Pozwolę sobie zamieścić jeden rozdział z pisanej przeze mnie powiastki. Ot, żeby parę osób mogło go skopać <niech to szlag, herbata mi się skończyła i mi odbija...>.
Ahenmm... Akcja la laalal alala .... Musze wymyśleć tytuł jakiś... Niech będzie - "Pchle zadanie"
eDIt: Damn, od kiedy ktoś limity znaków ustala?
---------------------------------------
Ilaejczyk w krótkich, granatowych włosach, w całości pokryty zbroją płytową z białymi wzorami, kłócił się z innym osobnikiem swej rasy. Choć to i tak za delikatne słowo.
- Na Ladine, jak śmiesz mi odmawiać mej świętej powinności?! –
Arek stanął wraz z dzieciakiem tuż obok. Ziewnął, przysłuchując się rozmowie.
- Nie dasz sobie rady… -
- Z moją boginią będącą mą tarczą i orężem, na pewno podołam! – pasja i zaangażowanie biła mu z oczu, niczym ogień.
Znowu ziewnął. – Gadka fanatyka? O rany… To będzie niezłe. -.
- Nie masz doświadczenia, poza tym nie chcę, żebyś wybił wszystkich co do nogi… -
- Jeśli zaprzedali swe dusze złu, z przyjemnością wyślę ich przed oblicze Sędziny! –
- Powiedziałem nie! Nie potrzebujemy tu fanatyków religijnych! –
Uśmiechnął się w zrozumieniu. W końcu ostatni, których spotkał w Snas’a, próbowali żywcem spalić deamroczyka.
- Co mam więc uczynić, by Sędziny łaska spłynęła na ciebie w zrozumieniu mych czystych intencji? –
- Samego nikogo tam nie wyślę, musiałbyś…-
Podszedł nieco bliżej.
- Przepraszam… -
Obydwaj ilaejczycy w końcu zwrócili na niego uwagę.
- A ty czego chcesz chłopcze? Nie prowadzimy rekrutacji. – odezwała się istota w ciężkiej, skórzanej zbroi.
- Słyszałem, że macie problemy z gildią złodziei i…-
- O nie, nie wpuszczę tam żadnego dzieciaka! Już i tak mam dosyć trupów w kanałach z powodu szczurów, nie potrzebuję kolejnego gówna, którym to *ja* musiałbym się zająć. –
Zapłonął w nim żar. Ledwo go w sobie zdusił.
- Ja chcę zapłaty, ty świętego spokoju. Wiec sądzę, że się dogadamy. –
Osobnik zmierzył go od stup do głów. Wydawał się zaskoczony słowami.
- A umiesz walczyć chociaż? –
- Tak! – krzyknął iras.
Wszyscy troje zerknęli na dzieciaka.
- Nie pytałem ciebie *mieszańcu*. –
- Raczej umiem. Poza tym, jakoś nikt się nie pali z podjęciem tego zadania, inaczej byś w ogóle ze mną nie rozmawiał. – zignorował reakcję irasa.
- Chcesz puścić tam tego chłopca, który ledwo co poznał smak życia, a nie wojownika Ladine? – odezwał się nagle ilaejczyk w zbroi.
Istota zerknęła na obydwu. Uśmiechnęła się zadowolona.
- Dobra, zrobimy tak… - zwrócił się do Arka – Jesteś młody, to fakt, ale nie brak ci oleju w głowie. A ty… - teraz do ilaejczyka w zbroi – Jesteś sługą Sędziny, ale gówno wiesz o życiu. Dam wam tę robotę, pod warunkiem, że będziecie ze sobą współpracować. –
- Ty chyba żartujesz? Mam pracować z tym *fanatykiem*?! – nie podobało mu się to.
- Ja również twierdzę, że ten pomysł jest zbyt pochopny, by wprowadzić go w życie! – przytaknął mu ilaejczyk.
- Widzę, że doskonale się rozumiecie! – nagle spoważniał – Albo zrobicie to razem, albo wcale. –
Arek zerknął na „towarzysza”. Twarz smukła, bez żadnej widocznej blizny, miecz przypięty do pleców… Westchnął.
- A co z nagrodą? –
- Nasz szlachetny czyn wynagrodzi nam Ladine! –
- Może *tobie* wynagrodzi, mnie nie. – syknął.
- Dopiero co połączyliście siły, a już się kłócicie? Dobrana z was para, no nie ma co! – zaśmiał się przyjaźnie. – Dam wam sto sztuk złota, wiec albo przyjmiecie, albo nie. –
- Sto sztuk? Na nas dwóch? – zapytał, niedowierzając.
- Bierz, albo spadaj. Nie mam czasu na marnowanie go dla was. – machnął ręką lekceważąco – Poza tym, mi nie zależy na wymordowaniu całej gildii, niech tylko przez dwa eigony zaprzestaną napadać kupców na drogach. Jeśli uda wam się z dojść z nimi do porozumienia, dorzucę dwadzieścia sztuk. –
- Pięćdziesiąt. –
- Dwadzieścia. Jeśli jesteś taki chciwy, to przy trupach na pewno coś znajdziesz. –
- A chciałeś uniknąć przecież rzezi… -
Obydwaj milczeli przez dłuższą chwilę.
- Dobrze… - pierwszy wymiękł ilaejczyk – Dorzucę te pieprzone trzydzieści sztuk, ale… -
- Słuchaj, to zadanie jest i tak wystarczająco niebezpieczne. Jeśli ich wszystkich wyrżniemy, ktoś na pewno zajmie ich miejsce, a tobie będzie się chciało użerać z nowymi? –
Znowu zapadła cisza. Nawet ilaejczyk w zbroi wydał się zaskoczony jego słowami.
- Dobra, pięćdziesiąt sztuk złota ty zasrana pijawko! – krzyknął – Będę czekać w środku, ale niech nie zajmie to wam za dużo czasu. Jeśli nie uda wam się dojść z nimi do porozumienia w przeciągu trzech dni, to wyślę tam swoich ludzi! –
Nie czekając na ich odpowiedź, zniknął za drzwiami okrągłego budynku, trzaskając nimi wkurzony.
- Na Ladine, dziękuję ci za twe wsparcie! – ilaejczyk w zbroi ukłonił się lekko – Teraz jednak muszę wypełnić to zadanie, gdyż nie mogę dłużej pozwolić na rozprzestrzenianie się zła! –
- A wiesz, gdzie iść? –
Milczał.
- No tak, to było do przewidzenia. – złapał się za czoło zrezygnowany – Słuchaj, zrobimy to razem, dzielimy się po równo. – zwrócił się do irasa – Dobra, zaprowadź mnie tam do siedziby gildii, albo chociaż w miejsce, gdzie „może” ona być. –
- Tak panie. – kiwnął przy tym głową.
Ruszył wolnym krokiem, jakby chciał odłożyć to wszystko w czasie. Po paru chwilach, podjął rozmowę ilaejczyk. Akurat wtedy, gdy miał przejść w stan „zawieszenia”.
- Jak brzmi twe imię? –
- Arek. – syknął, lekko zirytowany.
Chciał mieć tę całą „współpracę” za sobą. Na nieszczęście, potrzebował złota, zanim będzie w stanie wyruszyć do Sunanderu.
- Me to Kael Sanelel’a. Zdradź mi aprosze, dlaczego chcesz pomóc w mej szlachetnej misji? –
- Dla nagrody? Czy to nie oczywiste? –
- Rozumiem więc… Czy to oznacza, że zło trawiące ten świat nie ma dla ciebie zadanego znaczenia? –
- A powinno? – zapytał z ironią.
- Ależ tak, oczywiście! Jeśli nie zostanie one wyplenione, to żadnej z ras nie będzie żyło się lepiej! –
- Słuchaj, nie obchodzi mnie to, wiec daruj sobie te świątobliwe gadki, dobra? –
Ilaejczyk zamilkł zgaszony ostrymi słowami. Arek wyłączył swe myśli, ponownie przechodząc w stan zwieszenia. Przez całą drogę jednak, przechodziły mu po ciele ciarki, jakby podświadomie czuł zagrożenie.
Chłopak zatrzymał się przed uliczką pomiędzy rozpadającymi się budynkami.
- Jesteśmy na miejscu panie. – zwrócił się bezpośrednio do Arka.
- Co? Tutaj? Nie możesz zaprowadzić nas do środka? –
- Nie panie, dalej jest dla mnie zbyt niebezpiecznie. – wbił wzrok w ziemię.
Westchnął. Wyjął z prawej kieszeni mieszek.
- Masz. – wręczył mu dwie sztuki złota. – Czekaj tu gdzieś na nas w pobliżu do zmroku. Jak nie wrócimy, to idź do tamtych istot, jak wrócimy, zaprowadzisz nas z powrotem do tego, no… Do straży. –
- Dobrze panie. – nie mógł pohamować uśmiechu na widok złota.
Wyminął ich, oddalając się w pobliskie zabudowania. Arek spojrzał na przejście. – Idealne na zasadzkę. – pomyślał. Na górze, pomiędzy oknami, zawieszone były ubrania. Dziurawe, mdłe, pozbawione jakichkolwiek ozdób. – Więc slumsy? Cholera, typowe… -. Trzymał dłoń blisko rękojeści sejmitara. Obejrzał się. Dopiero teraz zauważył, że praktycznie byli sami.
- Jesteś dosyć szczodry jak na kogoś, kogo nie obchodzi nikt poza nim samym. – podsumował ilaejczyk.
- Te, serio? –
- Tak, inaczej nie dałbyś temu biednemu chłopcu dwóch sztuk złota. –
Zignorował go. W końcu skąd mógł wiedzieć, że został wcześniej wynajęty przez tamtą piątkę, co oznaczało, że mógłby ich teraz zostawić. A tak? Dzięki złotu, kupił sobie potrzebną mu na razie lojalność.
Wszedł do alejki. Ostry smród rzygowin, śmieci, był nie do wytrzymania. – Myśl o złocie, złocie. -. Miał wrażenie, że za chwilę zwymiotuje. Nagle z rogu budowli wyłoniły się dwie postacie, tym samym blokując drogę. Ubrane w całości na czarno. Obejrzał się. – "kurczaczek"… -. Tył również został zablokowany, tym razem przez trójkę istot. Kael wyjął zza pleców długi, dwuręczny miecz, uderzając nim ostro o ziemię.
- Zapuszczacie się na nasz teren bez „ochrony”? – zapytał ilaejczyk stojący po prawej – To może was kosztować życie, albo sporo złota… -
- Gińcie plugawcy! – krzyknął Sanelel’a, unosząc wysoko w górę miecz, biegnąc na nich z pasją w oczach.
Arek podstawił mu nogę, tym samym przewracając na ziemię. Ilaejczyk w czerni zaśmiał się, co nie powstrzymało go, ani jego towarzyszy przed wyciągnięciem noży.
- Najwidoczniej masz więcej rozsądku, niż twój partner. – podsumował, nakazując wszystkim opuszczenie broni gestem dłoni – Czego chcesz? –
- Zaprowadź mnie do swego przywódcy. – syknął.
- Chcesz z nimi rozmawiać?! – krzyknął mu w wyrzucie Kael, podnosząc się z ziemi – Na Ladine, ten czyn się nie godzi! –
Zignorował go.
- W jakiej sprawie? – zapytał ilaejczyk.
- W sprawie ataku na kupców. –
- Wiec jesteście od straży? –
- Ta. –
Nastąpiło poruszenie wśród złodziei.
- Czemu uważasz, że nasz szef będzie chciał rozmawiać ze sługusami psów? –
- Tak dobrze go znasz, że możesz podejmować za niego decyzję? –
Ilajeczyk milczał.
- Wiesz o tym, że mogę cię zabić w każdej chwili? –
- Masz pewność? –
Kael Sanelel’a mocniej zacisnął dłonie na rękojeści miecza. Ilaejczyk zmierzył ich obydwu, jakby oceniał wszystkie za i przeciw.
- Dobrze, chodźcie za mną. –
Arek ruszył z wolna za nowymi przewodnikami. Trójka pozostałych złodziei trzymających się z tyłu, w mig ich otoczyła, wciąż trzymając noże w pogotowiu.
- Nie rozumiem, jak możesz chcieć z nimi rozmawiać. – z oczu Kaela bila nienawiść – To złodzieje, mordercy, przez których nie jedna rodzina opłakiwała swój los! –
- Twoja bogini, Sędzina… Powiedz mi, czy ona wydaje wyrok jedynie na własnych przypuszczeniach, czy wpierw „łaskawie” wysłuchuje obydwu stron? –
Ilaejczyk milczał. – Ta… Co za idiota. Mi tylko zależy na tym, by jak najwięcej zarobić! – pomyślał. Kierowali się do zniszczonego, rozpadającego się budynku, którego masywne drzwi wybijały się na tle reszty. Miał wrażenie, że całość runie, jeśli tylko ktoś choćby kichnie w środku. Złodzieja weszli bez żadnych słów, on tuż za nimi.
Pomieszczenie było słabo oświetlone dzięki nielicznym promieniom światła, którym jakimś cudem udało się przedrzeć przez gęste od brudu okna. Na środku stał pusty, zakurzony stół. Pod ścianami zaś inni ilaejczycy, w milczeniu obserwując nowo przybyłych. Arek z łatwością dostrzegł, jak wszyscy trzymając dłonie blisko noży, gotowi w każdej chwili zaatakować. – No to żem się wpakował. – pomyślał, starając się powstrzymać strach. Przewodnik wyminął stół, obracając się ku nim dopiero przed drewnianymi schodami, znajdującymi się przy północnej ścianie.
- Broń zostaje tutaj. – oznajmił chłodno.
Kael Sanelel’a rzucił miecz na stół. Arek nie zareagował.
- Na co czekasz? – ponaglił go złodziej.
- Nie… -
Ilaejczyk kiwnął jedynie głowa. Nagle przy gardle Kaela znalazł się nóż, gotowy w każdej chwili pozbawić go życia.
- Albo zostawisz, albo twój towarzysz zginie, a ty po nim. –
Jakaś część niego chciała uciekać, podczas gdy druga przyjąć wyzwanie…
- Jest nas tu dwóch. Jego możecie zabić w każdej chwili, zaraz potem mnie… Nie zostawię swej broni. –
Kael patrzył na niego bijącymi od nienawiści i niezrozumienia oczyma.
- Czym jest ona dla ciebie? Jest aż tak cenna? – zapytał złodziej.
Arek wolno odsunął pelerynę. Na widok zardzewiałego sejmitara, ilaejczyk zaśmiał się w niebogłosy.
- Ryzykujesz życiem dla *tego*?! –
- Nie zrozumiesz… - syknął, hamując w sobie żar.
Oczy ilaejczyka spoważniały, podczas gdy twarz dalej była wykrzywiona w uśmiechu.
- Dobra, możesz je zachować. Nawet jeśli zaatakujesz to i tak gówno zrobisz. – podsumował, dając znak głową.
Złodziej puścił Kaela. Złapał się on za gardło, łakomie połykając powietrze. Przewodnik wszedł na górę. Tuż za nim Arek, nie zwracając uwagi na swego „towarzysza”.
Górne piętro było pozbawione jakichkolwiek elementów mebli, poza krzesłem stojącym najdalej przy ścianie. Zajmował je osobnik w czerni, z narzuconym na siebie czarnym kapturem. Towarzyszyły mu dwie ilaejki, z serią małych noży przypiętych do klatki piersiowej i pasa. W rogu Arek dostrzegł jeszcze parę osób. Wydały mu się znajome. Stanął wraz z Kaelem kilkadziesiąt kroków przed krzesłem.
- Po co ich do mnie przyprowadziłeś? – odezwał się osobnik.
Miał dosyć stary głos.
- Chcieli z tobą porozmawiać szefie. –
- A ty ich po prostu ot tak sobie przyprowadziłeś? –
Ilaejczyk cofnął się za nich, niczym skarcony piec.
- Czego chcecie? –
- Żebyś… - nie zdążył dokończyć.
- To on! – krzyknął nagle ktoś z rogu.
Dwie ludzkie kobiety wyłoniły się z cienia. Arek dopiero teraz je rozpoznał. – Jasna cholera… -. A za nimi pozostali bandyci, których puścił wolno te parę dni temu.
- On? – zapytał szef – Ten dzieciak zabił troje z was? –
- Tak. – potwierdził mechanicznie sztukmistrz.
Przywódca parsknął śmiechem.
- Więc o tobie tyle słyszałem… Interesujące. Masz moją uwagę, wykorzystaj ją mądrze. –
- Czego chcesz w zamian za zaprzestanie ataków na kupców przez dwa eigony? –
Przywódca złodziei zaśmiał się. Nie był to jednak śmiech pełen przyjaźni, czy poczucia humoru. Po prostu był.
- Jestem pod wrażeniem… Oferujesz mi rekompensatę, zamiast po prostu tego zażądać. –
Machnął dłonią na bandytów, którzy wrócili pod ścianę. Ludzkie kobiety wahały się przez chwilę, ale ostatecznie poddały się.
- Pomyślmy… Mam problem z jednym z moich podwładnych: Taelem. Jest bardzo dobry w wypełnianiu swych obowiązków, ale ostatnim czasy… Powiedzmy, że stal się zbyt ambitny. Jeśli dobrze wypełnisz zadanie, w ciągu dnia roześlę posłańców do swych ludzi, a oni zaprzestaną ataków na dwa eigony, jak sobie tego życzy kapitan straży. –
- Gdzie go znajdę? –
- Prael cię do niego zaprowadzi. Może ci nawet pomoże, jeśli chce się „wykupić” z mej niełaski za swą głupotę. –
- Nie jesteśmy mordercami! – krzyknął Kael.
Arek zerknął na „towarzysza” pełnym nienawiści wzrokiem. Ten przeklęty fanatyk ze swoją głupotą był bardziej niebezpieczny, niż ci złodzieje.
- Nie? A czy to nie ty rzuciłeś się pierwszy w alejce? – mężczyzna westchnął – Jeśli to uspokoi twoje sumienie, to Tael jest mordercą i kimś, kto… Lubi zadawać ból. Idźcie już… - machnął ręką.
Nie trzeba było mu dwa razy powtarzać. Odetchnął z ulgą, gdy znaleźli się na schodach.
Kael Sanelel’a zabrał ze stołu miecz, zarzucając go na plecy. W towarzystwie Praela wyszli z budynku.
- Mogłeś od razu powiedzieć, że chcesz dla nas pracować. – złodziej uśmiechnął się przyjaźnie – Wtedy uniknęlibyśmy tamtej jakże niezręcznej sytuacji. –
- Nie współpracujemy z wami! – krzyknął wojownik – Jedynie niszczymy większe zło! –
- Naprawdę tak sądzisz? Ciekawi mnie, co o tym wszystkim myśli twój towarzysz. –
Arek nie zwracał na nich zbytniej uwagi. – Dziwne, że nikt nie wspomniał o sejmitarze… -. Rozejrzał się po okolicy. Budynek złodziei był nieco większy, znajdował się do tego w sporej od pozostałych odległości.
- Gdzie jest ten Tael? – zapytał w końcu.
- Sumienny z ciebie najemnik, nie ma co! Chodźmy za mną. –
Szli w milczeniu, każdy pochłonięty swoimi własnymi sprawami. Wyminęli w sumie dwa rzędy bliźniaczych budynków, mijając po drodze ilaejczyków w łachmanach. Schodzili im z drogi, zanim zdążyli się w ogóle do nich zbliżyć.
- Ślicznie tu, czyż nie? – podsumował z ironią Prael – Po wojnie większość miasta została odbudowana, a na tę dzielnicę jak zwykle brakuje środków. Wolną o nas zapomnieć, bo tak jest prościej. –
- I z tego powodu weszliście na drogę zła? Typowe jak dla kogoś takiego jak wy! – podsumował Kael.
- Nie tobie mnie oceniać. A ty jak uważasz? –
Zignorował obydwu. – Jakby to miało jakieś znacznie. -. Minęli jeszcze rząd, gdy złodziej zatrzymał się przed drewnianymi drzwiami jednego z budynków. Odpadające pomarańczowe cegły, czerwona farba, wybite niektóre okna.
- To tutaj panowie wspólnicy! – oznajmił – W środku powinno być tak z dziesięciu ludzi. – przeczesał dłońmi średniej długości ciemnogranatowe włosy – To jak, gotowi się zabawić? –
Arek wzniecił w sobie żar. Z dłoni wyleciało mu parę iskier. Adrenalina już krążyła mu w żyłach.
- Nikt nam nie będzie przeszkadzał? –
- Masz na myśli straż? Nie są na tyle głupi, by się zapuszczać na nasz teren. –
- To dobrze… -
Złodziej wyciągnął dwa noże, wojownik swój miecz.
- Nie powinniśmy tego zaplanować? – zapytał Kael.
- Po co? Zresztą, to jedyne wejście, chyba, że umiesz latać. – odparł złodziej.
Spojrzeli na Arka. Ten jedynie otworzył drzwi. Wbiegli do środka.