łah ludzie.. laboratoria z chemii żondzom... ja VS fiolka z różowym płynem, którego składniki mam zanalizować, używając do tego palnika i dowolnych substancji chemicznych, w które mieliśmy zaopatrzony barek hehehe.... najpierw się okazało, że z pośród trzech substancji (konkretnie to kationów srebra, ołowiu i rtęci) w mojej zlewce nie ma ani jednej... heh.. więc z pomocą pani prowadzącej zacząłem realizować to, co ma być na następnej lekcji, czyli wykrywanie kolejnych zabawnych rzeczy... damn... najpierw otrzymałem coś, co śmierdziało zgniłymi jajami, potem coś, co waliło amoniakiem tak, że kumpel prawie przytomność stracił, a na końcu jakąś białą zawiesinę, która wyglądała bardzo dwuznacznie... a na końcu, jak mieliśmy szkła umyć, to z kumplem zaczęliśmy mieszać po cichu losowe substancje hehehe... wyszło nam coś, co wpierw było pomarańczowe, potem różowe, potem brunatne, a na końcu wyglądało jak herbata.... łah.. coraz zabawniej jest na tych moich studiach...