Dwa cienie stały na olbrzymich ramionach skalanego krzyża, oddzieleni pniem drzewa, wielkim jak świat. Niewyraźne postaci, zamazane przez czas i boską wolę, wpatrywały się w siebie, rozsiewając aurę nienawiści na filarze świata. Nie było tam bieli, czy czerni. Była jedynie szarość umiarkowanego cienia.
Bez słowa niczym wiatr i góra, ruszyli na siebie. W ich dłoniach pojawiła się energia. Błyszczące wstęgi mocy znaczyły kamienne ramię, wzbijając w powietrze skalne odłamki. Gałęzie drzewa poruszyły się, liście zafalowały, zupełnie jakby obawiały się tego, co zaraz nastąpi.
Jarząca się energia oplatała ciała mężczyzn, unosząc ich w powietrze. Wyglądali niczym Aniołowie Śmierci, przymierzający się do walki o pierwszeństwo.
Ruszyli na siebie. Magia rozwinęła sploty, kształtując się na wzór skrzydeł. Ansem wykonał zgrabny unik, przechodząc poniżej wyprowadzonego przez Serge’a cięcia cienistym mieczem. W jego dłoni zmaterializowała się nabijana ćwiekami pałka. Uderzył od dołu, trafiając przeciwnika pod pachę.
Serge krzyknął, opadając na kamienną powierzchnię. Energia zaczęła naprawiać połamane kości i zerwane więzadła. Ansem rzucił się na chwilowo bezbronnego przeciwnika, biorąc zamach znad głowy. Chciał zmiażdżyć czaszkę Serge’a, zakończyć błyskawicznie walkę. Jednak ten się zorientował, uskakując w bok.
Serge obił się od krawędzi, wywołując lawinę małych kamyczków, spadającą w nicość. Sięgnął głębiej w siebie, budząc zapas magii, przemieniając zdrową rękę w olbrzymi miecz. Ciął z prawej, zbijając gardę Ansema. Stal wgryzła się w jego bok, spryskując skałę fontanną szarości. Wojownik zatoczył się, padając.
- Mam cię – syknął Serge.
Ruszył w stronę rannego, ciągnąc ostrze za sobą, żłobiąc rowek w kamieniu.
Ansem nic nie powiedział. Uśmiechnął się i wtopił w podłoże. Zaskoczony Serge stanął w miejscu. Starał się zobaczyć, gdzie uciekł jego przeciwnik. Nie zajęło mu to dużo czasu. Ranny na powrót zmaterializował się przy podstawie Drzewa. W miejscu jego dłoni pojawiły się dwa haki.
Serge ponownie przywołał magię, używając jej do przyspieszenia ruchów. Zerwał się do biegu, obserwując, jak jego przeciwnik zaczyna wspinać się po Drzewie. Spojrzał wyżej i już wiedział, gdzie zmierza Ansem. Kilkaset metrów nad nimi widniała sporych rozmiarów wyrwa w korze.
Mężczyzna rzucił się do przodu, otwierając portal. Moc, jaką zostali obdarzeni, będąc na filarze Świata, była niemal nieograniczona. Byli równi bogom, mogli sami spełnić marzenia. I to nie jedno, a wszystkie. Ci, którzy rzucili w to miejsce dwóch wojowników, najwyraźniej niezbyt się nad tym zastanawiał.
Chociaż, z drugiej strony… Czuł przymus. Musiał walczyć z Ansemem, ponieważ tak chciał jego pan. A może nie? Prawdę mówiąc, Serge czuł nadzieję, że po zabiciu rywala, jego moc wzrośnie. Z niemal nieograniczonej, stanie się Absolutna. Ten drugi nie był tylko wrogiem. On był kimś, kto nakładał ograniczenia, a jako taki, musiał zginąć.
Właściwie, to nie miał pojęcia, jak wpadł na pomysł wykorzystania teleportu. Po prostu skoczył do przodu, a moc zrobiła to za niego. Serge poruszał się w żółwim tempie, patrząc, jak całe otoczenie nabiera prędkości. Zupełnie, jakby ktoś przewijał scenografię w teatrze, a on stał, zadumany.
Nagle światło zgasło, a on znalazł się w Mroku. Strach otoczył go szczelną ścianą. Słyszał, jak gdzieś przy nim skrobią pazury, jak za nim coś gulgocze. Nad uchem Serge’a rozległ się odgłos rozrywanego mięsa i poczuł dwie, mokre kropelki, spływające po policzku.
Poprzez ciemność najpierw przebił się pojedynczy promyk światła. Dopiero po chwili jasność eksplodowała, oślepiając mężczyznę. Chwilę walczył z powidokiem, wypalonym na powiekach, aż zaczął ponownie widzieć.
Znajdował się wewnątrz długiego, wydrążonego w drewnie, tunelu. Jednak się udało. Trafił tam, gdzie chciał.
Właśnie w tej chwili dostrzegł głowę Ansema, wyłaniającą się spod krawędzi. Serge nie namyślał się długo. Rzucił się do przodu, kształtując z magii żelazną pałkę. Cios, prowadzony po łuku w dół, uderzył w głowę przeciwnika, miażdżąc czaszkę. Ansem zmienił się w szarą masę, spadając w dół. Jednak on nie umarł. Niemal boska moc podtrzymywała go przy życiu.
Serge skoczył w ślad za wrogiem. Ponownie korzystając z mocy. Uderzył w masę, przyciskając do siebie. Skoncentrował się, otwierając kolejny portal. Wleciał w niego razem z Ansemem, kierując wprost w czerń.
Uderzenie wytłoczyło powietrze z jego płuc. Rozejrzał się, wyczuwając, że Ansem zniknął. To nie była czerń. Otaczała go zieloność. Szeleszczące na wietrze liście. Patrzył na nie, podświadomie czując, że każdy to zupełnie inny, osobny świat. Z własnymi problemami, bohaterami i bóstwami. Jednak on był tym jedynym, tym nad wszystkimi. Rozpierała go moc. Mógł wyciągnąć dłoń i zmiażdżyć liść, a wraz z nim miliardy istnień. Gdyby tylko zechciał, cała gałąź zajęłaby się ogniem.
Poczuł mrowienie w karku i rzucił się na gałąź. Uderzenie przemknęło nad nim, trafiając w pień. Ansem wrócił do formy i chciał przejąć moc należną jemu!
Serge przewrócił się na plecy i odbił, stając na nogach. Gdy zobaczył to, czym stał się Ansem, poczuł mdłości. Przeciwnik wciąż był pokryty szarą mocą, jednak teraz wyglądała ona niczym całun. Z rozbitej głowy wyrastały macki, oślizgłe, wijące się jak robaki. Ze starego Ansema pozostał jedynie kształt, bo jego na pewno tam nie było.
Serge zebrał w sobie całą moc i wytworzył ogromnych rozmiarów bąbel energetyczny. Samo jego utrzymanie było niesamowicie męczące, a by wykonać to, co zaplanował, potrzebował jeszcze więcej mocy.
Coś, będącego Ansemem wyczuło jego zamiary i ruszyło do ataku. Macki połączyły się w jedno, wytwarzając szary pocisk. Uderzył w bąbel Serge’a, prawie wpychając go mężczyźnie w dłonie.
Nagle ten poczuł coś obok siebie. Żywa magia stanęła przy wojowniku, wspierając go w walce z dziwnym stworem. Serge przez chwilę nawet widział w nim zarys byłego przeciwnika. Jednak to nie było ważne. Czuł przypływ mocy i tylko to się liczyło.
Pchnął bąbel przed siebie, używając nowych zasobów. Pokonywał opór potwora, w końcu zamykając go wewnątrz i pchając za gałąź.
Serge przytrzymywał więźnia w powietrzu, napawając się zwycięstwem. Otworzył ostatni portal, pchając tam potwora. Tym razem wiedział, gdzie on trafi. Chciał zamknąć go na wieczność w ciemności, skazanego na przebywanie ze stworami własnego pokroju, które rozrywałyby szare ciało kawałek po kawałku, spijając marne resztki mocy, jakie mu pozostawił.
Mężczyzna długo patrzył za pokonanym, zamykając portal kawałek po kawałku, maksymalnie przedłużając tortury.
Nagle zaczął słabnąć, tracąc nową siłę. Spojrzał za siebie. Widmo wciąż tam było. Duch Ansema patrzył na niego, stojąc bez ruchu.
Serge przekrzywił głowę, koncentrując się na gałęzi pod stopami istoty. Drzewo poruszyło się, wyrzucając Ansema w powietrze. Mężczyzna po raz ostatni sięgnął po magię. Stworzył młot i skoczył w powietrze, biorąc szeroki zamach. Uderzył, zbijając ducha w przestrzeń, rozciągającą się poniżej. Ansem leciał bez ruchu, mijając pień, skalne ramiona i słup, wspierający światy.
Był zwycięzcą, miał boską moc. Stał się nieśmiertelny.
I wtedy zaczął się rozwiewać, zabierany z tego miejsca przez kogoś jeszcze poteżniejszego.