Wow, dzieci, co wy chcecie od dupeczek z Dead or Alive? Film był po prostu cudowny! Przesycony seksapilem do granic mych najdzikszych snów, do tego te aktoreczki <ahem "She got BIGGER boobs!">, w postaci cudnej Holly Valance <ach, ocieka mi łzą oczko na wspomnienie teledysku Kiss Kiss - swoją drogą, piosenka bardzo "ciepła" w odbiorze>. Fabuła jak to fabuła - miooooodzioooooo! W końcu coś, nad czym nie musiałem wysilać swych przemęczonych szarych komórek, tylko pozbawiona jakiekolwiek sensu akcja, akcja i jeszcze raz kobiety! Dla mnie bomba w zabójczej postaci! Sceny walki były po prostu oszołamiające <ach, aż chciałem przytulić - m o c n o - Helene, gdy przegrała... swoją drogą, niezły tyłeczek miała>.
Ale poważnie... Wiecie, co w tym filmie najlepszego? To, że jest *luźny*. Zadnych tekstów o świecie itd, czy innego tego typu fusów. Zwykłe nawalanie, żadnej większej głębi. W ogóle, to rany, film mi się podoba niesamowicie. Dialogi są naprawdę fajne w odbiorze <choćby scena w łóżku, gdy słodka Armstrong - wow - leżała w łóżku sam na sam z Christy i wparował jej ojciec, czy gdy ten cwaniak pokonał tego dużego kolesia rzutem buta i tu kolejny dobry komentarz: wow>, a niektóre sceny zrealizowane były z zabójczym przymrużeniem oka <pojedynek Zaxa i Armstrong>. Do tego luzackie podejście aktorów do wygłaszanych przez siebie kwestii - dobrym przykładem byłaby scena Wetherby, gdy fantazjuje na temat Heleny. Ogólnie film mi się podobał. Ba! Nawet kamerzysta dał sobie spokój z pompatycznością i co zrobił? Super nakierowanie kamery na śliczne pośladki z pojedynku Christy VS Helena. Po prostu luźny film.