Ja na maturze nie ściągałem, bo i po co? Matmę pisałem jeszcze nawalony po urodzinach siostry a i tak zdałem na ponad 50%. Mazurit, mi na prawdę niektóre rzeczy kompletnie nie były potrzebne, jak na przykład znajomość jakichś niszowych wierszy, które przerabialiśmy. Taka wiedza z przedsiębiorczości, którą lubiłem jak najbardziej, albo wszystko co z programowania czy tam grafii komputerowej wyniosłem.
Wiedziałem co chcę robić i do tego bardziej się przykładałem. Mam takie szczęście, że głupi nie jestem i mimo zlewania szkoły średnią miałem 4,55.
No, ja wiem o co Ci chodzi Musiol, bo i u mnie taka sytuacja była. Ty jednak masz jakoś poukładane i umiesz selektywnie wybierać, oraz wiesz gdzie szukać jakby co (i to co Ci ktoś poda nie bierzesz całkowicie na "tak", tylko podchodzisz krytycznie i jeszcze się co do tego upewniasz).
Tutaj mówisz o zbędnej "znajomości jakichś niszowych wierszy", no ale lepiej, żeby były jakieś niszowe niż prostackie - o ile tak o wierszach w ogóle można powiedzieć - i do niczego nie skłaniające. Poza tym, nieraz twoje kompetencje sprawdzane będą, nie tylko pod względem rzeczowości, ale i intelektualnym, no chyba, ze szef to też jakiś koleś na styl filistrzańskiego snoba.
Podobnie, jak Ty i ja sądzę, że głupi nie jestem, ale mimo to także się przejechałem co do pewności tego co mówię i oceny innych ludzi, także pokora i dystans do pewnych kwestii to podstawa już dla mnie. Sama średnia (dyplom itp.) nie musi jednoznacznie określać i etykietkować, gdyż robi to sama osoba własnym postępowaniem i ogólną prezentacją (wiadomo i taki głupek może wyjść na intelektualistę, jeśli zna się na autoprezentacji).
Wracając do "przydatności i doboru wiedzy", to mam znajomego, który jest pierwszym rocznikiem, który uczęszcza do szkoły sportowej (szczebel ponadgimnazjalny). Pytam się go, czego on tam się uczy? Odpowiedź, jaka pada, jest w 80-90% taka sama jaką ja bym udzielił w mojej szkole. A ludzie mówią o specjalizacji (swoją drogą to dlaczego robią "masówkę na studiach") w szkole, trudno tutaj zmienić trochę program i powiedzmy skupić się w biologii na odżywianiu i diecie, w historii wrypać blok historii sportowej, a nawet na j. polskim przytoczyć teksty pochwalne (peany dla sportowców) i w ogóle ideał kalokagatii. Jestem więc za takim (specjalizującym) rozwiązaniem, ale tylko w określonej formie (o której nie będę już pisał).
Nie chciałbym ponadto, aby całkowicie krytykowano i rezygnowano z humanistycznego podejścia, na kierunkach typowo ścisłych (i na odwrót), bo potem taka osoba nie będzie umiała się odnieść do świata i twórczo myśleć (tj. zgubi gatunek ludzki). Będzie ona wprawdzie wiedziała - wracając na grunt gier wideo - jakie nowinki gameplay'owe zaprezentowano w God of War, ale czy zrozumie, czym jest problem ananke Kratosa? Będzie wiedziała jak zmieniały się technicznie kolejne odsłony FF, ale nie dostrzeże ewoluującej kreacji, która oscyluje wokół utopii, antyutopii, i dystopii. W sumie to tutaj skończę, bo to rozmowa na bezpośredni kontakt.
Zgadzam się, że matura to stosunkowo prosta sprawa.
Dla mnie, nie była ona prosta, z jednego względu. Kiedy wiem, że coś - tak prozaicznego jak papierek - ma decydować o moim przyszłym życiu, i miałoby mnie zarazem jakoś zaszufladkować, to wtedy strasznie się denerwuję, a zdenerwowanie jest moim złym doradcą (wszystko mi się paćka, wylatuje z głowy itp.). Owszem potrafię w luźnej rozmowie, z jajcem podejść i omówić temat (problem), ale na egzaminach zawsze mnie jakoś zatyka, nie lubię po prostu tego ewaluacyjnego czynnika, który wisi nade mną, jak ta przysłowiowa kostucha... brrrrr... wróciły niemiłe wspomnienia...