Co do woja - zraziłam się do wojska jako takiego, po tym, jak mój stary, zawodowy "żołniesz", młodszy chorąży, który przeszedł na emeryturę około równej czterdziestki, podczas lat 76-87 popadł w tak poważny alkoholizm, że zniszczyło to życie jego, jego rodziny, jego dalszą karierę wojskowego a w końcu wykorkował. Stary zaczał pić na różnego rodzaju delegacjach, wyjazdach i tak mu i jego kolegom zostało. Nigdy nie zapomnę jak mi dziadek opowiadał o tych telefonach do matki od dziwnych kobiet, treści coś jakby "czemu ty w końcu nie umrzesz i nie zostawisz Andrzejka". No i w końcu poszła za tą radą. Gdyby stary się obudził, miałby teraz niezgorszy stopień i emeryturę, ale że wolał towarzystwo butelki, to jego sprawa.
Well, ludzie w tamtych czasach mieli różne pomysły, często słabą siłę woli. I pewnie wyładowuję swoją frustrację na złym obszarze, ale walę to i to co ludzie o tym myślą.
Jednocześnie znam dorosłych ludzi, którzy przetrwali w woju tamte czasy i sa dobrymi ojcami i się po prosu dziwię, czemu padło akurat ma nas.
Mimo iż myślę to co myślę, lubię militaria. Niestety, po tatku oprócz gęby i identycznego układu znamion na ramionach, odziedziczyłam leniwą dupę i zajebisty brak zacięcia do czegokolwiek. Gdyby sprawy poszły inaczej i gdybym w tym momencie miała silniejsze ciało, nie wahałabym się ani chwili, choćby mieli mnie tam upokarzać. Bo gorzej jest jeśli się nie ma celu w życiu i nie ma nikogo, kto by dobitnie wydał ci rozkaz 'przeżyć'.