Ale następnego rozdziału już się chyba nie doczekamy
Żebyś się nie zdziwił chłopcze hehe...
Wiem wiem, miałem długi zastój, no ale tak to jest, jak się ma zbyt wiele obowiązków i jest się leniwym jak ja. Ale uwierzcie mi, ja się wcale nie obijałem (ciągle) przez ten czas. Z tym rozdziałem stoczyłem długą walkę, pisząc go na raty, podchodząc chyba z pięć razy, żeby skończyć go dopiero kilka minut temu. Nadszedł odrobinę trudny moment fabularny, ale to już ostatni zakręt i za 5-6 rozdziałów wyjdę na ostatnią prostą (coś koło 40tu rozdziałów planuję).
Dobra, teraz czytajcie i komentujcie nowy rozdział. Doceńcie męki, jakie przechodzić musiał pisząc go heh... swoją drogą, jest znowu większy niż zwykle (blisko 7 stron, a standardowy rozdział ma 3).
Rozdział Dwudziesty trzeciWielka hala, w której skryta była stacja kolejowa w Timber, była gwarna o każdej porze dnia i roku, prawdopodobnie od dnia, w którym powstała. Mająca 26 peronów, obsługująca ponad 1000 pociągów dziennie, stanowiła serce i duszę miasta, główną przyczynę jego szybkiego rozwoju i bogactwa. To największe miasto w Galbadii stało się centrum międzykontynentalnego handlu po tym, jak 4 lata temu na powrót otwarta została linia transoceaniczna do Salt Lake i Esthar. Chociaż kolej jest w całej Galbadii, każdy pociąg prędzej czy później trafia tutaj, do "światowej magistrali", jak mawiać zwykli mieszkańcy.
Z megafonów na peronie trzynastym dobyły się dwa tony, po których kobieta o przyjemnym głosie zawiadomiła oczekujących o zbliżającym się pociągu linii Balamb-Timber. Pomimo napiętych stosunków między Galbadią, a wyspiarzami, perony od dwunastego do szesnastego, obsługujące połączenia z Balamb zawsze były oblegane przez turystów i kupców. Po kilku minutach, pociąg wjechał do hali, hamując z wolna, aby w końcu stanąć, wypuścić i parę z tłoków. Ludzie zaczęli wychodzić z otwierających się wagonów.
- No nareszcie - Alice zeskoczyła na peron i wyciągnęła się leniwie. Ren i Dunkan wyszli za nią. Następna wyszła Fujin, potem Seifer, a na końcu Raijin, niosąc ze sobą wielką torbę, a także rzeczy dzieciaków. Stęknął głośno stawiając ostatni krok i pochylił się łapiąc oddech, odstawiając na moment wszystkie bagaże.
- Dunkan... - mulat spojrzał na blondyna, który odwrócił się i uśmiechnął.
- Zakład to zakład - odrzekł - Kto przegrywa, ten niesie torby wszystkich.
- Chodź Rai, nie mamy całego dnia - krzyknął do niego Seifer, idąc w stronę schodów prowadzących pod peron. Mulat przetarł czoło, zaparł się i zarzucił torbę na plecy, bagaże Rena, Dunkana i Alice ujmując w muskularne dłonie. Zachwiał się przez chwilę, po czym ruszył za towarzyszami.
- Dzięki Raijin - powiedziała Alice, kiedy kilka minut po pozostałych, Raijin wszedł do hotelu. Stawiając na ziemi bagaże i zrzucając z pleców torbę - To niesamowite, że udało ci się to wszystko udźwignąć - dodała z podziwem.
- No fakt, w Triple Triada jesteś gorszy od Rena, ale krzepę masz jak niedźwiedź - pokiwał głową Dunkan. Raijin usiadł na sofie pod przy drzwiach wejściowych, przecierając czoło i dysząc ciężko. Ren sięgnął do swojego plecaka i wyjął butelkę wody z bocznej kieszeni, podając ją mężczyźnie, który zaczął pic łapczywie. Seifer zdążył już stanąć przy recepcji, czekając aż kilku gości stojących przed nim zostanie obsłużonych przez recepcjonistkę. Fujin oparła się o ścianę przy drzwiach prowadzących do pokoi, rozglądając się po pomieszczeniu. Hotel Timber był urządzony w starym stylu, prawdopodobnie niewiele zmieniło się w nim od kilkunastu lat. Nie miał w sobie tyle uroku, co hotel w Balamb, będący chlubą miasta, zapewniający gościom najwyższe standardy pobytu. Ze wszystkich hoteli w mieście, ten był niewątpliwie najstarszy, a tym, co najbardziej rzucało się w oczy po wejściu do niego, była makieta pasma górskiego i miasteczka, po której jeździł w kółko mały, elektryczny pociąg. No ale, skoro kolej jest tak ważna w mieście, to jej akcentu zabraknąć nie mogło i tu, w pierwszym miejskim hotelu.
- Witamy w Hotel Timber - powiedziała młoda recepcjonistka, stojąca za drewnianą ladą, witająca gości miłym uśmiechem - Chcą państwo spędzić u nas noc?
Seifer podszedł do niej i odwrócił się w stronę stojącej kilka metrów dalej Fujin, dając jej znak ręką. Kobieta zbliżyła się i z bocznej kieszeni swojej marynarki wyjął kartkę papieru, którą blondyn wręczył dziewczynie za ladą.
- To list uwierzytelniający od dyrektora Kinneas'a z Ogrodu Galbadia - powiedział - Rezerwacja na nazwisko Almasy.
- Hmm... - kobieta spojrzała w dół, na jakąś niewidoczną dla gości listę - Tak, figuruję pan na liście. Dwa pokoje już dla państwa czekają, oto klucze.
Dziewczyna odwróciła się i zdjęła dwa klucze ze specjalnej półki, po czym wręczyła je blondynowi.
- Boy zaniesie wasze bagaże do pokoju. Życzę miłego pobytu. - rzuciła uprzejmie.
- Taa... - uśmiechnął się Seifer - Dzięki.
Odwrócił się do towarzyszy. Alice przechadzała się wzdłuż holu, śledząc trasę elektrycznej kolejki i przyglądając się miniaturowej stacji po drugiej stronie. Ren i Dunkan siedzieli na sofie obok swoich bagaży.
- Mamy dwa pokoje na parterze - powiedział, zbliżając się do chłopaków i Raijina - Zostaniemy tutaj na noc, jutro rano wypożyczymy samochód i pojedziemy do tej wioski. Jest jeszcze wcześnie, więc możecie przejść się po mieście. Bądźcie tu z powrotem najpóźniej o dwudziestej.
Dunkan i Ren uśmiechnęli się. Wzięli trochę oszczędności i planowali nabyć coś w mieście. Mawiało się w końcu, że jeżeli nie można czegoś kupić w Timber, to nie można tego kupić nigdzie.
- Rai pójdzie z wami - dodał Seifer - To niebezpieczne miasto, a my tu podobno jesteśmy po to, żeby nic wam się nie stało.
- A pan nie ma zamiaru wyskoczyć na miasto? - zagadała rezolutnie Alice. Seifer wymienił spojrzenia z Fujin, stojąca kilka metrów dalej, opierając się plecami o framugę drzwi.
- Mamy tu coś do załatwienia - powiedział.
- Ciekawe co mają do załatwienia - zastanowiła się głośno Alice, idąc obok chłopców przez wąską, kamienną uliczkę, prowadzącą pomiędzy wysokimi, starymi budynkami.
- Jak długo nie dotyczy to nas, mogą robić co chcą - powiedział Dunkan uśmiechając się - Hmm... ale wyobraźnia podpowiada mi wiele rzeczy.
- Myślisz, że oni..? - zapytał retorycznie Ren, unosząc jedną brew i uśmiechając się głupio - Cóż... są różne gusta.
- Ej przestańcie - Alice szturchnęła Rena, kiedy grupka wychodziła właśnie na jedną z szerszych, komercyjnych ulic. Skręcili w lewo, wtapiając się w turystów i mieszkańców, przechadzających się alejką i rozglądających się po straganach, w poszukiwaniu interesujących dóbr. Zaczęło być gwarno i coraz tłumniej, a prawdziwy bazar dopiero miał się pojawić na końcu ulicy.
- Wydaje się, że znają się długo - Ren kontynuował temat - To chyba naturalne, że oni... no chyba, że... ona woli Rai'a...
- Lubicie sobie pogadać o nie swoich sprawach, co nie? - odezwał się Raijin, idący ciągle krok za nimi - Jakby Fujin tu była, to, wierzcie mi, już byście nie żyli.
- Rozumiem, że wiesz, gdzie oni poszli, no nie? - zapytał Dunkan lekko się uśmiechając.
- Może i wiem - Raijin zatrzymał przez chwilę wzrok na jednym z przydrożnych stoisk z okularami przeciwsłonecznymi - Ale wydaje mi się, że nic wam do tego, no nie?
Największy rynek w Timber, zwane Wielkim Bazarem, znajdowało się kilkaset metrów od głównej stacji kolejowej. Nie był tak malowniczy, jak mniejsze targowiska, rozsiane po starszej, mniej industrialnej części miasta. Wielki Bazar składał się z setek stoisk, połączonych z sobą w niewielkie kwadraty, pozwalające kupującym lawirować między nimi we wszystkich kierunkach. Dalej znajdowały się magazyny - w większości stare budynki z rudej cegły, wynajmowane kupcom do przechowania dóbr, które przywieźli ze sobą do Timber z zamiarem sprzedaży. Ren i Dunkan znali dobrze targ w Balamb - znacznie mniejszy, ulokowany niedaleko doków, gdzie ryby i owoce morza były głównymi dobrami oferowanymi przez sprzedawców. Jednak nawet w najaktywniejszych godzinach, targowisko w Balamb nie było oblegane tak, jak to, które malowało się przed nimi. Setki tłoczących się klientów, przekrzykujący się wzajemnie kupcy, kakofonia dźwięków wszelkiej maści, robiąca potworne wrażenie na kimś, kto przywykł do spokojnego, wyspiarskiego życia.
- Fajne miejsce, co nie? - zapytał Raijin, uśmiechając się do podopiecznych.
- Mam wrażenie, że jak tam wejdę, to zostanę zdeptany - powiedział Ren.
- Spokojnie, w środku nie jest tak tłoczno - odrzekł mulat - A wszyscy pewnie chcielibyście coś kupić, no nie? Trzymajcie się tylko blisko mnie i lepiej uważajcie na swoje pieniądze - możecie nawet nie zauważyć, jak ktoś wam je podprowadzi.
Trójka kadetów ruszyła za Raijinem, który zaczął iść wzdłuż targowiska, szukając odpowiedniego miejsca, aby wejść na jego teren. Wielki Bazar wydawał się być rajem dla wszelkiej maści złodziei i kieszonkowców. Tuż przy końcu targu Raijin wszedł w alejkę pomiędzy boksami, przeciskając się pomiędzy ludźmi. Ren cieszył się, że Raijin idzie z nimi - dzięki swoim gabarytom skutecznie torował im drogę i chronił przed stratowaniem. Bez zatrzymywania się minęli kilka pierwszych boksów, zwalniając dopiero, w mniej obleganym fragmencie w środku targu.
- Mówiłem, że w środku jest luźniej, co nie? - powiedział Raijin do chłopców i Alice, przystając w końcu i odwracając się do nich - Stąd możemy zadecydować gdzie chcemy iść.
- Idźcie gdzie chcecie - powiedział Dunkan, patrząc budynek, bezpośrednio przylegający do bazaru kilka metrów dalej - Ja już znalazłem to, po co przyszedłem.
Na ścianie budynku widniał sporej wielkości afisz, z napisem zrobionym z lamp neonowych, w tej chwili jeszcze nie zapalonych. Grafika przedstawiała mężczyznę w czarnym kapeluszu, z tajemniczym wzrokiem i lekkim uśmieszkiem na twarzy, w ręce trzymającego pięć kart, których kształt i wygląd był chłopcom dobrze znany. Napis pod nim głosił "Triad Lord". Grupka zbliżyła się do przeszklonej wystawy sklepowej po prawej stronie drzwi, na której pokazanych było kilka kart oraz innych akcesoriów do gry w Triple Triad, takich jak profesjonalna plansza, czy kryształowe znaczki elementów, przeznaczone do gry na specjalnych zasadach.
- Mają karty z szóstej serii - powiedział Dunkan, unosząc brwi - Patrz Ren, to limitowana edycja kart dziesiątego poziomu.
Blondyn wskazał palcem na pięć kart, umieszczonych w niewielkich gablotkach, obracających się powoli wokół osi, na malutkich platformach. Cyfry na ich powierzchni wyglądały na pozłacane.
- No nie! - złapał się za głowę Raijin, podchodząc bliżej, patrząc wystawę.
- Jak Dunkan tam wejdzie, to go nie zobaczymy do wieczora - powiedział Ren - a ja chciałem iść coś kupić.
- Ja też chciałabym pójść gdzieś indziej - przyznała Alice.
- To idźcie, ja zostanę tutaj - odrzekł Dunkan - Wchodzisz ze mną Raijin?
- Lepiej będzie, jak będziemy się trzymać razem, no nie? - odpowiedział mulat - Na pewno nie chcecie wejść do środka?
- Nie specjalnie - odpowiedział Ren - Nie jestem takim fanatykiem Triple Triad'a, jak Dunkan.
- Niech idą, przecież nic im się nie stanie - powiedział Dunkan, patrząc na Raijina - Przed kieszonkowcami i tak byś ich nie obronił, a jakby ktoś ich napadł, to sobie poradzą. Mają przy sobie trochę paramagii.
- No nie wiem - Raijin podrapał się po głowie, przestępując z nogi na nogę.
- Poradzimy sobie - Alice uśmiechnęła się do niego i do Rena - Będziemy w hotelu przed dwudziestą, możesz się nie martwić.
Raijin zamyślił się przez dłuższą chwilę. Spojrzał na szyld sklepu i z wyrazem niepewności odwrócił się do dwójki kadetów.
- Dobra, ale będziecie na siebie uważać, no nie? - stwierdził - Jakby coś wam się stało, Seifer i Fujin by mnie zabili.
- Spokojna głowa Rai - uśmiechnął się Ren, powoli odchodząc w przeciwną stronę - Miłego grania.
- Taa... - twarz mulata ciągle wyrażała niezdecydowanie. Odprowadził ich wzrokiem, dopiero po chwili postanawiając wejść do środka.
Ren był bardzo zadowolony z tego, że Raijin puścił ich na miasto bez opieki. Był pewien siebie, wiedział, że będzie w stanie obronić się w razie problemów, z pomocą posiadanej paramagii. Po cichu liczył nawet, że pojawią się jakieś kłopoty, nawet kilka razy wcześniej wyobrażał sobie przed snem, jak powinny one wyglądać. Kilku zbirów wyskakujących zza rogu, przestraszona Alice kryjąca się za jego plecami i on, stojący pewnie, zimnym wzrokiem mierzący napastników. Potem słowa w stylu "trzymaj się blisko mnie", wypowiedziane do dziewczyny, po których następuje krótka, lecz widowiskowa walka. Zbiry leżą nieprzytomne, a dziewczyna dziękuje mu w jakiś słodki sposób. Ren uśmiechnął się do siebie.
Alice podobała mu się, tego nie mógł zakwestionować. Jednak coś w jej zachowaniu oddalało ją od jego wyidealizowanych wyobrażeń. Była bardzo opanowana i, choć nie znał jej jeszcze za dobrze, czuł, że nie byłaby podatna na chowanie się za jego plecami w strachu. Nie widział tego na własne oczy, ale wraz z jego siostrą i Claire, blondynka walczyła z Minotaurem w dormitoriach i, w przeciwieństwie do Ren'a, nie wyszła z pojedynku ciężko ranna i ledwo żywa. No ale, w końcu była kadetką SeeD, więc musiała umieć walczyć. Czasem Ren żałował, że dziewczyny z Ogrodu Balamb są takie... no właśnie, jakie? Zbyt silne, dobrze wyszkolone, potrafiące walczyć nie gorzej od mężczyzn? To przecież nie były wady, ale kolidowały nieco ze stereotypowym poglądem, jakiego jeszcze nie zdążył się pozbyć - że dziewczyny z definicji powinny pozwolić się bronić mężczyznom, a jeżeli już mają parać się paramagią, to wyłącznie ochronną lub leczniczą. 'Mam trzynaście lat' powtarzał sobie 'Jestem trochę za młody na takie myśli'. Ale mimo to...
- Hej Ren, słuchasz mnie w ogóle? - wyrwała go z zamyślenia Alice.
- Sorry - uśmiechnął się - zamyśliłem się na moment.
- Jest 19:30 - powiedziała patrząc na zegarek na prawym nadgarstku - Powinniśmy wracać do hotelu. Chyba dosyć już nakupowaliśmy.
Ren przytaknął - i tak nie miał już kasy na dalsze wydatki. Na bazarze kupił sobie nową grę konsolową, plakat i profesjonalnie wyglądający nóż z plastikową rączką. Pomyślał, że skoro lepiej nie podróżować po tym kontynencie z gunblade'm na plecach, to wypadałoby mieć przynajmniej nóż do obrony. Alice przez pół godziny kręciła się pomiędzy kilkoma stoiskami z koralikami, pierścionkami i inną biżuterią. Niezdecydowana, co chwilkę pytała się Ren'a, czy ten konkretny dodatek by jej pasował, a że ten w sprawach mody był całkowitym ignorantem, przytakiwał jej tylko i czekał cierpliwie. W końcu kupiła sobie parę kolczyków z jakimiś błękitnymi kamieniami w środku, które sprzedawca reklamował jako turkusy. Kiedy zaczęło się ściemniać, oboje kupili sobie po kebabie, powoli zmierzając do wyjścia z targowiska. Chociaż spędzili razem kilka godzin, nie rozmawiali przez ten czas na żaden konkretny temat, wymieniając tylko pojedyncze uwagi, na temat mijanych stoisk i atrakcji. Ren miał wrażenie, że powinien rozpocząć jakąś rozmowę, ale czuł się głupio - teraz, kiedy został z Alice sam na sam, nie potrafił swobodnie rozmawiać, tak jak wtedy, kiedy spotkał ją pierwszy raz, na balu inauguracyjnym.
Wyszli z bazaru na wschód, przechodząc ciasną alejką, idąc w stronę głównej stacji. Po chwili wyszli na niewielkim placu przy jakimś pubie.
- Jak pójdziemy na lewo, to powinniśmy znaleźć drogę do hotelu - powiedziała Alice, wskazując dłonią schody, prowadzące z placu na ulicę.
- W razie czego zapytamy się miejscowych o drogę - dodał, ruszając za dziewczyną. Zatrzymał się nagle i zmarszczył czoło. Alice też stanęła.
- Słyszałaś? - zapytał.
- Ktoś powiedział "Seifer" - potwierdziła. Oboje słyszeli męski głos dobiegający z alejki kilkanaście metrów dalej. W alejce za pubem ktoś rozmawiał i użył imienia "Seifer". Ren podszedł bliżej do zaułka, Alice ruszyła za nim, zachowując ciszę.
Zaczynało już być ciemno, ale oboje zobaczyli trzy osoby, stojące obok tylnego wejścia do pubu. Zaułek kończył się przy nim niewielką otwartą przestrzenią pomiędzy dwoma budynkami, gdzie znajdowały się śmietniki i schody pożarowe. Seifer, Fujin i niski mężczyzna o ciemnej karnacji wychodzili właśnie z wnętrza pubu, zatrzymując się przy czymś, co wyglądało jak składzik, wykonany z przerdzewiałej blachy. Alice przykucnęła i ruszyła szybko przed siebie, klękając za śmietnikiem kilka metrów dalej, zbliżając się do rozmówców.
- Idziesz? - szepnęła do niego. Ren zbliżył się szybko, klękając przy dziewczynie. Oboje umilkli, wsłuchując się w rozmowę.
- Kopę lat - powiedział nieznajomy pogodnym, lekko zachrypniętym głosem - Co was sprowadza do Timber?
- Mam do ciebie parę pytań Roy - powiedział Seifer spokojnie - Żyjesz ze zdobywania informacji, ciężko o lepiej rozeznanego człowieka w tym mieście.
- No faktycznie, niewiele rzeczy mi umyka - zaśmiał się cicho Roy - Ale może się okazać, że mnie przeceniasz.
- Powiedz co wiesz o czarownicy, która dwa tygodnie temu porwała Caraway'a - zapytał blondyn, przechodząc od razu do sedna.
- O czarownicy mówisz? - chociaż nie mógł tego widzieć, Renowi wydawało się, że mężczyzna się uśmiechnął - Może coś wiem, może nie... to zależy.
- Fujin - powiedział krótko Seifer. Krótki świst i Ren aż zacisnął zęby, gdy usłyszał metaliczny trzask pękającej blachy. Coś wbiło się w składzik i Ren miał wrażenie, że wie co.
- Nie mam czasu na żarty Roy - powiedział Seifer zimnym głosem - Nie chcę ci grozić, ale na twoim miejscu nie chciałbym, aby Fujin sięgnęła po drugi dysk.
- Heee... - mężczyzna wydał z siebie ciężki do zdefiniowania dźwięk, z pogranicza stęknięcia i westchnienia - W całej Galbadii to dosyć trudny temat. Do prasy trafia dosyć niewiele informacji, rząd stara się tuszować sprawę, a ludzie wybrali sobie Ogród Balamb jako wygodnego kozła ofiarnego. W końcu SeeD mieli go chronić, a gdyby nie interwencja Ogrodu Galbadia, moglibyście stracić więcej ludzi.
- Konkretnie - przerwał Seifer - Co wiesz o czarownicy.
Przez chwilę zapadło milczenie. Ren czuł, że blondyn i Roy siłują się teraz na spojrzenia.
- To nie ona, jeżeli chcesz wiedzieć - powiedział po chwili nieznajomy - Widziałem zdjęcia, ta dziewczyna nie ma więcej niż 16 lat.
- Wiem - odrzekł Seifer - Ale może wiesz kim jest i jaki ma interes w porywaniu Caraway'a.
- Krążą tylko plotki, sam nie jestem pewien. Jedni twierdzą, że jest po stronie skrajnych opozycjonistów, którym nie podoba się polityka Caraway'a i nie chcą go widzieć na stanowisku. Inni sądzą, że to wróg ludzkości i chcę osłabić kraj poprzez porwanie jego przywódcy. Pasowałoby to do porwania Leonhart'a od was.
- Myślałem, że wieści o tym nie opuściły wyspy - zdziwił się blondyn.
- Mam znajomych na wyspie - uśmiechnął się - Także w Ogrodzie.
- Więc pewnie wiesz też o ludziach w czerni, którzy towarzyszyli czarownicy i zaatakowali Ogród - stwierdził, po czym zadał pytanie - Wiesz coś o nich?
Roy mruknął pod nosem i zamilkł na chwilę.
- Ludzie w czerni mówisz - stwierdził ciszej - Nie wiedziałem, że ktoś pomagał czarownicy w Balamb... to dziwne.
- Co jest dziwne? - zapytał Seifer - To, że ktoś nie przekazał ci takiej informacji?
- To mnie akurat nie dziwi, informacje, które dostałem były dosyć powierzchowne - odrzekł Roy - Powiedz mi, czy ci w czarnych uniformach, byli w młodym wieku?
- Trepe powiedziała mi, że część nie miała osiemnastu lat... coś nie tak?
- Dzisiaj rano wydarzyło się coś podejrzanego - powiedział Roy - Jak wiesz, sprzedaję różne informacje ludziom z Lokomotiv Tribune, Timber Maniacs i innych lokalnych gazet. Wczoraj byłem w siedzibie TM i rozmawiałem z Higgs'em, ich redaktorem naczelnym. Kiedy z nim rozmawiałem, do redakcji wpadło dwóch gnojków, ledwo pełnoletnich. Obaj nosili się w czarnych uniformach i zagadali do jakiegoś redaktora. Usłyszałem, że chcieli dowiedzieć się gdzie mieszka jeden z emerytowanych reporterów Timber Maniacs. Znasz go na pewno, gość nazywa się Laguna Loire.
Ren spojrzał na Alice. Wiedział, że to nie przypadek - to musiałbyś ten sam Laguna.
- Na początku redaktor wstał i kazał im się wynosić - kontynuował mężczyzna - ale jeden z tych szczyli wystawił rękę i wysadził stojący obok komputer w powietrze jakimś zaklęciem. Gość powiedział im, że facet mieszka we wsi Winhill, kilkaset mil na południowy-zachód od Timber. Obaj wyszli chwilę po tym, zostawiając milczących redaktorów przerażonych i zdziwionych. Gość co z nimi rozmawiał miał pełne gacie, mówię ci.
- Pojechali do Winhill? - Seifer podniósł głos.
- Najprawdopodobniej - odrzekł Roy - Przypuszczam, że po to zapytali. Wszystko gra?
- Tak - odpowiedział po chwili - Musimy wracać do hotelu. Dzięki za pomoc Roy.
- Spoko - odpowiedział. Ren słyszał kroki, kierujące się w stronę tylnego wejścia pubu - Ale następnym razem chociaż postaw mi w zamian piwo. Ja żyję z tego, że...
Drzwi zaskrzypiały i zamknęły się, głos rozmawiających ucichł. Ren i Alice wstali po chwili.
- Chyba nie tylko mamy sprawy do załatwienia w Winhill - powiedział Ren - Jeżeli to faktycznie ci ludzie, co napadli na Ogród, to możemy mieć problem.
- Seifer, Fujin i Raijin będą z nami, poradzimy sobie - powiedziała spokojnie, po czym spojrzała na zegarek - Lepiej wracajmy do hotelu, jesteśmy już spóźnieni.
Oboje wyszli z zaułka. Czuli, że jutro czeka ich długi dzień.