Bardzo przepraszam, ale po świętach (jak widac przez długi czas ^^") nie miałam jakoś głowy do niczego. Postaram się następny rozdział poprawić wcześniej. Rozdział III
"Wkraczają prowokatorzy"
Unoszący się w powietrzu dym papierosowy drażnił go niemiłosiernie. Najchętniej opuściłby to miejsce w trybie natychmiastowym. Nie lubił takich – no, powiedzmy - spelunek. Ale przecież nie było lepszego miejsca na to spotkanie. Wszędzie można było natknąć się na parszywe podnóżki Rufusa.
Podłość tego miejsca była wręcz na tyle ogromna, że nawet najniżsi pracownicy ShinRy tu nie zaglądali.
Oliver Wedley rozsiadł się wygodniej w krześle i z lekkim niepokojem rozejrzał naokoło. W pomieszczeniu było jasno. Cholernie jasno. Okropne żółte światło rozwieszonych pod sufitem lamp - w myśl zasady jedna na dwa metry kwadratowe – niesamowicie dawało po oczach. Mężczyzna podejrzewał, że rozmieszczono tutaj tyle źródeł światła tylko po to, aby dało się widzieć przez ten dym.
Trzy metry dalej od niego, skąpo odziana kelnerka przywaliła metalową tacą jakiemuś grubemu oprychowi, którego ręce zupełnie przypadkiem zabłądziły pod jej spódnicę. Oczywiście o ile ten skrawek materiału można było tak nazwać. Chociaż, podobno niektórzy wyznają, że nie ma czegoś takiego jak za krótka spódniczka.
Oliver odwrócił wzrok. Nie miał zamiaru kalać swoich, i tak wystawionych na ciężką próbę, oczu widokiem takiego nierządu. Spojrzał w drugą stronę.
Grupa mężczyzn ubranych w nieco przybrudnawe rzeczy grała z zapałem w karty, podwyższając stawkę gry co rusz o jakieś inne, mniej lub bardziej zaskakujące przedmioty i pochłaniając kolejne, i kolejne, butelki alkoholu.
No nie, naprawdę nie ma na czym zawiesić wzroku aby nie poczuć odrazy.
Mężczyzna pochylił głowę i z zamiarem przestudiowania anatomii swoich palców miał zamiar doczekać umówionego spotkania, a później jak najszybciej stąd wyjść.
Minęło może jakieś pięć minut i Oliver zdążył dokładnie przeanalizować budowę palca wskazującego u prawej dłoni, gdy nad jego głową rozległo się chrząknięcie.
Podniósł wzrok.
Stała nad nim kobieta, na oko gdzieś pod trzydziestkę, o cienkich, prawdopodobnie wielokrotnie farbowanych blond włosach. Cerę miała nieco pożółkłą i z lekka pomarszczoną - to pierwsze zapewne z nadmiaru papierosów, drugie z tytułu nadużywania solarium. Ściągnęła wąskie, pomalowane krwistą czerwienią usta, w cienką linię.
- To co powiem może cię zmartwić, ale w takim miejscu jak to, wyglądasz na jednego z porządniejszych ludzi. - Odsunęła krzesło i przysiadła się do jego stolika. - Taki mały cwaniaczek w garniturku. - Uśmiechnęła się.
- Nie mów tak - powiedział Oliver. - Bo się jeszcze zarumienię.
Kobieta uśmiechnęła się krzywo i szybkim ruchem wyciągnęła z torebki papierosa.
- Ładne miejsce na spotkanie sobie znalazłeś. Często tu bywasz? - Wsadziła papierosa do ust.
- No wiesz co, ranisz mnie.
Kobieta wywróciła oczami. Zapaliła.
- Mów co masz. - Zaciągnęła się tytoniem, po czym wypuściła z ust kłąb dymu, wzdychając ze swego rodzaju rozkoszą.
- Jakaś ty bezpośrednia. A gdzie gra wstępna? Gdzie pytanie, "Co tam u ciebie słychać?" albo "Jak tam Twoja rodzina? Z dziadkiem wszystko w porządku?". - Oliver udał teatralny smutek z powodu nie zainteresowania się rozmówczyni takimi sprawami.
- Przestań chrzanić – mruknęła. - Przecież wszyscy doskonale wiedzą, że najchętniej kopnąłbyś tę całą rodzinę w cztery litery, ale trzymasz się ich jeszcze z powodu spadku.
Oliver uśmiechnął się.
- Jak ty mnie znasz...
- Mówisz co masz, czy mam iść? - spytała, wyraźnie już zdenerwowana.
Wedley westchnął. Któryś z panów grających w karty właśnie wygrał, i ze stołu obok rozniósł się głośny jęk przegranych.
- Strasznie spięta jesteś - powiedział - No więc, konkretnie, to mamy już wszystkie niezbędne informacje do zrealizowania naszego planu.
- Chcesz mi powiedzieć... - Kobieta przyjrzała mu się uważniej. - Że ShinRa pozostawiła te wszystkie ważne papiery od tak, bez żadnego większego zabezpieczenia?
- Dokładnie. Tylko z jedną małą urzędową plombą na drzwiach.
Kobieta pokiwała z niedowierzaniem głową. Ależ oni głupi, myślała.
- Najlepsze jest to, że odtworzenie ich rzekomo tajnych i skomplikowanych planów to pikuś. Wystarczy tylko kilka par rąk do pracy, i kto wie, może już za miesiąc, dwa, będziemy mogli zrealizować nasz plan.
Kobieta westchnęła.
- Nadal się zastanawiam - z jej głosu ubyło o złośliwość - czy działanie w ten sposób to taki dobry pomysł.
Oliver pokręcił głową.
- Z tym człowiekiem inaczej się nie da.
Przez chwilę zapanowała między nimi cisza. Słychać było tylko przytłumione rozmowy, okrasane niekiedy ostrymi epitetami. W końcu mężczyzna odezwał się.
- Nie martw się. Nie użyjemy od razu całej mocy, tylko delikatnie mu pogrozimy. Pokażemy, na co nas stać. Wątpię, żeby chciał 'na sucho', bez żadnych argumentów z nami rozmawiać.
- On się zmienił - mruknęła prawie niedosłyszalnie. Oliver nie był do końca pewny czy usłyszał w jej głosie nutkę pogardy, czy też nie. Nie wiedząc na jakim gruncie stoi, wygłosił swoje zdanie.
- Ja nie wierzę w tę jego przemianę.
* * *
Yuffie właściwie nie dowiedziała się nic konkretnego o swojej nowej znajomej w czasie podróży. W zasadzie Kisaragi opowiadała tylko o tym, co się wydarzyło w ciągu ostatnich lat. Dokładnie streszczała losy wojny ShinRy z Wutai, opowiadała o swojej przygodzie z Avalanche, a robiła to - tak jak ustaliła z Cloudem - nie używając zbędnej ilości nazwisk. Ninja nie za bardzo znała cel takiego postępowania. Właściwie to kompletnie go nie rozumiała. Wierzyła jednak, że są w tym jakieś konkretne podstawy, a więc przez całą tę opowieść nie wymieniła Cida, Reda, Reeve'go i Vincenta. Co prawda, musiała się trochę nagimnastykować, aby odpowiednio wymodelować historię.
Jednak efekt był zadowalający. Hana mniej więcej wiedziała, co działo się przez te kilkadziesiąt lat, a dokładniej - trzydzieści lat.
Yuffie aż zamurowało, gdy dowiedziała się o tym fakcie. To wszystko brzmiało tak podejrzanie, tak dziwnie, że aż cuchnęło ShinRą.
Do takiego samego wniosku doszedł Barret.
* * *
Hana Valentine zmrużyła powieki. Słońce raziło ją w oczy. Spoglądała właśnie na majączące się w słonecznym blasku, gdzieś w oddali, kontury Midgar. Z daleka miasto wyglądało dość osobliwie. Przypominało setki małych i większych betonowych bloczków poukładanych jeden na drugim na tle metalowych ruin.
* * *
Hana uśmiechnęła się niepewnie i puściła rękę Tify. Yuffie przyprowadziła Hanę do jakiegoś baru, przedstawiła Tifę Lockhart jako swoją przyjaciółkę, a potem obydwie zaczęły obgadywać co należy zrobić względem Hany. Valentine czuła się jak w dniu, w którym jej ojciec kłócił się z dziadkami do jakiej szkoły powinna pójść - straszne.
Tifa proponowała, by najpierw nakarmić gościa, Yuffie zaś popierała wersję sanitarną, czyli porządną kąpiel. To było oczywiste, że obydwie chciały jak najlepiej, ale Hana poczuła się tak zażenowana, że miała ochotę jak najprędzej opuścić to miejsce. I pewnie by to zrobiła, gdyby w ogóle znała miasto, do którego została sprowadzona.
A więc teraz nie pozostawało jej nic innego niżeli niepewne uśmiechy i nieśmiałe kiwnięcia głową, gdyż język ugrząsł jej w gardle.
Czuła się naprawdę nieswojo. Proponowała Yuffie, żeby się nią nie przejmowała, zostawiła w Nibelheim i wróciła do swoich spraw. Mówiła, że sobie poradzi, nawet jeżeli czasy zmieniły się od tych, które pamięta, ale nie została wysłuchana. Kisaragi uparła się, że ją tutaj przywiezie i nie zostawi człowieka w tak beznadziejnej sytuacji.
Hana Valentine nie uważała, że jej sytuacja jest beznadziejna. Oczywiście, nie była rewelacyjna, ale nie od razu bez wyjścia. Hana by sobie poradziła. Wystarczyłoby, że skontaktowałaby się z przyczyną tych wszystkich problemów - korporacją ShinRa.
* * *
Poranne słońce odbijało się od metalowych, zakurzonych blach i wpadało między szczeliny czegoś, co człowiek uparty i posiadający bardzo dużą wyobraźnię mógłby nazwać dachem. Ów "dach'' w istocie zbudowany był z dwóch płyt, tworzących kiedyś podłoże sektora szóstego, umocowanych między dwiema stertami metalowych gruzów - niesprzątniętych po ShinRze zabawek.
Pod tym schronieniem - do którego właściwie to określenie niezbyt pasowało, gdyż tak naprawdę mogło ono zaraz spaść komuś na głowę, czyniąc niezbyt przyjemne szkody dla nieszczęśnika - siedziała czwórka młodych ludzi, którzy mogli mieć zaledwie po siedemnaście lat lub coś koło tego - jednym słowem: najgorsze i najbardziej niewygodnie usytuowane pokolenie tej planety, a precyzując miejsce: Midgar.
Była to grupa ludzi która była już zbyt dorosła, aby ktoś się nimi zaopiekowała, a za młoda by zacząć normalną pracę.
Trzy dziewczyny i chłopak siedzieli przy dogasającym ognisku. Cała czwórka zdawała się być lekko zziębnięta. Przesiedzieli tu w końcu całą noc, a ogień już prawie zgasł. Te nocne 'dyżury' spędzane poza kryjówką były ich jedyną robotą. Nikt nie przydzielał im żadnych poważniejszych misji. To zabawne, jak w koleżeńskiej grupie, złączonej niegdyś chęcią walki przeciw temu, co uczyniło ich życie tak podłym, mogą powstać nagle podziały.
- Musimy coś z tym zrobić... - powiedział chłopak, poprawiając na nosie stare okulary z pękniętym lewym szkłem.
Dziewczyna z rudymi, cienkimi warkoczykami podniosła na niego stalowoszare oczy.
- Niby jak?
Chłopak poderwał się z ziemi. Zaczął krążyć naokoło ogniska.
- Musimy... musimy dokonać czegoś, znaleźć coś, co poprawiłoby nasz status! - Chłopak poprawił ponownie zsuwające się z nosa okulary. - Już nie wytrzymam kolejnej nocy tutaj.
Dziewczyna pokręciła głową.
- Ciesz się, że pozwalają nam na dzień wracać do obozu.
* * *
Wiatr delikatnie targał połami jej granatowego płaszcza. Dziewczyna spojrzała sennie przed siebie. Dochodziła pierwsza w nocy. Księżyc schował się gdzieś za chmurami, gwiazdy świeciły jakimś przygaszonym, jakby zamglonym blaskiem. Czas płynął powoli, bardzo powoli.
Otuliła się cieplej płaszczem, po czym podwinęła nogi i wcisnęła się między szczelinę dwóch metalowych blach.
O tej porze w ruinach Midgar było nieprzyjemnie. Właściwie to tutaj zawsze tak było. Bo jak mogłoby być przyjemnie w miejscu, w którym swoje nadzieje i marzenia straciło tak wielu ludzi? Jednak nocą robiło się tu wyjątkowo nieciekawie. Wiatr przenosił z miejsca na miejsce kurz i piasek, stare blachy - zupełnie znienacka, tak, aby przyprawić człowieka o zawał - osuwały się ze swoich starych miejsc i staczały jeszcze niżej, a grupki pijaczków pałętały się między tymi stertami gruzu podśpiewując wesoło pijackie pieśni. No i oczywiście w tych nowych slumsach mieszkali terroryści - kolejni przeciwnicy ShinRy. Ludzie się ich bali, bo oni mieli broń. Każdy człowiek boi się broni. Nieważne w czyich ona jest rękach i do czego ma posłużyć. Broń zawsze wpływa na człowieka na różne sposoby, raz popycha do wielkich, chwalebnych wręcz czynów, innym razem wzbudza w człowieku uczucie przewagi, potęgi... A terroryści - oni mogli uznać każdego za swojego wroga. Dlatego żaden człowiek o mózgu nieskażonym alkoholem, lub co gorsze, innymi używkami nie zapuszczał się tutaj z własnej woli, chyba że spełniał jeden warunek... sam należał do tej grupy terrorystycznej.
Dziewczyna drgnęła. Jakiś zgrzyt wyrwał ją z półsnu. Gwałtowniej rozejrzała się wokół siebie, mocniej zaciskając palce na starej dubeltówce. Powoli, na kolanach, przedostała się na skraj metalowej blachy, na której siedziała. Spojrzała w dół, zmrużyła oczy.
Wydawało się to niemożliwe, ale ktoś był w slumsach. I to bynajmniej ta osoba nie zataczała pijackiego slalomu ani nie wyglądała na taką, która jest pod wpływem środków odużających.
Dziewczyna nachyliła się jeszcze mocniej, zaciskając palce na brzegu metalowej powierzchni, chciała się dokładniej przyjrzeć temu człowiekowi. Jednak nie minęła minuta kiedy rozległy się kolejne zgrzyty, parę małych fragmentów gruzu zostało potraktowanych kopniakiem, i kolejne osoby wyłoniły się za sterty śmieci.
Cała ta grupa zmierzała w kierunku jednego z reaktorów mako.
* * *
Barret Wallace zaciągnął się jeszcze raz z lekka wilgotnym, porannym powietrzem Midgar, puścił rękę córki, pozwalając, by ta swobodnie wpadła do baru, uśmiechnął się i zrobił to samo co Marlene. Powoli i zadowolonym krokiem - jak to człowiek, który właśnie zwiedził na zasłużonych wakacjach z córką połowę planety – wszedł do 7th Heaven. Zatrzymał się jednak w pół tego kroku.
Marlene stała dwa metry przed nim, na środku baru, wpatrując się w siedzącą przy ostatnim stoliku dziewcznę, która smętnie mieszała łyżką w misce płatków.
Barret usniósł brew. Czyżby Tifa otworzyła dzisiaj wcześniej... i wprowadziła jakąś śniadaniową usługę?
* * *
- Ja nie wierzę w tę jego przemianę! – krzyknął Barret.
Już od paru minut chodził w kółko po barze i energicznie gestykulując, przedstawiał swoją wersję na temat planów ShinRy, oczywiście koloryzując ją wieloma (niekoniecznie grzecznymi) epitetami. Co gorsza, ton jego głosu z każdą minutą przybierał na wartości, co Tifę dość niepokoiło, gdyż była już raczej późna pora, a na górze spała Marlene. Dziewczyna wolała jednak nie zwracać mu na to uwagi.
Możliwe, że ze względu na to, że szanowała nienaruszalność swojej przestrzeni życiowej. Bo kiedy chodziło o ShinRę, Barret był trochę bardziej niż drażliwy. Chociaż nie wiadomo, co by się stało, nawet jeżeli Prezydent oddałby cały swój majątek na rzecz sierot, to Barret był tak bardzo uprzedzony do całej korporacji, że zacząłby i w tym węszyć spisek. A teraz nagle Yuffie znajduje jakąś dziewczynę, która nie wie co działo się przez blisko trzydzieści lat... przecież to aż na kilometr cuchnęło ShinRą!
- Ten padalec na pewno znowu coś knuje! – krzyczał dalej – Mogę się założyć o moją drugą zdrową rękę!
Cloud siedział przy barze plecami do całej sceny i popijał coś wolno ze szklanki. Lockhart zaś chodziła za Barretem pilnując, aby ten w swoim transie nie narobił strat w jej lokalu. A takie sytuacje pojawiały się parę razy w miesiącu - za każdym razem, jak Wallace chciał wyciągnąć ze Strife’a informacje na temat tego co się dzieje w korporacji.
Niestety Cloud, nawet jako przywódca i trener SOLDIER, nie był wystarczająco blisko, aby dowiedzieć się co knuje Prezydent. Więc przynosił za każdym razem te same wieści.
Nic się nie dzieje, mówił.
I to za każdym razem wznosiło nowe ‘kłótnie’. Chociaż trudno było je raczej nazwać kłótniami, Barret wydzierał się sam do siebie.
- I po co się chcesz zakładać? – mruknął Cloud. Barret stanął jak wryty. Strife nadal nie podnosił wzroku znad szklanki. – Rufus jest całkowicie czysty – mruknął, po czym sam się zdziwił tym co przed chwilą powiedział. Bo to w końcu, w wydźwięku wydarzeń sprzed trzech lat brzmiało dość absurdalnie.
Warto było jednak zauważyć, że cała wina nie spoczywała tylko na „młodszym” prezydencie, ale i również na jego ojcu. Rufus, co prawda, chciał wprowadzić dość niekonwencjonalne metody, no ale cóż… było, minęło… nie ma się czym martwić.
- Wiesz co, Cloud? – warknął Wallace – Raz w życiu powiedziałem o nim dobre słowo i się wtedy mocno przejechałem! – wrzasnął.
- Barret! – Tifa nie wytrzymała. W końcu ktoś musi doprowadzić ich do pionu!
Mężczyzna spojrzał na Tifę, po czym cofnął się o parę kroków i usiadł na krześle stojącym przy jednym ze stołów. Potrzebował chwili, aby ochłonąć.
Lockhart westchnęła, chwyciła leżącą na stole szmatkę i stwierdziła, że musi powycierać blaty.
- I co, już ci lepiej? – mruknął Cloud do Barreta. Jednak jego wypowiedź nie była pozbawiona nutki ironii.
- Nie – warknął – Jak myślisz, Cloud… - dodał po chwili, podnosząc powoli głowę – po co ShinRze nowe, tak liczne oddziały SOLDIER, co? – Zastosował jeden ze swoich argumentów, które według niego, utwierdzały tezę, że w korporacji coś się kombinuje.
- Dobrzy żołnierze mogą służyć jako służba publiczna – odparł beznamiętnie Strife.
Barret podniósł się z krzesła i spojrzał z odrazą na blondyna.
- A może i Ciebie, Cloud, ShinRa przeciągnęła na swoją stronę, co? – spytał.
Tifa, która cały czas z mocno pochyloną głową czyściła stoły, znieruchomiała. Podniosła wzrok i spojrzała na Clouda.
- Idź się lepiej prześpij, Barret, bo zaczynasz majaczyć… - odpowiedział chłopak spoglądając na niego z ukosa.
Wallace chciał już mu coś powiedzieć, ale się opamiętał, warknął coś pod nosem, machnął ręką i trzaskając drzwiami odpuścił 7th Heaven.
Tifa spojrzała na Clouda.
* * *
W tym samym momencie, piętro wyżej skrzypnęła podłoga. Postać w białej koszuli nocnej bardzo powoli, starając się nie wywoływać hałasu, odsunęła się od schodów.
Chwilę później było słychać ciche skrzypnięcie i za drzwiami jednego z pokojów mignął rąbek białej spódnicy.
* * *
Zegar na ścianie dwunastoma równymi sygnałami obwieścił godzinę dwunastą w nocy.
Tifa westchnęła i spojrzała przez okno na opustoszałe ulice miasta. Po posępnych alejach sunęły już tylko strzępki papieru posuwane przez wiatr. Lockhart siedziała razem z Cloudem przy jednym z barowych stolików, tym najbardziej wysuniętym w stronę okna i głównej ulicy.
Siedzieli w ciszy i czekali na powrót przyjaciela. Gwałtownego, co prawda, ale zawsze przyjaciela.
- Przez to całe zamieszanie z Barretem… - zaczął Strife – zapomniałem cię zapytać co zrobiłaś z naszym gościem.
Dziewczyna spojrzała na niego.
- Położyłam ją spać u mnie w pokoju, na łóżku gdzie sypia Yuffie jak przyjeżdża – odpowiedziała spokojnie – Chyba najlepiej zrobiłam. Nie mogłam jej wywalić na ulicę.
Strife kiwnął głową przyznając jej rację.
Trwali tak jeszcze jedną chwilę w ciszy. Bardzo przyjemnej ciszy.
- Ale co z nią zrobimy… wiesz, za jakiś czas? – spytała niepewnie Tifa.
Blondyn wzruszył ramionami.
- Nie wiem – powiedział.
Znowu zapanowała cisza. Tylko, że tym razem ta była bardziej niezręczna i nieprzyjemna.
- Swoją drogą… - zaczęła Tifa trochę niepewnie – To trochę dziwne… no wiesz, o co mi chodzi… ta sytuacja z tą dziewczyną…
Cloud skinął głową.
– Przeleżała w tej jaskini kawałek czasu…
- Jak myślisz dlaczego?
- Pewnie miała na pieńku z ShinRą – mruknął.
No ładnie, czyż nie zaczyna rozumować jak Barret? No ale przecież miał rację, po tym co się wydarzyło inna opcja nie wchodziła w grę.
- Zapewne – powiedziała smutno Tifa.
Coś ją trapiło. Coś co wydawało się dość prawdopodobne… tylko że nie wiedziała jak to powiedzieć. W końcu zdecydowała się na najprostszy sposób:
- A jeżeli… jeżeli ona była kolejnym obiektem doświadczalnym Hojo?
Blondyn znieruchomiał. Po chwili pochylił głowę.
- Nie widziałem u niej numeru…
- Ty też go nie miałeś, Cloud – szepnęła Tifa przygryzając wargi.
- Wiem.
- Ale jednak – zaczął ponownie – nie wydaje mi się, żeby miała coś wspólnego z tamtą sprawą… Zresztą możliwe, że zwyczajnie zalazła komuś za skórę… wersji może być bardzo wiele.
Tifa pochyliła głowę.
- Cloud.
- Tak?
- Jej nazwisko…
- Wiem.
- Może pójdziemy za tym tropem... myślisz, że ona ma coś wspólnego z Vincentem?
- Nie wiem. – Cloud wstał od stołu. – Jutro pojadę go poszukać. Może wtedy się czegoś dowiemy… - powiedział, patrząc w okno – A teraz idę spać, nie ma sensu czekać na Barreta – dodał.
- Racja. – Uśmiechnęła się Tifa. - Dobranoc.
- Dobranoc.