Ciszę nocy przerwał warkot silnika szybko zbliżającego się samochodu. Sekundy później, pojazd zatrzymał się przed budynkiem starej fabryki, omiatając światłem reflektorów zapuszczone ruiny dawnego przemysłu. Jasność wydobyła z mroku obnażone wsporniki i zwaliska gruzu, przywodzące na myśl szarą masę mózgową, wypływającą z niegdyś mądrej głowy. Szczerbate szczęki hal produkcyjnych uśmiechały się upiornie, a wybite oczy okien dawno zapomniały jak mrugać. Budynek był martwy, prócz najwyższego piętra, skąd rozchodziła się potężna łuna ognia, niczym zapalony czubek latarni morskiej.
Tylne drzwi furgonetki odskoczyły, waląc z hukiem w boki samochodu, a ze środka zaczęli wysypywać się opatuleni w czarne kombinezony żołnierze. Ludzie, ściskając mocno kolby karabinów MP5, ruszyli w stronę wejścia do budynku, przyświecając sobie przytwierdzonymi do broni latarkami,.
- Panowie – głośniczki, zamontowane w hełmie każdego z nich ożyły, przemawiając głosem sierżanta. – Kilka minut temu odebraliśmy kolejny błysk nad naszym terenem, a chwilę później fabryka stanęła w ogniu. To nasza działka. Standardowy kod KJ-01.
Hala produkcyjna na najwyższym piętrze opuszczonej fabryki stała w ogniu. Płomienie lizały ściany, pełzały po suficie i powoli zamykały pułapkę, zastawioną na dwóch mężczyzn, walczących w samym epicentrum.
Białowłosy ciął wysoko, zamierzając się w głowę Jowy’ego. Jednak ten przypadł do ziemi, odturlał się kawałek i poderwał na nogi, uderzając w odsłonięty bok Sephirotha. Mężczyzna sapnął, czując, jak pękające żebro o milimetry mija płuco.
- Gnojku – wysyczał. – Nic nam nie przeszkodzi, Matko!
Białowłosy wyskoczył w powietrze, biorąc potężny zamach kataną. Ostrze broni rozjarzyło się, lizane przez płomienie.
- Giń! – krzyknął, uderzając w Jowy’ego z całej siły.
Uwolniona moc ostrza rozerwała posadzkę, wyrzucając w powietrze okruchy potłuczonych kafli. Chłopak poczuł, jak jego spodnie przesiąkają krwią i spojrzał w dół, nie dopuszczając do umysłu świadomości bólu.
Cięcie Sephirotha potargało mu nogi, otwierając wiele ran, zbyt głębokich, by chłopak mógł długo walczyć. Na dodatek prawa stopa wyglądała, jakby została rozjechana przez kosiarkę. Strzępy palców wisiały na płatach skóry, po bucie nie było nawet śladu. Jowy stał w błyskawicznie powiększającej się kałuży własnej krwi.
Chłopak zawył, upadając na podłogę, czując jak posoka wlewa mu się za kołnierz. Ogień, wietrząc nagłą okazję, zaczął podpełzać do powalonego, licząc na szybki posiłek.
Jowy nagle zobaczył zbliżającego się do niego Sephirotha. Białowłosy opuścił katanę, spokojnie krocząc na tle rozszalałych płomieni. Wyglądał niczym sam Anioł Śmierci, jak bóg, który zstąpił na ziemię. Chłopak patrzył na zbliżającą się porażkę, niczym zahipnotyzowany. Nie potrafił się poruszyć. Nie chciał.
Nagle pomieszczeniem wstrząsnął wybuch. Jowy potoczył się po podłodze, chlapiąc krwią na wszystkie strony, oddalając się od niebezpieczeństwa. Ostrze Sephirotha zatoczyło w powietrzu łuk, jednak trafiło w posadzkę, zagłębiając się na ćwierć własnej długości. Białowłosy zaczął szarpać stal. Bezskutecznie, katana wciąż tkwiła w podłodze.
Do sali zaczęli wbiegać żołnierze z przyszykowaną do strzału bronią. Nie czekali na rozkaz, natychmiast otworzyli ogień, waląc we wszystkich kierunkach. Sephiroth wyskoczył w powietrze, zasłaniając twarz dłońmi. Czuł, jak pociski rwą jego ręce, nogi i bok. Ołowiani posłańcy wgryzali się w ciało syna Matki, za każdym razem pozbawiając go drobnego ułamka sił.
Białowłosy spadł pomiędzy żołnierzy i rozpętał piekło. Pierwszy padł bez twarzy, wyrwanej mu przez atakującego. Dwóch kolejnych pozbawił rąk, tnąc dłońmi, niczym tasakami. Jednak reszta intruzów nie przestawała strzelać. Kolejne pociski wżerały się coraz głębiej, docierając do punktów witalnych. Sephiroth atakował, nie zważając na to, że jest coraz bardziej podziurawiony. Wyglądał niczym skrwawiony demon, skąpany w posoce wrogów.
- Matko! – zaryczał, jak ranna bestia, czując dyszącą Śmierć, ostrzącą kosę, by go zabrać ze sobą.
Jowy starał się podnieść, jednak ogłuszający ból w nogach na to nie pozwalał. W końcu zrezygnował, oglądając niesamowity spektakl, jakim niewątpliwie była walka jego niedawnego przeciwnika z oddziałem dziwnych postaci w czarnych, materiałowych zbrojach.
Wtedy wpadł na pewien pomysł.
Sephiroth błyskawicznie uporał się z niespodziewanym utrudnieniem. Stał pośrodku pierścienia ciał, ociekający krwią zarówno swoją, jak i wrogów. Teraz mógł spokojnie zająć się Jowym. Ruszył w kierunku leżącego chłopca, jakby od niechcenia posyłając kopniakiem w powietrze zagradzającą mu drogę głowę w masce przeciwgazowej.
Właśnie na to liczył Jowy. Wysunął w stronę Sephirotha dłoń i wysyczał pod nosem potężne słowa, aktywujące ostatnią deskę ratunku.
- Black Sword Rune.
W jego dłoniach błysnął czarny miecz, zasysający w siebie światło i ogień, będący zarówno nieskończonością materii, jak i doskonalą pustką.
Sephiroth zamarł, wpatrując się w okruch boskości w dłoniach dziecka.
Jowy poderwał się, nie zwracając uwagi na ból, eksplodujący w jego nogach. Teraz cały poddał się Runie.
Mrok zmierzał na spotkanie białowłosego. Ten zaryczał i złożył krwawiące ręce przed sobą, tworząc ochronną barierę, wykorzystującą pełnie mocy Matki.
Jednak to nie wystarczyło. Czerń przebiła tarczę, wbijając się w korpus białowłosego. Jowy krzyknął, napinając wszystkie mięśnie i unosząc przeciwnika nad głowę, przybijając go do sufitu. Odskoczył, uwalniając słabnącego Sephirotha. Gdy ten spadał, chłopak wykonał piruet, prowadząc ostrze po łuku, rozcinając białowłosego w pasie. Dwie połówki potężnego mężczyzny uderzyły o spękaną posadzkę. Ogień zbliżył się do niego, zaczynając lizać płomykami długie włosy.
Ostrze rozwiało się w powietrzu, a wycieńczony chłopak opadł na kolana. Krzyknął z bólu, gdy ostre fragmenty kafli i tynku wdarły się do ran. Stracił zdecydowanie zbyt dużo krwi, by się stąd wydostać. To już był koniec.
Błysk pojawił się ponownie. Ciało Sephirotha pozostało, wystawiona na pastwę ognia. Zemsta Nibelheim.