Zanim się ustosunkuję do tematu to dodam jeszcze, że mam zamiar to wkleić do
KF'u, jeżeli temat przekroczy, bo ja wiem, 20-30 postów. No ale o tym potem.
Mam nadzieję nie rozpisywać się zbyt długo, no ale dopiero zaczynam posta. Może w trakcie nabiorę ochoty na rozpisanie się. Tyle razy o tym pisaliśmy już, że pewnie mógłbym odpowiedź napisać wklejając własne cytaty, ale szukanie ich pewnie zajęłoby mi dłużej niż napisanie wszystko zwięźle i od nowa.
Jest na naszej planecie pewien chłopak. Idealista wręcz. Wierzy on, iż pocałunek jest rzeczą istotną, seks to zobowiązanie, a każde wypowiedziane "kocham Cię" powinno płynąć prosto z serca, i z pewności, że to słowo będzie miało swoje odwzorowanie w rzeczywistości już zawsze.
W perspektywie całej tej kwestii, te cechy naszego "chłopaka" są tu ujęte niemalże jako wady. Jestem poruszony chociażby dlatego, że te słowa mogłyby posłużyć, za wstęp do mojej biografii. W uważaniu w ten sposób nie ma nic złego. Specjalnie staram się nie pisać, że takie ideały są dobre, albo że te przekonania to stek bzdur, bo takie jednoznaczne ich określenie jest już odnoszeniem się do jakichś archetypów zachowania międzyludzkiego, a to prawie zawsze błąd. Jeżeli mówimy o takich intymnych, wewnętrznych przekonaniach, o jakich mowa w przykładzie naszego "chłopaka", nie wymagają żadnej walidacji. To jest jego życie i nie o to w tym chodzi, żeby ten "chłopak" zmieniał swoje przekonania i próbował tłumaczyć sobie, że dobrze jest się puszczać na lewo i prawo. Ten "chłopak" nie powinien chcieć tych przekonań zmieniać, choć pewnie by mógł.
Czyli, mówiąc krótko i bez używania słów, które Marv musi sprawdzać w słowniku, powiedz temu "chłopakowi", że jego wewnętrzne uczucia są wzniosłe, i że w naszych czasach potrzeba idealistów i romantyków. W kraju mamy ich deficyt, a tak będzie nas chociaż trzech, razem z Chiefem.
Powyższe dwa akapity proszę zignorować, jeżeli wzmiankowany "chłopak" już o tym wiedział.
Otóż, ów chłopak na swojej drodze spotyka dziewczynę, w której ślepo się zakochuje. Niestety ONA jest odwzorowaniem zupełnej jego przeciwności (pocałunek na imprezie to tylko zabawa, seks bez uczucia to nie zobowiązanie).
Życie nauczyło mnie, że "ślepe zakochanie" to ładne określenie zauroczenia. Dziewczyna musi mieć twarz, co tysiąc okrętów wyprawiała w morze, nie ma co, bo jeżeli jej zachowanie godzi w moralne ideały naszego "chłopaka", to nie powinien jej w ogóle pokochać... twu... "ślepo się w niej zakochać". No ale co by nie godzić w prawdziwość jego uczuć, można bezpiecznie założyć, że nie mamy wystarczająco danych na temat ich związku i tak na prawdę kochają się szczerze.
Są razem. Ona go zdradza. On jej wybacza. Ona mu przysięga miłość. Są razem. Są szczęśliwi. Parę miesięcy... Jaki dalszy ciąg przewidujecie? Ja mój już znam. A może chcecie poruszyć inny podobny problem? Śmiało, ten temat po to tu jest.
Cóż, zdrada dowodzi tego, że nie traktuje wzmiankowanego związku poważnie. Gratuluję naszemu "chłopakowi", że jej wybaczył, bo to imponujące. Ja nie mógłbym wybaczyć zdrady, jest to jedna z tych rzeczy, którymi się skrajnie brzydzę. Hedonizm i wolny seks to jedno, otwarty związek też zawsze przejdzie, nie byłbym też oburzony gdyby poprzedzone to było słowami "- Hej kochanie, mogłabym dzisiaj wieczorem pójść na imprezę i puścić się ze swoim byłym?; - Jasne skarbie, nie ma problemu.". Ale opłacać zaspokojenie własnego seksualnego popędu kłamstwami i głębokim zranieniem innej osoby uważam za coś wyjątkowo paskudnego. Nie jest to coś, co byłbym w stanie wybaczyć.
Z drugiej strony, jeżeli on jej wybaczył, ona skruszyła się i obiecała mu dozgonną miłość i zadośćuczynienie swoich grzechów, to wszystko jest git. Jeżeli oboje są szczęśliwi, to niech ich szczęście trwa. Nie uważam, żeby po takim ciosie osoba tak wrażliwa, jak nasz "chłopak" mogła z sukcesem zbudować na takiej relacji poważny związek. Nie jest to zdrowy fundament dla małżeństwa, a ta zdrada i niezgodny z oczekiwaniami "chłopaka" charakter tej dziewczyny będą rzutować na dalszym związku.
Przewiduję, że będą ze sobą jeszcze kilka lat. Ona dobrze się czuje, kiedy jest adorowana i partner ma cechy, których pożąda u mężczyzny. On ma dla niej miękkie serce i nie wyobraża sobie życia bez niej. Innymi słowy, ona siedzi przy nim, do póki nie znajdzie kogoś pod każdym względem lepszego, o mniej idealistycznych poglądach, on natomiast nie chcę znowu być samotny i nie ma przysłowiowych "jaj", aby z nią zerwać. Związek będzie trwał, do póki ona nie znajdzie innego lub jemu te jaja nie wyrosną, np. na skutek kolejnej zdrady. To oczywiście założenie na bazie tego, co mogę przeczytać, bo nie znam ani jego, ani jej i nie mam innych danych.
Dobra, teraz wykłotuję ile się da z innych postów, choć pewnie znudzę się w połowie strony.
Nie martw się, z wiekiem mu przejdzie. (Serio)
Mi nie przeszło, wydaje mi się, że tobie też nie hehe.
Ale prawda, generalnie współczynnik giving-a-fuck z czasem maleje.
Fakt, człowiek z wiekiem nabiera do takich rzeczy pewnego zdrowego dystansu, z jakim należy je w końcu traktować. Ale oczywiście nie musi to znaczyć porzucenie swoich werterowskich ideałów. Jak już "chłopak" uświadomi sobie, że "tego kwiatu jest pół światu", to zyska trochę lepszy punkt widzenia.
No i w tym tkwi cały problem. Zakochując się tak, stracił rzeczywisty punkt widzenia na wszystko. Nie zauważył, że ona po prostu mu nie pasuje. Widział to co chciał widzieć. Zdrada powinna zapalić mu czerwoną lampkę w głowie zamiast robić sobie nadziei, że może coś jeszcze z tego wyjdzie. Niestety chłopak odzyska realne spojrzenie dopiero jak już będzie po wszystkim, wtedy zauważy, że to był beznadziejny przypadek, i że ona wcale nie była taka fajna. ;]
Nie mogę się nie zgodzić ze słowami G-1. Mogłem napisać to samo, ale ja nie umiem się tak zwięźle wysławiać hehe.
Poza tym z tym 'seksem bez uczucia to nie zobowiązanie' się zgadzam. Zobowiązanie jest wtedy, gdy obie strony mają wolę ,żeby było to zobowiązanie. I nie widzę nic złego w tym przekonaniu. Grunt, żeby, wiedząc jakie jest na ten temat zdanie partnera, nie 'praktykowała' z innymi.
Z His również nie mogę się nie zgodzić. Póki nikt nie jest zraniony, to seks jako czysto mechaniczny proces nie jest niczym szczególnie grzesznym. Niestety, kiedy mówimy o "związku", to jest to już inna para kaloszy.