiedzając swoich rodziców. Uczniowie młodsi, czyli w wieku od dziesięciu do piętnastu lat musieli przestrzegać godziny policyjnej, czyli dziewiątej wieczorem. Uczniowie starsi, czyli od szesnastu do dwudziestu, godzinę policyjną mieli o dwunastej w nocy, lecz często się zdarzało, że nauczyciele wychodzą gdzieś z tymi starszymi na popijawę i wracają o wiele później niż jest ustalone (nie trzeba chyba dodawać, że potem na zajęciach byli wściekli i mieli kaca?).
Ichrin wszedł do budynku. Było już po dwunastej i na korytarzach nie było żywej duszy. Skierował się w stronę dormitorium dla chłopaków. Był zmęczony. Dormitorium to było jedno piętro z pięcioma pokojami. W każdym z pokoi były trzy łóżka. Ichrin dzielił pokój z Jackiem i z Yamato. Ich pokój znajdował się na końcu korytarza.
Ichrin szedł do pokoju. Na obaj chłopacy leżeli już w swoich łóżkach, lecz nie spali. Czekali na niego. Pierwszy z łóżka zerwał Jack. Yamato tylko zerknął na niego. Nawet nie myślał, żeby wstać. Właśnie czytał jakąś mangę.
- Ichrin! Nic ci nie jest? – Zapytał Jack.
- Nic wielkiego. Ugryzło mnie jedno z tych stworzeń. Asuka już mi wyleczyła ramie.
- Jak straciłeś przytomność to ciągnąłem cię przez kilka metrów, ale w pewnym momencie doskoczyła do ciebie jedna z tych bestii i cię ugryzła. Na szczęście w tym samym momencie pojawił się Akira i cię uratował.
Ichrin nic nie odpowiedział. Wziął pidżamę, ręcznik,
Oraz kilka innych niezbędnych do kąpieli przedmiotów i udał się do toalety. Po kąpieli wrócił do pokoju, zamienił kilka słów z chłopakami i gdy tylko zgasili światło zasnął.
Gdy spał miał koszmar. Był na arenie a wokół niego było istne piekło. Ziemia była usłana trupami ludzi których znał. Wokół niego leżały martwe ciała jego rodziców, psa, przyjaciół. Księżyc w pełni był czerwony niczym krew. Nagle jego ranna ręka sama z siebie podniosła się. Była niebieska a wnętrze dłoni świeciło się błękitną poświatą. Usłyszał w głowie szept.
- Nazywam się Sigma.
Ichrin obudził się z krzykiem.
To tylko sen. – Powtarzał w myślach. - To tylko sen.
Jakimś cudem nie obudził chłopaków. Czuł jak ranna ręka pulsuje bólem. Mimowolnie złapał się za ramie. Ręka miała normalny kolor, była tylko trochę spuchnięta. Położył się do łóżka i spróbował zasnąć. Nie mógł spać jeszcze przez długi czas.
Gdy się obudził było już po ósmej rano. Wstał i przeciągnął się. Z zadowoleniem stwierdził, że ręka już go tak nie boli i nie jest niebieska. Zauważył, że chłopaków już nie ma w łóżkach.
Pewnie już poszli do drużyn, albo coś w tym stylu. – Pomyślał.
Poszedł do toalety, umył się i załatwił co trzeba. Po powrocie do pokoju ubrał się w świeże ubranie, ciemne dżinsowe spodnie i białą koszulkę z długim rękawem. Wychodząc z pokoju wziął swoją komórkę z podłączonymi słuchawkami. Słuchając muzyki postanowił poszukać Jacka.
Jest u Sophii. – przez głowę przeszła mu myśl.
Skierował się w stronę damskiego dormitorium.
O ósmej nauczyciele pewnie już nie śpią. Z resztą już można krążyć między pokojami.
Przechodząc przez korytarz nauczycieli w jednym z pokoi usłyszał głośne chrapanie.
Śpią!? – zdziwił się chłopak.
Spojrzał przez dziurkę do klucza w drzwiach od których dochodziło chrapanie. Jednak nikogo nie zobaczył w łóżkach.
- Jest tam coś ciekawego?
Ichrin podskoczył. Za jego plecami stał nieco zaspany Akira.
- N… nie…
 - Na pewno? Ludzie rzadko podglądają kiedy nie ma nic ciekawego.
Ichrin nic nie odpowiedział. Na korytarzu słychać było chrapanie.
- Ktoś tu jeszcze śpi? – zdziwił się Akira. – Wszyscy nauczyciele już wstali. Odsuń się, młody.
Chłopak posłusznie odsunął się o drzwi. Nauczyciel po cichu uchylił drzwi. Chwilę popatrzył i zamknął drzwi.
- I co? – zapytał Ichrin.
Akira nie odpowiedział, lecz po jego minie można było stwierdzić, że było tam jednak coś ciekawego.
- Akira?
Nauczyciel spojrzał na niego.
- Masz aparat?
- Komórkę…
- Daj na chwilę.
Chłopak posłusznie oddał nauczycielowi komórkę ustawioną na aparat. Akira zrobił kilka zdjęć osobie, która była w pokoju, po czym oświadczył, że komórkę odda później oraz, żeby nie zaglądał do pokoju i zniknął. Lekko oszołomiony Ichrin poszedł dalej do dormitorium dziewczyn.
Tak jak się spodziewał po dormitorium już krążyły dziewczyny bez wyraźnego celu, snuły się od pokoju do pokoju odwiedzając koleżanki, co jakiś czas zaszczycały chłopaka przelotnymi spojrzeniami. Cel Ichrina był trzecim pokojem od drzwi. Zapukał. Po chwili usłyszał głos Sophii.
- Proszę.
Ichrin wszedł. W pokoju była Sophia i Jack. Jack ubrany był w szare bermudy i czarną koszulkę. Sophia ubrana była w długie spodnie lekko zabarwione na czerwono i różową koszulkę. Siedzieli na jednym łóżku w pewnym oddaleniu, lecz po stanie ich ubrań Ichrin stwierdził, że dobrze zrobił czekając na pozwolenie na wejście.
- Hej. – przywitał się z przyjaciółmi Ichrin.
- Hej. – odpowiedzieli jednocześnie.
- Nie przeszkadzam?
- Nie bardzo... – odpowiedział Jack.
- Czym zaczynamy?
- Dzisiaj zaczynamy lekcją z Akirą. Mamy czekać na dziedzińcu. Jakieś informacje. Za piętnaście minut jest śniadanie, dziesięć minut na przygotowanie się.
- Mamy wziąć zeszyty?
- Nie.
Drużyna rozmawiała przez czas jakiś, do czasu, kiedy mieli iść na śniadanie.
Na śniadanie były do wyboru pieczywo z obkładem, płatki i jajecznica.
Po śniadaniu udali się na dziedziniec. Czekał już tam na nich Akira.
- Gotowi na lekcje?
- Tak.
- Dobrze. Chodźcie za mną.
Udali się razem pod jedno z drzew. Usiedli na trawie w jego cieniu. Była piękna pogoda. Słońce mocno świeciło. Na niebie było kilka chmurek, które co jakiś czas przesłaniało słońce.
- No więc tak. – powiedział Akira. – Jak pewnie już się domyśliliście na tej lekcji będziecie mogli się obijać słuchając tylko tego co wygaduje.
Przytaknęli na znak, że rozumieją. Ichrin położył się wygodnie między konarami drzewa, a Sophia i Jack usiedli obok siebie na ławce obok drzewa.
- Zaczniemy od wczorajszych wydarzeń. – rozpoczął po chwili nauczyciel. – Poszliście na koncert. Wszystko było pięknie dopóki nie usłyszeliście huku. Wtedy pojawiły się potwory. Te potwory nazywają się Noesis. Nie wiadomo skąd pochodzą. Wiadomo, że są bardzo niebezpieczne, działają zawsze w stadach i… zawsze na czyjś rozkaz. Nie wiemy kto nimi kieruje. Stada składają się mniej więcej z piętnastu dorosłych samców, w tym jeden jest przywódcą. Przywódca wyróżnia się wzrostem, długimi kłami. Jak pewnie zauważyliście potwory te wyglądają trochę jak psy. Są to mutanty. Nie wiem czy są to stworzenia poddane mutacją genetycznym czy może gatunek powstały na wskutek skażenia. Na temat tych potworów to wszystko. Zrozumieliście wszystko z tego monologu?
Pokiwali głowami na znak, że zrozumieli. Nauczyciel pociągnął łyk z bidonu, którego wyciągnął zza pasa.
- Teraz druga sprawa. Nasza drużyna dostała nową misję.
Na słowo „misję” Ichrin ożywił się nieco.
- Misja ta polega na eskortowaniu głównego budowniczego i zarazem architekta statku królewskiego.
- Chodzi o te latające statki? – zapytała Sophia.
- Dokładnie. Gościa trzeba doprowadzić do stolicy sąsiedniego państwa. To jest jakieś… trzysta kilometrów.
Jack, który właśnie chciał się przytulić do dziewczyny nagle spadł z ławki do tyłu. Gdy wstał z głupią miną wybąkał:
- Trzy… Trzysta kilometrów?
- Mniej więcej. To będzie, o ile nie wydarzy się nic  nieprzewidzianego, pięć dni drogi.
Pięć dni podróżowania… - pomyślał Ichrin. Tak daleko…
- Macie być przygotowani do podróży o jedenastej. –Akira spojrzał na zegarek - Teraz jest dziewiąta czterdzieści pięć. Macie więc godzinę i piętnaście minut na przygotowanie się. Koniec lekcji. A, jeszcze jedno. Masz tu swoją komórkę Ichrin. Dzięki, że mi ją pożyczyłeś. Później ci powiem co tam było.
Drużyna rozeszła się do pokojów. O godzinie dziesiątej pięćdziesiąt pięć z torbami podróżnymi na plecach czekali przy wyjściu z Akademii. Czekał tam już na nich Akira i budowniczy, którego mieli eskortować.
- Wszyscy gotowi? – zapytał Akira, gdy tylko drużyna podeszła.
- Tak. – powiedzieli jednocześnie.
- Dobrze. Ten pan nazywa się Sukkaku. Jak się pewnie domyślacie to jego mamy eskortować. Panie Sukkaku, to są moi podopieczni: Ichrin, Jack i Sophia.
- Co kur..? To mają być ochroniarze!? Przecież to są jeszcze smarkacze! – wydarł się Sukkaku.
- Mają po szesnaście lat. Może i na takich nie wyglądają, ale są bardzo dobrze wyszkoleni.
- Mam nadzieję…
- Słuchajcie. – Akira zwrócił się do swoich podopiecznych. – Na trasie przy granicy ostatni burza wyrządziła na tyle poważne szkody, że zabroniono tamtędy podróżować pojazdami. Dlatego musimy iść pieszo. Nie będziemy iść w jakimś wyjątkowo szybkim tępcie, lecz nie będziemy też iść w mozolnym tempie. Mamy tydzień na dotarcie do stolicy państwa Dito.
Pół godziny później byli już poza miastem. Droga była pusta, co nikogo nie zdziwiło. W końcu mało kto podróżuje teraz pieszo.
Akira i Sukkaku szli razem nieco z przodu rozmawiając o czymś co młodsze pokolenie, w ogóle nie interesowało.
- Ale wredny, stary… - powiedział Jack.
- Cicho. Jeszcze nas usłyszą! – wcięła mu się w zdanie Sophia.
- …gbur. –dokończył z uśmiechem Ichrin.
Podróżowali bez przeszkód, aż do zapadnięcia zmierzchu. Wtedy Akira zarządził postój.
Na razie tyle. Więcej jak na razie nie napisałem z powodu braku "weny twórczej". Staram się w kolejnych częściach naprawić błędy, które mi wytknięto, lecz imion już nie zmienię.  ^_^

5
FanFik / Soul Breaker Σ
« dnia: Sierpnia 14, 2008, 12:47:16 am  »
Ponieważ wziąłem sobie za punkt honoru podręczyć osoby, które wiedzione zdrożną ciekawością lub chęcią dowiedzenia się co też znów powypisywałem w przypływie natchnienia postanowiłem wrzucić kolejne opowiadanko  :D pt: (tutaj powinien być grzmot pioruna)
Soul Breaker Σ
The Cursed Hand
Rozdział I

Ichrin obudził się z drzemki. Spojrzał na zegarek. Zobaczył, że jest 21:25.
- Co kur..? Mam pół godziny!
Gdy ubierał buty ze strony jego pokoju usłyszał dzwoniącą komórkę. Poszedł odebrać. Na ekranie swojej Nokii widniał numer jego kumpla Jacka.
- Gdzie jesteś, moronie? – usłyszał głos przyjaciela, gdy odebrał.
- Zaspałem…
- Widzę, że zaspałeś! Czekamy na ciebie piętnaście minut pod stadionem. Ciesz się, że mamy zajęte miejsca bo już praktycznie ich nie ma. Jeśli się nie pośpieszysz to spóźnimy się na koncert!
- Śpieszę się. Będę za kilka minut.
- Już to widzę. Pośpiesz się.
Jack rozłączył się. Ichrin ubrał buty i wybiegł z domu. Jego rodzice, będący w pokoju obok spojrzeli na siebie zdziwieni a pies śpiący dotąd pod stołem zerwał się i szczekając podreptał do drzwi zaalarmowany trzaśnięciem drzwi.
Zbiegając ze schodów, i omal nie potrącając starszej pani, wybiegł na podwórze i skierował się do garażu. W garażu nie włączając nawet światła, założył kask, skórzaną kurtkę i rękawice. Przez chwilę szukał po kieszeniach kluczyków do jego motoru, a gdy już je znalazł szybko wyjechał. Brama garażu zamknęła się samoczynnie. Ulice miasta jakimś cudem nie były zapełnione samochodami i dopiero pod stadionem zaczęło się robić tłoczno. Ichrin, nie bez szukania, znalazł miejsce na parkingu. Do specjalnego schowka odłożył kask i rękawice. Zaczęło się ściemniać. Na parkingu oraz przy wejściu na stadion tłoczyło się sporo ludzi. Wokół Ichrin zobaczył wiele znajomych twarzy. Większość była znajomymi z akademii. Większość to były gromadki już trochę zawianych uczniów, lecz było też całkiem sporo par. Pod wejściem chłopak zobaczył dwie osoby. To właśnie ich szukał. Jego przyjaciel Jack i  jego dziewczyna Sophia pokiwali mu zanim zdążył się do nich zbliżyć.
- Już jestem. – powiedział Ichrin, gdy doszedł do przyjaciół.
- Widzę. – odpowiedział Jack uśmiechając się. – Ja rozumiem jeśli czasem przyśniesz na lekcji. Ale przed koncertem?
- Powinieneś spać w nocy a nie krążyć po mieście. – wcięła się Sophia. – W dodatku po pijanemu.
Ichrin nic nie odpowiedział, ale po jego minie można było odczytać gdzie ma reprymendę koleżanki.
- Idziemy? – zapytał po chwili Jack.
- Jasne. – odpowiedzieli jednocześnie Ichrin i Sophia.
Idąc do zajętego miejsca pod samą Ichrin przyjrzał się swojej grupie.
Sophia była ubrana w długie spodnie i koszulkę do pępka. Dziewczyna była jedną z najlepszych uczennic liceum. Nie była wyjątkową pięknością, ale Jackowi się podobała. Miała kasztanowe, długie do pasa włosy, zielony oczy i piegi na nosie. Miała ładną figurę i nie miała bzika na ciągłym odchudzaniu się.
Jack był ubrany w dżinsowe spodnie i kurtkę i czarną koszulkę. Miał szare oczy i krótkie blond włosy. Był chudy i niezbyt umięśniony. W szkole był uważany za niezbyt atrakcyjnego, ale gdyby jakąś dziewczynę poprosił o chodzenie to by nie odmówiła. Związki jego trwały zazwyczaj tydzień lub dwa. Jednak z Sophią był już od dwóch miesięcy i nie wyglądało na to by ów związek miał się szybko skończyć.
Pod sceną było tłoczno, lecz ich miejsca nie były zajęte. Zdążyli w samą porę. Gdy tylko zajęli swoje miejsca na scenę wkroczyła kapela i zaczęli grać. Muzyka była tak głośna, że Ichrin był pewien, że słychać ją w całym mieście. Kapela grała, aż do jedenastej w nocy. Podczas ostatniego kawałka wszyscy usłyszeli huk. Kapela przestała grać, a wszyscy obrócili się w stronę od której dochodził dźwięk. Przez wejście na arenę zaczęły wbiegać jakieś niebezpiecznie wyglądające, czworonożne zwierzęta. Wszyscy widzowie zaczęli uciekać z wrzaskiem. Ktoś przebiegający obok Ichrina uderzył czymś twardym na tyle mocno, że chłopak padł na ziemię otumaniony.
- Ichrin! Wstawaj! Musimy uciekać. Te potwory zagryzły już kilka osób!
Ichrin widział wszystko jak przez mgłę. Czuł, że ktoś go ciągnie za sobą. Słyszał jak ktoś krzyczy. Po chwili poczuł ostry ból w prawym ramieniu. Krzyknął. Zaczął ostrzej widzieć. Zobaczył na sobą pysk potwora. Poczuł smród zgnilizny dobiegający z jego paszczy. Strach go sparaliżował. Już myślał, że stwór go zagryzie, lecz ktoś uderzył bestię z taką siłą, że odleciało kilka metrów od Ichrina.
Chłopak dźwignął się na nogi i zobaczył, że osobą, która go uratowała był jego nauczyciel.
- Uciekaj, dzieciaku!
Ichrin stał przez chwilę jak wryty. Czuł jak z jego ramienia leciała krew.
- Nie słyszałeś? Biegnij. Będę za tobą.
Ichrin nie sprzeciwiał się. Puścił się pędem w stronę wyjścia z areny. Po chwili zaczął zwracać uwagę na to co się wokół niego dzieje. Arena była wręcz usłana trupami. Gdzieniegdzie biegały te dziwne zwierzęta. Po arenie biegali też policjanci. Strzelali do tych zwierząt, lecz mimo, że zdychały to wcale ich nie ubywało.
- Ichrin. – chłopaka dogonił jego nauczyciel. – Nie biegnij prosto do wyjścia. Rób co każę.
- Tak jest. – odpowiedział chłopak. – Nauczycielu Akira… Wiesz co to są za bestie?
- Teraz nie czas na to. Skręć w lewo. Wbiegnij na trybuny. Widzisz na górze ludzi? Tam jest wyjście. Wejście i wyjście główne z areny jest zapełnione przez te bestie.
Ichrina przeszedł dreszcz zgrozy. Biegł ile sił w nogach po schodach na trybunach. W końcu dobiegł do grupy ludzi. Stało tam kilka innych nauczycieli.
- To już ostatni? – spytał się prof. Arashi.
- Wygląda na to, że tak. – odpowiedział Akira.
- Słuchaj młody. – Arashi zwrócił się do Ichrina. – Zejdź schodami na dół. Wyjdziesz niedaleko parkingu. Przyjechałeś tu własnym pojazdem?
- Tak. Motorem.
- Dobrze. Odpal maszynę i jedź za Akirą.
- Co tu się dzieje?
- Nie teraz. Będziesz wstanie prowadzić z tą ręką?
Ichrin poruszył ręką i skrzywił się.
- Myślę, że tak.
- Dobrze. Idź już.
- A co z wami?
- Idziemy za wami.
- Nauczycielu Akira. Gdzie jest reszta mojej drużyny?
- Już pojechali. Kazałem im. Nie zostali ranni.
Ichrin odetchnął z ulgą. Zszedł schodami na dół. Trasa nie była długa. Po kilku minutach wyszedł na powierzchnie z całkiem nieźle zamaskowanego przez rośliny przejścia. Zobaczył prawie całkowicie pusty parking. Za parkingiem zobaczył wojskowych. Zamierzali puścić z dymem te potwory. Ichrin odpalił maszynę, ubrał kask oraz rękawice i zaczekał, aż Akira wyjedzie swoją terenówką. W środku byli też inni nauczyciele. Akira wyjechał z parkingu w stronę żołnierzy, a chwilę za nim Ichrin. Zatrzymali się przy linii wojska. Akira zamienił kilka słów z generałem. Ichrin nie słyszał o czym rozmawiali, lecz w pewnym momencie spojrzeli się na niego ukradkiem. Żołnierze zrobili miejsce, żeby nauczyciele mogli wyjechać.
Nauczyciele poprowadzili chłopaka do Akademii. Gdy wjeżdżali na jej teren usłyszeli kilka huków oraz dźwięk walącego się budynku.
Nauczyciele zaparkowali wóz i wysiedli. Ichrin zdjął kask, włożył go do schowka, zgasił motor i poszedł za dorosłymi. W pewnym momencie poczuł, że jest słaby. Prawe ramie zaczęło go okropnie boleć. Mimowolnie złapał się za rękę.
- Nic ci nie jest? – spytał się Akira pojawiając się za nim jak spod ziemi.
- Jedna z tych bestii ugryzła mnie w rękę… Boli.
- Pójdź do Asuki. Niech ci wyleczy tą rękę.
- Dobrze… Akira?
- Tak?
- Kiedy wytłumaczycie co tu się dzieje?
- Nie bądź taki niecierpliwy. Niedługo wytłumaczę to tobie i reszcie twojej grupy.
- Dobra.
Ichrin przyspieszył, aż zrównał się z resztą nauczycieli.
- Pani Asuko?
- Tak, chłopcze?
- Mogłabyś wyleczyć mi rękę? Ugryzł mnie jeden z tych potworów.
- Rozumiem. Pokaż tą rękę.
Ichrin zdjął skórzaną kurtkę. Jego ręka była lekko niebieska. Asuka zbladła, lecz po chwili doszła do siebie.
- Wystaw tą rękę przed siebie. Teraz poczekaj chwilę.
Asuka zrobiła kilka skomplikowanych gestów rękoma oraz wypowiedziała kilka trudnych do sklasyfikowania słów (Ichrin przysiągłby, że babie się przewróciło coś w głowie i wypowiada losowe litery alfabetu). Rany po zębach zaczęły bardzo szybko znikać.
- I już.
- Dzięki.
Ichrin założył kurtkę i przyśpieszył chodu, aż wszedł do budynku.
- I jak to wygląda? – zapytał Akira.
- Nie dobrze. Wdało się zakażenie. Wiesz jakie, prawda?
- Rozumiem… Nie da się nic zrobić?
- Nie. Póki co zostawmy to tak jak jest.
- Zgoda.
Jak na razie wrzucam tyle i tylko czekam, na komenty.  ;D

6
FanFik / Odp: SquareZone VS MoherSaga ver. 1.00
« dnia: Czerwca 24, 2008, 01:12:52 pm  »
No to co?
Daleko jeszce do kolejnej części?  :D

7
FanFik / Odp: "Gotowi by upaść" ::FFVII
« dnia: Maja 06, 2008, 08:38:33 pm  »
Kolejna świetna część. Bardzo przyjemnie się czyta (szkoda tylko, że tak rzadko wypuszczasz nowe rozdziały).

8
FanFik / Odp: Neo-Fantasy
« dnia: Maja 06, 2008, 06:29:09 pm  »
Uuuuupssss.
Sorka. Miałem test dla klas szóstych, potem kilkaset sprawdzianów i jakoś zapomniałem. Jak tylko napiszę to wstawię...

9
FanFik / Odp: "Gotowi by upaść" ::FFVII
« dnia: Marca 30, 2008, 07:41:16 pm  »
O psia noga, faktycznie ^^"
Postaram się wyrobić do czwartku/piątku (tak się pięknie składa, że mam akurat wtedy rekolekcje).
hmm... A mi się wydawało, że rekolekcje już minęły a rzeczony piątek był trochę dawno temu...

10
FanFik / Odp: Neo-Fantasy
« dnia: Marca 10, 2008, 03:05:14 pm  »
Postaram się nie zawieść.  8)

11
FanFik / Odp: SquareZone VS MoherSaga ver. 1.00
« dnia: Marca 09, 2008, 09:28:00 pm  »
Daleko jeszcze do kolejnego epizodu? Ostatni był ze stycznia. A jaki mamy miesiąc? MARZEC!!


EDIT


Jak możecie to mine też jakoś dopiszcie :D

12
FanFik / Odp: Neo-Fantasy
« dnia: Marca 09, 2008, 11:12:56 am  »
Cytuj
OK. Widzę, że znowu "16-letni młodziak, ideał mężczyzny" jest głównym bohaterem.
Hmmm... Skąd pomysł, że to ideał mężczyzny? Jakoś nie pamiętam, żebym dał mu jakieś nadprzyrodzone umiejętności, nie opisałem jego wyglądu (jak na razie), a to, że ma kupe czasu i forsy to chyba nie jest jakiś wielki minus, co?
Cytuj
Na szczęście nie wyjechałeś z "jest synem Clouda i Tify, a Sephiroth to jego wujek".
Angelo: Wujku Seph! Dark Butz cię przeywa!
Sephiroth: Cicho, smarkaczu! Właśnie kastruje twojego tatę Clouda.
Cytuj
Udział postaci z FFVII zapowiada na oklepane "stanie się lepszy od głównego bohatera gry".
Może tak, może nie. Nie będę wyprzedzać faktów.
Cytuj
Poza tym...główny bohater (który jest jak sądzę typowym, ziemskim, mieszczuchem) musi mieć w cholerę czasu i pochodzić z nadzianej rodziny skoro go stać na treningi kataną (hm...danie mu zwykłego, jednoręcznego mieczyka było by zbyt oryginalne, huh ?) i chodzenie na płatną strzelnicę (pomijając fakt, że raczej mało kto by dał nieletniemu broń palną do takiego treningu, nie wiatrówki się nie liczą, bo to zupełnie inna sprawa).
GDZIE NAPISAŁEM, ŻE MIAŁ TRENINGI KATANĄ???? Pisałem, że umie (trochę) posługiwać się bronią białą.
Cytuj
Przydała by się też nazwa miasta, w którym się znajdują.
Uznałem, że nazwa miasta jest zbędna, ponieważ tylko w tym rozdziale akcja tam sie dzieje. Więcej raczej nie będzie już tego bezimiennego miasteczka.
Cytuj
I żeby się czepić - ich komórki nie działały by tu.
Racja, komórki nie powinny działać w innym wymiarze, ale nie wiedziałem w jakiej sieci są (joke) w dodatku, raczej nic by nie poprawiło gdyby mieli krótkofalówki zamiast telefonów.
Cytuj
Nie kojarzę też, żeby w FFVII była jakaś między wymiarowa materia.
Nie było materii przenoszącej, ale czy to wiele zmienia? Może znaleźli nowy typ materii, albo coś w tym stylu.
Cytuj
Słyszałeś o czymś takim jak "wyrównaj do lewej" w niemalże każdym programie tekstowym ?
Gdzieś o tym słyszałem... Ale wygodniej mi jest pisać w trybie wyśrodkowanym, lecz jeśli to komuś przeszkadza, to mogę to zmienić.
Cytuj
Mam dodatkowo nadzieję, że masz jakąś cholernie dobrą wymówkę dlaczego się tu przenieśli.
Coś się wymyśli... :D
Cytuj
Szukasz litości tak nawiasem mówiąc ?
Nie. Po prostu uczę się samokrytyki  ;)

13
FanFik / Neo-Fantasy
« dnia: Marca 08, 2008, 10:35:42 pm  »
Kolejne beznadziejne opowiadanie napisane przez waszego znienawidzonego ShinRe!
Tym razem opowiadanie jest bardziej "Finalowate" (przynajmniej wg. mnie).

Rozdział I

Noc.  Deszcz padał strumieniami. Na ulicy praktycznie nikogo nie było. Na chodniku zataczał się pijak, Przy jednym z bloków stało kilku ostrzyżonych na łyso, popijających piwo meneli. Po trawniku spacerował chłopak ze swym psem, biszkoptowym labradorem retriverem.
Chłopak ten miał na sobie kurtkę z kapturem, który prawie całkowicie zasłaniał jego twarz. Co jakiś czas rozglądał się niespokojnie po ulicy jakby bojąc się, że jakiś potwór wyrośnie z chodnika. Od kiedy wyszedł z psem, był dziwnie spięty, jakby jego podświadomość informowała go o niebezpieczeństwie.
Chłopak miał na imię Angelo, miał szesnaście lat i był na spacerze ze swoim psem Mike. Angelo zazwyczaj nie obawiał się wychodzić późno z psem, lecz dziś z niewiadomego powodu był wyjątkowo spięty. Powiał mroźny, zimowy wiatr. Już połowa marca, ale temperatura wieczorami spadała do zera lub niżej.
Angelo szedł dalej, szerokim trawnikiem, a Mike podchodził do każdego mijanego drzewa i załatwiał swoje potrzeby. Deszcz nagle przestał padać, wszystkie osoby znajdujące się przed sekundą przy ulicy zniknęły. Angelo zdał sobie z tego sprawę dopiero po chwili. Mike zatrzymał się, zjeżył sierść, wyszczerzył zęby i zaczął warczeć.
Coś na pewno jest nie tak.  – Pomyślał Angelo.
- Mike, wracamy do domu.
Pies spojrzał na swojego właściciela. Przestał warczeć, lecz widać było, że jest zaniepokojony.
Zza rogu ulicy słychać było coś, co brzmiało jak uderzanie metalu o metal. Za rogiem, kilka metrów dalej znajdował się dom Angela.
Chłopak zbliżył się do rogu ulicy. Zanim wyszedł, zajrzał ostrożnie. To, co zobaczył, sprawiło, że pobladł.
Na środku ulicy stało dwóch mężczyzn. Jeden był wysoki. Miał długie, białe włosy i bladą cerę. Naprzeciw niego stał mężczyzna średniego wzrostu. Ten wyglądał na mniej więcej dwadzieścia cztery lata. Miał krótkie, blond włosy ułożone na kształt kolców. Mężczyźni stali z wyciągniętą bronią. Ten z białymi włosami miał długą katanę. Mężczyzna z blond włosami, miał duży miecz półtora ręczny, buster.
Przez chwilę coś mówili. Nagle zaczęli walczyć. Nie było do końca widać jak walczą, ponieważ byli oszałamiająco szybcy. To, co było widać to pojawiające się, co sekundę iskry. Angela sparaliżowało. Stał jak wryty. Mike zaczął szczekać. Iskry przestały się sypać. Mężczyzna W Białych Włosach spojrzał na psa i chłopaka. Zaśmiał się. Powiedział coś do mężczyzny w blond włosach i zaczął iść w stronę Angela. Mężczyzna O Blond Włosach spojrzał na Angela. Na jego twarzy odmalowało się zrozumienie.
- Tifa! Vincent! Bierzcie tamtego chłopaka i uciekajcie!
Z dachu budynku po prawej Angela zeskoczyła dziewczyna w długich czarnych włosach. Angelo spojrzał na nią. Skądś ją znał. No i to imię. Za Tifą spadł mężczyzna w długich czarnych włosach. Miał bardzo dziwne ubranie, lecz Angelo nie zwrócił na to uwagi. Chłopak zrozumiał skąd zna dziewczynę. Tifa to jedna z bohaterek Final fantasy VII. Ale to przecież nie możliwe. To tylko gra. To nie może dziać się w prawdziwym życiu. A jednak.
Tifa złapała chłopaka za ramie i pociągnęła. Dotyk był jak najbardziej prawdziwy. Po chwili już biegli. Mike biegł także, co wskazywało na to, że z jakiegoś powodu ufa Tifie i Vincentowi. Uciekali jak najdalej od dźwięku uderzeń kling mieczy. Po męczącym, kilkuminutowym biegu, Tifa zatrzymała się. Angelo nie miał pojęcia, jakim cudem dotrzymał kroku dziewczynie. W szkole szczycił się tym, że jest najszybszy, lecz Tifa była od niego o wiele szybsza.
- Jak się nazywasz? – Zapytała dziewczyna.
- A.. Angelo… - odpowiedział. Chłopak nie mógł złapać powietrza. Zgięty w pół starał się uspokoić oddech.
- Dobrze. Słuchaj Angelo. Umiesz używać jakiejś broni?
- hę? – Przez chwilę nie rozumiał, o co dziewczynie chodzi. – Umiem trochę walczyć mieczem i strzelać z pistoletu.
- Dobrze. Vinc, masz jakiś starszy pistolet? Młody musi jakoś się bronić, a ja nie mam dla niego żadnej broni.
- Mam. – Vincent wyciągnął zza pasa pistolet. – Masz. Tylko później mi go oddaj.
- Dzięki.
Tifa odwróciła się od chłopaków. Z kieszeni wyciągnęła komórkę.
- Aeris? Tu Tifa. Mamy chłopaka. Tak. Cloud walczy jeszcze z Sephirothem. Nie. Dobra. Przyszykuj już przejście. Spotkamy się na miejscu. Mniej więcej za pięć minut. Pa.
- Co jest? – Zapytał Angelo.
- Musimy dostać się do przejścia do naszego wymiaru.
- Nie rozumiem.
- To nic. Wytłumaczymy ci po drugiej stronie. Odpoczęliście?
- Nie. No i nie mogę biec z moim psem, jeśli mam jeszcze dodatkowo strzelać.
Tifa spojrzała na psa.
- Racja… - powiedziała bardziej do siebie niż do Angela. Ponownie wyciągnęła z kieszeni komórkę. Wybrała jakiś numer.
- Yuffie? Masz ciągle materię przenoszącą? Musimy psa przenieść do nas. Rozumiem. Za ile będziesz? Dobra. Czekamy. – Schowała komórkę do kieszeni i po chwili odezwała się do reszty. – Yuffie będzie tu za chwilę. Ona przeniesie twojego psa do naszego wymiaru.
- A co z moją rodziną?
- Nic im nie będzie. Później ci wytłumaczę.
- Ale…
Angelo nie dokończył zdania, ponieważ podbiegła do nich dziewczyna o krótkich czarnych włosach z opaską na czole.
- Yuffie! Dobrze, że jesteś. Ten tutaj młody to właśnie ten, którego szukaliśmy. Musimy dostać się do przejścia.
- Rozumiem. Młody. Daj mi tego pieska. Ja go przypilnuję.
Angelo spojrzał na swojego labradora. Po chwili oddał smycz Yuffie.
- Tylko, żeby mi przeżył. Dobra?
- Spoko. Nic mu nie będzie. Narka!
Yuffie odbiegła razem z Mike, który z chęcią dotrzymywał jej towarzystwa.
- Musimy dostać się do przejścia. – Odezwał się od dłuższego czasu milczący Vincent. – Czas się kończy.
- Tak… - odpowiedzieli Angelo i Tifa.
Tifa pobiegła pierwsza. Za nią biegł Angelo. Pochód zamykał Vincent. Na ulicach nie było nikogo, wszystkie światła były wyłączone. Bieg przebywał spokojnie. Biegli szybko i cicho. Po kilku minutach dotarli w końcu do umówionego miejsca. Yuffie już tam czekała w towarzystwie innej dziewczyny. Dziewczyna ta miała średniej długości brązowe włosy. Prawdopodobnie była to Aeris. Za nimi była dziura w ścianie. Dziura ta była różno kolorowa i ciągle zmieniała kształt.
- Czekamy na Clouda. – Powiedział Vincent.
Wszyscy, oprócz Angela, podeszli do Aeris i zaczęli o czymś rozmawiać. Chłopak usiadł pod zgaszoną lampą uliczną i starał się poukładać myśli.
Dziwne. Spaceruję sobie z psem, i nagle wyskakują bohaterowie Final Fantasy. – Pomyślał. – Cloud walczy z Sephirothem. To normalka, ale Aeris przecież zginęła.
Po kilku minutach wszyscy usłyszeli tupot butów. Zza rogu wyłonił się Cloud.
- Zbieramy się ludzie. Sephiroth zniknął. Prawdopodobnie teleportował się gdzieś.
Nikt nic nie odpowiedział. Wszyscy oprócz Angela i Clouda weszli do dziury.
- No, dalej. Wejdź do przejścia.
Angelo mruknął coś pod nosem i wszedł do dziury.

14
FanFik / Odp: "Gotowi by upaść" ::FFVII
« dnia: Marca 08, 2008, 10:25:45 pm  »
Lacci... Mogłabyś dać już kolejny rozdział? Ostatni jest jeszcze ze stycznia a mamy już marzec...

15
FanFik / Odp: "Gotowi by upaść" ::FFVII
« dnia: Stycznia 25, 2008, 02:40:37 pm  »
Imposible! Lacci, czy ty wrzuciłaś kolejny rozdział, czy ja śnie?  ;D
Anyway, świetny rozdział.


EDIT

   Felicia Domino. Wysoka, szczupła, wyniszczona przez papierosy kobieta przed trzydziestką, a co najważniejsze - burmistrzowa Midgar. W tym momencie ktoś bardziej rozsądny mógłby się zapytać, co w tej pani było takiego strasznego, oczywiście poza tą ostatnią cechą. Otóż pałała ona taką nienawiścią do ShinRy, że gdyby Rufus zaczął działać tuż po mianowaniu jej na to stanowisko, to prawdopodobnie nie dobrnąłby do celu.
Ktoś mnie nie lubi  ;D

WHOA ! WHOA ! Cwaniaczku...Nie próbuj tuszować swoich błędów. Napisałem tu, żebyś nie dublował postów, a Ty sobie sprytnie usunąłeś tą wiadomość.

16
FanFik / Odp: J-Soldier (rozdział I cz. I)
« dnia: Stycznia 22, 2008, 05:21:54 pm  »
Czyli raczej powinienem sobie darować pisanie opowiadań, co nie?

17
FanFik / Odp: J-Soldier (rozdział I cz. I)
« dnia: Stycznia 16, 2008, 07:18:53 pm  »
Jak na razie to już koniec tego ***** fanfku.
Nie napisałem więcej niż jest zamiszczone w tym rozdziale. No i jest niedokończone.

Rozdział XVI
Rok 105, Salyo, 12 maja


O godzinie siódmej, wszyscy J-Soldier zgromadzili się w sali jadalnej. Było ich około dwudziestu. Zostali podzieleni na dziesięć grup po dwie osoby. Daler został przydzielony do chłopaka rok starszego od niego. Chłopak ten nazywał się Zack. Zack miał długie, sięgające do pasa, ściągnięte w kitkę, białe włosy. Oczy miał zielone, a cerę opaloną. Jak każdy J-Soldier miał mocną budowę. Był średniego wzrostu. Wyglądał jakby ciągle się uśmiechał. Daler i Zack wsiedli do Jeepa, którym mieli jechać. To był pierwszy pojazd, który Daler widział na tym świecie. Gdy wyruszyli była już godzina dziewiąta. Chłopacy mieli za zadanie zniszczyć osłonę, blokującą dostęp do maszyny wysysającej życie planety. Zadanie niby było proste, lecz, żeby dostać się do receptorów mocy, musieli przejść przez góry. Na szczycie jednej z nich były receptory. Zniszczenie ich polegało na podłożeniu ładunków wybuchowych i ucieczce. Kolejny problem stanowili żołnierze. Maszyna w końcu nie powstała sama. Grupa, która wymyśliła i zbudowała maszynę była nieznana.
Pogoda była piękna. Słońce świeciło, a na niebie było tylko kilka chmur, które co jakiś czas przysłaniały ognistą kulę na kilka sekund. Było ciepło.
- Hej. Jak się nazywasz? – zapytał Zack.
- Daler.
- Daler, co? Ja jestem Zack. Miło mi cię poznać. Nowy?
- Nie.
-   Nigdy cię nie widziałem.
- Dopiero co przybyłem na ten świat.
- Aha. Podróżowałeś już między światami i wymiarami?
- Tak. A ty?
- Tylko raz. I to przypadkiem. Miałem kolegę, który potrafił się teleportować, lecz niestety miał wypadek.
-   Przykro mi.
Zack nic nie odpowiedział. Przez chwilę jechali w ciszy. W końcu Zack zapytał.
-   Jak to jest podróżować?
-   Zależy kiedy, gdzie i o co dokładnie ci chodzi.
-   Przejście między światami.
-   Przez kilka chwil słyszysz przyjemne dźwięki, czujesz przyjemność. Jesteś jakby w stanie nieważkości. Całkiem przyjemne.
-   A światy? Jak to jest na całkiem innej planecie?
-   Poznaje się nowe rzeczy, osoby. Najgorzej jak jest mało tleny. Wtedy musisz szybko uciekać.
-   To prawda, że osoby podróżujące między światami, mogą dożyć nawet milionów lat?
-   Tak. Ja mam już coś koło setki. Jeżeli wrócisz z innej planety, na przykład po trzydziestu latach, to na swojej planecie, będziesz miał tyle lat, ile miałeś gdy go opuszczałeś.
-   Ciekawe.
-   Zabiorę cię gdzieś, gdy już skończymy.
-   Spoko. Dzięki.
Chłopacy jechali rozmawiając. Gdy słońce zaczynało opadać samochód zatrzymał się. Przed chłopakami były olbrzymie góry, przesłaniające nieboskłon.
-   Wysiadka! – powiedział do chłopaków kierowca.
-   Już.
-   Mam tu na was czekać?
-   Oczywiście. Jakoś musimy wrócić, jak już skończymy.
-   Taa. Powodzenia.
-   Dzięki.
Chłopacy wyskoczyli z jeepa i poszli w stronę gór.
-   Trzeba będzie się zatrzymać na postój gdzieś. Mogliśmy zostać przy samochodzie. – powiedział z kwaśną miną Daler.
-   Nie. Nie mogliśmy. – odpowiedział Zack. – Im szybciej skończymy tą misję tym lepiej.
-   Dlaczego?
-   Ponieważ, gdy my tu siedzimy, reszta J-Soldier stara się osłabić moc maszyny. Im szybciej wykończymy te receptory, tym mniej osób ma szansę zginąć.
-   Czyli nie będzie postoju?
-   Nie.
-   Cudownie.
-   Nie marudź.
Chłopacy szli wąwozem, ciągnącym się od podnóża największej góry, do szczytu. Trasa wydawała się dość często używana, więc to mogła być droga do receptorów. Po zapadnięciu zmierzchu, pojawił się pierwszy problem. Na trasie stali żołnierze. Słońce schowało się za góry, więc w dolinie nie było nic widać. Oczy J-Soldier widziały w ciemnościach, więc chłopacy bez problemu ominęli żołnierzy. Na początku było ich dwóch, lecz po kilkunastu metrach stali kolejni. Tym razem było ich pięciu. Ci zauważyli J-Soldier. Natychmiast wyciągnęli krótkie miecze złożone z dwóch ostrzy i zaatakowali. Zack wyciągnął miecz i zaatakował dwójkę wrogów po lewej. Daler zrobił to samo, lecz zaatakował wrogów po prawej. Zaatakował go mężczyzna, stojący po prawej ręce Dalera. Próbował wbić miecz w pierś chłopaka, lecz ten wykonał piruet i ciął mężczyznę w bok. Ten złapał się za bok i upadł, leżąc w krwi. Drugi przeciwnik próbował zaatakować chłopaka od tyłu, lecz Daler odwrócił się i sparował cięcie, natychmiast wykonał kontrę, tnąc w szyję. Cios był na tyle silny, że głowa odczepiła się od reszty ciała i zleciała z góry. Cała walka trwała koło minuty. Po bitwie, obaj J-Soldier stali po środku ścieżki, a na ziemi leżały truchła wrogów. Daler skrzywił się, wykonał kilka szybkich gestów i ciała mężczyzn ułożył się w stos. Kolejny gest rękoma i ciała zapaliły się.
-   Pochówek godny króla. – powiedział Daler, uśmiechając się krzywo.
-   Taa... Idziemy dalej. Wolę, żeby nie przybyło tu więcej żołnierzy, widząc ogień.
Już mieli ruszyć, gdy z lasu wyszedł prawie dwumetrowy mężczyzna, w czarnej zbroi zrobionej z dziwnej skóry, połyskującej na czerwono nawet w świetle gwiazd. Za nim szło około piętnastu żołnierzy. Mężczyzna, idący w stronę J-Soldier klaskał. Gdy doszedł na odległość dwudziestu kroków od chłopaków ukłonił się.
-   Piękna walka. Nazywam się Losae. Jeszcze nigdy nie widziałem walki J-Soldier. Jestem pod wrażeniem.
Chłopacy milczeli. Stali w pozycji bojowej. W tej chwili mogli doskoczyć w stronę wroga w ciągu sekundy i go zabić.
-   Moglibyście się chociaż przedstawić. Tego wymaga dyscyplina i dobre wychowanie. W dodatku bardzo lubię znać imiona osób, które zginęły od mojego miecza.
Chłopacy drgnęli.
-   Ja nazywam się Daler.
-   A ja Zack. Ale to ty zginiesz z naszej ręki. Nie jesteśmy żółtodziobami.
-   Mam nadzieję.
Losae podniósł rękę. Po chwili trzymania zaciśniętej pięści, otworzył ją. Żołnierze rzucili się na J-Soldier. Walka nie trwała długo. Już po kilku sekundach, wszyscy wrogowie leżeli na ziemi. Chłopacy nie zostali nawet zadraśnięci, lecz byli zmęczeni.
Losae, który opierał się przez czas walki o drzewo, teraz wyprostował się. Spojrzał na pole walki.
-   Nieźle. Potrzebujecie odpoczynku? Ja mogę poczekać...
Chłopacy nie słuchali go. Zamiast tego, zaczęli wypijać niezbędne eliksiry, na poprawę atrybutów. Po chwili byli gotowi do stawienia czoła całej armii.
Losae spojrzał na nich. Jego twarz nie nic nie wyrażała. Oczy miał zmrużone. Powoli wyciągnął miecz z pochwy. Ostrze było czerwone. Na nim zostały wyryte runy. Mężczyzna rozejrzał się po polu bitwy. Chwilę dłużej utrzymał wzrok na ogniu, który rozpalił Daler.
W ułamku sekundy doskoczył do chłopaków i ciął w bok Zacka. Chłopak sparował cięcie, lecz uderzenie popchnęło go kilka metrów w tył. Losae wykonał pół piruet i ciął w szyję Dalera. Chłopak uchylił się przed śmiercionośnym cięciem i odpowiedział uderzeniem w skroń. Unik był tak szybki, że wyglądało jakby głowa Losae w ogóle się nie ruszyła. Mężczyzna wykonał leniwy cios mieczem, który odepchnął chłopaka na kilka metrów. Międzyczasie Zack podszedł do walczących mężczyzn i spróbował zaatakować z tyłu. Trafił w ramie. Naramiennik nie pozwolił odciąć ręki. Miecz został w ramieniu, lecz krew trysnęła. Mężczyzna wrzasnął, upuścił miecz i złapał się za ramię. Daler wykorzystał okazję i zaatakował. Mężczyzna oderwał rękę od ramienia. Krwi już nie było. Rana była zagojona. Losae odskoczył i uderzył Dalera dłonią. Siła ciosu położył chłopaka. Losae dobiegł do miecza, podniósł go i ciął w twarz Dalera. Chłopak nie zdążył zrobić uniku. Końcówka ostrza zatopiła się w twarzy. Daler krzyknął, złapał się za twarz i odskoczył. Całą twarz miał zalaną krwią. Rana nie była śmiertelna, lecz głęboka. Przecinała twarz ukośnie od skroni po podbródek. Daler wyszedł duszą ze swego ciała. Już nie czuł bólu. Podpłynął do przeciwnika i zaatakował go swoją kataną. Losae sparował cios. Miał wyjątkowo nieprzyjemny uśmiech. Daler wyczuł świadomością, że Zack podchodzi od tyłu przeciwnika. Chłopak powtórzył kilka razy ataki. Każdy z nich został sparowany.

18
FanFik / Odp: SquareZone VS MoherSaga ver. 1.00
« dnia: Stycznia 15, 2008, 02:43:25 pm  »
Szinro - nieuważnie czytasz offtopa, Smok wyraźnie tam napisał, że : <cytuję>

" jeszcze tylko dokładanie PIEC scen, finał i epilog. "

  Oby tylko nie kazano nam czekać tak długo, jak na najnowszą odsłonę...
Ja chyba z offtopa nie korzystam.

19
FanFik / Odp: J-Soldier (rozdział I cz. I)
« dnia: Stycznia 15, 2008, 07:34:03 am  »
no coments?... Whatever...
Ostatni rozdział, ktory napisalem to... XVI.
Spoko. Już niedaleko koniec.

P.S
Chyba, że napiszę coś jeszcze bo skończyłem w takim momencie, że na zakończenie się nie nadaje...


Rozdział XIII
Rok 2589, Garmant, 13 lutego

Osiem miesięcy później warownia była odbudowana. Na polach pracowało wielu wieśniaków, w murach warowni żyło wielu mieszczan, kupców. Warownia dopracowała się nawet maga oraz wielkiej świątyni. W zamku mieszkali Daler, Yune, Larens, Farlos, kilka osób z szlachty oraz oficerowie żołnierz warowni. Była też specjalna komnata dla króla Sana. Drogi należące do warowni były świetnie ochraniane a na okolicznych ziemiach nie występowały ani potwory ani złodzieje. Daler, Larens, Yune i Farlos nie mając nic do roboty większość dnia przesiadywali w karczmie. Co jakiś czas zdarzały się pokazowe walki między Larensem i Dalerem, zabawy na „spiral” oraz pokazy strzeleckie Yune. Pośród szlachty zrodziły się jakieś plotki krążące wokół Yune i Dalera. Podobno Yune spotyka się z Farlosem. Oczywiście wierzyła w to tylko niedoinformowana szlachta, nie wiedząca o tym, że Farlos to wujek Yune. Przez kilka dni Larens naśmiewał się z Yune, że zakochała się we własnym wujku (dostał przez to w zęby od Dalera).
-   Kapitanie Daler! – Do gabinetu Dalera wbiegł żołnierz z wyjątkowo przestraszoną miną
-   Słucham. – Odpowiedział Daler. Od razu wiedział, że coś jest nie tak.
-   Lady Yune. Ona…
-   Mów żołnierzu! – Daler był coraz bardziej zdenerwowany.
-   Kilka minut temu przed bramą warowni stanął pewien bogato ubrany szlachcic. Wszedł na dziedziniec i zobaczył Lady Yune. Podszedł do niej, a ona uśmiechnęła się i poszła za nim. W chwili, gdy Lady Yune szła z szlachcicem, z tawerny wyszedł Farlos. Pan Farlos powiedział, że wie kto to był i że mam po pana przyjść. Macie się spotkać przed bramą warowni.
-   Dziękuję żołnierzu. Jak wrócę przypomnij mi, żebym dał ci nagrodę.
Daler wziął swój miecz i wybiegł z pokoju. Miał na sobie ubranie J-Soldier złożone z zbroi ze skóry smoka i jednym, żelaznym naramiennikiem na prawym ramieniu, rękawice, z tego samego materiału, spodnie dżinsowe i buty. Przez korpus przechodziły dwa skórzane pasy przez które J-Soldier wkładali miecz.
Chłopak wybiegł z zamku. Kilka metrów przed nim biegł Larens.
Wiesz co się stało? – Zapytał Daler w myślach Larensa.
Nie. Biegam dla zdrowia. Jasne, że wiem.
Chłopacy zrównali się i wciągu dziesięciu sekund przebiegli przez cały dziedziniec. Za murem stał Farlos w lekkiej zbroi. Pił właśnie napój przyspieszający.
-   Jesteśmy. Kto to był? – Zapytał Daler Farlosa, zanim wyhamował.
-   Sepr. Przyszedł a Yune poszła za nim. Muszę cię zmartwić. Poszła z własnej woli. Nie zostało rzucone żadne zaklęcie.
-   Pieprzysz. To nie możliwe. Ona przecież nie chciała wyjść za niego.
Farlos wzruszył ramionami. Wszyscy pobiegli w kierunku w którym poszli Sepr i Yune.
Ktoś umrze. To co będziesz musiał zrobić będzie boleć bardziej niż myślisz.
Nie. To nie może być prawda. Przecież my się kochaliśmy. Dlaczego ona za nim poszła?
Cisza.
Odpowiedz do cholery!
Znów cisza. Daler wściekł się nie na żarty. W oddali na trakcie widać było już Sepra i Yune w towarzystwie kilku zbrojnych rycerzy.
Sepr i Yune trzymali się za ręce i Yune co jakiś czas dawała mu całusa w policzek.
Trójka bohaterów dobiegła do grupy zbrojnych rycerzy i w ciągu kilku sekund wybili wszystkich. Sepr patrzył na to z obojętnością a Yune uśmiechała się.
Gdy wszyscy rycerze padli Yune i Sepr zaczęli klaskać.
-   Piękne przedstawienie. – Powiedział Sepr.
-   Co tu się dzieje!? – Zapytał Daler, który był już tak wściekły, że powoli demoniczna część jego duszy brała górę. Jeżeli demoniczna część duszy przejmie kontrolę to Daler staje się tak potężny, że nikt ani nic nie jest w stanie go powstrzymać. Niestety po wyjściu z tego transu jest bardzo, bardzo osłabiony. No i nie ma kontroli nad sobą przez co jest niebezpieczny nawet dla osób bliskich.
-   Chodzi o nią? Jak widać chyba jej się podobam. Ona lubi mieć dużo mocy. Ja jej to zapewniam. Ty nie.
-   To prawda. – Powiedziała Yune. – On jest taki słodki. – Pocałowała go – Dlaczego miałabym być z tobą? Ty nic nie mogłeś mi dać. W dodatku zniknąłeś dwa lata temu. To samo zdarzy się i tym razem.
Chłopak nic nie odpowiedział.
-   A teraz – powiedział Sepr. – Czas się zabawić, prawda Yune?
-   Prawda.
Dziewczyna wyciągnęła pistolety i strzeliła do Larensa. Chłopak dostał prosto w serce. Spojrzał na ranę, później na Yune.
-   Dlaczego?
-   Bo cię nie lubię.
Larens upadł na ziemię. Daler podbiegł do kolegi, lecz ten już nie żył. Kula przebiła płuco i zatrzymała się w nim. Była naładowana magią. Daler nie wytrzymał. Z głowy wyrosły mu dwa rogi, zęby stały się ostre jak brzytwa. Farlos spojrzał na przyjaciela i odbiegł kilkaset metrów od chłopaka, ukrywając się w krzakach.
Sepr patrzył na Dalera. Jego wzrok wskazywał na to, że nie do końca tego się spodziewał. Natomiast Yune odsunęła się trochę do tyłu.
Daler w ułamek sekundy pojawił się za plecami Sepra i wbił mu miecz w kręgosłup z taką siłą, że ciało chłopaka przedzieliło się na połowy. Góra poleciała dobre sześćset metrów w las, a dolna część dalej stała. Daler-demon kopnął dolną część a ta poleciała za horyzont. Demon odwrócił się w stronę Yune. Ona klęczała i płakała. Płakała ze strachu i z powodu śmierci Sepra. Demon patrzył na nią z obojętną miną. Podszedł do niej. Yune nagle wstała i rzuciła w niego otwartą butelką z wodą. Po chwili Dalera zaczęła piec cała skóra. To była woda święcona. Zabójcza dla demona. Daler złapał się za głowę i próbował ukryć demona w duszy, tak głęboko by przejąć kontrolę nad ciałem i zneutralizować moc tej wody. Po chwili udało mu się. Miał kilka oparzeń na twarzy i rękach, lecz żył.
Spojrzał na Yune, teraz kulącą się ze strachu. Daler popatrzył na ziemię wokół niej. Nigdzie nie dostrzegł pistoletów. Chłopak wyciągnął miecz i zaczął odchodzić. Nie zamierzał zaatakować pierwszy. Yune szybko wstała, wycelowała pistolety w Dalera i wcisnęła spust. Chłopak odskoczył i w ciągu sekundy dobiegł do dziewczyny i zniszczył oba pistolety jednym cięciem.
Czy ona zasługuje na życie? Zabiła Larensa, zdradziła cię i była gotowa zabić ciebie. Czy ona zasługuje, żeby żyć dalej?
Nie. Lecz nie zabiję jej. Niech żyje jako zdrajczyni. I lepiej żebym już jej nigdy nie spotkał. Miałeś rację. To naprawdę boli. Boli bardziej niż wszystkie rany.
To prawda. Zabiłeś Sepra. Chcesz mieć pozwolenie na zostanie tutaj?
Nie. Nic mnie tu nie trzyma. Ktoś dostanie moją warownie. Ktoś pewnie ją przygarnie. Nie chcę tu zostać.
Dobrze, lecz musisz dostać jakąś nagrodę.
Dobrze. Nie pozwól jej umrzeć przedwcześnie.
Dlaczego nadal się o nią troszczysz?
Nie odpowiedział. Szedł w stronę Farlosa. Mężczyzna wyszedł zza krzaków. Wymienili kilka słów i poszli w stronę warowni, zostawiając ją na szlaku.
Kilka godzin później Daler razem z Farlosem stanęli przed królem Sanem i powiadamiając go o ostatnich wydarzeniach.
-   Rozumiem. Bardzo mi przykro. Więc nic cię tu już nie trzyma. Odejdziesz od nas, lecz ktoś musi się zająć warownią. Kto to ma być?
-   Chciałbym, żeby to był Farlos, lecz to on musi podjąć wybór. Zgadzasz się Farlos?
-   Tak.
-   No to postanowione. Jeżeli się da to pochowajcie godnie Lee i Larensa. Ciało Larensa jest w naszym starym dormitorium. Odejdę jutro rano. Miałem się szkolić, lecz bez chłopaków nic z tego nie będzie. Mieliśmy nauczyć się walki grupowej. Ech...
-   A co z Yune?
-   Róbcie co uważacie za słuszne. Nie dajcie jej umrzeć. Jeżeli chcecie, żeby z wami została niech tak będzie to nie moja sprawa. Ostatnią noc spędzę w warowni. Farlos. Przygotuj się do objęcia stanowiska kapitana. Żegnaj San. Ty też Farlos. Pewnie się więcej nie zobaczymy.
-   Żegnaj Daler. – Odpowiedział San.
Rozdział XIV
Rok 2015, Triloja, 17 czerwca

Daler pojawił się w swoim pokoju. Sam. Nie miał już przyjaciół. Znów był szesnastolatkiem. Musiał powiedzieć dyrektorce. Ale nie chciał teraz.
Wiem, że to co cię spotkało jest smutne.
Zaskoczony Daler rozejrzał się. W pokoju nikogo nie było. Położył się na wznak na łóżku.
Słuchasz mnie?
To ty!? Przecież ty nie istniejesz na Triloji. Ty istniejesz tylko na Garmant. Co ty tutaj robisz?
Ja istnieję we wszystkich światach. Chcesz porozmawiać o tym co ostatnio było? Rozmowa jest dobrym wyjściem po trudnych przejściach.
Nie wiem. Nie mam już przyjaciół, straciłem dziewczynę, którą kochałem. Nie mam już żadnego celu w życiu. Będę teraz bezmyślnie wykonywał rozkazy. Nie da się nic zrobić, żeby Lee i Larens znowu żyli?
Nie.
Nie da się cofnąć czasu?
Nie.
A nie mógłbyś zrobić cokolwiek, żeby mi humor poprawić?
Mógłbym.
To zrób coś!
W głowie Dalera rozbłysło kilka różnych miejsc. Zobaczył przed oczami piękną polanę, całą zarośniętą różnymi kwiatami. Zobaczył wielkie miasto, zbudowane na morzu, każda droga była mostem. Budynki były na morzu. Pod nimi była tylko woda. Zobaczył piękną dziewczynę, zrywającą z polany kwiaty. Zobaczył ludzi ubranych podobnie jak on. Też z dziwnymi oczami. Zobaczył osoby bardzo podobne do Lee i Larensa.
Po wykonaniu mojej misji mógłbyś tam zamieszkać. Widzisz, że to jest piękny świat.
Tak. Ale co to za zadanie?
Musisz pomóc tym ludziom, których widziałeś. Tym J-Soldier. Oni mają zniszczyć pewien budynek, który wysysa z planety moc. Tak jak twoja obecność. Moc, która zostaje pobrana z planety zostaje użyta do zbudowania i zasilenia wielkiej broni. Twoja obecność na szczęście jest o wiele mniejsza niż ta, która zostaje pobierana przez maszynę.
Gdzie się pojawię?
Kilka metrów od miasta. W twoim umyśle jest już mapa miasta jakbyś tam mieszkał. Gdy się tam pojawisz będziesz miał dwadzieścia trzy lata. Tyle ile ma reszta J-Soldier.
Dobrze. Wykonam to zadanie. A później pomyślimy o zapłacie. Co to za świat?
Salyo.


















Rozdział XV
Rok 105, Salyo, 11 maja

Daler pojawił się w lesie mieszanym. Widział między drzewami kolorową polanę. Tą, którą widział w Triloji. Obok niego płyną strumyk. Ptaki śpiewały głośno pośród koron drzew. Gdzieś stukał o korę drzewa dzięcioł.
Daler przejrzał się w wodzie strumienia. Zobaczył dwudziesto trzy letniego chłopaka, beż wyprysków, o bladej cerze, białych włosach, piwnych oczach, lekko świecących się na zielono. Nie miał na twarzy żadnej szramy. Po rogach demona tez nic nie zostało. Kły zniknęły a na ich miejsce pojawiły się normalne, białe zęby.
Chłopak poszedł w stronę polany. Coś mu mówiło, że to jest dobry kierunek. Gdy Daler wszedł na polanę, słońce oślepiło go na kilka sekund. Był sam środek południa. Słońce grzało, wiatr wiał lekko. Kwiaty dawały cudowne zapachy. Wielu rodzajów Daler nie znał. Były tam białe jak śnieg kwiaty, z czerwonymi liśćmi. Kwiaty z niebieskimi łodygami i zielonym kwiatem. Były też inne rodzaje, które zachowywały się jak żywe istoty. Jeden z kwiatów, w pewnym momencie, zaczął się wyginać w przeciwną stronę niż wiał wiatr, lub zjadał pszczoły latające nad nim.
Daler poszedł na wschód i zobaczył wielkie miasto, zbudowane z mostów. Chłopak patrzył na miasto z wysokości około dwustu metrów, więc widział to co znajdowało się nawet na końcu miasta. Widział budynki, zbudowane na wodzie, widział stadion zbudowany na samym końcu miasta, widział też budynki użytku publicznego. Na przedmieściu znajdowało się kilka domów jednorodzinnych. Najbliżej polany znajdował się kolorowy domek, otoczony ładnym drewnianym murkiem. Miasto było w większości zbudowane z dziwnego, czarnego metalu, domki zaś zbudowane były zaś z drewna. Na przedmieściach było bardzo spokojnie. W mieście natomiast widać było różnego typu zabawy, harce, gry.
Daler zaczął schodzić z górki, na której była polana. Ludzie przechadzali się po przedmieściu. Chłopak nigdzie nie zobaczył roli uprawnych, hodowli bydła ani niczego co mogło zapewnić pożywienie tak wielkiemu miastu.
Gdy chłopak zszedł z pagórka, skierował się do miasta. Kilka metrów po prawej od niego była ścieżka i schody z polany. Daler zaklął w duchu.
Mogłem się rozejrzeć – pomyślał.
Do miasta prowadziła kręta droga z żwiru. Po drodze spacerowali różni ludzie, którzy widząc go starali się omijać jego wzroku.
Czy ci ludzie się mnie boją?
W pewnym sensie. Ludzie zawsze boją się tego czego nie rozumieją. Dlatego właśnie boją się ciebie. Mutanta.
... Dobra. A tak przy okazji. Jak ty się nazywasz?
... Zamzer. Tak przynajmniej nazywają mnie ludzie, którzy kiedykolwiek ze mną rozmawiali.
Dobra, Zamzer.
Daler przeszedł przez główny most miasta. Nigdzie nie jechał żaden pojazd. Coś w głowie chłopaka kazało mu iść do budynku, znajdującego się kilka metrów na prawo od wejścia do miasta. Na budynku znajdował się znak przedstawiający ciemno-niebieskiego smoka w locie. Pod znakiem był napis: „Siedziba J-Soldier”.
Chłopak wszedł do budynku przez automatyczne drzwi. Pierwsze pomieszczenie, było po prostu poczekalnią. Na ziemi leżał czerwony dywan z znakiem J-Soldier. Po prawej stronie od drzwi stało kilka sof i foteli. Po lewej stronie było coś w rodzaju recepcji.
Co muszę zrobić?
Podejdź do recepcji. Bab… Pani, która tam siedzi powinna cię wpuścić, ponieważ pomyśli, że jesteś jednym z tutejszych J-Soldier. Naprawdę zadziwia mnie ludzka głupota.
Daler podszedł do recepcji. Siedząca po drogiej stronie kobieta popatrzyła na niego mrużąc zielone oczy. Była mniej więcej w wieku pięćdziesięciu lat. Dużo zmarszczek, zadarty nos, okulary i… moherowy beret.
-   hm... Nie poznaję cię, ale wyglądasz na J-Soldier. Możesz wejść.
-   Dziękuję.
Obok recepcji otworzyły się automatyczne drzwi. Daler wszedł przez nie. Drzwi szybko się za nim zamknęły. Chłopak znalazł się na korytarzu, prowadzącym do wielkiej sali, w której stało kilka dużych stołów z jedzeniem. Przy kilku stołach siedzieli luźno porozstawiani J-Soldier. Każdy z nich miał białe włosy, i błyszczące na zielono oczy. Niektórzy mieli włosy przemalowane na niebiesko i czerwono. Chłopak poszedł dalej. Jeden z J-Soldier, barczysty i wysoki mężczyzna w wieku trzydziestu lat podszedł do niego. Miał niebieskie włosy. Widać było, że farbowane. Pośród niebieskich włosów, tu i ówdzie widać było siwe włosy.
-   Nowy? – zapytał barczysty J-Soldier. Miał gruby głos.
-   Tak jakby.
-   Powinieneś iść do dowództwa. Wiesz gdzie to jest?
-   Nie.
-   Chodź za mną. Zaprowadzę cię.
-   Dzięki.
-   Nie ma sprawy.
Barczysty mężczyzna poszedł na lewo. Były tam kolejne automatyczne drzwi. Gdy tylko podeszli, drzwi otworzyły się. Podczas drogi do dowództwa, Daler i Skarl (bo tak miał na imię barczysty J-Soldier.) rozmawiali. Pytali się jak się nazywa jego rozmówca, skąd pochodzi, ile razy był poza tym światem, ilu zabił wrogów i o przygodach. Gdy Daler opowiedział o tej ostatniej przygodzie, Skarl powiedział, że jest mu przykro z powodu straty Dalera, a chłopak wzruszył ramionami.
W końcu doszli do gabinetu dowództwa.
-   Ja tam nie wejdę. – oznajmił Skarl.
-   Dlaczego?
-   Bo mi jakąś misję znowu dadzą. Dopiero co skończyłem ostatnią. Nie mam zamiaru znów iść gdzieś do lasu i ukatrupić kolejnego wielkiego stwora.
-   Rozumiem. Ja jestem nowy. Raczej mi nie dadzą żadnej misji, co?
-   Nie.
-   DALER LANGBROIS. MOŻESZ WEJŚĆ. – zza drzwi gabinetu doszedł do Dalera i Skarla głos.
-   Na pewno jesteś nowy?
-   Tak.
-   To skąd mają twoje nazwisko?
-   Nie mam pojęcia.
Daler wszedł do gabinetu. Gabinet dowództwa to był duży okrągły pokój z czterema wielkimi oknami z widokiem na morze. Pod oknem stał wielki stół. Przy nim siedziało czworo ludzi. Dwóch mężczyzn i dwie kobiety. Wszyscy w podeszłym wieku.
-   Witaj Daler. – odezwał się łysy mężczyzna siedzący jako ostatni po stronie mężczyzn.
-   Witajcie. Skąd wiecie jak się nazywam?
-   Mamy swoje źródła.
-   Mógłbym wiedzieć jakie?
-   Nie musisz posiadać takiej wiedzy. Możesz uważać się za pełnoprawnego członka tutejszych J-Soldier.
-   Dziękuję. Jak mi wiadomo, jest pewna misja… Chodzi o zniszczenie pewnej maszyny, która wysysa energię planety. Jeżeli jest to możliwe, to chciałbym wziąć w niej udział.
-   Oczywiście. Znamy twoje umiejętności. Szczególnie te, które są związane z walką mieczem. Misja rozpoczyna się za tydzień. Masz dużo czasu na przygotowania. – tym razem odezwała się kobieta siedząca praktycznie na środku. Rzuciła mu kartę magnetyczną. – Klucz od twojego pokoju.
-   SKARL. MOŻESZ WEJŚĆ. –To powiedział mężczyzna siedzący jako drugi po stronie mężczyzn.
Skarl wszedł do sali.
-   Słucham?
-   Oprowadź Dalera po budynku. Pokaż mu gdzie jego pokój.
-   Już się robi. Daler. Chodź za mną.
Mężczyźni wyszli z sali dowództwa. Skręcili w prawo i po chwili doszli do pokoju Dalera.
-   Aby na pewno jesteś nowy?
-   Tak. A co? Nie wierzysz mi?
-   Wierzę, lecz do tego pokoju praktycznie nikt  nie wchodził. Należał kiedyś do kogoś ważnego. Dowództwo nikomu by go nie dało ot tak.
-   Możliwe. Lecz dali mi ten pokój i nic nie poradzisz.
-   Spokojnie… Ale wpuścisz mnie, nie?
-   Jasne. Właź. – i mówiąc to Daler włożył kartę magnetyczną do otworu. Drzwi automatycznie się otworzyły. Chłopacy weszli.
Pokój był przestronnym pomieszczeniem, z kominkiem, dużym łóżkiem, dużym, półokrągłym oknem z widokiem na polanę i przedmieście, jakiś dywan przed kominkiem, fotel, telewizor i kilka obrazów przedstawiających wojny i zwycięstwa. Inne obrazy przedstawiał dziwną grę, która odbywa się na stadionie. Gra ta odbywała się w olbrzymiej, latającej kuli z dziwnej cieczy, podobnej do wody, lecz pozwalającej graczom oddychać w niej. Gra przypominała piłkę ręczną (Daler był w niej najlepszy z szkoły), lecz miała trochę zmodyfikowane zasady. Piłkę  można było kopnąć, nie było pola, w którym mógł się tylko bramkarz poruszać oraz nie istniało takie coś jak faul. Prawdę mówiąc ta gra nie miała żadnych zasad. Trzeba tylko strzelać w bramkę wroga i nie dać sobie trafić gola.
Później spytam się czy będę mógł w to pograć. Wydaje się całkiem fajne. – pomyślał Daler.
W tym pokoju nie było nic specjalnego.
Cholera! Zapomniałem rzeczy...
Masz duże szczęście, że tu jestem. Później ci wrzucę do szafek twoje ubrania.
Mógłbyś teraz wysłać mi jakieś inne ubranie? To jest dość niewygodne do spaceru po mieście.
Dobra.
W szafie obok łóżka widać było błękitną bluzę.
Dzięki.
Nie ma sprawy.
Skarl przeszedł się po pokoju.
-   … zawsze myślałem, że skoro ten pokój jest taki specjalny będzie lepszy od mojego, s tu się okazuje, że różni się tylko widokiem przez okno. U mnie widać stadion.
-   Czyli wszystko jest w porządku.
-   Tak. Mam cię oprowadzić po budynku?
-   Nie dzięki. Idę do miasta.
-   W przenośni?
-   Chyba... Nie spotkałem się jeszcze z próbą morderstwa, ale lepiej uważać.
-   Heh. Dobra będę uważać. Na razie.
-   Na razie.
Skarl wyszedł z pokoju. Drzwi automatycznie się za nim zamknęły. Daler ubrał się w ciuchy leżące w szafie.
Reszta twoich ubrań będzie później.
Dzięki.
Daler wyszedł z pokoju i budynku. Na zewnątrz była piękna pogoda. Słońce świeciło wysoko na niebie, nie było ani jednej chmury. Chłopak chciał przejść się na stadion, lecz już z daleka widać było dużą liczbę osób, którzy znów patrzyliby na niego z wyrazem obrzydzenia na  twarzy. Daler poszedł na przedmieścia. Teraz, gdy chłopak nie miał munduru, ludzi stali się jakby bardziej rozmowni. Nie spuszczali głów, z pobożną miną. Witali się skinieniem głowy, czasem nawet zamienili kilka słów z Dalerem.
Dziwne... Nie powinni być tak rozmowni. W końcu pozbyłem się tylko munduru. Włosy zostały.
Daler szedł żwirową ścieżką w stronę pagórka. Po kilku minutach chłopak wchodził już na pagórek. Tym razem wchodził po schodach. Kwiaty cudownie pachniały, lecz tym razem na polanie był ktoś jeszcze. Daler nie był sam. Ktoś zbierał kwiaty. Osoba ta to dziewczyna, z długimi aż do pasa, brązowymi włosami. Dziewczyna była odwrócona do Dalera plecami, więc nie widział jej twarzy.
Nie będę przeszkadzał.
Jak chcesz.
Czy ty będziesz mnie śledził przez całe życie?
Jak nie będziesz chciał to cię zostawię. Na przykład jak będziesz chciał chędożyć.
Dzięki.
Daler usiadł przy końcu pagórka. Pod nim był kilkosekundowy lot w dół i złamana noga. Chłopak patrzył na przedmieście i miasto, które pięknie odbijało się na wodzie. Daler odpoczywał, starając się nie myśleć o ostatnich wydarzeniach.
Chciałbym, żeby to się nigdy nie wydarzyło. Ale mam szansę rozpocząć tu drugie życie.
Chłopak usłyszał jak dziewczyna zbierająca kwiaty nuci jakąś skoczną melodię. Gdy chłopak słuchał tej melodii poprawił mu się humor. Była tak skoczna, że chciało się zatańczyć.
A może jednak do niej podejdziesz?
Co próbujesz mnie wrobić?
Jeszcze nigdy nie widziałem miny zaskoczonej dziewczyny.
Daler uśmiechnął się.
Pomyśl. Ona i tak się zdziwi jak mnie zobaczy. Po co mam do niej podchodzić, skoro to spotkanie jest już nieuniknione?
Racja. Poczekam.
Godzinę później, na pagórek weszło czterech mężczyzn. Każdy z nich był uzbrojony w pałkę elektryczną. Mieli na sobie szarawe, obdarte uniformy. Nic specjalnego. Mężczyźni podeszli do dziewczyny. Daler dalej siedział, lecz słyszał co się dzieje za jego plecami.
-   Witaj dziewczynko. – powiedział jeden z bandy. Miał wyjątkowo nieprzyjemny głos. – Dziewczyna sama? Bez żadnej ochrony? To trochę niebezpieczne. Może cię odprowadzić?
-   Nie, dzięki. Sama dojdę. – powiedziała dziewczyna. Daler pomyślał, że mogła być wokalistką, lub czymś w tym stylu bo głos miała ładny.
-   Nalegam – głos jednego z oprychów stał się natarczywy.
-   Ej! Puszczaj!
-   Cicho bądź!
Daler odwrócił się i podszedł do grupy oprychów.
-   Pani grzecznie prosiła, żebyście ją puścili. Radzę posłuchać.
-   A ty co, "kurczaczek"? Będziesz nam kazania prawił.
-   Nie. Ale nauczkę wam mogę dać.
-   Na niego chłopaki!
-   Na to właśnie czekałem.
Jeden z oprychów zamachnął się pałką na Dalera. Chłopak odskoczył, kopiąc w twarz, zataczającego się mężczyznę. Oprych wypuścił z rąk pałkę, zachwiał się i legł na ziemię nieprzytomny. Dwóch pozostałych otoczyło chłopaka. W tym samym czasie zamachnęli się na niego. Daler odsunął się szybko w bok. Wynik tego uderzenia, był taki, że obaj mężczyźni, walnęli się z pałek w głowy i padli na ziemię. Dziewczyna klęczała wystraszona na uboczu. Chłopak podszedł do niej.
-   Nic ci nie jest?
-   N… Nie – spojrzała na niego. Miała twarz zalaną łzami. Głos miała roztrzęsiony.
-   To dobrze. Lepiej idź do domu. Może być więcej takich ludzi.
-   Nie mogę.
-   Dlaczego?
-   Nikogo nie ma w domu w tej chwili. Moja matka wyszła. Ja postanowiłam wyjść nazbierać kwiaty.
-   W takim razie jest problem. Mogę cię wziąć do mnie.
-   Nie wiem.
-   Wybór należy do ciebie. Nie musisz. Do niczego cię nie zmuszam, lecz to byłby dobry wybór. Nie mogę cię zostawić tutaj.
-   Dobrze, pójdę.
-   Jak się nazywasz? – Daler pomógł dziewczynie wstać.
-   Ivy.
Daler i Ivy poszli do pokoju chłopaka, w ciszy. Nie mieli o czym rozmawiać. W pokoju Daler otworzył okno. Wiatr zawiał lekko.
Ivy siedziała na łóżku, patrząc na ziemię. Prawa ręka ściskała przedramię prawego. Daler podszedł do dziewczyny.
-   Coś ci się stało?
-   Chyba nie. – odpowiedziała, bez przekonania.
Daler odciągnął dłoń dziewczyny, od przedramienia. Na ręce była mała rana. Z niej sączyła się lekko krew.
-   Zalmah. – Daler wypowiedział uleczające słowo. Rana Ivy od razu zniknęła.
-   Widzisz? To nic takiego.
-   Dziękuję. – Ivy uśmiechnęła się.
-   Już, zdrowa?
-   Tak. Nic mi nie jest.
-   Trzeba było od razu powiedzieć.
-   Już wiem. Po prostu, to była mała ranka, nie sądziłam, że możesz coś na to poradzić.
Od strony drzwi dobiegło do ich uszu pukanie.
-   To ja, Skarl! Otwórz! No chyba, że akurat chędożysz.
-   Nie, nie chędożę. Drzwi otwarte. Zaprogramowałem, że na ciebie się otwierają. Nie wykorzystuj tego zbyt często.
-   Jasne. – odpowiedział mężczyzna, wchodząc przez drzwi. Zatrzymał się w progu. – Kto to?
-   Ivy. Ivy, to jest Skarl. Skarl, poznaj Ivy. Spotkałem ją na pagórku, przed miastem. Kilku mężczyzn ją próbowało... próbowali się zabawić. Niestety ja się napatoczyłem, co skończyło się powaleniem ich. Powinni się już obudzić... Tak przynajmniej myślę.
-   Jasne. Hej, Ivy, czy my się skądś nie znamy?
-   Raczej nie kojarzę.
Skarl nie odpowiedział. Podszedł do okna. Oparł się o ścianę i zaczął rozmawiać z Dalerem i Ivy. Po kilku minutach, nie mieli już nic do gadania, więc cała trójka poszła na stadion. Tam chwilę pograli w grę zwaną SpikeBall. Ivy była w tej grze całkiem niezła, jako obrońca, Skarl, nie potrafił w to grać, więc stał na bramce, co dało dobry efekt, dzięki jego wzrostowi i budowie. Daler grał na ataku. Do ich drużyny doszło jeszcze kilka osób. Wygrali trzy na cztery mecze.
Po zabawie, słońce sięgało już horyzontu. Skarl, poszedł do siedziby J-Soldier, mówiąc coś, że jutro będzie trzeba wcześnie wstać, a Daler odprowadził Ivy do jej domu. Dziewczyna mieszkała w tym domku, najbliżej polany. Ładny, kolorowy domek, średnich rozmiarów. Chłopak doprowadził ją, tylko do furtki. Ivy weszła do domu. Daler popatrzył jeszcze za nią, i już miał zacząć iść w kierunku miasta, gdy usłyszał krzyk Ivy. Natychmiast pobiegł do drzwi. Otworzył je koniakiem i wpadł do salonu. Po prawej były schody. Wbiegł po nich. Jedne drzwi były otwarte. Daler podbiegł do nich i usłyszał:
-   Teraz nie ma przy tobie żadnego chłopaka, który by cię uratował.
-   Gdzie moja matka!?
-   Siedzi związana, w salonie. Spokojnie. Jeżeli nie będziesz krzyczeć, i oddasz się nam spokojnie, to nic jej nie będzie.
Nie padła żadna odpowiedź. Daler wszedł po cichu do pokoju. Akcja była całkiem… miła dla oka. Ivy miała na sobie tylko bieliznę.
Niezłe ciało.
Pod ścianą obok drzwi, leżały pałki. Chłopak wziął jedną i rąbnął najbliższego mężczyznę w tył głowy. Wszyscy obrócili się w stronę Dalera. Ivy była w trakcie ściągania stanika, zamarła w trakcie ruchu. Gwałciciele pobladli. Nie mieli broni. Ivy zrobiła się czerwona jak burak, lecz stanik odpadł od jej ciała. Daler kontem oka spojrzał na nią. Gwizdnął i uśmiechnął się. Po tym doskoczył jednym susem do wrogów i zaczął ich tłuc. Kilka sekund później wszyscy leżeli za oknem. Słychać było jak pojękują. Okno zostało niestety rozbite. Ivy ubierała się, a Daler wyszedł na ten moment z pokoju. Wiedział, że dostanie od niej w twarz.
Gdy Ivy wyszła z pokoju, stało się to, czego Daler się spodziewał. Dostał płaskiego w twarz. Zaraz po tym, Ivy podziękowała chłopakowi. Poszli razem do salonu. Tam na kanapie siedziała kobieta, związana długim, grubym sznurem. Matka Ivy była nieprzytomna. Chłopak rozwiązał ją i ocucił. Wyjaśnił kilka rzeczy, które działy się podczas jej omdlenia. Zapewnił, że już nikt nie będzie ich niepokoić, ponieważ narzucił na budynek zaklęcie broniące to miejsce, od osób, chcących sprawić mieszkańcowi krzywdę. Kobiety podziękowały. Daler poszedł do siedziby J-Soldier. W sali jadalnej, trwała właśnie bijatyka. Pijani J-Soldier bili się na pięści. Chłopak poszedł do swojego pokoju. Przed drzwiami czekał na niego Skarl.
-   Co jest?
-   Jutro wcześnie wstajemy. Wszyscy J-Soldier wyruszają na misję. Chciałem się pożegnać. Zostaliśmy przydzielenie do innych grup. Jutro o siódmej jest odprawa. Wtedy wszystko wyjaśnią.
-   Dzięki. Dobranoc.
-   Dobranoc.

Uuuuups... Za duzo wklejiłem :D

20
FanFik / Odp: SquareZone VS MoherSaga ver. 1.00
« dnia: Stycznia 15, 2008, 07:27:06 am  »
Fajne... Ale czytałem jużlepsze części... Ile jeszcze tych części zostało?

Strony: [1] 2 3 4