DreamFall - napiszę wprost: gra mnie urzekła jak żadna inna na przestrzeni tych kilku ostatnich miesięcy. A co w niej takiego wspaniałego, oprócz klimatu, doskonałej i wybornej jak wino fabuły? Bohaterowie! Naprawdę, postacie są bardzo wyraziście naklreślone i takie, z którymi można bez trudu się utożsamiać. Fabułę przedstawię w skrócie, bo pisać na jej temat coś wiecej, to grzech. Wcielamy się w postać ślicznej, młodej kobiety, Zoe Castillo, która wplątuje się w aferę swego życia, oddając małą przysługę swemu byłemu chłopakow: dostarczenie przesyłki. Gra się zaczyna typowo, ale później, to już poezja i wspaniala baśń. Graficznie jest bosko! Już na samym początku, w Menu, szczęka mi opadła: wolno opadajaće płatki śniegu na tle himalajów, a później jest już tylko lepiej. Każda z lokacji ma swój własny, charakterystyczny styl, niepowstarzalną atmosfere, który urzeka. Np: mieszkanie głównej bohaterki - niby nic nadzwyczajnego, ale urzeka, tak samo jak i pozostałe lokacje, które choc zrodzone ze snu, sprawiają wrażenie realnych, wręcz namacalnych. Zagadki są bardzo logicznie ze sobą powiązane, poza jedną <znajdź melodię... mnie słoń na ucho nadepnął i nie miałem pojęcia, czego ode mnie oczekują wogóle>. Dialogi, to prawdziwa uczta dla uszu - są bardzo żywe, wręcz ludzkie <ot: Zoe nie pamięta, jaki jest dzien po przebudenie - jej komentarz :"To żałosne". - uśmiałem się, bo sam nie pamiętam, jaki jest dziś dzień>. Wydanie oryginalne również zachwyca - gustowne 2 opakowania dvd, jedno zawiera grę, a w drugie soundrack, obydwa zaś zamknięte w w ślicznym opakowaniu na rzepę, bardzo fajnie wykonanym. Co tu pisać - po prostu zapuścić sobie gre i trafić do jednego z lepszych światów, jakie mi było dane ujrzeć na ekranie monitora. Dla mnie jedna z gier, które będę wspominał z łezka w oku za te kilkanaście lat. Jeśli chodzi o minusy - w niektórych miejsach przekłamania graficzne i ciągłe doładowywania innych lokacji. Trochę szkoda, ale naprawdę: baśniowy klimat rekompensuje wszystko!
Call of Juarez - pomyłka. Fabula przedstawia losy Billego, który zostaje oskarżony o zabicie matki i ojczyma. Ucieka, a ściga go wielebny pastor, który sięga po bibilę z taką częstotliwością, po jaką sięga colta. Wcielamy się w tych dwóch jegomości, co jest ciekawym pomysłem, ale i oznacza to również, ze gra jest liniwoa jak jasna cholera, albo w klimacie gry: gówno na którym latają muchy. W każdym razie, zawiodlem się: spodziewałem się szukania złota, klimatu z westernów takich jak The Good The Bad and The Ugly <swoją drogą polecam>. A otrzymałem trywialną strzelanke i skradankę <bez jaj - Billy tylko ucieka, nie walczy... ciągle się skrada, jak panienka salonowa>. Grafika to jakieś przekłamanie technologicznie - owszem, czuć ten "brud" westernów, ale ludzie, bez przesady! Wymagania ma to to że ho ho, a widoki gorsze niż w Oblivionie. Swoją drogą, lokacje długo się ładują - nieco krócej, niz w Chrome <na którego silniku gra hula>, ale co to za poceiszenie? Jak dla mnei gra do zaliczenia i jeszcze szybszego zapomnienia. Gra jest cholernie krótka - na jej ukończenie wystarczy jeden dzień <jakieś 8 godzin około>. Ma klimat dopiero gdzieś tak w połowie.
DarkStar One - kosmiczny symulator w stylu FreeLancera z domieszką X. Walczymy, zwiedzammy spory kawał <doceńce grę słowną> galaktyki, poszukując artefaktów do naszego statku, który możemy modyfikować jak w prostym jRPG. Szkoda tylko, że możłiwosci niby jest dużo, ale w praktyce, to tak sobie działą. Wcielamy się w postać młodego pilota, swieżo po szkole: Kyrona, który szuka Jacka, którego obwinia o śmierć ojca, a o którym zdobył informację dzieki Robertowi <co za typowy trójkącik w space operach>. W każdym razie, wykonujemy róźne zadania dla wielu ras, przyłacza się do nas śliczna <...> bohaterka i tak to się kręci przez całą grę. W sumie nie było tak źle <grafika to całkiem całkiem>, ale... Głupota fabuły mnie poraża - jak ktoś wogóle gra, to go naprawdę niczym nie zaskoczy <choć się stara>, również i zakończenie takiego typowo Star Warsowe. Innymi słowy: pograć można, ale jeśli masz coś lepszego, to lepiej zajmij się czymś lepszym.
Thef: Deadly Shadows - dosyć... specyficzna produkcja. Klimat ma bardzo dobry, ale upierdliwy. Wcielamy się w złodzieja Garretta, który kradnie co popadnie na zlecenie tego, kto da więcej <głownie na swe własne widzimisię>. Gra hula na silniku Deas Ex: IW, co widać, słychać i czuć. I to jego największa wada <bez żartów, doczytywanie lokacji, w której rozgrywa sie misja, grozi zgbueniem się w tym czymś>, jak i zaleta <wyborna gra świateł>. Potrzeba do niej dużo cierpliwości, najlepiej grać w nocy i ze sporą ilością herbaty. W sumie pograć można, bo jak na razie lepszej <jest inna?> symulacji złodzieja w świecie fantasy po prostu nie ma. Ja osobiście dawkuję sobie tę przyjemność, bo inaczej znudziłaby mi się bardzo szybko.