W ogóle trochę mało się udzielam ostatnio na forum, to może napiszę co i jak u mnie.
[blog=Tant-bimbrownik]
Dostałem dzisiaj od mikołaja pół litra spirytusu, a więc znowu czeka mnie zabawa w tworzenie wódki. Moja pieprzówka wyszła taka pyszna, że łach, dzięki dokładnie wyliczonemu woltarzu (na 40%) oraz idealnym proporcjom miodu i pieprzu, dzięki którym wódka pozostawała pieprzna i przyjemnie drapiąca w gardło, jednocześnie nie wykręcając mordy, ani nie będąc ani trochę słodką. Aż szkoda, że jej nie próbowaliście - niby jeszcze krowa została, ale się raczej z nikim już nie podzielę. Może przepis rzucę do tematu o jedzeniu, jak ktoś będzie zainteresowany.
Wracając do mikołajowego spirytusu - macie jakieś sugestie jak go wykorzystać. Ja mam jeden pomysł już, który chciałbym przetestować, ale nie jestem jeszcze pewien na jaką wersję przepisu się zdecydować. Chciałbym tym razem zrobić cytrynówkę, ale nie na zwykłych burackich cytrynach, tylko na limonkach. Znowu osłodzę ją miodem, żeby jej naturalna kwaśność cytrusów i równie naturalna ohyda etanolu zostały zneutralizowane na tyle, ażeby wódkę dało się pić bez zapijania i aby jej smak cieszył. Ma ktoś jakiś dobry, sprawdzony przepis na cytrynówkę, który mógłbym zaadaptować na moje limonówkę?
[/blog]
[blog=konsole,komputry i inne takie]
Jakiś tydzień temu przeszedłem BioShock, czyli jedną z gier, które dawno temu kupiłem, a nie otworzyłem nawet z pudełka. Kawał dobrej gry, klimatycznie bardzo mi się kojarzyła z Falloutem 3, w szczególności jak się w F3 biegało po tych nieszczęsny kryptach pełnych zombie i jakichś duchów. Najlepiej z gry zapamiętałem muzykę, czyli kilka tracków z połowy minionego wieku ala Fallout + świetne, trzymające w napięciu kawałki, sprawiające, że wolałem nie wbiegać na pałę do nowych pomieszczeń. Mechanika rozgrywki fajna, chociaż plazmidy pod koniec przestawały być zupełnie przydatne. W ogóle poziom gry, przynajmniej na normalu, był zatrważająco niski. Początkowo godnymi przeciwnikami są jedynie Big Daddy, ale jak się dostaje granatnik to Rosie już przestaje być groźna. Apteczki, amunicja i broń leżą wszędzie, zupełnie jak w Fallout'cie i nie wyobrażam sobie, aby mi się mogła wyczerpać. Nie wiem jak ciężko jest na Hard, ale na Normal było banalnie. Wnerwiło mnie też zakończenie, które faktycznie było fajne, ale wchuj krótkie - japończycy przyzwyczaili mnie do pięciominutowych wstawek filmowych na koniec gry, a tu co? Minuta i bezceremonialny powrót do menu głównego. Szkoda, bo fabuła była na tyle porywająca, że takie odwalone zakończenie pozostawia niedosyt. Nie mniej jednak gra zajebista - teraz czekam aż będę miał dużo wolnego czasu w dalszej perspektywie, aby zainstalować Mass Effect.
[/blog]
[blog=studia, nerd stuff]
Nie wiem jeszcze jak z tym wyjazdem do Lublina, na który mnie opiekunka i promotor chcą wyznaczyć, ale póki co robię trochę wstępnych pomiarów do swojej magisterki na laboratorium dydaktycznym. Mam tam swój masakryczny sprzęt, rozstawiony na jednym ze stołów i co kilka dni przychodzę, aby się nim pobawić. Goniometr, bo tak wabi się moje nowoczesne urządzenie analityczne, to żeliwna konstrukcja złożona ze starych części od mikroskopu, małej lampki i plastikowej łaźni wodnej o wymiarach 10x10cm, zmontowana pewnie jeszcze za komuny przez jakiegoś szalonego magistranta. W skrócie stosuje się to, żeby sobie w powiększeniu obejrzeć kropelkę wody (albo jakiegoś roztworu) i móc zmierzyć jak bardzo jest ona wypukła. Pomiary jednak sprawiły trochę problemów, pomimo tego, że działałem dotąd na prostych substancjach (roztwory wodne soli kuchennej) - w dużym skrócie kłopotem jest opracowanie dobrej, powtarzalnej i dokładnej metody wyjaławiania szkiełek nakrywkowych po każdym pomiarze, żeby kropla się na pewno zawsze tak samo rozłaziła. Stosując aktualnie najdokładniejszą ze sprawdzonych metod, teraz każdą płytkę będę moczył w metanolu i podpalał zapalniczką albo nad palnikiem Bunsena - mała rzecz, a cieszy, bo już widzę zazdrosne spojrzenia laborantów, którzy muszą coś miareczkować albo mierzyć elektrodami, a ja tymczasem bawię się ogniem w laboratorium. A, przy okazji - kropelka stężonego kwasu siarkowego na palcu wcale nie boli tak, jak się wydaje i nie przeżera ci ręki na wylot. Po prostu dość irytująco piecze, ale po zmyciu wodą nawet ślad specjalnie nie zostaje.
tl;dr - Wożę się w białym fartuszku po laboratorium i bawię się otwartym ogniem, stężonym kwasem i acetonem (najczęściej wszystkimi na raz).
[/blog]