Drogi pamiętniczku...
[blog=WKU]
Dziś o 13ej rano z błogiego snu zbudził mnie telefon od niejakiego mjr. Markiewicza z regionalnej siedziby WKU, z pytaniem, czy otrzymałem wezwanie na dzisiaj w sprawie mojego powołania na przeszkolenie wojskowe. Nic nie dostałem, bo poczta strajkuje, a więc major zaprosił mnie na dziś, żebym do nich podjechał. Nic to.. ubrałem się i po pół godzinie byłem ma miejscu. Major cały szczęśliwy stwierdził, że to się nazywa wydajność, takie szybkie i sprawne stawienie się na rozkaz. Zaprowadził mnie do jakiegoś tam gabineciku, w którym miałem sobie wybrać gdzie chcę na te 6 tygodni jechać i zwraca się do mnie "No więc chcę pan jechać na przeszkolenie". Odpowiedziałem "Chciałem, ale niestety..." no i walę mu formułką o mojej nieszczęsnej, boleśnie przechodzonej chorobie, pomachałem mu świstkiem od lekarza. Para majorowi z uszu poszła, od razu zaczął być opryskliwy, widać że mu nieźle zepsułem humor. Wykręcał się, jakoś mnie próbował podejść, ale wyjaśniłem mu, że nie ma mowy, nigdzie nie jadę, muszę iść przed komisję lekarską, aby ta stwierdziła (a raczej stwierdzi), że jestem niezdolny do pełnienia służby wojskowej. Ociągał się, dawał kilkukrotnie wyraz swojej niechęci do mnie i do wszystkich krętaczy mi podobnych (bo wydawało mu się, że się zwyczajnie wykręcam), w końcu dał spokój i kazał mi wypełnić wniosek o ponowną możliwość stawienia się przed komisją lekarską, z powodu pogarszającego się stanu mego zdrowia. W poniedziałek mam się stawić w szpitalu wojskowym niedaleko mojej chaty, gdzie raczej na pewno dadzą mi kategorię D. Cóż... pech chciał, że nie udało mi się bezpośrednio do rezerwy przejść i muszę korzystać z planu B, no ale byłem na to gotowy...[/blog]