Film, choćbym nie wiem jak dobry, nigdy nie zastąpi dobrej książki. To zupełnie nie ten klimat. No bo idziemy do kina i co? Jakiś gruby koleś/duży zasłania nam pół ekranu, do tego trzeba czytać te cholerne napisy <osobiście, mnie to nie przeszkadza, dzięki Falloutowi> śmiejąc się w duchu z kretyńskiego tłumaczenia niektórych filmów... Że nie wspomnę o irytujących dźwiękach np.: popcornu, chipsów i innego tatajstwa. Oczywiście, w domu jest podobnie <nie zawsze, ale jednak>.
A książka? Ech... Zamist 2 godzin <czasami 3, albo 1.5> oglądania, można się poświęcać tygodniami na czytanie i zrozumienie danej powiści, czerpiąc przy tym większą frajdę, aniżeli przy najlepszym filmie. Książka rozwija wyobraźnię, a tej nawet najnowocześniejsze efekty specjalne, po prostu nigdy nam nie zastąpią. Do tego zawsze można wygodnie usiąść w fotelu, słuchając rocka <kolejny plus, gdyż podczas oglądania filmu z góry jestesmy skazani na ścieżke dzwiękową twórców>, bądź w ciszy i spokoju, popijając herbatą/colą/innym szlachetnym trunkiem. Ta, nie ma jak dobra książka.
A "Ogniem i Mieczem" próbowałem czytać. Naprawdę próbowałem, ale cóż - nie znoszę lektur szkolnych, gdyż są nudne, nieciekawe i przedstawiony umarłym językiem <są "lekkie" problemy w ich zrozumieniu>. Chociaż musze przyznać, że przy "Szatanie z 7 klasy" bawiłem się wyśmienicie.