Krajobraz pustki rozciągał się aż po horyzont, w którą stronę by się nie obejrzeć. Jednak z nieba wcale nie lał się żar, a ostre słońce wcale nie dawało się we znaki. Wręcz przeciwnie. Panował tu wieczny półmrok i nawet wiatr zdawał się omijać ten skrawek ziemi szerokim łukiem, nie wspominając już o tym, że bez sensu byłoby szukać tu jakichkolwiek oznak życia. Jedynym urozmaiceniem krajobrazu były różnej wielkości kamienie, wystające niczym kły z piaszczystej ziemi.
Gdyby ktoś był na tyle szalony, żeby spróbować dojść do geograficznego środka tego naturalnego ewenementu, znalazłby tam przedziwną budowlę. Budynek, wznoszący się niezwykle wysoko, na pewno kiedyś prezentował się majestatycznie. Jednak teraz, poddany niszczycielskiemu działaniu czasu, przypominał tylko cień dawnej świetności. Chociaż nie był jeszcze w na tyle złym stanie, żeby nazwać go ruiną. Nie mógł się zawalić, a przynajmniej nie teraz, kiedy miał do spełnienia jeszcze jedno ważne zadanie.
Czarne chmury, wirujące coraz szybciej ponad szczytem wieży, było rozdzierane przez wyładowania elektryczne. Dwa z nich, skręcone wokół siebie, niczym para węży, uderzyły w płaską powierzchnię szczytu budynku, rozrzucając w promieniu kilku metrów fragmenty zwęglonych kamieni. W miejscach naznaczonych czarnymi kręgami stały dwie postacie, przyglądające się sobie z mieszaniną zaciekawienia i wrogości.
- To nic osobistego, ale musisz zginąć – stwierdził mężczyzna w czerwonej pelerynie i długich czarnych włosach, spływających po opasce, zasłaniającej czoło.
- Śnij dalej – stojąca naprzeciw niego jasnowłosa kobieta uśmiechnęła się zalotnie i chwyciła miecz przy głowie. Z zadziwiającą prędkością i gracją, przy akompaniamencie grzmotów rzuciła się na przeciwnika.
Vincent spokojnie zacisnął palce na uchwycie pistoletu o trzech lufach, przyozdobionych motywami głów cerbera. Wyciągnął broń przed siebie i bez cienia jakichkolwiek emocji na twarzy, nacisnął spust. Krótkiemu rozbłyskowi towarzyszył huk wystrzału i trzy wirujące pociski pomknęły w stronę Celes. Kobieta prawie straciła równowagę, odskakując gwałtownie w bok. Zanim zdążyła wbić się ponownie w rytm, kolejne pociski rozdarły powietrze tuż nad jej głową. Z przerażeniem zdała sobie sprawę, że ta walka może się skończyć zanim na dobre się zacznie.
Celes odskoczyła w bok i odbijając się ręką od podłoża wykonała w zgrabne salto w powietrzu, lądując miękko na ziemi kilka metrów dalej. Vincent, z kamiennym wyrazem twarzy, przekrzywił tylko lekko pistolet, dostosowując się do nowego położenia celu. Broń drgnęła i z luf wystrzeliła kolejna partia naboi. Jego przeciwniczka w desperackim odruchu zasłoniła się mieczem. Dwa z pocisków uderzyły w klingę, rozpłaszczając się głucho o jej metalową powierzchnię, jednak ostatni wbił się w brzuch kobiety rozcinając skórę i penetrując wnętrzności.
Przestrzeń wypełnił błysk oślepiającego światła.
- To nic osobistego, ale musisz zginąć – stwierdził Vincent, wpatrując się chłodno w kobietę stojącą naprzeciw niego. Nie wiedzieć czemu, miał dziwne wrażenie, że już to kiedyś mówił.
- Śnij dalej – zripostowała Celes, uśmiechając się zalotnie.
Podniosła swój miecz, tak że końcówka ostrza wskazywała linię wirujących złowrogo chmur. Czarną masę, zakrywającą nieboskłon, rozdarł piorun, który ułamek sekundy później uderzył w skierowaną ku górze klingę. Jednak wyładowanie ku zdziwieniu Vincenta nie zamieniło miecza ani jego właścicielki w kupkę dymiącego się popiołu. Zamiast tego, sycząc i rozsypując wokoło snopy iskier zaczęło wić się wokół ostrza, przypominając świetlistą parodię węża.
Zanim umysł mężczyzny pojął co się stało, Celes wystawiła broń przed siebie i nieznacznym ruchem ręki uwolniła błyskawicę. Vincent mógłby przysiąc że strumień energii przybrał postać smoka, którego żarzące się elektrycznością kły miały zaraz rozszarpać go na strzępy. Mężczyzna nie miał najmniejszych szans nawet na cień uniku. Jedyne na co mógł się zdobyć to krzyk potwornego bólu, ginący gdzieś pośród nienaturalnej ciszy tego miejsca.
Przestrzeń po raz drugi wypełnił oślepiający błysk
- To nic osobistego, ale musisz zginać – powiedział Vincent, wpatrując się dziwnie w kobietę stojącą naprzeciw niego. Coś zdecydowanie było nie tak...
- Śnij dalej – rzuciła Celes i wykorzystując chwilowe rozkojarzenie przeciwnika, natarła na niego.
Mężczyzna uniósł pistolet i nadusił spust raczej odruchowo, niż pod wpływem świadomości. Jego oponentka uniknęła dwóch serii zgrabnymi piruetami, a kiedy wystarczająco skróciła dystans między sobą a Vincentem, wyskoczyła w górę, wkładając całą siłę w jedno uderzenie miecza. Jednak czerwonooki nie stracił zimnej krwi. Zadziałał odpowiedni impuls nerwowy i mężczyzna uchylił się. Skierował pistolet w górę i zanim ostrze miecza Celes go dosięgło, nadusił spust. Ułamek sekundy później dał się słyszeć cichy dźwięk rozłupywanej czaszki. Zakrwawione fragmenty mózgu malowniczo uniosły się w powietrze....
Oślepiający błysk znowu wypełnił przestrzeń
- To nic osobistego, ale musisz zginąć... – stwierdził Vincent, zanim zdał sobie sprawę, że przecież to bezcelowe.
- „Śnij dalej”, tak? – rzucił po chwili, wpatrując się chłodno w swoją przeciwniczkę – To chciałaś powiedzieć?
Celes spojrzała na niego dziwnie, zaciskając palce pewniej na rękojeści miecza. Nie miała pojęcia skąd jej przeciwnik wiedział co chciała powiedzieć, ale jednego była pewna. To musiał być jakiś podstęp.
Vincent westchnął. Popatrzył przez chwilę na własny pistolet, jakby rozważając wszystkie możliwe wyjścia z sytuacji, po czym wyrzucił go przed siebie. Broń przeleciała kilka metrów i odbiła się od kamiennego podłoża z głuchym, metalicznym dźwiękiem.
- Ta walka jest bez sensu – rzucił mężczyzna, beznamiętnie wzruszając ramionami – To jakaś absurdalna pętla czasowa.
- Co z tego – odpowiedziała Celes, ustawiając swój miecz przed sobą w pozycji bojowej – I tak cię pokonam!
- Nic nie rozumiesz, prawda? – zapytał, nie pokazując cienia emocji – Jeśli czegoś nie wymyślimy, będziemy walczyć w nieskończoność.... Proponuję układ – dodał po chwili – Rozejrzę się, a ty jeśli nie chcesz mi pomóc, przynajmniej nie wchodź mi w drogę.
Mężczyzna odwrócił się. Wiedział, ze spuszczanie oczu z przeciwnika jest prawie tak głupie, jak wyrzucanie własnej broni, ale mógł sobie pozwolić na ten luksus. W końcu żaden z walczących nie mógł zginąć dopóki znajdowali się na terenie wieży... Ale co jeśli śmierć nastąpiłaby poza nią?
Celes ostrożnie przysunęła się do swego oponenta. Kropla potu spłynęła po jej skroni, a mięśnie cały czas były napięte. Co prawda jej przeciwnik wyrzucił broń i pokazał że nie chce walczyć, ale Celes była prawie pewna, że szykuje jakiś podstęp. A na luksus przegrania walki, nie mogła sobie pozwolić.
Vincent uklęknął na krawędzi budynku i spojrzał w dół. Odległość do ziemi była mniej więcej taka jak ze szczytu niewysokiej góry. Nawet przy interwencji boskich mocy nie można przeżyć upadku z takiej wysokości.
- Wiesz już o co tu chodzi? – zapytała kobieta, stając obok niego i spoglądając w dół
- Tak
Jego ręka lewa ręka, szczelnie okryta złotym pancerzem wystrzeliła w górę. Zanim Celes zdążyła pomyśleć o czymkolwiek, jej ciało bezwładnie zwisało nad przepaścią, a palce czerwonookiego zaciskały się wokół jej krtani. Kobieta szamotała się i próbowała wyrwać z uścisku, ale mężczyzna miał przewagę siłową. Pewnym ruchem wyrzucił ją poza krawędź wieży.
I tym razem coś wypełniło przestrzeń otaczającą to miejsce. Jednak teraz nie był to oślepiajacy błysk, lecz oddalający się krzyk....