Uffff a ja grila wczoraj mialem który zakończył się dzisiejszego ranka około godziny 5 rano...jednak cofnijmy sie o kilkanascie godzin wczesnie a mianowicie do godziny 18 dnia poprzedniego bożego zwanego poniedziałkiem. Wtedy to własnie wróciłem ze slowacij co zaowocowało jednym winem klasztornym które łyknolem z kolegą na ławce...O godzinie 19 przyszla reszta kampanij która po krótkiej konwersacij postanowiła dołączyć do następnego już wina które wczesniej zdążył przywiezć już kolega ze sklepu. Po winie tym padł pomysl zorganizowania grilla co było nawet bardzo dobrym pomysłem, więc jako organizator pojechałem z kolegą do mojego garażu po grilla, tam jednak spotkała nas mila niespodzianka gdyż przypadkiem zauważyłem że w szawce która znajduje się w garażu stała lśniąca w świetle lampki "Wódka Weselna". Po moim usmiech można było juz wywnioskować że trzezwy do domu niewróce. Jednak wszystko dopiero miało się zacząć...Na moment wstąpilem do domu gdzie na gg napisałem do kuzyna aby przyszedł z kolegą jak chce i tu jest punkt kulminacyjny.........ZGODZIŁ SIĘ!! Oznaczało to tylko jedno: wina będą główną atrakcją grilla, wprawdzi wystraszylem się troszkę ale pozniej było już tylko lepiej. Zaczeliśmy o godzinie 21 wtedy to pierwsza iskierka pojawiła sie na grilu, pierwsze piwa zostały twarte, wódka też stracila już swój kapturek. Kielbaski pięknie rumieniły sie na grilu ja kolegą pilisy wódeczke ławka obok piwka, nastepna ławka paliła tak zwane szlugi. Jednak w pewnym momencie ogarnoł mnie niepokuj gdyz mojego kuzyna jeszcze niebyło....jednak długo niemusiałem czekać gdyż zauważyłem jak chwiejnym krokiem razem z kolega szedł alejką. Podszedł przywital sie i zniknoł tak jak wódka znikala z butelki pod wplywem przechylania jej w moje gardło...po 5min powrócil z usmiechem na twarzy i skierowal wzrok na sitake którą trzymał w ręce...stało sie to czego sie balem, trzy litrowe winiacze obijały sie o siebie w cisnej siateczce. Łyknołem więc ostatnią banie z kolegą (wodki) i podszedłem do kuzyna który juz otworzy jedną butelke naktaru bogów potocznie zwanego ambrozją. Poszło jedno winko w miedzy czasie kiełbaska papierosik i bylo fajnie.....bylo bo drugie wino zostalo już otwarte a ja zaczołem przenosić się w inny świat. No lae jedziemy dalej, wypiliśmy winko a ja niewiedzialem jak mam na imie i czy jeszcze wogóle zyje...
Tu rozpoczyna się retrospekcja zdażeń o których dowiedziałem sie od kolegów dzis rano.....: godzina 3 rano..
ja:idzie ktos do domku???
czesław:no ja ide
feta:ja tez czekajcie
zataczającym krokiem ruszyłem do przodu w stronę...hmmmmm przed siebie zamną podążało juz dwóch kompanów których zadaniem było odprowadzić mnie do domu.
czesiek:ale żeś sie najebal kwiatek
ja:eeeeeeeee tam zdaje cie sie
feta:.......
ja:chłopaki idziemy jeszcze do McDonalda bo głodnym jest
czesiek:chodz do domu chloże
feta:chodzmy do mcdonalda jeszcze
wiec podązaliśmy dalej w stronę wielkiej literki M...
weszliśy do środka podobno kulturalnie nietrafiłem dupskiem w krzesło i byla potrzebna natychmiastowa pomoc kolegów. Usiedliśmy i popatrzylismy na menu a raczej oni popatrzli bo ja niepamietam czy cvos widziałem wogóle. Postanowilismy zamówic nagetsy więc podszedłem do kasy jako że miałem pieniądze jako jeyny zabrałem sie za skałdanie zamówienia...
ja(przy kasie): uffff ehhhh bleeeeeee....chłopaki chyba bede żygał....
czesiek:kurw*
feta:no to pojedzone
ja: nie jednak nie to falszywy alarm
Koledzy zamowili kurczaki bo ja niebyłem w sanie nic z siebie wydusić. Kulturalnie zjedliśmy i wyszliśmy. droga byla dośc prosta ale nieobeszło się bez zaatakowanie przezemnie sklepu glową którego niezauważyłem. Potem było juz lepiej bo byłem juz pod klatką. Koledzy wżucili mnie do windy wcisneli cyferke dziewięc i......tu nawet najlepsi jasnowidzowie niewiedzą co było dalej jak wszedłem do domu jak wysiadłem z windy....ehhhhhhh maj to piekny okres.