Mrok rozciągał się we wszystkich kierunkach. Jednak nie była to zwyczajna ciemność, raczej coś co przypominało żywy organizm, pulsujący własnym rytmem. To miejsce nie miało prawa bytu, a jednak istniało gdzieś na pograniczu rzeczywistości – i będzie ciągnąć swoją egzystencję, dopóki znajdzie się chociaż jedno serce wypełnione mrokiem.
Gdyby ktoś znalazł się w tym Korytarzu Ciemności, łączącym różnorodne światy, na pewno byłby zadziwiony, jeśli nie przerażony dziwnością tego miejsca. Jednak istoty które zazwyczaj podążały ścieżkami ciemności nie zwracały uwagi na takie detale. Kierowały się instynktem, a jedynym pragnieniem ich bezsensownego życia było pochłonięcie jak największej ilości serc.
W mroku błyszczały setki żółtych punkcików, poruszających się w pozornym bezładzie. Stada czarnych, pokracznych stworzeń posuwały się naprzód, wabione zapachem kolejnej ofiary. Niewiadomo skąd pomiędzy szeregami Heartless znalazł się młody chłopak. Biegł ile sił w nogach, a echo jego kroków – jakkolwiek dziwne mogłoby się to wydawać - mąciło przerażającą ciszę tego miejsca. Miał na sobie czarny, zapinany na zamek płaszcz z kapturem luźno opadającym na plecy. Jego niebieskawe włosy unosiły się w rytm jego kroków, a palce zaciskały się na rękojeści dziwnego miecza – wykonanego na wzór błoniastego skrzydła.
Nie wiedzieć czemu chłopak miał wrażenie, ze te dziwne stworzenia nie zaatakują go. W normalnych okolicznościach rzuciłby się na nie i z całą mocą zaczął dziesiątkować ich szeregi. Jednak dzisiaj było inaczej. Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mu, że Heartless będą jego sprzymierzeńcami w następnej walce. Jak za dawnych czasów
Riku uśmiechnął się, sam nie wiedział czemu. Wyrzucił przed siebie lewą rękę i wykonując krótki gest palcami, otworzył wrota ciemności.
Elf, o długich blond włosach, odziany w zieloną tunikę, ściskał nerwowo rękojeść swojego miecza w dłoni. Ustawił broń w pozycji bojowej i rozejrzał się dookoła. Miejsca, w którym się znajdował nie można było nawet nazwać pomieszczeniem. Była to raczej ciągnąca się w nieskończoność przestrzeń, w całości wypełniona bielą – zupełnie tak jakby w tym skrawku rzeczywistości nie istniało nic poza nią.
Jednak w tym momencie Link nie miał czasu na kontemplowanie absurdalności miejsca, w którym się znalazł. Jego uwagę przykuwało coś innego – wianuszek dziwie kołyszących się białych stworzeń, który szczelnie go otaczał. Kropla potu spłynęła po skroni elfa – tych potworów mogły być setki, nawet tysiące. Ale na co czekały? Przecież mogły bez problemu rozszarpać go na strzępy, dlaczego tego nie zrobiły?
Z szeregu wysunęła się jedna z sylwetek i ostrożnie zbliżyła się do elfa. Nobody odpiął zamek, znajdujący się w miejscu ust, tworząc absurdalną parodię uśmiechu. Mimo, że z „ust” kreatury nie wydobył się nawet najcichszy dźwięk, ani jedno słowo, w umyśle Linka pojawił się czytelny komunikat.
„Sojusznicy?” – pomyślał elf, unosząc lekko brew do góry. Nie wiedzieć czemu czuł, że może zaufać tym dziwnym stworzeniom.... przynajmniej na razie.
Zanim zdążył skupić myśli na czymś konkretnym, biel obok niego wykrzywiła się w karykaturalny sposób i rozstąpiła, tworząc coś na kształt przejścia.
Głośny huk rozdarł powietrze i pewnie spłoszyłby ptaki z pobliskich drzew, gdyby nie fakt że tutaj nic nie żyło. Monstrualnych rozmiarów czarna dłoń, jednym silnym uderzeniem przygniotła do podłoża kilka białych sylwetek, wyzwalając przy tym niewielki wstrząs sejsmiczny.
Gigantyczny Heartless, rozłożył triumfalnie ręce i wypiął czarną klatkę piersiową, której sporą część zajmowała dziura w kształcie serca. Zanim jednak czarna parodia włosów zdążyła opaść i przysłonić dwa świecące punkty, masywna biała pięść z zadziwiającą prędkością zmiażdżyła mroczną twarz. Siła uderzenia posłała giganta kilkanaście metrów w tył, a kiedy tylko upadł, na jego bezwładne ciało rzuciły się dziesiątki wijących się białych stworzeń.
Falista linia poniżej oczu wielkiego Nobody wykrzywiła się. Jednak jego triumf nie trwał długo. Potężna eksplozja mrocznej energii rozerwała jego głowę na strzępy, rozrzucając białe tkanki w promieniu kilkudziesięciu metrów. Potężne ciało zwaliło się na ziemię, przygniatając nacierające na siebie białe i czarne postacie.
Z uniesionej w górę dłoni Riku wciąż unosił się czarny dym. Na jego twarzy pojawił się uśmiech dziwnej satysfakcji – wyglądało na to, że nie wyszedł z wprawy w posługiwaniu się siłą ciemności. Chłopak chwycił pewniej swój miecz i okręcając się w piruecie, rozciął trójkę nadbiegających wrogów. Wyskoczył w górę i wyrzucając dłoń przed siebie, uwolnił kolejną ciemną kulę energii. Pocisk poszybował w dół, uderzając w jednego z Nobody. Po wybuchu, z przeciwnika nie pozostał nawet skrawek białego materiału.
Ziemia zatrzęsła się, a w ziemię obok Riku wbiła się pięść innego czarnego giganta. Zaczęły wypływać z niej czarne macki, które wijącymi ruchami splatały się ze sobą. Mrok zaczął poruszać się coraz szybciej, już po chwili tworząc coś na kształt wiru ciemności w którym ułamek sekundy później błysnęły dziesiątki złotawych punkcików. Nowa grupa Heartless wyłoniła się z czarnej otchłani, by już za chwilę rzucić się do walki z białymi sylwetkami.
Olbrzym wyciągnął rękę z ziemi i ostrożnie chwycił Riku, uważając żeby niczego mu nie połamać. Podniósł go w górę i położył sobie na ramieniu. Chłopak oparł się o czarną głowę Heartless’a, a na jego twarzy ponownie zagościł dziwny uśmiech. Z tej wysokości miał doskonały widok na całe pole bitwy. Doskonale widział czarne postacie swoich sprzymierzeńców, rozszarpywane pazurami i dziwnymi broniami Nobody. Jednak Heartless nie pozostawali dłużni. Stworzenia całymi stadami rzucały się na wrogów, zalewając ich mrokiem.
W odległości kilkudziesięciu metrów stał gigantyczny Nobody, zajmujący się sianiem spustoszenia na szeroką skalę. Na ramieniu bestii stał Link, gestami ręki wydając jej komendy.
Dojrzeli się jednocześnie – dwie niewielkie postacie, stojące na ramionach kolosów. Kiedy Riku uniósł dłoń, żeby wskazać Heartless kierunek ataku, Link zrobił to samo. Dwie masywne sylwetki natarły na siebie, przy każdym kroku powodując małe trzęsienie ziemi. Obydwaj wrogowie w tym samym momencie odchylili muskularne ręce do tyłu i zaatakowali, wkładając całą siłę w jedno uderzenie. Trafili – obydwaj... Dwie pięści równocześnie uderzyły w twarze, zniekształcając je. Zanim jednak monstrualna siła odrzuciła gigantów na trudną do wyobrażenia odległość, Riku odbił się od ramienia Heartless’a i poszybował przed siebie. Link zrobił to samo.
Ich bronie spotkały się dokładnie w momencie, w którym ciała gigantów z głuchym łoskotem oderwały się od ziemi. Przeciwnicy oderwali się od siebie, i zaatakowali ponownie, odbijając się chyba tylko i wyłącznie od powietrza. Kiedy wymienili jeszcze dwa ciosy, krzesząc snopy iskier, wydawało się, że czas jest nienaturalnie spowolniony, a jakaś siła wyższa na chwilę wyłączyła grawitację. Ich upadek na ziemię trwał zaledwie kilka sekund, jednak dla Riku i Linka wydawał się wiecznością wypełnioną tylko metalicznym odgłosem uderzających o siebie mieczy
Upadli – nie, to złe słowo. W końcu dotknęli ziemi z lekkością taką, z jaką dotyka się podłoża po skoku z pierwszego piętra. Riku dyszał ciężko słaniając się na nogach. W jego lewe ramię wbity był prosty, jednoręczny miecz. Jednak na twarzy chłopaka wykwitł mimowolny uśmiech – jego przeciwnik leżał bez życia, przybity do gleby czarnym ostrzem. Riku wyjąc z bólu wyciągnął miecz ze swego ramienia i odrzucił go na bok. Podszedł do martwego ciała elfa i bez żadnych niepotrzebnych formalności wyjął z niego swoją broń.
Wszystko zamarło, a powietrze wypełniła nienaturalna cisza. Stworzenia, które jeszcze przed chwilą rozdzierały się nawzajem, teraz stały bez ruchu wpatrzone w postać chłopaka w czarnym płaszczu. Chłopak wyczuł, że to koniec sojuszu, ale z niewiadomych względów to tylko go rozbawiło.
- No dalej! Pokażcie na co was stać – krzyknął chwytając swój miecz przy głowie, zanim zalała go biało czarna fala.