Dwie sylwetki zawisły w powietrzu, w miejscu wypełnionym bielą i czernią, spoglądającą na walczących setkami pustych oczu. Powietrze przeszywał niemal ciągły, metaliczny odgłos uderzających o siebie mieczy. Nagle ciosy ustały, a obaj walczący upadli na ziemię, sprawiając wrażenie martwych. Chłopak o białych włosach podniósł się powoli – jego ramię było przebite na wylot długim, lśniącym mieczem oponenta. Uśmiechnął się – Link leżał martwym, z czarnym ostrzem tkwiącym w plecach.
- Zatem wygrałeś – cień uśmiechu przeszedł po twarzy Magusa - Przechodzisz do trzeciej rundy.
Krótkowłosy blondyn patrzył na niego niepewnie. Skąd mag miał taką moc? Skąd miał tą wiedzę? W myślach powtarzał słowa, które usłyszał, próbując zrozumieć.
- Jak cię potem odnajdę? – zapytał niepewnie Zidane.
- To ja znajdę ciebie... – uśmiechnął się złowieszczo przeciwnik - ...naiwny głupcze.
Link upadł na plecy, szeroko otwierając oczy. Jego serce biło szybko, a wzrok nerwowo skupiał się na wszystkim wokół. Pamiętał, jak kilka chwil wcześniej walczył z białowłosym chłopcem ubranym na czarno. Pamiętał ból upadku, zimny metal tkwiący w plecach i uczucie odpływającego z ciała życia. Rozejrzał się dookoła, oddychając coraz szybciej, nie mogąc zrozumieć co się dzieje.
Nowoczesne budynki rosły po obu stronach ulicy, wyłożonej ceglastym brukiem. Jednak elf nie czuł pod sobą chodnika – czuł zimną, nieokreśloną powierzchnie, zdającą się stanowić skrystalizowaną formę siły tkwiącej w zwykłej materii. Wydawała się być czymś pierwotnym, czymś co w przyszłości może stać się prawdziwą powierzchnią, a teraz stanowi jedynie marne zastępstwo, namiastkę fizycznej płaszczyzny. Link jednak nie patrzył na ziemię, lecz na tłum ludzi, przemierzający ulicę. Dziesiątki, setki postaci, przesuwały się dookoła niego, a ich sylwetki wydawały się być poszarzałe, wytarte i niejednolite, jakby nie należały do ludzi, lecz do duchów, upiornych zjaw udających prawdziwe istoty. Dzieci, dorośli i starcy, przemierzali ulice w różnych kierunkach, zajęci własnymi sprawami. Część zdawała się iść w zwolnionym tempie, a ludzie z dalszej części ulicy przesuwali się tak szybko, że wydawali się być tylko trwającą ułamek sekundy, szarą smugą. Link wstał powoli i okręcił się wokół własnej osi. Spojrzał na twarz przechodzącej obok kobiety, starając się zogniskować wzrok na jej twarzy, ciągle widząc tylko zamazany zarys. Dziewczynka trzymającą matkę za rękę przeszła nagle przez elfa jak przez mgłę, zajęta rozmową. Nie zwróciła uwagi na jego obecność i rozpłynęła się chwilę później, znikając w głębi ulicy. Jednolicie szare niebo wisiało nad tym wszystkim, a wokół brzmiała paranoiczna kakofonia dźwięków – śmiechy, rozmowy, krzyki, odgłosy dzieci i dorosłych, przeplatane ze sobą, urywane, niejednolite i zdające się dobiegać ze wszystkich stron jednocześnie, zdeformowane, jakby słyszane z pod wody. Link miał oczy szeroko otwarte, oddychał ciężko, przerażony widokiem i dźwiękami. Jego wzrok zogniskował się nagle na jedynym wyraźnym obiekcie – na sylwetce mężczyzny w czarnym płaszczu, stojącym do niego plecami.
Zaczął powoli iść w jego stronę i zapytał półszeptem, bardziej sam siebie niż nieznajomego.
- Nie, to nie piekło – powiedział mężczyzna, odwracając się powoli. Na jego bladej twarzy widniał cień uśmiechu – To niepewna rzeczywistość. Czas zaczyna dopiero oplatać kształtującą się przestrzeń, bezbronną, nagą i niedojrzałą, niczym nowonarodzone dziecko.
Elf odsunął się nagle do tyłu, przepuszczając rowerzystę, który przejechał obok niego.
- To tylko cienie – powiedział Magus, śledząc odjeżdżającą sylwetkę wzrokiem – Echa tego, co ma się tu wydarzyć, kiedy rzeczywistość się zestali. Czas płynie chaotycznie, a to co widzimy to jego temporalne odzwierciedlenie. My istniejemy tutaj poza czasem, to wszystko stanowi tylko tło.
Link zmarszczył czoło, chwytając mocniej miecz. Zapytał, podnosząc głos.
- Skąd to wszystko wiem? Myślę, że to dla ciebie nie ważne – odpowiedział czarnoksiężnik. Kosa w jednej chwili zmaterializowała się w jego dłoni – A kim jestem, powinieneś już wiedzieć. Jestem twoim ostatnim przeciwnikiem.
Elf uśmiechnął się i odparł kpiąco.
- Wydaje ci się, że wygrasz? – Magus odwzajemnił uśmiech – Przegrywając z Riku przypieczętowałeś swój los. Nawet jeżeli mnie dzisiaj pokonasz, nie będziesz mógł zrealizować swoich marzeń. Już nigdy.
Link zacisnął zęby i nie czekając dłużej, skoczył przed siebie. Ostrze jego miecza zaświszczało, gdy zaatakował z szerokiego wymachu, uderzając w pełnej prędkości. Miecz przeciął powietrze w miejscu, gdzie przed chwilą lewitował Magus. Wielobarwne iskry wzlatywały z lśniącej klingi, zdającej się emanować własnym blaskiem. Świst miecza ciągle brzmiał w powietrzu.
- To jest ten słynny miecz wybrańca? – głos niebiesko włosego zabrzmiał zza jego pleców. Link obrócił się, by zobaczyć Magusa, lewitującego kilkanaście metrów dalej, tuż nad ziemią – Nie zdajesz sobie nawet sprawy z tego, jak potężnym jest przedmiotem. Uważaj w co celujesz, bo możesz przez przypadek zniszczyć czas i miejsce, w którym się znaleźliśmy.
Link zamilkł, trzymając tarczę wysoko, szedł powoli na bok, nie spuszczając przeciwnika z oczu. Grupka szarych sylwetek przebiegła obok niego.
- Walka ze mną nic ci nie da – powiedział Magus – Nawet jeżeli wygrasz, nie przejdziesz dalej. Riku pokona Zidane’a, a twoja przygoda się skończy. Jeżeli naprawdę chcesz spełnić swoje marzenie, musisz mnie wysłuchać.
Link nie odpowiedział, ciągle przesuwał się dookoła czarodzieja, powoli zmniejszając dystans. Wzrok skupiał na czarnym ostrzu kosy maga.
- Mogę zapewnić ci wygraną – powiedział po chwili – Pozwolę ci stąd odejść jako zwycięzcy i sprawię, że Zidane pokona Riku. Przejdziesz dalej i będziesz mógł walczyć dalej.
Link nie przystawał. Zapytał krótko, bez emocji.
- Jestem w stanie to zrobić, mam wielką moc – odparł bez uśmiechu – Ale oczekuję czegoś w zamian.
Elf szedł dalej. Znowu zadał krótkie pytanie.
- Chcę twojego miecza – Magus obracał się w miejscu, śledząc ruchy młodzieńca w tunice – Oddaj mi go, a pozwolę ci walczyć o swoje marzenie.
Link przystanął kilka metrów od Magusa. Uśmiechnął się, lekko opuszczając broń. Powiedział kilka słów, po czym ruszył biegiem przed siebie. Wyskoczył nagle, atakując mieczem z nad głowy. Magus odlewitował na lewo w mgnieniu oka, jednak elf nie pozwolił się wybić z rytmu. Wykonał krótki obrót i zaatakował z lewej strony poziomym cięciem. Czarodziej znowu odlewitował do tyłu. Elf ciął jeszcze dwa razy, za każdym razem przecinając jedynie powietrze. Świst miecza brzmiał kakofonicznie, jak gdyby kilka ostrzy uderzało jednocześnie, przedłużał się nienaturalnie, przechodząc w zawodzący jęk. Kiedy elf miał znowu uderzyć, Magus wyprostował lewą rękę, w której przez ułamek sekundy zaświecił niebieski płomień. Link upadł na ziemię i przeturlał się kilka razy, nie widząc nawet skąd nadleciał cios. Jego tarcza upadła po chwili kilka metrów dalej, wygięta, niemal rozerwana na pół. Jej głuchy trzask dołączył do posępnego hałasu ogarniającego tą namiastkę rzeczywistości. Link czuł, jakby ktoś uderzył go młotem w pierś, nie mógł złapać oddechu. Czuł niesamowity ból w żebrach, jednak zdołał podnieść miecz i skierować go w stronę oponenta. Podkurczył nogi, próbując powoli wstać.
- Czy teraz rozumiesz? – rzekł Magus – Daję ci szansę. Nie odrzucaj jej. Jeżeli wygrasz cały ten turniej, miecz nie będzie miał żadnego znaczenia. Lecz jeśli teraz polegniesz, twoje marzenia umrą razem z tobą. Tego chcesz?
Ręka drżała, a tętniący ból był jedyną rzeczą, jaka podtrzymywała przytomność Linka. Oddech stał się coraz wolniejszy i płytki, każdy wdech wiązał się z dodatkowym bólem. Wiedział, że nie ma szans. Kaszlnął boleśnie i odpowiedział, ciężko kładąc głowę na ziemi. Miecz wypadł mu z ręki.
- Doskonale – uśmiechnął się Magus. Wielobarwny strumień światła pojawił się nagle, owijając się wokół czarodzieja, zamykając go w ciasnym kokonie. Po chwili rozwiał się, a po Magusie nie było ani śladu. Tak jak i po mieczu Linka.